Człowiek w więzieniu życia codziennego (o "Powtórzeniu" raz jeszcze)

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.



Erving Goffman, próbując wniknąć w istotę ludzkich zachowań, stworzył metaforę człowieka w teatrze życia codziennego. Udowadniał, że natura jednostki wynika z jej grupowych związków, na jej wyrazistość zaś składa się wrażenie, jakie chce ona wywrzeć, oraz wrażenie, jakie wywołuje. Jednostka może przekazywać o sobie informacje nieprawdziwe, posługiwać się fałszem bądź symulacją. Występ jednostki na scenie społecznej jest asymetryczny, gdyż może ona kontrolować własny przekaz, ale nie ma kontroli nad wrażeniem, jakie wywiera. Totalność instytucji, jaką jest społeczeństwo, polega na tym, że nie mamy możliwości ucieczki, jesteśmy więc skazani na ciągłą grę, konstruując też własne "więzienie" (będąc sobie samym strażnikiem) (1).

Tyle bardzo ogólnie przypomniana myśl Goffmana. W wypadku refleksji nad "Powtórzeniem" Artura Żmijewskiego (2005, wersja kinowa 2006) ważne jest założenie, że nasze zachowania są w zasadzie nieustanną grą, przy czym musimy pamiętać o ambiwalencji - zarazem kontrolujemy tę grę (kontrolując nasze zachowania, próbując panować nad wrażeniem, jakie wywieramy), jak i jesteśmy ograniczeni uprzednio istniejącymi konwencjami społecznymi (do których musimy się dopasować). Jesteśmy więc zarówno wolni, jak i zniewoleni. Mury tego społecznego więzienia są przezroczyste, tkwią raczej w nas samych, toteż trudno nam je dostrzec.

Ograniczenia wiążą się z każdym naszym funkcjonowaniem w grupie, próbą dostosowania się do niej i odnalezienia w niej swego miejsca (za cenę wyrzeczenia się części naszej wolności). Takimi grupami wymagającymi od nas określonych zachowań (a więc dostosowania się) są na przykład rodzina, szkoła, praca. W każdej z tych instytucji istnieją określone hierarchie, rytuały zachowań, wszędzie istnieje wymóg dostosowania się i grania według istniejących już, ale niepisanych zasad gry. Wszędzie istnieją "strażnicy" i "więźniowie", którzy albo wpasowują się w swoje role bez najmniejszych problemów (łatwość dostosowania się), albo też nie potrafią się w nich odnaleźć (jak na przykład rodzice, którzy nie potrafią sobie radzić z wychowaniem dzieci czy nauczyciele, którzy sami stają się ofiarami uczniów). Istnieją różne sposoby na "przeżycie" - wpasowanie się w grupę: niewychylanie się albo, przeciwnie, pokazanie swojej bardzo dobrej umiejętności dostosowania się i rodzaj "kolaboracji" z tymi, którzy stanowią władzę. W tych grupach istnieje też zjawisko tworzenia wewnętrznych hierarchii (między "więźniami" oraz "strażnikami"), a nawet odreagowania braku władzy: starsze rodzeństwo ma "władzę" nad młodszym, podobnie uczniowie czy żołnierze. Drastycznym sposobem na odreagowanie braku władzy jest instytucja fali czy znęcania się nad młodszymi lub słabszymi uczniami, co szczególnie uwidoczniło się ostatnio w polskich gimnazjach. Media co rusz dostarczają nam informacji o przypadkach skrajnych: uczniów, którzy nie mogąc znieść już upokorzenia, decydują się na krok ostateczny, jakim jest samobójstwo.

"Powtórzenie" Żmijewskiego jest takim mikrowięzieniem. Możemy obserwować w nim bardzo podobne mechanizmy: dostosowania się do systemu, kolaboracji z tymi, którzy pełnią funkcje strażników, ale też niemożności odnalezienia się w danej roli (przykład Czarnego Mańka). Jednak, gdyby stworzone na użytek artystycznej pracy "więzienie" potraktować jako metaforę społecznych systemów, należałoby przyznać rację tym, którzy twierdzą, że projekt Żmijewskiego jest naiwny. Przede wszystkim dlatego, że w wypadku systemów społecznych nie mamy możliwości rozwiązania umowy, wypowiedzenia magicznej formuły, jak to było w "Powtórzeniu", która zwalniałaby nas z dalszego uczestnictwa w grze (w rzeczywistości zerwanie tej umowy jest po prostu wybraniem śmierci). Ponadto z pracy płynie wniosek, że życie jest dżunglą, w której najsłabsze jednostki mają nikłe szanse na przeżycie. Wniosek ten w zależności od punktu widzenia wydaje się zbyt oczywisty lub zbyt drastyczny.

