Notes kuratora, zakończenie i podsumowanie.

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Katarzyna Szydłowska: Po długim okresie ciszy wracam żeby dokończyć notes i podsumować rok studiów. Zaprosiłam do rozmowy Partycję i Piotra, by dać pełny obraz ostatnich zajęć i wydarzeń.

Andrzej Turowski

Patrycja Sikora: Zabraliście nam maski, daliście śmieci - pod tym tytułem Andrzej Turowski poprowadził interesujący wykład o wielkich wystawach na świecie poświęconych Afryce. Wykładowca skupił się na dyskursie nieobecności i obcości, kwestii pamięci, która na wzór archeologii przekopuje historię i tradycję, odkrywając marginalizowane getta, wyrzuconych poza nawias "innych". Interesująca wydaje się wzmianka o prymitywizmie w sztuce i myśleniu XX wieku, o patrzeniu na Afrykę poprzez pryzmat Europy, skąd niegdyś podróżnicy poszukujący "dopełnienia" dla starego kontynentu dokonywali ekspansji w głąb czarnego lądu w pogoni za egzotyczną swojskością, zamiast której odnajdowali jedynie trudną do zrozumienia inność. Inność, którą najpierw zdobywano, a potem podporządkowywano. Turowski poruszył więc kwestie przedmiotowego traktowania rdzennych mieszkańców Afryki, niewolnictwa, które nie miałyby miejsca gdyby nie dominujące egocentryzm właściwy Europejczykom, ich przekonanie o jednym, nadrzędnym systemie wartości, egoizm, który stał się kluczowy dla historii Europy od czasów Kolumba do pierwszego lotu na księżyc. Co za tym idzie kultura afrykańska postrzegana z europejskiego punktu widzenia kojarzyła się ze swoistym "gabinetem osobliwości", może już oswojona, ale nie do końca, trochę jak utalentowana, śpiewająca standardy Josephine Baker, tańcząca jednak półnago, odziana jedynie w kolczyki i spódnicę z bananów. Dalsza część wykładów dotyczyła następujących po sobie przemian w myśleniu i określonych mód, od "ochraniania" dziedzictwa kulturowego Afryki (głównie poprzez grabieże i wywóz do zbiorów europejskich), przez utopie modernistyczne mające wiele wspólnego z romantycznymi podróżami do ekologicznego, kulturowego, obyczajowego raju (miejsca poza historią i czasem, gdzie można przekraczać granice, rozsznurowywać gorsety konwencji, także w sztuce, miejsce skąd miał powiać ożywczy wiatr w stronę starego kontynentu), aż po ideologię integracji (asymilacji, oswojenia). Potem zostały omówione co ważniejsze prezentacje oraz wynikające z nich wnioski (szkoda by było - biorąc pod uwagę kolejny rocznik, opisywać wykład z detalami).

Moim zdaniem ten wykład świetnie by wypadł w korelacji z zajęciami z Simonem Njami, kuratorem wystawy Africa remix, jednej z istotniejszych współczesnych prezentacji sztuki kontynentu afrykańskiego, którą również przywołał Turowski (obok innej istotnej Magicienes de la Terre, czy Documenta 11 z Okuwi Enwezorem). Wydaje się, że ciekawa byłaby dyskusja obu gości, może nawet wspólny wykład?

Katarzyna Szydłowska: Tak, wykład ten, choć bardzo długi, był wyjątkowo ciekawy, nie ukrywam, że spodziewałam się Malewicza, a tu takie zaskoczenie. Sztuka afrykańska i problem (w tle) kolonializmu rozszerzył nasze myślenie o inne kontynenty. Od początku zajęć skupialiśmy się raczej na Europie i USA. Oczywiście tak jak Patrycja mówiła był też Simon Njami...

Patrycja Sikora: Właśnie, europocentryczność wydaję się w myśleniu Europejczyka czymś naturalnym.

Piotr Stasiowski: Myślę, że na świecie dyskurs afrykanizmu jest już dość dobrze rozpoznany, choć u nas sam temat wydaje się dość egzotyczny. Traktowany jest wciąż jako rodzaj fetyszu czy totemu, mający utożsamiać Innego, a jednocześnie degradować go do kulturowej maski. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, słuchając tego wykładu, że opcjonalny Inny mógł zaistnieć tylko przez łaskawe zezwolenie na różnorodność, wydane przez instytucje władzy. Stało się to choćby poprzez utopię modernistycznego zainteresowania Afryką, jej kulturą, dość niecelnie, bo w nienaturalnym kontekście redagowaną dla potrzeb europejskiego, czy amerykańskiego widza. To zainteresowanie wymogło pewne przekształcenia, czy może właściwie zniekształcenia w obrazie tej kultury, tak, by mogła być zrozumiała dla społeczeństwa. To cena, jaką trzeba było zapłacić w procesie społecznej asymilacji.

Dominik Lejman

Patrycja Sikora: Dominik Lejman, borykając się nieco ze złośliwością rzeczy martwych (czyli sprzętem) pokazał nam film Małe spektakle - Iguana, opowiadając jednocześnie o kulisach powstawania pracy, inspiracji oraz interakcji z małymi bohaterami filmu. Dzięki temu znana mi już wcześniej praca tego artysty, stała się jeszcze bliższa, co okazało się bardzo pomocne przy budowie pierwszej wystawy "dyplomowej" na naszych studiach (w galerii Arsenał w Białymstoku). Ta praca została wybrana przez nas do jednej z przestrzeni. Ale o Białymstoku za chwilę. Poza tym Lejman zadał nam osobliwe zadanie do wykonania...

