„Stawić opór znaczy zachować niewidzialność" (To resist is to remain invisible) - daje się odczytać napis białą kredą na białej ścianie hali 90B. Praca Kadera Attii, berlińskiego artysty o algiersko-francuskich korzeniach, pokazywana tu w ramach wystawy „Codzienność" mogłaby być mottem tegorocznego festiwalu Alternativa. Mimo że okoliczności się zmieniają, trudności piętrzą, a teren stoczni gdańskiej przecina dziś na pół grodzona asfaltowa szosa, to Instytut Sztuki Wyspa pozostaje niezłomny w swej terenowej pracy. Tak jak to określono u zarania Alternativów (tytuł przeglądu to alternativa w liczbie mnogiej, jak aktywa): „ich charakterystyczną właściwością jest działanie wobec politycznego, historycznego i miejskiego kontekstu". Z samoorganizacją, niezależnością i nietypowymi metodami uzyskiwania wiedzy na czele. Jakkolwiek warunki znacznie różnią się od tego, czego świadkami byliśmy tu jeszcze rok temu, to tegoroczny festiwal, najbardziej ze wszystkich dotychczasowych edycji jest bliski odzwierciedlenia założycielskiej tezy.
Na teren stoczni wjeżdżam nielegalnie, nowa szosa nie jest bowiem jeszcze otwarta. Rozdziela ona dwa budynki, w których odbywa się wystawa Alternativów. Żeby przejść na drugą stronę jezdni ulicy Wałowej i obejrzeć całą wystawę, trzeba albo iść dookoła, albo ostentacyjnie przeleźć przez barierkę, co, jak widzę, robią żwawo wszyscy zwiedzający. Komentarzem do niekomfortowej i niezrozumiałej sytuacji jest praca Jacka Niegody z Kolonii Artystów, wybudowana właśnie w tym miejscu. Taras widokowy - albo może „molo donikąd" - wyrasta ponad poziom jezdni; można z niego wyraźniej spojrzeć na świeży urbanistyczny problem. Ów „Model ekonomii widzenia" (2014) to celny komentarz do tego, co dzieje się z wyspą. Nawiązując do myśli Strzemińskiego, artysta pyta o hierarchię wyrastającą z nowego modelu wyglądu okolicy. Pisze: „widok na panoramę stoczni odebrany został lokalnym mieszkańcom i trafił do nowo napływających, przejeżdżających górą po estakadzie kierowców". Dlatego poprzez lekką, wakacyjną architekturę, przywodzącą na myśl molo czy też myśliwską ambonę, Niegoda proponuje wyrównać perspektywę i chwilę nad nią pomedytować, nie ingerując zarazem w nowy w tym miejscu ruch samochodowy.
Czy sztuka, obecna tu od ponad trzydziestu lat, ma stać się, zdaniem decydentów, niewidoczna z perspektywy szosy? Alternativa stawiają opór, wdziewając czapkę niewidkę. Tak jak w napisie białą kredą na białej ścianie. Próbują przetrwać. I nawet jeśli są niewidoczne z ulicy, to są obecne, nawet jeśli niedostrzeżone, to odczuwalne. „Prawdziwa siła ujawnia się dopiero po fali szaleństwa zamieszek i powstaniowych zrywów - brzmi opis pracy Kadera Attii. Prawdziwa siła blednie i wtapia się w nieświadomość codzienności". Dotyczyła ta praca sytuacji społecznej po Arabskiej Wiośnie, lecz tu, w Stoczni Gdańskiej, może być odczytywana jako aktualny komentarz do tego, co widać dookoła.
A widać znowu chaszcze, całe połacie zarośli na gruzach. Ale hodowane są tu także i inne okazy roślin. Mam szczęście, trafiam bowiem na warsztaty Otwartych Ogrodów austriackiego kolektywu Lendlabor, które płynnie wrastają w projekt Nieużytków Sztuki, ogólnopolską akcję Elżbiety Jabłońskiej. Udało mi się, bo tego dnia Aria Oklis, mieszkanka sąsiadującej z IS Wyspa kamienicy, wnuczka farmaceutów i znawczyni flory opowiada o trzech rodzajach skrzypów i ich wykorzystaniu w domowym zielniku. Wykład jest, jak całość Alternativów, wspaniale bezpretensjonalny, wygłoszony przy stole kuchni społecznej nad lemoniadą z pokrzywy, sałatką z nagietka i pastą z chwasta. Skrzyp polny nazywa się tak, bo skrzypi, gdy potrzeć jego łodygę. Powodem jest duża zawartość krzemionki, dzięki czemu leczy, jak się dowiaduję. Skrzyp ma właściwości dopiero w odpowiednim stadium: nie kiedy jest młody, kiełkujący, podobny do grzyba, ale dopiero, gdy staje się zielony. Działa dobrze jako odżywka do włosów, oczyszcza organizm. Tego rodzaju wiedzę zbierają i rozpowszechniają uczestnicy kilkumiesięcznych warsztatów, którzy przynoszą tu dziś przygotowane przez siebie potrawy. Wokół w skrzynkach widać rozsadzone rośliny. Nie uprawne, lecz właśnie chwasty: np. dwurząd wąskolistny, czyli polska rukola - nieco bardziej gorzka, ostrzejsza, ale w niewielkich ilościach jadalna. Pospolita bylina, jak się dowiaduję, rosnąca powszechnie na wysypiskach. Bluszcz kurdybanek o okrągłych falbankowych listkach można używać jako przyprawy do dziczyzny. Krwawnik pospolity na wrzody, rany, niestrawność. Lebioda, czyli biała komosa - roślina „ruderalna", znana spod śmietników i z rowów, którą można spożywać, gdy młoda, dodawać do farszu na pierogi, robić z niej kaszę, mąkę, jeść zamiast szpinaku. Zwykli ją jeść jeszcze nasi dziadkowie na przednówku.