Być może zresztą ze względu na zatrzymanie się na tych poziomach odczytania pierwsza wersja "Powtórzenia" spotkała się głównie z ocenami niepochlebnymi.




Adam Mazur pisał w "Obiegu", że ukazane przez Żmijewskiego dobro jest nudne, nie wierząc, że ludzie są skłonni zrezygnować z władzy i przemocy w imię dobra wspólnego. Zastanawiał się też, skąd u artysty "taka naiwna wiara w 'dobro w człowieku' i niechęć do sprawowania władzy" (2). Marcin Krasny w podobnym tonie odniósł się do zakończenia "Powtórzenia": "Na koniec wszyscy się zbratali podając sobie dłonie i przyznając do popełnionych błędów. Brakowało tylko kawałka "Love me tender..." w tle. Było łzawo i zakończyło się szczęśliwie, czyli tak, jak powinno" (3). Krytycy byli więc rozczarowani i słusznie chyba podejrzewała Joanna Mytkowska, że brakowało im w pracy Żmijewskiego krwawego spektaklu (4). Tymczasem wiary artysty w 'dobra w człowieku' nie dostrzegła w ogóle Agata Araszkiewicz (5). Przeciwnie, napisała ona w "Czasie Kultury" (nr 1/2006), że artysta przeszedł na drugą stronę i przypatruje się innym z pozycji kata, że upokarzył występujące w eksperymencie osoby. Zacytowała też Pawła Leszkowicza, który nazwał Żmijewskiego "pierwszym artystą IV RP", a jego postawę określił jako poddanie się systemowi dehumanizacji oraz przykładem na to, że brakuje w sztuce polskiej postawy etycznej.

A więc podczas gdy jedni krzyczeli: "Krwi!" i "Dobij go!", domagając się krwawego spektaklu, drudzy w oskarżycielskim geście wystawili palce i przedstawili artystę jako pozbawionego wszelkich skrupułów zwyrodnialca.

Mam jednak wrażenie, że te wszystkie argumenty biegły obok tego, co w pracy Żmijewskiego jest najciekawsze.

Joanna Tokarska-Bakir napisała, że odnosi wrażenie, iż sam Żmijewski nie w pełni ogarnia, co udało mu się pokazać (6). Ja myślę, że efekt końcowy go zaskoczył, co potwierdza zresztą deklarację artysty, że nigdy nie wie, jaki będzie końcowy efekt projektu.

Sądzę, że tworząc ten projekt, wiedziony był ciekawością, która dręczy chyba wielu z nas: jak to się dzieje, że ludzie stają się potworami (Abu Ghraib)?; czego potrzeba, by zwykły człowiek stał się katem?; co dzieje się z jego psychiką, gdy zyskuje bezpośrednią władzę nad innymi czy też gdy musi dostosować się do niewolniczego systemu?; w jaki sposób władzę stosują zniewoleni?; jak "więźniowie" przechodzą na pozycję "strażników" systemu? itp., itd.

Żmijewski stworzył warunki bardziej łagodne, niż w przypadku stanfordzkiego "więzienia" profesora Philipa Zimbardo. Dał swoim strażnikom większą swobodę, zwiększył natomiast nadzór zewnętrzny. Jak w telewizyjnym Big Brotherze przestrzeń "więzienia" otoczona została ścianami z weneckimi lustrami, za którymi ukryte były kamery. Dlatego zresztą "Powtórzenia" Żmijewskiego nie można traktować jako powtórzenia więziennego eksperymentu profesora Zimbardo, a jedynie odwołanie do niego. Tak powstała praca mówiąca przede wszystkim o teleobecności.