Katarzyna Szydłowska: Na zajęcia mielimy przynieść kartki, ołówki i gumki. Artysta poprosił nas, żebyśmy, podczas gdy on opowiadał nam o swojej twórczości, rysowali jego portret. Niechętnie się za to zabraliśmy, nie widząc związku z kuratorstwem. Oglądaliśmy pokaz slajdów i filmy z jego akcji. Słuchaliśmy o jego zainteresowaniu kolorem białym i o wykorzystaniu go w różnych pracach współczesnych twórców.

Na koniec zajęć artysta poprosił żebyśmy wymazali jego osobę z naszych rysunków. Potem zebrał anonimowe szkice. Niestety nie dowiedzieliśmy się, jaki był cel tego rysowania/ wymazywania.

Trzeba przyznać, że to bardzo ciekawy artysta, świetnie wykorzystujący projekcje i tworzący wyjątkowe prace, ale jeżeli chodzi o to zamieszanie z rysowaniem to wydało mi się bezcelowe.

Patrycja Sikora: Co do rysowania, to choć właściwie tym zajmowałam się przez cały czas wykładu (czyli kilka godzin), to wymazałam potem rysunek z jakąś perwersyjną przyjemnością. Zastanawiam się czy to była lekcja pokory, czy powtórzenie jakiejś analogicznej akcji z przeszłości.

Katarzyna Szydłowska: Szczerze powiedziawszy, to jak do tej pory spotkania z artystami są bardzo nijakie i, choć to fajnie poznać artystę na żywo, niewiele nam (mnie?) poza tym dają.

Piotr Stasiowski: Kasiu, nie do końca się z Tobą zgodzę. Uważam na przykład, że wbrew pozorom wykład Grześka Sztwiertni czy Pawła Althamera wniósł mnóstwo świeżości do formuły zajęć i nie uważam tego czasu z nimi spędzonego za stracony. Lejman nie poradził sobie z wykładem. Właściwie urządził z wykładu coś na zasadzie prezentacji własnej twórczości i to dość skutecznie zniechęciło wszystkich.

Patrycja Sikora: Dla mnie w sumie prezentacja twórczości Lejmana była przydatna, miałam okazję zobaczyć jego prace, które przecież mieliśmy na wystawie w Białymstoku.

Katarzyna Szydłowska: Wszystkie artystyczne prezentacje na tych studiach były do bani.

Patrycja Sikora: No jasne, kto powiedział że artysta to dobry wykładowca? To nie jego zawód, chodzi raczej o to żeby się z nim bliżej zapoznać.

Piotr Stasiowski: Tak naprawdę w Polsce jest iluś-tam świetnych artystów, którzy mogliby przedstawiać nam swoje portfolio z zajęć na zajęcia. Tylko to do niczego nie prowadzi. Już wiele więcej dał mi wykład Sztwiertni, który porównywał artystę do eugleny zielonej. Wyjaśnił w ten sposób formułę pracy artysty.

Patrycja Sikora: dla mnie to było urocze, taka donkiszoteria i stwierdzenie że bycie artystą jest najwyższą formą uczestnictwa w życiu społecznym, to czyni w moich oczach artystę wiarygodnym, ta nuta szaleństwa...

Marysia Lewandowska/ Neil Cummings

Katarzyna Szydłowska: Na poświątecznym spotkaniu w Krakowie kolejni artyści, tym razem duet Marysia Lewandowska/ Neil Cummings. Oni też opowiadali nam o swojej twórczości, ale ponieważ ich prace są współpracą artysty i instytucji oraz artysty i widza, słuchaliśmy z pełną uwagą. To ważne zagadnienia. Założeniem artystów jest hasło "za dużo jest na świecie dzieł, więc po co produkować?", lepiej pracować z odbiorcą.

Poznaliśmy m.in. pracę z Muzeum Sztuki i Historii w Genewie (1998), gdzie postanowili wystawić jedynie 'technologię' muzealną. W przestrzeniach muzeum stworzyli salę wykładową, przestrzeń do szkiców czy pomieszczenie do seminariów, jako, że w tym budynku mieści się również ASP. Studenci mający zajęcia również byli 'wystawieni'. Pojawił się też obraz powieszony twarzą do ściany, ukazujący pieczątki, naklejki i adnotacje dodawane do pracy przez muzealnych urzędników.

Inną wystawą była Free Trade w Manchester Art Gallery z 2003 roku. Lewandowska i Cummings robili research dotyczący kolekcji galerii i natrafili na dar XIX wiecznych producentów bawełny, którzy przekazali galerii ponad 30000 obiektów. Muzeum sprzedało ponad 80% z nich, ponieważ dzieła z kolekcji nie pasowały do koncepcji zbiorów. Artyści wystawili pozostałe z wyprzedanej kolekcji prace, dodali ich wycenę, całość postawili pośrodku sali i owinęli odgradzającą taśmą.

W 2001 roku, na otwarcie nowej galerii Tate, zrealizowali Capital we współpracy Tate Modern i Bank of England. Dwie instytucje dzieli Tamiza, a łączy dystrybucja dóbr.

Wydrukowano piękne plakaty i pilnujący wystaw w Tate i w muzeum Bank of England rozdawali je wybranym przez siebie osobom. Wszystko wiązało się z bourdierowską koncepcją 'podarunku'.

Kolejną opowieścią była historia powstania wystawy Entuzjaści, którą można było oglądać m.in. w warszawskim CSW.

Wieczorem wszyscy poszliśmy na piwo. To był bardzo ciekawy wykład i interesujące spotkanie. Nawet nie wykład, a rozmowa.

Patrycja Sikora: Żałuję że mnie nie było.

Piotr Stasiowski: Tym bardziej, że z tego co wiem, oni cały wieczór stawiali piwo. Więcej takich wykładowców!

Katarzyna Szydłowska: Nie cały wieczór, tylko jedno.

Paweł Althamer

Katarzyna Szydłowska: Następnego dnia spacer z Pawłem Althamerem po Krakowie, kogo nie było niech żałuje.

