Wszystko to sprawia, że wystawa Sailor Sailor poszerza twórczość Normana Leto o rozległe i istotne płaszczyzny, całkowicie redefiniując jej charakter. Norman Leto przed Sailorem i po nim - to bez mała dwaj różni artyści. Sailor Sailor wymaga więc nie tyle wprowadzenia, co opowiedzenia sztuki Normana Leto od nowa.
***
Norman Leto, Sailor [kadr], 2010, Fot. dzięki uprzejmości Galerii Kolonie
Norman Leto to artysta osobny - samouk krok po kroku konstruujący oryginalny język wypowiedzi. Zakończył edukację na trzeciej klasie liceum ogólnokształcącego, postanawiając skupić się na nauce programów graficznych pozwalających odtwarzać i kreować rzeczywistość w najdrobniejszych szczegółach. Polscy graficy i informatycy pokolenia '80 szybko zdobyli międzynarodową renomę: dorastając jeszcze w czasach gospodarki planowej, kapitalizm zastali dokładnie w momencie globalnej ekspansji komputerów osobistych, by następnie dojrzewać równolegle z ich rozwojem - od Atari do Apple'a. Być może zahartowani niedoborami ery komunizmu, a być może po prostu złaknieni nowinek ze świata, szybko stali się jednymi z najbardziej kreatywnych informatyków swojego pokolenia.
Dziś Leto byłby zapewne jednym z polskich grafików, którzy pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia wyjechali do swojej Ziemi Obiecanej: do Doliny Krzemowej w Północnej Kalifornii. Amerykański sen ziścił się jednak tylko nielicznym: praca większości programistów i grafików zatrudnionych przez dla hollywoodzki przemysł filmowy i reklamowy ma niewiele wspólnego z kreatywnością. Przeciwnie: produkcja kolejnych kreskówek czy efektów specjalnych to orkiestra rozpisana na setki, jeśli nie tysiące głosów, gdzie nie do przyjęcia jest nie tylko fałsz, ale także jakikolwiek indywidualny ton. Fabryka Snów okazała się fabryką taką samą jak każda inna.
Norman Leto miał szczęście: dostrzegł ten proces jeszcze zanim podjął ostateczną decyzję o wyjeździe. W konsekwencji poświęcił się eksperymentom z formami i rozwiązaniami, które nie znalazłyby uznania w profesjonalnych studiach nastawionych na produkcję komercyjną. Leto akceptował niedoskonałości medium, dostrzegając w nich większy potencjał niż w perfekcyjnym cyzelowaniu wirtualnej rzeczywistości. Jego kompozycje zyskały specyficzną chropowatość, "pęknięcia" traktowane w studiach postprodukcyjnych czy reklamowych jako błąd w sztuce. I kto wie, czy to nie z racji tej niedoskonałości prace Leto są, paradoksalnie, bardziej przystępne niż animacje i grafiki "profesjonalistów" - tak dokładne, że aż nierealne. Jednym słowem, kosztem rzemieślniczej pryncypialności, Norman Leto wypracował język znakomicie odnajdujący się w pejzażu sztuki współczesnej.
***
Wydaje się, że dotychczasowa recepcja prac Normana Leto jest nieprecyzyjna już z racji charakteru samego medium, w którym pracuje artysta. Stosunkowo często Leto uważany jest bowiem za artystę "nowych mediów", "artystę ery wirtualnej" itp. Jednak w powszechnej opinii "sztuka cyfrowa" kojarzona jest (zresztą, nie całkiem bezzasadnie) głównie z kiczowatymi grafikami i animacjami w rodzaju Katedry, gdzie techniczna wirtuozeria nieuchronnie zderza się ze ścianą kiczu. Z drugiej natomiast strony, na styku sztuki współczesnej i programistyki znajdujemy skrajnie hermetyczne roztrząsania artystów przekonanych, że ludzkość porozumiewa się systemem zero jedynkowym, a historię programowania zna tak dobrze jak historię literatury. W obu wypadkach są to światy samowystarczalne, niedotykające szerszej rzeczywistości i w konsekwencji pozostawiające widzów obojętnymi, a w najlepszym razie zauroczonymi. Ta cokolwiek podejrzana proweniencja automatycznie spycha sztukę tworzoną za pomocą programów graficznych i programistycznych aplikacji do getta twórczości niepoważnej, "niskiej", sytuującej się na granicy cudacznego hobby. Powiedzmy więc wyraźnie, że Norman Leto nie przynależy do świata grafiki komputerowej (pożegnał się z nim dawno temu), a nawet nie stoi pomiędzy światami sztuki i informatyki w rozkroku. Norman Leto to artysta, który programy graficzne traktuje neutralnie, jako narzędzie - dokładnie tak samo, jak zdarza mu się traktować farby, kamerę i tekst. Co więcej, w jego twórczości medium jest przezroczyste, nie wypycha się na pierwszy plan i nie absorbuje uwagi widza, który najczęściej w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że ma do czynienia z grafiką, a nie ze zdjęciem. Leto pracuje na komputerze, jednak wydźwięk jego prac jest uniwersalny - film i powieść Sailor należy uznać za jeszcze jedną wypowiedź o "doli człowieczej". I w tym sensie twórczość Leto nie jest zasadniczo odrębna od twórczości innych artystów, choć jest od nich niewątpliwie osobna.