Artyście zarzucano, że ta praca jest słabsza od poprzednich. Warto zatrzymać się nad tym porównaniem z jego wcześniejszymi pracami. "Powtórzenie" jest pracą chłodniejszą, bardziej analityczną, pozornie pozbawioną uczuć i emocji, którymi widz w wypadku wcześniejszych prac był epatowany, a nawet torturowany, jak chociażby przy oglądaniu "Karoliny" (2002).

Ten chłód jest podkreślony przez specyficzne ustawienie światła wyostrzającego kontury, ale też sprawiającego wrażenie, jakbyśmy oglądali sceny rozgrywające się w jakimś akwarium. Może to być efekt ustawienia kamer na zewnątrz, za szybami. Obserwujemy więc to, co dzieje się w "więzieniu" z oddalenia, tak jak ogląda się sceny rejestrowane kamerą przemysłową. Podkreślona zostaje w ten sposób sztuczność całej sytuacji. Od początku ustanowiony jest dystans między nami a tym, co wydarza się w "więzieniu". Jest ono prowizoryczne, a strażnicy i więźniowie nie mają większego przekonania do tego, co robią. Czy oni też mają do tego dystans? Bo mimo dystansu, mimo ustanowienia laboratoryjnej, sztucznej sytuacji (takiej jak w telewizyjnym Big Brotherze), nagle wszystko zaczyna kipieć... Ale to poruszenie ma miejsce nie na powierzchni, tylko pod nią, gdzieś wewnątrz.

W wypadku "Powtórzenia" mamy do czynienia z pokazaniem, jak zmieniają się ludzkie relacje w świecie teleobecności, a więc życia ze świadomością wszechobecnych kamer. Jak uwewnętrznione zostaje nadzorujące spojrzenie. Sytuacja, którą obserwujemy na filmie bardziej przypomina spektakl w rodzaju Real TV (telewizji realnej, o której więcej w dalszej części tekstu), a wydarzenia, które miały tu miejsce, odbywały się zgodnie z konwencjami takiego spektaklu. Nie przypadkiem zresztą do projektu Żmijewskiego zgłosili się ludzie, którzy nie tylko chcieli zarobić (przypomnę: stawka 30 euro za dzień), ale też, jak mówili, pokazać się, sprawdzić swoje umiejętności, przeżyć ciekawy eksperyment. Przyszli więc od razu z nastawieniem, że będą grać (nie przypadkiem też znalazł się wśród uczestników aktor), tyle tylko, że nie spodziewali się, że taka gra, jak w teatrze życia codziennego, może wymknąć się im spod kontroli. Sytuacja, w której się znaleźli to sytuacja nieustannego nadzoru. Każde spojrzenie w lustro przypominało, że umieszczona jest za nim kamera rejestrująca ich zachowania. Toteż obserwując "więzienne" sytuacje w "Powtórzeniu" Żmijewskiego, widzimy głównie grę - uczestnicy odgrywają oczekiwane zachowania, wygłaszają najbardziej odpowiednie frazy, więźniowie w sposób teatralny zwracają się do strażników i deklamują regulamin, ale także, gdy buntują się przeciwko strażnikom robią to w taki sposób, jakby odgrywali fragment roli, odgrywają nawet wewnętrzny bunt (np. poprzez pokazanie przez jednego z uczestników w stronę kamer środkowego palca). Przypadek buntu jest o tyle interesujący, że zmusza nas do zadania pytania: czy buntując się, można zmienić system? W życiu społecznym wierzymy w taką możliwość (toteż mówienie, że życie jest dżunglą, oburza tych, którzy wierzą w naprawę świata poprzez określone projekty społeczne). W "Powtórzeniu" Żmijewskiego ten bunt więźniów także prowadzi do zmiany: do odrzucenia ról i dogadania się strażników z więźniami. Cóż to jednak jest za zmiana, jeśli jej konsekwencją jest rozwiązanie umowy - zakończenie eksperymentu?




