Ty ze snu poderwany słoń...

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

...stań u drzwi Bagnet na broń! Trzeba krwi! W ten sposób Stanisław Barańczak sparodiował dość powszechnie znany jeszcze dzisiaj wiersz Władysława Broniewskiego. Co ciekawe, w ósmej klasie podstawówki przerobiliśmy z kolegą ten fragment niemal w identyczny sposób, tylko zamiast "poderwany", użyliśmy słowa "wyrwany", no i też tylko na parodii tych kilku wersów się skończyło. W czasach szkoły powszechnej jeździłem na kolonie letnie, organizowane przez zakład pracy mojego ojca. Ponieważ turnus wypadał zawsze w pierwszym miesiącu wakacji, dyrekcja i wychowawcy zmuszali nas do organizowania wieczornicy z okazji święta 22 lipca. Oczywiście nikomu nie chciało się brać udziału w tej kretyńskiej uroczystości, ale z opresji wybawiał nas jeden kolega, który rok w rok na ochotnika i z dużym zapałem recytował utwór Broniewskiego pt. "Nad Wisłą się urodziłem". Zdaje się, że nie znał żadnego innego. Uzupełnieniem części literackiej był taneczny popis córki dyrektorki koloni, o tyle atrakcyjny, że występowała dość skąpo ubrana (oczywiście, jak na kolonijne warunki pierwszej połowy lat 70.). I tak rok w rok, przez pięć lat.

W szkole średniej liczba utworów Broniewskiego, poznawanych w ramach zestawu lektur obowiązkowych była większa. Jednak starania naszej polonistki, która wkładała zadziwiająco dużo wysiłku, w przekonanie nas do twórczości poety (co ciekawe, biedaczka cierpiała na ostrą depresję), były zdecydowanie bezowocne. Te wiersze już wtedy brzmiały dość anachronicznie, a w przypadku tekstów "rewolucyjnych" - groteskowo. Oczywiście przerabialiśmy je na swój sposób, np. starając się nadać "Balladzie o żołnierzu polskim" lub "Elegii na śmieć Ludwika Waryńskiego" jak najbardziej obsceniczny charakter. Naszą pastwą padł też dość znany utwór pt. "Firanka", napisany po tragicznej śmierci córki poety. Zabawa polegała na zamienianiu ostatniego słowa w pierwszym wersie. W oryginale leci to tak:

Otworzyłem okno, a firanka
pofrunęła ku mnie,
jak Anka
w trumnie.

Zamiast "firanka" wstawialiśmy np. "kotara" i wtedy zwrotka wyglądała następująco:

Otworzyłem okno, a kotara
pofrunęła ku mnie,
jak Klara
w trumnie.

Itd. itd. "zasłona-Aldona-Gorgona", "kurtyna-Klaudyna-Martyna-Kwiryna"… Na dłużej zatrzymały nas dopiero słowa: "żaluzja" i "draperia", po czym zaczęliśmy wymieniać końcówki drugiego i czwartego wersu.

Opisana wyżej zabawa, mająca ewidentne cechy "robienia sobie jaj z pogrzebu", była chyba jakąś naturalną obroną przed twórczością, która tak chętnie zapuszcza się w rejony podejrzanie prostych chwytów i... co tu dużo mówić - zwykłego kiczu. Poetyka wierszy Broniewskiego z trudem wytrzymuje próbę czasu. I to w zasadzie bez różnicy, czy czytamy osobiste liryki, prezentujące w sumie dość pesymistyczną wizję egzystencji, czy teksty polityczno-społeczne, dla odmiany tryskające entuzjazmem rewolucyjnych sloganów (dotyczy to szczególnie wierszy pisanych po wojnie). Nie chcę w tym momencie uderzać w ton, typowy dla polityków czy sympatyków rządzącej pisuar party, ale trudno jest mi zrozumieć motywy, jakie skłoniły poetę do popełnienia poematu pt. "Słowo o Stalinie". Rozumiem, że idea rewolucji, czy też wizja sprawiedliwego kraju robotników i chłopów mogła być mu bliska, że nawet Związek Radziecki jawił mu się jako niedoskonała próba realizacji takiego modelu państwa. Mógłbym nawet przyjąć z (nieco mniejszym) zrozumieniem uwielbienie dla tow. Ulianowa, ale... te lizusowskie peany na cześć Józefa Wissarionowicza? I to napisał były więzień Łubianki, człowiek przecież inteligentny, który chyba musiał co nieco podczas tego przymusowego pobytu w ZSRR zaobserwować?