***
Ale twórczość Normana Leto sprawiała kłopoty z jeszcze jednego powodu: jego kolejne prace, choć często stanowiące odrębne całości, to rodzaje szkiców do dyptyku Sailor lub jego integralne elementy. Oczywiście nie wszystkie dotychczasowe realizacje artysty miały charakter pomocniczy czy wręcz, w pewnym sensie, utylitarny. Z pewnością można tak powiedzieć o części wydruków i symulacji cyfrowych, które, mimo że efektowne estetycznie, pozbawione były ramy, w której mogłyby ożyć jako pełnoprawne artystyczne byty. Dopiero kontekst fabuły powieści i filmu Sailor pozwala dostrzec w nich przemyślane wypowiedzi wizualne włączone w strukturę szerszej narracji.
Podobnie filmowe etiudy z cyklu Buttes Monteaux jawić się muszą dzisiaj jako wprawki do pełnometrażowego obrazu, swoisty "poligon doświadczalny" rozwiązań formalnych, technicznych i scenariuszowych; jednocześnie ich maestria i intelektualna zadziorność pozwalają odbierać je jako osobne całości (choć o otwartej strukturze kompozycyjnej). W zgoła innym miejscu sytuują się prace z cyklu pt. Bryły życiorysów. To być może najbardziej spójne i błyskotliwe spośród dotychczasowych realizacji Normana Leto, dlatego też z powodzeniem funkcjonują one jako odrębne dzieła. W tym wypadku dyptyk Sailor wydobył z nich tylko dodatkową głębię, nie "zawłaszczając" jednakże Brył w stu procentach. Być może najcelniejszym będzie stwierdzenie, że Bryły życiorysów stanowią pomost nie tylko pomiędzy książką a filmem, ale wręcz między mediami - w twórczym kosmosie Leto stanowią spoiwo łączące sztuki wizualne, film i prozę, odnajdując dla siebie miejsce na styku dyscyplin.
Należy jednocześnie wyraźnie zaznaczyć, że formalne "ćwiczenia" Normana Leto zachowują dojrzałość i ciężar gatunkowy właściwy zazwyczaj pracom doświadczonych twórców. Niemniej twórczość Normana Leto oglądana z perspektywy przedstawionej w literacko-filmowym dyptyku Sailor zyskuje zupełnie nowy wymiar, a przede wszystkim - zyskuje głęboki sens. W tym miejscu warto nadmienić, że krytyka często nie radziła sobie z pracami Leto także w tym sensie, że nie potrafiła wytłumaczyć dlaczego właściwie artysta je wykonał; z jakiego powodu - poza niewątpliwą oryginalnością i wizualną atrakcyjnością - warte są one uwagi widza; i w końcu, co Norman Leto chciał za ich sprawą powiedzieć, czy też - o czym opowiedzieć. Była to paradoksalna sytuacja: wszyscy "czuli", że to mocna, intrygująca sztuka, ale nie mogli tego - poza ogólnikowymi stwierdzeniami - uzasadnić. Nie znali bowiem Sailora.
***
O czym opowiada więc Sailor, zarówno film, jak i książka? Zanim odpowiemy na to pytanie, powiedzmy kto opowiada - kto jest narratorem tej historii. Otóż jest nim... Norman, bowiem Sailor przynosi nam w końcu podmiot twórczości Leto - alter ego autora.