Patrycja Sikora: To było to dla mnie jedno z dziwnych spotkań, nie do końca wiedziałam czego się spodziewać, byłam zaskoczona.

Piotr Stasiowski: Ten artysta mnie zahipnotyzował, mam nadzieje, ze kiedyś będę miał okazje z nim popracować...

Katarzyna Szydłowska: Ba, w końcu to szaman.

Patrycja Sikora: Szaman z kamerą. Najlepiej pamiętam spacer.

Piotr Stasiowski: Poszliśmy w bliżej nieokreślonym kierunku, rozmawiając o tym i tamtym, przez planty.

Patrycja Sikora: Aż zaproponowano nam wymieszanie się w grupę dzieci. O wtopienie się.

Piotr Stasiowski: O tak, pod barbakanem.

Patrycja Sikora: To było jak przełamywanie jakiejś bariery, wejść między te dzieci idące w grupie.

Piotr Stasiowski: Wmieszanie się w wycieczkę szkolną i dezintegracja tworu oświaty.

Patrycja Sikora: Jakoś tak nieśmiało mi to wyszło.

Katarzyna Szydłowska: A pamiętacie jak cienie liści tworzyły literę A na chodniku? I Paweł zwrócił nam na to uwagę?

Patrycja Sikora: Rzeczywiście, a my staliśmy i się gapiliśmy w to A.

Patrycja Sikora: A jak Althamer.

Katarzyna Szydłowska: Wydawało mi się że mówił o akcji kolegi - Adamasa?

Patrycja Sikora: Potem poszliśmy dalej na przystanek koło dworca. Ja to miejsce zwykle mijam jak najprędzej, bo pełno tam ciemnych typów.

Piotr Stasiowski: Czekaj, czekaj! Nie powiedziałaś jeszcze o reakcjach dzieciaków.

Katarzyna Szydłowska: O, a jakie były?

Piotr Stasiowski: Dzieciaki były mocno zaskoczone, jak wielkoludy zaczęły między nimi chodzić. Zbijały się w grupki. A jak ich nauczyciele to zauważyli, zaczęli je odciągać od nas. Oni nie wiedzieli o co nam chodzi, po prostu bali się naszego wejścia w ich szeregi.

Patrycja Sikora: To ciekawe, byłam tak przejęta, że nie zauważyłam. Przejęta tym, że jestem intruzem.

Katarzyna Szydłowska: W ogóle uważam, że to było takie otwieranie oczu. W pracach Althamera to widać, ale najlepiej to działa kiedy jest się z nim na żywo.

Piotr Stasiowski: Potem ruszyliśmy w takim dziwnym szyku w kierunku Floriańskiej. Jeszcze oglądaliśmy obrazy na bramie i jedliśmy grupowo lody z mcd, bo wszyscy turyści jedzą lody z mcd na Floriańskiej.

Katarzyna Szydłowska: Byliśmy jak zaczarowana wycieczka, z przewodnikiem.

Piotr Stasiowski: Dopiero potem był dworzec i udawany film.

Patrycja Sikora: Najtrudniej udawać że się nie udaje. Następuje wtedy jakaś sztywność kręgosłupa, a na twarzy pojawia się nieszczery uśmiech, który zdradza.

Piotr Stasiowski: Kręciliśmy film, w którym sami jesteśmy aktorami, ale chodzi o to, żeby nikt z przechodniów nie spostrzegł, że kręcimy film.

Katarzyna Szydłowska: Dziwnie się człowiek czuje.

Patrycja Sikora: Nikt na nas nie zwracał uwagi, tylko my na siebie, porównując kto jak udaje.

Piotr Stasiowski: No właśnie, zachowywaliśmy się jak świry. Pytaliśmy się o bilety w punkcie mpk, robiliśmy mnóstwo zdjęć niedaleko przejścia podziemnego na dworcu, gdzie kręciło się mnóstwo ludzi.

Patrycja Sikora: Ja czytałam ogłoszenia na słupie z 10 razy.

Katarzyna Szydłowska: Ja wyczytałam, że podyplomowi studenci nie mają zniżek na mpk i od tej pory jeździłam tramwajem z winną miną.

Piotgar Stasiowski: Nawet zorganizowaliśmy wystawę ogłoszeń słupowych, była bardzo barwna i konceptualna.

Patrycja Sikora: Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, żeby wyglądać na człowieka czymś zajętego, ale niczym konkretnie, wiec ten słup z ogłoszeniami to była taka deska ratunku. Bo jak stoisz bezczynnie, to masz jakieś poczucie winy, czy wrażenie, że nie należysz do otoczenia. Choć nikt tego nie widzi poza tobą i wtajemniczonymi.

Katarzyna Szydłowska: Okazało się to bardzo trudne. Czujesz, że nie jesteś stąd. Stoisz i wiesz, że udajesz i tak naprawdę nic nie ma do roboty. Ja udawałam, że czekam na tramwaj, bo w końcu trzeba wtedy stać.

Patrycja Sikora: Ja przez chwilę czułam pokusę, żeby wsiąść nagle do jakiegoś tramwaju i się przejechać jeden przystanek, bo już mnie wkurzało to stanie, ta sytuacja.

Piotr Stasiowski: To przypominało nieco kadry z filmu Dziewczyny do wzięcia: Gdzie teraz pójdziemy? Jest wiele możliwości. Jakich, no właśnie, jakich? No ... różnych...

Katarzyna Szydłowska: I w końcu wybraliśmy się nad Wisłę i ładowaliśmy baterie energią słoneczną. To był piękny dzień. Czasem masz wrażenie, że to mistyfikacja wszystko, bo co, siedzisz i nic. Tylko trzeba dać się zaczarować i wtedy już patrzysz na świat innymi oczami.