Strażnicy nie potrafili poradzić sobie z tymi aktami buntu, niezgody, niestosowania się więźniów do poleceń. Dlatego w końcu władzę przejęli więźniowie. Tym symbolicznym momentem oznaczającym przejęcie władzy było wymuszenie na współwięźniach przez 810, aby pozwolili sobie obciąć włosy. W ten sposób to więzień 810 stał się "strażnikiem" systemu, dokonał tego zresztą całkowicie bez przemocy. Teraz 810 mógł już pozwolić sobie na wszystko, a strażnicy zmuszeni byli skapitulować. Sytuacja wymknęła im się spod kontroli, toteż potrzebna była jakaś wymówka. Celnie ujęła to Joanna Tokarska-Bakir: "Więzień jest z siebie zadowolony, bo pokonał system sikając do zupy i zamiast dostać karcer usłyszał od skruszonego naczelnika więzienia, że 'zaczęło brakować człowieka w tej instytucji'" (7).

Mam wrażenie, że nie płynie z tego wcale wniosek o rządzącym naszymi zachowaniami "dobru", o potrzebie dogadania się, ugodowości i łagodności człowieka. Nie zgadzam się również z konstatacjami, że władza została tu odrzucona. W prostym rozumieniu władzy - być może tak, ale nie w rozumieniu władzy jako systemu wzajemnych zależności, wytwarzanych między ludzkimi jednostkami. Tutaj władza uwidocznia się na głębszych poziomach, wnika w głąb, jak powiedziałby Michel Foucault. I czy nie miał racji ten filozof, wskazując, że rozproszenie władzy jest groźne właśnie dlatego, że nie można uchwycić jej reguł?

Przecież w "więzieniu" Żmijewskiego cały czas toczyła się gra o władzę (jaka toczy się zresztą w każdej sytuacji społecznej). Fakt, nastąpiła tu niemożność sprostania powierzonej sobie roli (jednakże wystarczyłoby, gdyby Żmijewski powierzył rolę naczelnika komuś, kogo wcześniej wydalił - cała sytuacja mogłaby przebiec zupełnie inaczej...). W życiu społecznym niemożność wypełnienia swojej roli miewa konsekwencje tragiczne. Przypomnijmy chociażby przypadek toruńskiego nauczyciela, któremu uczniowie włożyli na głowę kubeł od śmieci i w dodatku wszystko to nagrali kamerą (jeden z wielu drastycznych przykładów teleobecności). Może mieć też mniej tragiczne konsekwencje, ale po prostu bywa przykra i uciążliwa (co widać na przykładzie sfrustrowanych rodziców, którzy pozwalają swym dzieciom - dosłownie i w przenośni - wchodzić sobie na głowę i nie potrafią sobie poradzić z ich wychowaniem, co możemy obserwować w telenoweli dokumentalnej pt. "Superniania").

Trzeba więc powiedzieć to wyraźnie: władza sama w sobie nie jest niczym złym, a jej brak może prowadzić do dezintegracji. Sytuacja braku władzy w społeczeństwie właściwie nie występuje, każda grupa wytwarza swoje mniej lub bardziej formalne struktury władzy. Dobrze pokazała to Jo Freeman, pisząc o tyranii braku struktur na podstawie obserwacji feministycznych grup alternatywnych i antysystemowych. Wskazała ona, że odrzucenie oficjalnych struktur władzy w tych grupach wcale nie powoduje, że władza znika. Tyle tylko, że ma charakter nieoficjalny, jest trudniejsza do uchwycenia, a zarazem do weryfikacji (8). Bunt dla samego buntu - przeciwko danej władzy nie ma więc w zasadzie sensu. Można się buntować, by poprawić system, ale można się buntować, by zdobyć władzę, można też to robić dla żartu i nigdy nie wiemy, co znajdziemy po drugiej stronie. Ale jest jeszcze jeden rodzaj buntu, który wpisuje się w reguły spektaklu (bo podkręca spektakl, czyni go ciekawszym, powoduje, że widzowie mogą się zidentyfikować z tymi, którzy się buntują) i w zasadzie mam wrażenie, że to właśnie ten rodzaj buntu miał miejsce w "Powtórzeniu".

Kiedy mówimy o buncie tworzonym na rzecz spektaklu, należałoby zatrzymać się dłużej nad zjawiskiem teleobecności. Jest to jednak zjawisko tak szerokie, że wskażę jedynie na kilka jego aspektów.