Chodzę po chaszczach, zbierając swój zielnik. Animując ogród, Alternativa kumulują wiedzę, która jeszcze kilkadziesiąt lat temu była powszechna. Wokół buduje się wspólnota gości i mieszkańców odpowiedzialnych za poszczególne grządki, pielęgnujących więc teren Wyspy regularnie. Pani Oklis na swojej pokazuje trzy rodzaje chwastów: jadalne, trujące i dziwne. Pytam o ostatnie. Rośnie tu dziwaczek (Mirabilis) o zamkniętych, trąbkowatych kwiatach, które zwijają się rano i otwierają dopiero, gdy zapada zmrok, bo fluorescencyjnym efektem przyciągają owady. Chwasty okazują się oszałamiającym odkryciem.
Jednak to nie tylko ciekawostki. Świat flory, który w tym sezonie zdominował otoczenie i życie Wyspy, znamionuje głębsze procesy zachodzące w tym miejscu - zarówno erozji postindustrialnej przestrzeni Stoczni, znikania kolejnych warstw pod nakładanymi kolejnymi w gwałtownych zabiegach modernizacyjnych oraz wyrastania żywej, trudnej do opanowania gęstwiny, jaka wysiewa się sama w porzuconych rejonach, w nieużytkach. Sztuka prezentowana w ramach tegorocznej wystawy Alternativów działa według podobnej zasady. Kilka prac powstało rękami wolontariuszy według protokołów przesłanych przez artystów. To już standard w świecie sztuki, że twórca nie musi przybywać na miejsce, aby stworzyć pracę site specific. W ramach „Codzienności" zrealizowano z foliowych worków „Obłoki" Yony Friedmana, przeznaczone do tego, by je zrobić samemu z prostych materiałów, nawet jeśli jest się amatorem.
Strukturę pączkującą tworzy też „Forever immigrant" Marco Godinho, portugalskiego twórcy, który zwraca uwagę na "chmurę" napływającej ludności za pomocą ciemnych plam malujących się na kształt grzyba na tynku. Dopiero gdy podejść bliżej, widać, że rysunek składa się z setek pieczątek odbitych obok siebie z napisem: Forever immigrant. Naznaczenie w paszporcie, antyprzepustka do lepszego świata i anonimowi wykonawcy dzieła - to ważny komentarz do zmian społecznych, bez względu na kontekst narodowy. Wolontariusze (Alternativa szkolą nowe pokolenie artystów) wypisali też kredą na podłodze fragment z „Ulissesa" Joyce'a - to praca Jeana-Christophe'a Normana, dla którego kopiowanie i przepisywanie, a zatem znikanie, jest modelem nowej reprezentacji znaków. Kiedy kreda się wyciera, miejsce odzyskuje własne ja, wyłania się spod spodu. Działalność artysty jest tylko przejściowa - ta myśl wydaje się korespondować z pracą Attii, wspomnianą na początku tego tekstu; obaj w znikaniu widzą siłę, choć Norman widzi w pogodzeniu się z jego nieuchronnością walor terapeutyczny.
Kuratorzy Wyspy nie tworzą w tegorocznych Alternativach krzykliwej wystawy jako aktu oporu. Wtapiają prace w otoczenie, pokazując sposoby jego działania oraz dysfunkcji. Budują „ścianę płaczu", w którą widz może włożyć swoją skrytą skargę czy też życzenie. To instalacja „Pomruki" Alicii Framis, artystki znanej m.in. z „Kroczącego pomnika". Kiedy wystawa się skończy, otwory z włożonymi karteczkami zostaną zagipsowane, zamienią się w pomnik. Głosy widzów słyszane będą tylko przez nich samych, pisane są bowiem sympatycznym atramentem. Oddawanie pola wydaje się na Alternativach najważniejszym wątkiem. Poetycko udaje się to uchwycić Marii Laet, młodej artystce z Rio de Janeiro, która w wideo „Notas sobre o limite de mar" siedzi na plaży i próbuje haftować w piasku igłą kształt fal. Niemożność uchwycenia tej dynamiki, melancholia powtórzeń nie jest jednak rezygnacją, lecz ma w sobie zgodę właśnie na oddanie pola.