Patrycja Sikora: To kwestia tego jaką masz konstrukcję, dla jednych to mistyfikacja, dla innych wariactwo, a dla jeszcze innych obcowanie ze sztuką.

Katarzyna Szydłowska: A potem, po przerwie?

Piotr Stasiowski: Po przerwie poszliśmy do Mleczarni chyba...

Patrycja Sikora: A tak, i doszła Marysia z Neilem.

Piotr Stasiowski: I tam była ta cudowna kobieta - kazimierzowska Piaf. Bezzębna szansonistka. Paweł postawił jej piwo i śpiewała nam piosenki co chwilę cmokając i puszczając oko.

Patrycja Sikora: Komuś się chyba wpisała do indeksu?

Piotr Stasiowski: Prawie wszystkim, mnie też.

Patrycja Sikora: Mnie jakoś nie... siedziałam na szczęście za daleko. Tylko od Althamera dostałam zygzak zamiast oceny. Piękny zygzak.

Piotr Stasiowski: Ja dostałem szybkobiegacza i kółko.

Marta Tarabuła

Katarzyna Szydłowska: Na majowe zajęcia po długim weekendzie zapowiedziała się tylko Marta Tarabuła. Postanowiła nauczyć nas odrobiny marketingu, żebyśmy umiejętnie potrafili sprzedać produkt zwany wystawą. Pierwsze zajęcia poświęcone były wprowadzeniu do teorii marketingu, które wydała mi się czcza i nie adekwatna do wystawy jako intelektualnego tworu, tak innego od nowego BMW. Wyszukiwaliśmy w naszych wystawach jedynych i niepowtarzalnych cech, haseł, którymi można by przyciągnąć szeroką publiczność, wartości i korzyści, a wszystko to podciągaliśmy pod wykres, żeby tylko zgadzało się z teorią. Jestem przeciwna, ale nie powiem, zajęcia były ciekawe, zwłaszcza ich druga część, w której nasze krótkie i treściwe wypowiedzi o planowanych wystawach nagrywane były na video, a potem oceniane przez grupę. Ocenialiśmy takie rzeczy jak pewność przed kamerą, umiejętność zawarcia wszystkich ważnych informacji w krótkiej wypowiedzi. Tak naprawdę były to jedyne tak proste, a zarazem tak potrzebne dla nas zajęcia. Grupie, która tydzień później otwierała wystawę w Białymstoku, z pewnością bardzo się one przydały. Zwłaszcza, że mieli okazję niejednokrotnie wypowiadać się dla mediów. Myślę, że mimo oporów ja też na tym skorzystałam.

Patrycja Sikora: Te zajęcia różniły się od pozostałych i to zasadniczo. Najbardziej chyba przypominały mi wykłady na Akademii Ekonomicznej - wiele konkretów, ćwiczenia i wnioski. Jak się miało okazać po tygodniu - wykład ten był bardzo przydatny i to nie tylko dla mnie, osoby zaprawionej w bojach, której przez pięć lat wtłaczano jedynie słuszną przyczynowo-skutkową drogę, gdzie efekty wylicza się z podwójnej całki. Inni też skorzystali. Otóż Marta Tarabuła przybliżyła nam tajniki i techniki odpowiedniego "sprzedania" swojego projektu na zewnątrz. To oczywiście nie jest takie proste, bo najpierw trzeba doprecyzować, co tak naprawdę "sprzedajemy" i co w tym naszym "towarze" jest na tyle wyjątkowego, aby zachęcić do jego skonsumowania. Po pierwsze więc każdy wziął na warsztat swój projekt i kierując się schematem zaczerpniętym rodem ze szkoleń dla martekingowców i zrobił mu podręcznikowe pozycjonowanie marki. Polega to na niczym innym jak określeniu: dla kogo jest wystawa, z jakimi wartościami się kojarzy, jakie emocjonalne nagrody szykuje dla odbiorcy, jakie niesie korzyści i z jakimi atrybutami się wiąże. Pominę niuanse związane z rysowaniem piramidy i wypełnianiem tabel. Najważniejsze chyba i najtrudniejsze było zamknięcie całego przygotowanego projektu w jednym zdaniu. Sprowadzenie całej wielopokładowej idei do jednego sloganu. Tak właśnie jest z szukaniem tytułu oraz odpowiedzią na pytanie: po co i dla kogo ta wystawa w ogóle powstała. Jeśli przygotowana koncepcja jest słaba - to jej słabość uwidacznia się szczególnie w trakcie takiego prostego ćwiczenia.

Potem nastąpiła prezentacja przed kamerą. Każdy z nas musiał sam usiąść na przeciw szklanego oka i przez maksymalnie 1,5 minuty zapowiedzieć wystawę, którą wymyślił. Tu liczył się pomysł i opanowanie. Potem oglądaliśmy nagrany materiał i ocenialiśmy wypowiedzi, wytykając sobie błędy i podkreślając to, co się udało.

Jak dla mnie to był świetny trening, który tak naprawdę doceniłam tydzień później, ponieważ dokładnie tydzień potem było otwarcie pierwszej wystawy przygotowywanej z Piotrem Stasiowskim, Anią Pohl, Agatą Małodobry przy współpracy z Agatą Bieńkowską i Iloną Foryś. Po tym wykładzie ruszyliśmy pociągiem do Białegostoku na pięciodniowy montaż.

No i stało się, piątego dnia, kiedy dzierżyłam jeszcze w ręku młotek i gwoździe, nieprzebrana, niestety wpadłam na salę prosto na dziennikarzy z radio i TV. Sprzęt mieli już rozłożony. O przygotowaniu nie było mowy, wszyscy się śpieszą, a przedstawiciele mediów mają zwyczaj pojawiać się parę godzin przed otwarciem, gdy gorączka ostatnich poprawek sięga zenitu. Jedyne, co wtedy pamiętałam, to właśnie wskazówki Marty Tarabuły oraz uwagi kolegów (żadnego mizdrzenia się do kamery!?), robiłam więc wszystko, żeby nie powtarzać raz popełnionych błędów. Świetnie z wywiadami na pewno poradzili sobie Ania Pohl i Piotrek Stasiowski, każdy z nas dysponując innym temperamentem i przymiotami trochę inaczej kusił białostoczan do odwiedzenia wystawy.