Nawet jeśli nie zdajmy sobie z tego do końca sprawy, jesteśmy otoczeni kamerami - w sklepach, na dworcach, na ulicach, w niektórych szkołach i przedszkolach, a niektórzy nawet we własnych mieszkaniach. Firmy ochroniarskie proponują mieszkańcom osiedli założenie monitoringu, w którym jedna (lub więcej) z kamer umieszczona jest bezpośrednio w mieszkaniu. Część mieszkańców zgadza się na taką inwigilację w zamian za (względne?) poczucie bezpieczeństwa.

Parę lat temu dyskusję wywołało zamontowanie kamer przemysłowych w jednym z warszawskich przedszkoli, aby rodzice, będąc w pracy, mogli śledzić przez internet to, co dzieje się z ich dziećmi. Tresowanie do bycia podglądanym może zacząć się bardzo wcześnie. Psychologowie wskazują na negatywne skutki takiego oswajania z kamerami od najmłodszych lat. Terapeutka Jolanta Zmarzlik zauważyła, że "dziecko podglądane będzie miało inną - wypaczoną - wizję świata. Ono wyrośnie w przekonaniu, że można innych ludzi kontrolować. Że zaufanie do drugiego człowieka buduje się tylko i wyłącznie w oparciu o kontrolę" (9). Jednak obecnie przedszkoli, w których zamontowane są kamery, jest już dużo więcej.

Ów nadzór bliski jest opisanemu przez Michela Foucaulta Panoptykonowi: spojrzenie nadzorcy, które jest niewidzialne, może zniknąć zupełnie, ważne, żebyśmy mieli wrażenie, że jest ono potencjalne, że w każdej chwili może się pojawić. Możemy się zastanawiać, na ile teleobecność stała się już naszą kondycją. Przykłady z życia codziennego pokazują dobitnie, że mechanizm uwewnętrzniania nadzorującego spojrzenia mamy już dość dobrze opanowany.

Gdy na skrzyżowaniach poznańskich ulic zamontowano skrzynki z kamerami, które miały kontrolować, czy nikt nie przejeżdża na czerwonym świetle, bezpieczeństwo ruchu ulicznego bardzo szybko uległo poprawie, choć większość kierowców wiedziała, że ze względu na brak pieniędzy w policji zakupiono tylko jedną kamerę, która była przenoszona od skrzynki do skrzynki. Nastąpiło więc uwewnętrznienie spojrzenia nadzorcy.

Na zjawisko teleobecności wpłynęły między innymi nowe technologie informacyjne: internet, telewizja przemysłowa, rozwój systemu monitoringu, a więc ukrytych kamer używanych jako nowoczesne środki nadzoru (jednak nie tylko w celu poprawy bezpieczeństwa, ale też zwiększenia poczucia kontroli, panowania nad daną sytuacją - na ulicach, w wielkich firmach, supermarketach) Sieć stworzyła możliwość oglądania na bieżąco tego, co w danym momencie dzieje się w podłączonym akurat do systemu kamer miejscu.

To właśnie w Internecie zaczęły namnażać się prywatne spektakle. Pojawiły się relacje z prywatnych domów podłączonych wraz z sypialniami i toaletami za pomocą kamer na stałe do Sieci. Kanadyjski artysta Bruce Barber jako dzieło sztuki stworzył squat, gdzie pomieszkiwali zaproszeni przez niego ludzie piszący wspólną książkę. Ich życie można było śledzić przez Internet. Takich akcji artystycznych można w Internecie znaleźć więcej. Ponadto sama sztuka także chętnie sięga do procedury podglądania, wystarczy wspomnieć tylko obie "Łaźnie" Katarzyny Kozyry (1997, 1999) czy pracę Ann-Sofi Siden "Who told Chambermaid" prezentowaną na Biennale Weneckim w 1999 r., gdzie w instalacji złożonej z monitorów ustawionych na półkach wśród ręczników można było oglądać sceny z pokoi hotelowych zarejestrowane ukrytymi kamerami. W Internecie zaś popularnością cieszą się takie wydarzenia, jak narodziny dziecka przekazywane na żywo, ślub na żywo itp. Umberto Eco pisze, że znalazł nawet stronę, gdzie ktoś pokazuje przekrój własnych jelit (10). Zauważyć można przewrotną tendencję do indywidualizacji: pokażę moje życie, to, co robię, z wszystkimi intymnymi szczegółami, przez to ci, którzy mnie zobaczą, poznają mnie, zobaczą, kim jestem, będę dla nich być może ważna, sławny.

