Słodka trucizna czy rzeczywistość? „Bóg się mamo nie pomylił” Tomasza Mroza

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Tomasz Mróz postrzegany jest często jako twórca kontrowersyjny, dla którego pojęcie dobrego smaku nie stanowi żadnego ograniczenia. Zdychająca gigantyczna pchła szachrajka, pijany leśniczy i zapłakany Czerwony Kapturek, obrzydliwie realistyczny krasnal kopulujący z wyciętą w ścianie galerii dziurą, która okazuje się kopią pracy Piotra Uklańskiego „Dirty Sanchez”, nagi autoportret w serwilistycznej pozie ze smyczą na szyi, wreszcie bezkształtna narośl opatrzona podpisem „Rak sztuki” to tylko niektóre prace, dla których określenie „sztuka zwyrodniała” mogłoby zostać uznane za zasadne.1 Także recenzje ostatniej wystawy – „Bóg się mamo nie pomylił” – często zawierają sformułowania w rodzaju „kpina”, „błąd”, „groteska” czy „absurd”, co może kierować widza (zupełnie niepotrzebnie) na utarte ścieżki interpretacyjne.

Sam artysta to wzorcowy perfekcjonista, co w polskiej rzeczywistości często oznacza permanentne niespełnienie. Jego hiperrealistyczne silikonowe rzeźby powstają dzięki wielkiemu nakładowi sił i środków, a te drugie często ograniczają kreatywność. Gdańska wystawa w założeniu miała być częścią większego projektu Arka, realizowanego przez kilka galerii. Niestety, bariery finansowe okazały się nie do pokonania – to, co pokazano, według samego artysty było wypadkową zamysłu i możliwości instytucji. Mimo to instalacja pokazana przez Mroza w Gdańskiej Galerii Miejskiej była na tyle interesująca, że pozostaje życzyć mu realizacji całego projektu, oby w niedalekiej przyszłości.

Bóg się mamo nie pomylił, 2013, Tomasz Mróz, foto Kobaru
Bóg się mamo nie pomylił, 2013, Tomasz Mróz, foto Kobaru

Mrok pierwszego pomieszczenia galerii, nieco tylko rozproszony przez projekcję kosmicznego tunelu, początkowo utrudnia dostrzeżenie detali. Dopiero po chwili napotykamy mądre, arcyludzkie spojrzenie ciemnoskórego antropoida, może pierwszego, może ostatniego człowieka na planecie, usadowionego w gigantycznej procy. Decyzja została już podjęta – on wie, dokąd chce dotrzeć, a napięte cięciwy obiektu definiującego jego „bycie w materii” czekają. Za chwilę ten niezwykły pocisk zostanie wystrzelony w kosmos, czyli, tak naprawdę, w jego iluzoryczny obraz wyświetlany na ścianie galerii. Tylko chwile dzielą nieszczęśnika od ostatecznego aktu zniszczenia, z którego my, w przeciwieństwie do niego, zdajemy sobie sprawę. Czy, gdyby wiedział, podjąłby próbę? Czy Ostatni – albo Pierwszy – jest śmieszny?

„Zbliża się czas, gdy człowiek niezdolny będzie wyrzucić strzały tęsknoty ponad człowieka, gdy zwiotczeje cięciwa łuku jego – pisał Nietzsche – zbliża się czas po tysiąckroć wzgardy godnego człowieka, człowieka, co nawet samym sobą już gardzić nie zdoła. «Czym jest miłość? Czym jest twórczość? Czym jest tęsknota? Czym jest gwiazda?», tak pyta ostatni człowiek i mruży wzgardliwie oczy”.2

Nietzscheański „ostatni człowiek” to istota niezdolna do jakiegokolwiek przekraczania siebie. Nie ma pragnień poza wygodnym, możliwie długim życiem. Ciepło, pożywienie, niewybredna rozrywka, komfort psychiczny wypływający z braku wyższych aspiracji to jego szczęście. Poprzestaje na sobie, oceniając przeszłość z własnego, ograniczonego punktu widzenia, nie odczuwając niepokoju wypływającego z faktu, że ci, co byli przed nim, „obłąkani”, żyli inaczej – czyniąc „strzały tęsknoty” azymutem swego ludzkiego przeznaczenia. „Dawniej cały świat był szalony”, drwią, ponieważ właściwe ludziom przeszłości dręczące poczucie braku spełnienia jest mu obce.3

Bóg się mamo nie pomylił, 2013, Tomasz Mróz, foto Kobaru
Bóg się mamo nie pomylił, 2013, Tomasz Mróz, foto Kobaru

Tajemniczy Człekokształtny jest sam. Nie wiemy, jakie okoliczności zewnętrzne zmusiły go do tej próby. Dlaczego nie wystarcza mu tu i teraz. Wiemy, że wyświetlany na przeciwległej ścianie kosmiczny tunel jest tylko projekcją i zakładamy tym samym, że dysponujemy wiedzą jemu niedostępną. On sam wyciąga w stronę widza zapałkę – po zapaleniu znajdującej się pod sznurem świecy proca wystrzeli. Ale nie patrzy w kierunku ewentualnego widza. Spokojne spojrzenie skierowane w górę zdaje się przenikać materię galerii.