19.05.2006 - Do trzech razy Sztuka, Białystok

Trzymając się chronologii teraz by wypadało napisać szerzej o Białymstoku, gdzie nastąpiło 19 maja 2006 otwarcie wystawy Do trzech razy sztuka - pierwszej zrealizowanej w ramach studiów kuratorskich. Myślę jednak, że nie ma nad czym się rozwodzić, ponieważ już z Piotrem o niej pisaliśmy na łamach Obiegu. Zapraszamy więc na http://www.obieg.pl/introduction/xx_3xsztuka.php

Willem Elias (Belgia)

Patrycja Sikora: Prosto z Białegostoku na dzień po otwarciu, ruszyliśmy na powrót w stronę Krakowa, każde z nas już od tygodnia poza domem. Zmęczeni, jeszcze podminowani, ale chyba zadowoleni, a na pewno pełni wrażeń. Przyjechaliśmy na drugą cześć wykładu gościa zaproszonego z Belgii, Willema Eliasa. Pierwsza część wykładu poświęcona była zagadnieniom teoretycznym - dwóm sposobom odniesień wobec sztuki (Two ways of looking into art: hermeneutic and semiotic), postmodernizmie w sztuce wizualnej na przykładach międzynarodowych i belgijskich, wybrane aspekty sztuki belgijskiej po 1945 roku. Druga część wykładu obejmowała prezentację ważniejszych współczesnych artystów z Belgii oraz studentów i laureatów HISK (Higher Institute for Fine Arts).

Mieke Bal (Holandia)

Patrycja Sikora: Wykład Mieke Bal odnosił się do estetycznych i politycznych zagadnień w wystawach sztuki współczesnej. Mowa tu była o wystawach pozbawionych charakteru wojennych reportaży, o pracach wstawionych w przestrzeń galerii jako obiekty sztuki, które zostały wyzute z kontekstu, poddane stylizacji i wydane na indyferencję estetyki (jak np. prace Nan Goldin). Bal zwróciła uwagę na problem percepcji cierpienia (doświadczanego przez kogoś innego) oraz niemożności przekazania jego istoty widzowi za pomocą medium, jakim jest obiekt sztuki. Samodzielna identyfikacja cierpienia czy identyfikacja dokonywana przez innych pozostaje pełna przypuszczeń, sztuka pozostaje więc antidotum na identyfikację. Tam, gdzie zastosowano metaforę, minimalne środki, tam rodzą się pytania. Less is more. Bal przywołała tu m.in. teksty Adorno (np. Can we live after Auschwitz) wg którego narasta w naszej cywilizacji barbarzyństwo. Drugim tematem posuszonym przez Mieke Bal była kwestia "wystawy jako krajobrazu" (exhibition as landscape) - czyli relacji pomiędzy sztuką, a miejscem jej prezentacji (budynek rozumiany jako krajobraz), gdzie krytyka i estetyka także są krajobrazem. Wg Bal kurator jest niezbędny do prezentacji sztuki, wraz z artystą "przemawia" do budynku, tworzy wypowiedź powstającą w konkretnych warunkach. Kilka przykładów podanych w czasie wykładu było trafnych i sprawiło, że spotkanie należało do udanych.

Dorota Jarecka

Patrycja Sikora: Spotkanie z dziennikarką Gazety Wyborczej, przerodziło się w żywą dyskusję na temat sposobu kontaktowania się z mediami, etosu dziennikarza, degradacji mediów oraz o kwestii obrazy uczuć religijnych. Nie zabrakło więc odwołań do tekstu o Stachu Szabłowskim, który ukazał się na Obiegu, czy pracy Gumy Guar usuniętej z wystawy Bad News w Kronice. Czy były jakieś wnioski? Każdy wyciągał własne. Każdy ma jakiś sposób żeby być w porządku wobec siebie, etosu tego, czym się zajmuje, wobec sztuki, jej wolności itd. Tylko, że to "w porządku" znaczy bardzo wiele różnych rzeczy, bywa, że nie do pogodzenia.

Katarzyna Szydłowska: Przede wszystkim dyskutowaliśmy o etyce zawodowej. O tym, czy osoba pracująca w instytucji może pisać do gazet recenzje z wystaw w niej. Tu pojawia się ważny problem - KTO powinien pisać? W końcu nie ma tylu dziennikarzy od sztuki, nikt ich nie kształci. To KTO ma pisać?

Patrycja Sikora: Była poruszana kwestia niezależności instytucjonalnej dziennikarza. Wg Jareckiej dziennikarz powinien być jednak niezwiązany, ja myślę że to lekka utopia. Chociaż nie chciałabym być takim dziennikarzem.

Katarzyna Szydłowska: Związanym?

Patrycja Sikora: No tak.

Irit Rogoff (Wielka Brytania)

Piotr Stasiowski: Wykład Rogoff poświęcony był zagadnieniu partycypacji w kulturze. Nasz zagraniczny gość wyszedł od różnych sposobów myślenia o wystawie, między innymi jako o "okazji" sztuki, jako manifeście, jako wystawie zaangażowanej. Jedną z podstawowych konsekwencji zmiany myślenia o wystawie artystycznej jest przejście od myślenia w kategoriach wystawy jako biernego pokazu dla widza, zwiedzającego, czy publiczności ku pojęciu wystawy jako wydarzenia, prezentacji wymagającej zaangażowania widza w podejmowany przez artystę, bądź kuratora problem. Taka aktywacja zachowań wiązana jest z zagadnieniem manifestacji - wystawa staje się miejscem wymiany zdań, interakcji pomiędzy artystą i jego publicznością. Irit podawała też przykłady różnego funkcjonowania instytucji kultury, z których wiele skłaniało się w swej praktyce ku pojęciu entertainment machine (tutaj jako przykład Rogoff podała Tate).