To podglądanie na szeroką skalę zaczęła wykorzystywać również telewizja. Pojawiły się nowe gatunki telewizyjne spod znaku Real TV (określanej też "telewizją inwigilującą"), takie jak talk-shows (jego zasada polega na ujawnianiu prywatności przez zaproszone osoby), reality show (które jakiś czas temu dosłownie przetoczyły się przez polską telewizję, m.in. Big Brother, Agent, Ekspedycja, Dwa światy), life-opera - telenowele dokumentalne (jak polski serial "Pierwszy krzyk"), a także poradniki (gdzie ukazywane są problemy poszczególnych osób, na przykład nieporadnych rodziców we wspomnianej już "Supernianii" czy par mających problemy z pożyciem seksualnym w "Sex Inspektorach").




Obecnie w telewizji widziany może być każdy (przynajmniej teoretycznie). Nie trzeba być aktorem, spikerem, dziennikarzem, politykiem - którzy tradycyjnie reprezentowani są w środkach masowego przekazu. Telewizja zaczyna pokazywać coraz więcej zwykłych ludzi, kamera poszukuje w sondach ulicznych zwyczajnych przechodniów, ukryta kamera płata ludziom psikusy, wreszcie każdy, niezależnie od wykształcenia, zawodu, a nawet urody może potencjalnie stać się bohaterem real TV - telewizji realnej. Umberto Eco powiada: "Z biegiem czasu telewizja zaczęła się stawać spektaklem o własnej publiczności. Sama publiczność weszła do tego pudła, prezenter programu nauczył się dzwonić do tych, którzy go oglądają, a telewizja stała się oknem, przez które telewidzowie patrzą na samych siebie. (...) W chwili, gdy do telewizji weszła publiczność, ludzie zaczęli nabierać przekonania, że przez sam fakt pojawienia się w tym pudle sami stają się prawdziwymi bohaterami - telewidzowie zaczęli opowiadać o własnym nieciekawym życiu" (11). To stwierdzenie również możemy odnieść do tego, co wydarza się w "Powtórzeniu". Nie obserwujemy tu niczego nadzwyczajnego, patrzymy jakby na samych siebie, z kimś się identyfikując, kogoś innego odrzucając, zastanawiając się, co zrobilibyśmy w danej sytuacji.

Można się zastanawiać, czy obecnie nasze życie może stać się podobne do życia Trumana z filmu Petera Weira. Protagonista "Truman Show" (1998) z wolna odkrywał, że otaczająca go rzeczywistość (żona, przyjaciel, znajomi, praca) jest fikcją, prawdziwy był tylko on dla milionów oglądających go telewidzów. Jego świat urządzony był tak, że przez ponad dwadzieścia lat swojego życia Truman nie domyślał się, że za jego rzeczywistością kryje się szalony "architekt" konstruujący jego życie. Przeraża więc najbardziej - według filmu Weira - to, że nigdy nie możemy być pewni, czy akurat nie stajemy się bohaterami jakiegoś spektaklu. Truman w końcu "opuszcza" tę fikcyjną rzeczywistość, nie wiemy jednak, jaka jest rzeczywistość, do której trafia... Być może po drugiej stronie kryje się następny spektakl.