Wybór Broniewskiego na patrona wystawy zorganizowanej przez Galerię Raster nie był dla mnie zaskoczeniem. Już w czasach śp. nieregularnika o tej samej nazwie, jego wiersze pojawiły się w kilku edycjach pisma. To mnie naprawdę fascynowało. Bo obok tych różnych uszczypliwości na temat polskiego środowiska plastycznego (ze świetnym "Słowniczkiem" na czele i "Wielką Rastrystowską Kroniką Sztuki") w bezpośrednim sąsiedztwie wierszy Kaczyńskiego, prozy Vargi, komiksów, zdjęć i kolaży, ni w pic, ni w cyc, drukowano te poetyckie ramoty. To przecież tak jakby teleportować zza światów Mieczysława Fogga i wstawić go do składu Sex Pistols (tego z Sidem Viciousem na basie). Albo nie wiem, zastąpić Ludwikiem Sempolińskim Strummera w The Clash. O samej wystawie nie będę się wypowiadał, ponieważ jej nie widziałem. Chciałbym natomiast podzielić się kilkoma refleksjami na temat płyty CD, która towarzyszy temu przedsięwzięciu.

Pomysł na śpiewanie tekstów Broniewskiego jest całkiem zrozumiały. Poeta bardzo konsekwentnie posługiwał się rymowanym wierszem tonicznym, czyli opartym na powtarzającej się, liczbie akcentów, co nadaje utworom "muzyczny charakter". Dodatkowo wersy są krótkie, wiersz zazwyczaj podzielony na zwrotki, w kadencji pojawiają się czasem rymy męskie (co nie jest częstym zjawiskiem w polskiej poezji, a bardzo pomaga w śpiewaniu). Broniewski jest też autorem spolszczeń kilku songów z "Opery za trzy grosze" Brechta, m.in. tego najsłynniejszego z Mackie Majchrem w głównej roli. Porównanie tych tekstów z przekładami, które wyszły spod ręki Roberta Stillera oraz z niezwykle prostym językiem oryginału, daje pojęcie na temat warsztatowych możliwości poety w zakresie tworzenia tekstów do śpiewania.

Pozostaje kwestia muzyki. Bardzo istotna. Płyta pt. "Broniewski" wyprodukowana przy okazji wystawy w Rastrze, pozostawia pod tym względem sporo do życzenia. Na pewno wydawnictwo to udowadnia, że autora "Opowieści o życiu i śmierci Karola Waltera-Świerczewskiego, robotnika i generała" (a czemu nie przypomnieć tytułu tego gniota?), da się śpiewać i to w rozmaity sposób. Problem tylko, że muzyka skomponowana przez grono wykonawców do wierszy Broniewskiego, mieści się doskonale w pojęciu mainstreamu (i to raczej w negatywnym znaczeniu tego słowa). Trochę elektroniki z laptopa, trochę brit-popu, punk rocka, nowej fali, hip-hopu, stylistyki gastro music oraz niestety patentów z okolic "krainy łagodności" i... otrzymujemy produkt, w którym żadna z piosenek nie utrwala się czymś szczególnym w pamięci. No może z pozytywnym wyjątkiem - "Rozmowy z historią" w wykonaniu Mebli (z nieco piskliwym wokalem Jarosława Lipszyca) i negatywnym - Sióstr Wrońskich, które co chwilę potykają się o niespecjalnie skomplikowany rytm wiersza "Ballady i romanse".

Oczywiście można się jarać Broniewskim, czemu nie? Łukasz Gorczyca i Michał Kaczyński wyrażają to w następujący sposób: Broniewski (...) to dla nas fascynujący, doskonały poeta, o wielkiej szczerości, wrażliwości i pogodzie, którego czyta się dzisiaj całkowicie współcześnie. Którego głębokie społeczne zaangażownie przedwojennych wierszy rewolucyjnych jest bardzo bliskie dzisiejszej filozofii środowisk wolnościowych. Którego czyste liryki nieprzeciążone wyrafinowaniem lingwistycznym są ponadczasowe i piękne. Hm... "szczerość"? "wrażliwość"? "pogoda"? "doskonałość"? "nieprzeciążenie wyrafinowaniem lingwistycznym"? Same ogólniki i w dodatku na bakier z prawdą. Dla mojego pokolenia i dla ludzi mniej więcej o dekadę młodszych jak rastryści, czyli dla tych, co załapali się na spis lektur szkolnych sprzed 1989 roku, Broniewski pozostanie dalej ikoną literatury PRL-u (by użyć określenia Gorczycy & Kaczyńskiego). Spoglądającą wciąż tym swoim, przymglonym przez wódę wzrokiem, ze zdjęcia wiszącego w "pracowni języka polskiego" (jak np. w liceum, do którego chodziłem), obok zamglonych przez portretową technikę Benedykta Jerzego Dorysa wizerunków: Zofii Nałkowskiej, Jerzego Andrzejewskiego, Leona Kruczkowskiego, Marii Dąbrowskiej i Jarosława Iwaszkiewicza. I tyle.

Sprostowanie autora: Autor tekstu bije się w piersi, tak to jest nagrane, ze wziął Pawła Dunin-Wąsowicza za Jarosława Lipszyca. Oczywiście błąd niewybaczalny . Lipszyc nie ma przecieżtakiego wokalu. A Meble to nie Usta. Wojciech Wilczyk