Patrycja Sikora: Na wstępie powiem, że Irit Rogoff przyjechała z daleka, dobrze się przygotowała i tego samego oczekiwała od nas. Mieliśmy przeczytać teksty, które miały stanowić punkt wyjścia do wykładu. Mimo najszczerszych chęci dla mnie było to niewykonalne. Kiedy nasza grupa montowała wystawę w Białymstoku, odebrałam którejś nocy w przerwie maila, że można teksty ściągnąć z sieci - pojedynczo każdą stronę ważącą chyba z 2 mega i na dodatek sfotografowaną z beznadziejnym kontrastem, ale za to z gratisem w postaci palców pomysłowego Dobromira w kadrze. Moje gratulacje, może to był i pomysł tylko, że wykonanie kiepskie, a ksero, choć może przestarzałe, to jednak tu nadałoby się lepiej, zgodnie z zasadą "stare, ale jare". Po mozolnym ściąganiu 15 stron i drukowaniu na czyjejś drukarce postanowiłam się poddać i wrócić do pracy. Poddałam się nie tylko ja, ku rozczarowaniu Irit Rogoff, najwyraźniej przyzwyczajonej do dialogu ze studentami, a nie wygłaszania monologów.

Rogoff jest teoretykiem, nie kuratorem, wykład więc miał charakter teoretyczny i dotyczył uczestnictwa w kulturze. Mowa była o postrzeganiu wystawy jako okazji, dostępie do kultury, radykalizmie stanowiącym echo kolonializmu (Africa breaking empires), określeniu najpilniejszych obecnie problemów kultury, nowych przestrzeniach dla sztuki (internet), jej odbioru (obserwacja widzów), gromadzeniu się ludzi wokół obiektów, a nie instytucji (exhibition creates communities), "szmuglowaniu", jako praktycznej strategii przemycania określonych idei za pomocą wystawy. Co uważniejszy słuchacz wyłapał różnice między "criticism", "critique" i "criticality", co stanowiło klucz do zrozumienia pojęcia "Emobodied criticality" (które zostało zobrazowane na prostym przykładzie - jako dualizm między 1. koniecznością przyjmowania emigrantów z zewnątrz Europy wobec malejącego przyrostu naturalnego a 2. odrzuceniem "innego"). Chodziło generalnie o problem, który dotyczy wszystkich bez względu na to jaka jest jego natura. Pojęcie kuratorstwa z kolei dla Rogoff tożsame jest z zadawaniem pytań o zależności i wpływy między rzeczami na świecie i skupianiem się na teraźniejszości w sposób teoretyczny ( criticalism to nie nabieranie dystansu, to przełamanie przekonania, że ten dystans jest potrzebny, by pisać historię współczesną), to wskazywanie kierunków, w które można pójść, to zajęcie interdyscyplinarne, jak najdalsze od ilustrowania (curatorial doesn't illustrate, it raises questions). Kuratorstwo wg Rogoff wreszcie to własne sporządzanie map, arbitralne wybory, własny bagaż, własna, indywidualna praktyka. To refleksja nad badaniami, manifestacja wiedzy, jej niekończąca się rewizja, bez gotowych odpowiedzi.

Po wykładzie poszliśmy wprowadzać te słowa w czyn, zaczął się bowiem egzamin zarówno z teorii jak i z praktyki.

Egzamin

Patrycja Sikora: Egzamin składał się z dwóch części. Najpierw zaprezentowane zostały przed egzaminującymi projekty wystaw, które nie zostały jeszcze zrealizowane (więc w tej części uczestniczyli wszyscy poza "grupą białostocką"). Potem egzamin indywidualny z zadanych zagadnień.

Pytania egzaminacyjne poznaliśmy na dwa tygodnie przed samym egzaminem, było więc stosunkowo niewiele czasu, żeby się solidnie przygotować, zebrać i usystematyzować wiedzę, czy też ją uzupełnić. Część bowiem pytań właściwie nie ma jednej prawidłowej odpowiedzi. Na egzaminie pytano o: wybrane koncepcje wystawiennicze (przynajmniej trzy), relacje kurator - instytucja, struktury współpracy, relacje kurator - artysta w pracy nad wystawą, relacje kurator - publiczność w przygotowaniu i odbiorze wystawy, program edukacyjny - cele i formy realizacji, najważniejsze wystawy sztuki współczesnej z ostatnich dwóch dekad oraz krótka historia profesji, czyli profesjonalnego kuratorstwa.

Zadziwiająca ilość osób wylosowała edukację, więc komisja przynajmniej z dziesięć razy musiała wysłuchać wywodów na ten temat, co było dość zabawne.

Uważam, że najtrudniejsza była odpowiedź na pytanie o najważniejsze wystawy. Pomijając fakt, że większość z nas nie widziała osobiście wszystkich wystaw powszechnie uznawanych za kluczowe (pozostaje czytanie katalogów lub czyichś opinii), to kwestia wagi pewnych zjawisk jest chyba mimo wszystko dość indywidualną kwestią (bo co, jeśli wystawa, która zmieniła Twój sposób widzenia świata, akurat nie zalicza się do tych najważniejszych i najgłośniejszych?).

W komisji zasiadali: Maria Hussakowska, Andrzej Szczerski, Adam Budak, Hanna Wróblewska. Ponieważ nie znoszę egzaminów ustnych, bardzo się obawiałam stresu. Atmosfera była jednak bardzo miła, przynajmniej ja tak to wspominam.