Warto wspomnieć też film "Ed TV" (1999) Rona Howarda, gdzie bohater w wyniku castingu zostaje wybrany do programu "Prawdziwe życie" i odtąd wszystko, co robi jest nagrywane i transmitowane w programie na żywo. Ron Howard ukazał totalność tego przedsięwzięcia, całkowite zawłaszczenie prywatności Eda, manipulacje, dokonywane na bohaterze, by przyciągnąć większe rzesze telewidzów, przedłużyć program i aby zarobić na nim jak najwięcej. Z drugiej strony ten film trudno określić jako całkowicie krytyczny wobec przedsięwzięcia "Real Life". Edowi, choć uchodzi za tępaka, udaje się w końcu wystrychnąć na dudka producenta programu, w momencie, gdy zdobywa od współpracownicy producenta pikantą historię na temat protezy jego członka. Bohater filmu Howarda nie dość, że "wygrywa" z producentem, zachowuje swą godność, to w dodatku przestaje być człowiekiem nijakim, nieciekawym, o czym świadczy między innymi to, że udaje mu się poderwać dziewczynę swojego brata, o której wcześniej mógł jedynie marzyć. Film kończy się więc happy-endem i domyślnym: "i żyli długo i szczęśliwie". Bunt Howarda wpisał się w logikę spektaklu. Tą logiką rządziły się również bunty w polskiej edycji Big Brothera. Słynny Gulczas próbował kpić z niektórych zadań Wielkiego Brata, a na końcu odmówił wyjścia z programu, gdyż jego przyjaciele nie mogli wyjść przed drzwi Domu Wielkiego Brata. Bunt kogoś, kto i tak poddaje się regułom programu, w którym bierze udział, wydaje się dość absurdalny. W większości edycji Big Brothera rozmaite bunty były i tak w końcu uciszane przez producentów programu, a żaden z programów nie został przerwany. Można więc powiedzieć, że ów bunt jest jedynie elementem spektaklu kulturowego (potrzebny dla podnoszenia napięcia, stwarzania pozorów, że uczestnicy programu nie są do końca ubezwłasnowolnieni). Totalność tego spektaklu polegała na tym, że jego uczestnicy i tak wykonywali wszystkie, nawet najbardziej absurdalne polecenia Wielkiego Brata i nie byli w stanie przeciwstawić się panującym w Domu regułom.

Te bunty w wypadku "Powtórzenia" również były potrzebne, aby zwiększyć atrakcyjność projektu. Uczestnicy w jakimś sensie przegrali, rozwiązując umowę przed czasem, co oznaczało wyrzeczenie się pieniędzy, które mieli dostać. Artysta (tu: jako producent) wygrał, zyskując w ten sposób ciekawszy materiał. Wyobraźmy sobie sytuację, gdyby uczestnicy "Powtórzenia" postanowili całą sytuację w spokoju przeczekać, zachowywać się zwyczajnie i dotrwać w ten sposób do końca. To dopiero byłyby nudy!

Nie przypadkiem sceny, które oglądamy w wersji kinowej, to przede wszystkim sceny związane właśnie z buntowaniem się: ktoś nie chce nauczyć się regulaminu, ktoś inny nie przestrzega ciszy nocnej, obraża strażnika, sika do zupy, inni odmawiają obcięcia włosów itd. A jednak, podobnie jak w opisanym przed chwilą Big Brotherze: mimo że uczestnicy buntowali się na różne sposoby (najczęściej zresztą bezsensowne) i tak nie potrafili zmienić reguł gry. To słynne obcięcie włosów i tak w końcu nastąpiło, a po rozwiązaniu umowy włosy zostały ścięte również strażnikom. Spektaklowi urządzonemu przez Żmijewskiego poddano się więc z naddatkiem.

Wersja kinowa "Powtórzenia" jest bardziej zabawna niż ta, która była pokazana na Biennale Weneckim. Można wręcz powiedzieć, że dobrze się ją ogląda. I w tym momencie wpadamy we własne sidła, dając się uwieść kolejnemu spektaklowi.

Film Żmijewskiego wskazuje na to, że myśląc o naszych zachowaniach, ulegamy pewnym mitom. Jest to na przykład mit o wolności jednostki albo o binarnych układach: wolność - zniewolenie. Sam artysta, tworząc "Powtórzenie", uległ jednemu z takich mitów, chcąc stworzyć sytuację więzienną, która będzie pozbawiona jego ingerencji. Jednakże to on ustanowił warunki gry, zorganizował przestrzeń (która warunkowała konkretne zachowania), on, wskazując strażników, którzy zmuszeni zostali do odejścia, również sterował pośrednio całą sytuacją. Pokazuje to, że nie ma sytuacji czystej, nie ma możliwości przeprowadzenia jakiegokolwiek eksperymentu psychologicznego, który byłby niezakłócony przez zewnętrzne wpływy. Podobnie zresztą jest w życiu społecznym - to sploty rozmaitych okoliczności, "niepisane" reguły gry, uwewnętrznione mechanizmy radzenia sobie z systemem władzy, nabyte podczas socjalizacji wzorce wpływają na nasze zachowanie, warunkują je, przyczyniają się do podejmowanych przez nas wyborów. A także wpływają na nasze pogodzenie się z rzeczywistością, bunt wobec niej czy też jej skolonizowanie, jak powiedziałby Goffman.