Jest sam, rzucony, porzucony, skazany na samotność. Odrębny i obcy. Osamotniony nie na skutek świadomego wyboru; ten rozpaczliwy stan został, jak i samo istnienie, mu narzucony. Nigdy nie nawiąże kontaktu z Innym. „Bytuje ku śmierci” i to w śmierci właśnie jego byt znajdzie najpełniejsze urzeczywistnienie. Jak ujął to Heidegger: „Egzystencjalne pojęcie umierania (śmierci) jawi się jako bycie rzuconym ku najbardziej własnej, bezwzględnej i nieprześcignionej możności bycia”.4

Kondycja ludzka to stan uwikłania w niekończące się konflikty, to konieczność nieustannego wyboru spośród wielu opcji, permanentny brak pełnej wiedzy o konsekwencjach danej decyzji. Człowiek nigdy nie jawi się jako byt stały, kontrolujący siebie. Jeżeli ulegnie pokusie pasywnego odwzorowywania gestów otaczającego go środowiska, grozi mu utrata indywidualności, a zatem upadek – jak Heidegger nazwał ucieczkę od podstawowej prawdy, czyli konieczności bezustannego dokonywania wyborów, a w konsekwencji życie nieautentyczne.5 „Nieco trucizny kiedy niekiedy — to darzy słodkimi snami. A w końcu — dużo trucizny, aby mile zemrzeć”6 – określił taki stan Nietzsche. I tu pojawia się pytanie: do czego odsyłał Mróz tytułem wystawy? „Bóg się mamo nie pomylił”7 to tytuł piosenki, przez niektórych nazywanej nawet hymnem, straszliwie pompatycznej i kiczowatej, ale jednocześnie będącej kwintesencją dyktatury sensu religijnego, który holistycznie dąży do zawładnięcia całą przestrzenią mentalną człowieka. Wszechświat kierowany jest Rozumem i Miłością, co nadaje egzystencji człowieka wyższy sens, daje siłę w codziennym zmaganiu się z brutalną rzeczywistością i niesie ulgę w cierpieniu. Tym niemniej trzeba przyjąć też mniej komfortową stronę takiego widzenia rzeczywistości – skoro Bóg, jako byt doskonały z definicji, nie może się mylić, to przypadek nie może być przypadkiem, bo w świecie będącym w całości własnością Boga nie ma miejsca na błąd. Zatem i tragedie istot rozumnych, cierpiących, chorujących, raz po raz zmiatanych z powierzchni Ziemi przez katastrofy naturalne, to część planu Stwórcy. Trudno też, poruszając się w ramach takiego poglądu, przyjąć, że w matrycy wszechświata jest miejsce na wolną wolę bytów obdarzonych świadomością.

Bóg się mamo nie pomylił, 2013, Tomasz Mróz, foto Kobaru
Bóg się mamo nie pomylił, 2013, Tomasz Mróz, foto Kobaru

I oto drugie pomieszczenie galerii, w którym artysta umieścił tylko jedną pracę: mural wraz z projekcją oślepiająco jasnej gwiazdy. Bohaterski antropoid triumfuje. Jadąc na białym niedźwiedziu, oddala się w kierunku zachodzącego słońca. Dzierży czarną flagę, która może sugerować śmierć i porażkę, ale także, w opozycji do bieli, zwycięstwo. Spojrzenie zwrócone w stronę widza zdaje się sugerować, że rozstanie jednak nie jest ostateczne. Czy to znów odwołanie do śmiercionośnej iluzji, zakłamującej rzeczywistość trucizny, o której mówił Nietzsche? A może przeciwnie, to Heideggerowy świadomy wybór jednostki, powracającej do swego źródła i w nim odnajdującej siłę bycia? „Bogowie odeszli, a nam pozostało kontemplowanie mitów”, powiedział ten ostatni. Ale czy choć na to wystarczy nam odwagi? Wyciągnięta ku nam dłoń z zapałką wciąż czeka.

Tomasz Mróz, „Bóg się mamo nie pomylił”, Gdańska Galeria Miejska, 18.01 – 24.02.2013

Bóg się mamo nie pomylił, 2013, Tomasz Mróz, foto Kobaru
Bóg się mamo nie pomylił, 2013, Tomasz Mróz, foto Kobaru
  1. 1.  czarnagaleria.net
  2. 2. F. Nietzsche, „Tako rzecze Zaratustra”, Poznań 1995.
  3. 3. Tamże.
  4. 4. M. Heidegger, „Bycie i czas”, Warszawa 2005, s. 317.
  5. 5. Tamże.
  6. 6. F. Nietzsche, „Tako rzecze Zaratustra”, dz. cyt.
  7. 7. www.youtube.com