Piotr Stasiowski: Nie mam jakiś szczególnych refleksji po tym egzaminie. Wylosowałem pytanie dotyczące relacji między kuratorem i instytucją. Jako, że od kilku lat tworzę wystawy na zasadzie freelance'u, byłem dość sceptycznie nastawiony do kuratorów pracujących na etacie. Choć etat z pewnością wiele ułatwia w zdobywaniu funduszy i planowaniu wystaw, to presja instytucji, w której się pracuje, bywa miażdżąca. Choć to oczywiście nie jest regułą. Co do innych wniosków, które nasunęły mi się w trakcie egzaminu, to może jedynie takie, że program studiów w żaden sposób nie przygotowywał nas do udzielania odpowiedzi na egzaminacyjne pytania, co było dla mnie pewnym nieporozumieniem. Z historii kuratorstwa przypominam sobie jedynie wykład dotyczący Haralda Szeemana. W innych wypadkach wykłady skupiały się na prezentacji poszczególnych galerii, bądź wystaw. Trudno na bazie tak kalejdoskopowej konstrukcji wykładów zbudować sobie jednolitą wiedzę na temat historii kuratorstwa, chociażby ograniczonego do kuratorstwa w Polsce. Większość odpowiedzi na pytania udzielana była intuicyjnie, nie poparte były żadną "książkową" czy wyuczoną wiedzą. Chyba nie tego oczekiwałem.

Jeszcze większą niespodzianką okazały się oceny za egzamin, których summa summarum nie poznaliśmy. Jedyną oceną, jaką dostaliśmy, była ta na świadectwie końcowym, mająca być średnią z oceny projektów, realizacji wystaw, aktywności w uczestnictwie w zajęciach i odpowiedzi na egzaminacyjne pytania. Nikt nie wyjaśnił nam na jakiej zasadzie są przyznawane. Osoby, które dowiadywały się o swoich ocenach przy odbiorze świadectwa (nie dyplomu! Nie wiedzieć dlaczego zresztą...), często były bardzo zaskoczone swoimi ocenami.

Katarzyna Szydłowska: Ja też wylosowałam pytanie kurator - instytucja i podobnie jak Piotrek byłam sceptycznie nastawiona do działania w instytucjach. Komisja starała się mnie przekonać do wyższości pracy w grupie nad freelance'm. Ja jednak nadal uważam że, jeżeli nie założymy nowych instytucji, zamykanie się w istniejących już (CSW, Zachęta etc.) jest morderstwem dla młodego kuratora. Może zachodnie instytucje są przychylniejsze, w polskich wciąż ważniejsze jest znalezienie pieniędzy niż zrobienie wyjątkowego pokazu.

Co wydało mi się dziwne, komisja przepytywała mnie z nazwisk ważniejszych światowych kuratorów i dyrektorów galerii. Co to za wiedza, poza oczywiście towarzyską?

W sumie egzamin był ok. Do tej pory nie wiem, niestety, na jakiej zasadzie przyznawane były oceny, bo ich rozrzut (od 3 do 5) był zastanawiający.

Nie mam pojęcia jak to możliwe, żeby ktoś kto zrobił ciekawą wystawę, przyjeżdżał na każdy zjazd i uczestniczył w zajęciach - a przede wszystkim zapłacił, dostał kiepską trójkę. (Tym razem to nie o mnie...)

I jeszcze jedna uwaga. Jestem zdumiona jak to się stało, że nie wzięta została pod uwagę anglojęzyczna wersja dyplomu. Przecież te studia miały być na takim europejskim poziomie...

Patrycja Sikora: Dla mnie rozrzut ocen też był zaskoczeniem. I rzeczywiście szkoda, że nie wydano świadectwa dwujęzycznego...

9.09.2006, Architektura intymna, architektura porzucona, Bytom

Patrycja Sikora: Druga z kolei wystawa zrealizowana w ramach studiów pt. Architektura intymna, architektura porzucona odbyła się w galerii Kronika w Bytomiu (otwarcie 9 września 2006). W skrócie powiem tak - wystawa bardzo mi się podobała, zarówno pod względem koncepcji jak i wykonania. Mimo, iż na wystawie nie było dla mnie pracy "centralnej", szczególnie rzucającej na kolana (może poza hipnotyzującą Klątwą Czerepoka), to jednak całość świetnie zagrała, a ciekawym urozmaiceniem były działania dodatkowe - performance Kuśmirowskiego, obiady z Bytomianami i artefakty w postaci gadżetów (plakietki, koszulki). Na uznanie zasługuje też research, którego dokonali kuratorzy w trakcie budowania idei wystawy. Dla mnie wyłonił się dzięki temu interesujący obraz Śląska. Wszystkie detale na stronie:http://www.kronika.org.pl/

Potem dla wszystkich zaproszonych gości odbyła się huczna impreza w klubie OK., z którego wyszłam około 4 nad ranem.

Piotr Stasiowski: Byłem zaskoczony rozmachem tej wystawy. Można ją było odczytać na kilku poziomach, nie ograniczyła się do pokazu w dniu wernisażu i włączyła w interakcje mieszkańców Bytomia, którzy być może w większości nie mieli pojęcia, czym zajmuje się Kronika. Jestem pełen uznania dla swoich koleżanek i kolegi z roku. W Bytomiu byłem pierwszy raz w życiu przy okazji zaproszenia na tą wystawę i przyznam się szczerze, że w ekspozycji zobaczyłem, jak w rozbitym zwierciadle różne problemy tego regionu Polski. W kilku odłamkach odnalazłem historię miasta, w innych tragedię wypędzeń wojennych, jeszcze w innych beznadzieję i nostalgię codziennego życia. Co prawda, rozmawiając z mieszkańcami Bytomia odniosłem wrażenie, że wystawa może być dla nich nieco krzywdząca. Być może ich życie nie tchnie aż takim pesymizmem, jaki został pokazany na wystawie. Natomiast z pewnością wystawa jest przyczynkiem do odkrywania tożsamości regionu, jego odbrązowionej historii, prawdziwego charakteru, który tworzą jego mieszkańcy, ci dzisiejsi, i ci z przeszłości.