Wracając do jego teorii, warto zwrócić uwagę, że po obejrzeniu "Powtórzenia" wygodnie byłoby wierzyć, że bunt z góry skazany na klęskę jest potrzebny jedynie w wypadku "spektaklu". Tymczasem, jak powiada Goffman, człowiek w społeczeństwie jest zniewolony zarówno podporządkowując się regulaminowi, jak i buntując się przeciwko niemu. Bunt działa na korzyść systemu...

Aby nie popaść jednak w pesymizm, przywołam jeszcze słowa Judith Butler, wynikające z inspiracji teorią Foucaulta, ale próbujące przełamać jego fatalizm: "Nie jesteśmy radykalnie wolni, że możemy się sami stwarzać, ani nie jesteśmy efektem zdeterminowania przez zewnętrzną siłę znajdującą się poza naszą kontrolą" (12).

Idąc za tą myślą, warto zastanowić się nad nauką, jaka płynie z "Powtórzenia" - jest to skłonienie do namysłu, jak mądrze używać władzy, jakie pożytki z niej wyciągać, a także jak nie dać się zwieść iluzji jej braku, podczas gdy istnieje ona w formie rozproszonej. To również wyczulenie na obecność władzy, która w świecie teleobecności jest coraz trudniejsza do uchwycenia.

zdjęcia: Marek Frankowski

Przypisy:
1)E. Goffman, Człowiek w teatrze życia codziennego, przeł. H. Danter-Śpiewak, P. Śpiewak. Zob. też: Joanna Tokarska-Bakir, Et(n)ologia piętna, (Wstęp do wydania polskiego), [w:] E.Goffman, Piętno. Rozważania o zranionej tożsamości, przeł. A. Dzierżyńska, J. Tokarska-Bakir, Gdańsk 2005, s. 7-26.
2)A. Mazur, "Wielkie nadzieje", [w:] "Obieg", 22.06.2005, www.obieg.pl/event/ammkgblr_wn.php#1
3)M. Krasny, "W krainie gipsościanek", [w:] "Obieg", 22.06.2005, www.obieg.pl/event/ammkgblr_wn.php#1
4)J. Mytkowska, "Zawód Mazura:, [w:] "Obieg", 15.07.2005, www.obieg.pl/event/jbazjm_p.php#2
5)A. Araszkiewicz, "Paradoksalni strażnicy pogardy", [w:] "Czas Kultury", nr 1, 2006, s. 180-185.
6)J. Tokarska-Bakir, O "Powtórzeniu" Artura Żmijewskiego", [w:] "Obieg", 6.11.2005, www.obieg.pl/text/jtb_opaz.php
7)J. Tokarska-Bakir, O "Powtórzeniu"..., op. cit.
8) Tyrania braku struktury, wg Jo Freeman, "Torch", oprac. Agata Jagusiak, www.most.org.pl/ZB/bzb/18/struktur.htm
9)Sąd nad kamerą, rozmowa prowadzona przez Teresę Torańską, w: Magazyn Gazety, Czwartek 7 czerwca 2001, s.16.
10) Plotka globalna (Czy "Wielki Brat" przekroczył granice intymności i dobrego smaku - "Gazeta" spytała Umberto Eco), [w:] "Gazeta Wyborcza", sobota - niedziela, 30 czerwca - 1 lipca 2001, s.17.
11) Plotka globalna, op. cit.
12) Judith Butler, Ort der politischen Neuverhandlung, [w:] "Frankfurter Rundschau, z dn. 27.7.93, cyt za: Bożena Chołuj, Tożsamość płci - natura czy kultura?, [w:] Spotkania feministyczne, Warszawa 1994/95, s.70.