Norman to przede wszystkim naukowiec - odnoszący sukcesy programista, talent w swojej dziedzinie. Sailor nie jest jednak opowieścią o informatyku, ale o człowieku zdeterminowanym przez scjentystyczny ogląd świata. I tak, Norman dzieli ludzkie potrzeby, pragnienia i uczucia na pięć "praw biologicznych", z czego najważniejsze to miłość, głód i strach. Samo życie - cudze, ale przede wszystkim swoje - postrzega z kolei jako sumę reakcji chemicznych występujących w organizmie. W konsekwencji staje się niezdolny nie tylko do współodczuwania, ale - paradoksalnie - racjonalnego oglądu rzeczywistości. Jeśli kocha kobietę - to za dobry "materiał genetyczny"; jeśli się z kimś przyjaźni - to z racji wybitnej inteligencji danej jednostki; a jeśli zorientuje się, że zaczyna odczuwać emocje (a nie tylko je myśleć), natychmiast reflektuje się, że to nie on - to tylko jego organizm, jego "układy samosterujące". W efekcie Norman to człowiek bezbrzeżnie samotny, ale także całkowicie niesamodzielny, ubezwłasnowolniony przez własne popędy, dolegliwości i chucie. I choć bohater Sailora jest przekonany, że wkrótce także i wiara (w innym ujęciu: metafizyka) zostanie opisana za pomocą matematycznego równania jako ostatnie z "praw biologicznych", to sam również tylko wierzy w swoje teorie. Jednak Sailor nie tyle stawia pytanie o to, czy można żyć "zawieszając" wolną wolę, a całość zachowań podporządkować zasadom selekcji naturalnej (a więc przetrwaniu i zdobywaniu uznania); Sailor opisuje świat, w którym to już (znowu) się dzieje.
Norman Leto-autor ukazuje Normana-narratora z dużą dozą zrozumienia, jednocześnie przedstawiając go jako jednostkę tragiczną, pokraczną i godną pożałowania; człowieka, któremu rozpada się nie tylko własny świat, ale także otaczająca go rzeczywistość. To codzienność bez tabu, ale i bez ryzyka; bezpieczna, lecz śmiertelnie nudna; oswojona, ale przewidywalna. Toczy ją entropia, co obserwujemy zarówno na przykładzie samego bohatera, jak i osób, z którymi się styka. A ostateczną formą entropii, w której pogrążają się jednostki i społeczeństwa, jest wojna.
Ale Norman to także artysta - czy raczej człowiek, którego koncepcje (np. Bryły życiorysów, czyli portrety generowane za pomocą skomplikowanego algorytmu w oparciu o dane osobowe) wchłonął świat sztuki. Bohater Sailora za najwybitniejsze dzieła uznaje te, które mają największą moc sprawczą, a z tej perspektywy, jak mówi, działania artystów maja konsekwencje podobne do konsekwencji szkolnej klasówki (łatwo dowieść tego matematycznie). Norman traktuje więc rzeczywistość jak jedną wielką arenę, w obrębie której rozgrywają się akty twórcze o mniejszej lub większej sile rażenia. W takim ujęciu najbardziej skuteczną sztukę tworzą naukowcy, ekonomiści i politycy, a artystami, którzy wywołują jeszcze jako takie emocje mogą być już tylko... dzieci. Na tej płaszczyźnie Sailor jest więc satyrą na świat sztuki, który zaanektował już każdy eksces i stopił się z rzeczywistością tylko w tym sensie, że nie jest w stanie zaproponować jej już nic nowego. To, co miało być najbardziej kontrowersyjne, stało się najbardziej konformistyczne.
Historie Normanów występujących w książce i filmie różnią się od siebie, ale spaja je charakter bohatera i realia rzeczywistości, w której rozgrywa się dyptyk. To zresztą rzeczywistość, której fragmenty znamy z poprzednich realizacji Leto: jego grafik i symulacji cyfrowych, niektórych scen Buttes Monteaux czy wspomnianych już Brył życiorysów. Dopiero teraz poszczególne, odsłaniane przez lata elementy układanki, ułożyły się w czytelny obraz, w którym należy umiejscawiać wszystkie pozostałe prace i działania artysty. Uzasadnienie znajduje też w końcu dobór takich a nie innych środków formalnych: swoisty kolażsymulacji cyfrowych, tradycyjnego filmu, literatury i sztuk wizualnych. Być może tylko za ich pomocą można było opowiedzieć historię, którą Norman Leto opowiada w Sailorze, ale także za pomocą wcześniejszych prac.
***
Film i powieść Sailor to projekt artystyczny bez precedensu w polskiej sztuce ostatnich lat. Norman Leto nie tylko brawurowo przekroczył terytorium przypisane sztukom wizualnym, ale także splótł materię prozy i filmu fabularnego w integralny "świat przedstawiony": rozległy, wielopoziomowy pejzaż o konkretnej topografii i symbolice, będący areną działań wyrazistego bohatera. Wykreował - bez przesady - cały twórczy kosmos, na tle którego umieścił przewrotną metaforę naszych czasów.
Norman Leto, Sailor Sailor, Galeria Kolonie, Warszawa
Wystawa trwa od 9.11.2010 do 27.11.2010
projekcje filmu Sailor o godz. 17:00 i 18:45