Katarzyna Szydłowska: Wystawa bardzo mi się podobała. Jestem naprawdę jednak pod ogromnym wrażeniem rozmachu i profesjonalizmu trójki kuratorów Kasi Burzy, Małgosi Kozioł i Sarmena Beglariana. Oczywiście mam też pewne zastrzeżenia, ale te zostawię dla siebie. Poza tym zgadzam się z przedmówcami.

Co jeszcze się wydarzy?

Policja - wystawa w Bunkrze Sztuki w Krakowie, której koncepcję przygotowali Kamila Wielebska i Wiktor Skok. Otwarcie już 17 października. Na pewno pojedziemy! Zapowiedź wystawy na: www.bunkier.com.pl

Patriotyzm jutra na Wyspie Progress w Gdańsku - wystawa bardzo ambitna, pomyślana z dużym rozmachem i co za tym idzie trudna w realizacji (przede wszystkim ze względu na znaczne środki, które kuratorki starają się pozyskać). Istnieje już strona internetowa projektu, do której odwiedzenia gorąco zapraszamy patriotism.wikidot.com

Otwarcie zaplanowane jest już na listopad, trzymamy kciuki.

Świątynia ducha potrzebna od zaraz (artyści: Anna Niesterowicz, Maurycy Gomulicki, Tomek Kozak, Karol Radziszewski, Stanisław Szukalski)

Projekt przygotowany przez Katarzynę Szydłowską, Adama Dukielskiego i Agnieszkę Grzegorczyk, pierwotnie miał odbyć się w Muzeum Narodowym w Krakowie już w listopadzie.

Katarzyna Szydłowska: Niestety MNK zrezygnowało z naszego projektu, wymawiając się kwestiami finansowymi. Tak zależało nam dać się przeczołgać 'prawdziwej polskiej instytucji', chcieliśmy poznać jej funkcjonowanie od podszewki i byliśmy przygotowani na najcięższe boje. Jednak Muzeum po prostu nam odmówiło. Przyjazną dłoń wyciągnęła do nas warszawska galeria XX1 i projekt zrealizowany zostanie tam w kwietniu 2007 roku.

Czy było warto?

Patrycja Sikora: Na to pytanie odpowiem krótko. Tak.

Dodam tylko - gdyby nie te studia najprawdopodobniej nigdy nie spotkalibyśmy się z Piotrem Stasiowskim, nie poznalibyśmy bliżej Grzegorza Sztwiertni i nie wystartowalibyśmy w konkursie ogłoszonym przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie na najlepszy scenariusz wystawy. I pewnie nie zajęlibyśmy w nim trzeciego miejsca. O wspólnej organizacji innych wystaw, które doszły lub dojdą do skutku nie wspominając.

Wszystko jest kwestią tego, ile jesteś w stanie wyciągnąć z okoliczności, w których się znajdujesz i z ilu szans skorzystasz. Teoretycznie jest ich nieskończenie wiele. Hamują Cię tylko własne ograniczenia. Moje ograniczenia sprawiły, że nie ze wszystkich spotkań z zaproszonymi gości mogłam skorzystać w taki sposób, w jaki bym sobie tego życzyła. Pozostaje jednak inspiracja, więc to na pewno nie jest jeszcze ostatnie słowo, ani moje, ani moich koleżanek i kolegów. Dla części z nich to dopiero początek.

Piotr Stasiowski: Jasne, że warto. Choćby dla tych świetnych kilku ludzi z całej Polski, z którymi mogłem się poznać na studiach. Dla tych wykładowców, których trudno by mi było spotkać w innych warunkach. Dla wrzenia, które stało się inspiracją dla kilku przygotowanych wystaw i projektów. Nawet jeśli zabrakło pewnych elementów, których po tych studiach oczekiwałem i pewnej nieudolności organizacyjnej, którą można zwalić na eksperymentatorski charakter pierwszego roku, to i tak sądzę, że nie zmarnowałem czasu i pieniędzy jeżdżąc co dwa tygodnie do Krakowa. Teraz pozostaje inne pytanie - na ile kwalifikacje, które zdobyłem na studiach sprawdzą się w pracy zawodowej. Na razie rozsyłam stosy cv. Zainteresowanie umiarkowane.

Katarzyna Szydłowska: Oczywiście, że było warto. Przede wszystkim dlatego, że poznałam wspaniałych, wartościowych ludzi, z którymi planuję podtrzymać znajomość.

Jednak nie byłabym sobą gdybym w tym miejscu nie napisała co mi się nie podobało.

A więc nie podobał mi się brak organizacji, kiepska informacja i przepływ materiałów na wykłady. Nie podobał mi się brak zainteresowania naszymi projektami. Nie podobał mi się brak wiary w nas, ludzi w końcu wykształconych ("e, te wystawy to chyba nie będą ciekawe?..."), nie podobała mi się reakcja studiów na mój notes i obgadywanie za plecami.

Całkiem serio uważam, że jeżeli ktoś działa w dziale 'kultura' już kilka lat, nie musi iść na te studia, bo taką wiedzę może zdobyć w inny sposób. A skoro i tak na koniec roku dostanie 3?

Te studia są dla ludzi niezdecydowanych, szukających zainteresowań, chcących przedłużyć sobie studiowanie i dla ludzi chcących spędzić przeuroczy czas w weekendowym Krakowie. Tym wszystkim serdecznie je polecam.