Dowcipnie wybrzmiewa przy tym „Kompozycja unistyczna" Julity Wójcik, znanym filmie, w którym artystka w kostiumie młodej adeptki sztuki pasie na łące krowy, usiłując przy tym spełnić w pozornie nierozgarnięty sposób postulaty Strzemińskiego. Czy należy się poddać, nie mogąc spełnić wielkich idei stworzonych przez ojców założycieli? Droga zarysowuje się w klasycznej już pracy Gianni Petteny - „Oceanie środkowo-zachodnim" - po raz pierwszy przedstawionej w 1971 roku na konferencji w jednym z amerykańskich uniwersytetów. Przestrzeń gęsto zawieszonych pasków papieru, przez które samemu utorować trzeba drogę, działa klaustrofobicznie, przytłaczająco. Lecz znalezienie własnej ścieżki w tej ciągle spadającej lawinie, ciężkim, białym szeleście, daje poczucie własnej mocy, oporu, który nosi się w sobie organicznie.
Podczas wernisażu można było wziąć udział w dwóch akcjach zachęcających do praktykowania filozofii DIY. Barbara Gamper zaprojektowała taneczny, wieloramienny kostium, w którym czwórka porusza jednym, to znaczy wspólnie przemieszczają się cztery osoby. Czy to doświadczenie daje poczucie wspólnoty, pozawerbalnej zgody na współpracę? Mogę się tylko domyślać. Nasienne bomby guerilla gardening też już się skończyły, kiedy dotarłam na wystawę. Tytułowe „Codzienności" na Alternativach zdominowało własne działanie. Jak te Honoraty Martin, pokazywane już na kilku wystawach, artystki, która wyszła w Polskę wzorem dawnych pielgrzymów, nie szukających celu w sanktuarium, tylko w spotkaniu z Innym, przed którym stawała bezbronna, zdana na niełaskę. „Do widzenia - Nie ma za co" - ta fraza na długo zostaje w pamięci. Odpowiedzią wydaje się wystawa w oknach mieszkańców sąsiedniej kamienicy, zaproszonych do partycypacji przez Elżbietę Jabłońską. Na zdjęciach z wernisażu widzę wycinanki przyklejone w oknach, serwetki, donicę ze storczykiem, kolorowe balony i czarnego kota, który przysiadł w oknie jakby był częścią kompozycji.
Codzienność jako hasło edycji staje się sumą praktyk możliwych do zrealizowania w konkretnym tu i teraz. Sąsiedztwo Wyspy, udział mieszkańców, których los podobny jest losowi galerii, daje poczucie solidarności, wsparcia. Wśród chwastów krząta się chłopiec o imieniu Adrian z tabliczką „animator dziecięcy", który dyscyplinuje, sprząta, kieruje widzów w odpowiednie miejsca. Ogród jako forum jest w tym miejscu wizją przyszłości, tymczasowej, kryjącej chęć przetrwania w tym miejscu. Nawet jeśli trzeba będzie jeść chwasty? Nie, tak rozpaczliwie się tu nie rozmawia. Jednak sztuka współistnieje, przenika się z żywym, zmieniającym się otoczeniem. W rozdawanej tu gazecie „Dzikie życie" Gary Snyder pisze: „Kultura odcinająca się od dzikiego życia w otaczającej nas przyrodzie, a także odcinająca się od dzikiego życia, które jest w nas samych, skazana jest na różne niszczące zjawiska, prowadzące prawdopodobnie aż do jej zniszczenia". To myśl ekologii głębokiej, od której Wyspa uczy się, jak przetrwać.
„Codzienność" w ramach Alternativa 2014, Instytut Sztuki Wyspa, Gdańsk,13.06 - 30.09.2014.
W wystawie biorą udział: Chantal Akerman, Helena Almeida, Maria Thereza Alves, Emanuelle Antille, Kader Attia, Patty Chang, Edith Dekynd, Alicia Framis, Yona Friedman, Marco Godinho, Rebeen Hamarafiq, Maria Laet, Hiwa K, Alicja Karska i Aleksandra Went, Igor Krenz, Honorata Martin, Anette Messager, Gianni Pettena, Ed Pien, Józef Robakowski, Martha Rosler, Raeda sa'Adeh, Ania Witkowska, Julita Wójcik.
Poza wystawą w Hali B90 interwencje artystyczne autorstwa Elżbiety Jabłońskiej, grupy Lendlabor Michała Znojka, Jacka Niegody znajdują się w jej otoczeniu oraz na terenie wokół Instytutu Sztuki Wyspa. Działania performatywne: Hard-Core, Barbara Gamper, Anna Kalwajtys z zespołem i Jean-Christophe Norman.
Trzon zespołu Alternativa 2014 tworzą: Aneta Szyłak (dyrektor artystyczna), Marysia Więckiewicz-Carroll (kurator projektu „Innym Sposobem"), Béatrice Josse (kurator „Codzienności") oraz zespół merytoryczny Festiwalu Alternativa.