Wystawa w walizce. David Horvitz u Dawida Radziszewskiego

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

David Horvitz nie jest w stanie osiąść w jednym miejscu – to romantyczny homo viator, ale zorganizowany perfekcyjnie. Dzięki urządzeniom mobilnym jest artystycznie aktywny, a symultaniczny świat wirtualny naturalnie zlewa się dla niego z rzeczywistością. Odzwierciedla się to wyraźnie w jego twórczości. Wirtualną ikonosferę, po części konceptualnie, po części poetycko i ironicznie, wplata w interakcje z publiką. Wykorzystując PayPala, można znaleźć się przez minutę w myślach Davida, otrzymując nawet potwierdzenie na maila. Wystarczy odwiedzić jego stronę i kliknąć button „Buy now”.

Horvitz nie ma pracowni jako takiej. Chyba że uznać za nią pociąg, samolot, tramwaj, poczekalnię, ulicę. Nie praktykuje malarstwa, ale nadrabia w rysunkach. Często robi zdjęcia i kręci filmy, jak to współczesny artysta – telefonem. Wystawy wozi na sobie lub ze sobą, czasem wysyła pocztą lub mailem.

David Horvitz
David Horvitz

David, jak na dzisiejszego twórcę przystało, balansuje na linii artysta – kurator. Format wystawy traktuje jak dzieło totalne i element większej całości. Kieruje do wszystkich prośbę o wysłanie zapakowanego w karton „niczego” na wystawę do Tate („Mail Nothing to Tate Modern”, 2010). Innym razem zaprasza każdego artystę na 24-godzinne śniadanie („Artist Breakfast”, 2013), prosząc o wysłanie zdjęcia swojej porannej strawy. Uzbierał ponad dwieście fotografii sportretowanych potraw i towarzyszących im przedmiotów, tworząc topografię codziennych rytuałów. Podobnych akcji Horvitz ma na koncie sporo.

Wpisując się w rosnące zamiłowanie do druku, David Horvitz jest także autorem książek artystycznych, spajających pola, po jakich się porusza. Wydawnictwa stanowią zapis jego ingerencji w struktury społeczności wikipedystów (projekt „Public Access”, 2012), czy też przybierają formę poradnika na temat tego, „Jak kraść książki” (2013), będącego częścią jego solowej wystawy, odbywającej się jednocześnie u Dawida Radziszewskiego w Warszawie i w galerii Jana Mota w Brukseli.

David Horvitz
David Horvitz

Wystawa tytułu nie ma, a jej koncepcja jest prosta i bardzo ambitna: nakreślić kalendarz nieznanego. I jeżeli ktoś spodziewa się zobaczyć współmiernie dużo do wymiarów galerii Radziszewskiego, to może się zdziwić, bo nie dość, że przestrzeń mała, to do oglądania jeszcze mniej. Spotka się raczej z tym, co dla Horvitza typowe, czyli z konceptualizmem w pigułce – ekspozycją upchaną w podróżnej torbie, obok której na małej półce zostało umieszczone ręcznie wypisane zaproszenie na wystawę. I to tyle ze zwiedzania.

Skromna jest też zawartość bagażu, to zaledwie kilka przedmiotów. Za to bogata w złożoną symbolikę, szkicującą abstrakcyjną chronologię. Horvitz zaczyna od rozbicia czasu na drobne. Kupuje XVIII-wieczny dzwon i przetapia go na kilkadziesiąt mniejszych dzwonków („Let Us Keep Our Own Noon”, 2013). Pył powstały przy produkcji pakuje do pamiątkowej torebki ze Stedelijk Museum. Na iPhonie wyświetla część filmu „The Distance of a Day” (2013); druga pokazywana jest w Brukseli. Wideo to zapis wschodu słońca, nagrywany w tym samym momencie przez artystę i jego matkę, widziany z Malediwów i półwyspu Palos Verdes w Kalifornii. Telefon jest także symbolem, stanowi narzędzie orientujące nas czasowo i przestrzennie – jako zegar, kalendarz i kompas. W torbie znajdziemy także inne tradycyjne narzędzia do pomiaru czasu: podróbki markowych zegarków kupionych w nowojorskim Chinatown, upychane do skarpetek i przemycane przez Horvitza w podręcznym bagażu („All My Socks”, 2013). Jest też i piasek, który czasu już nie odmierza, będąc zaszytym w kieszeni należącej podobno do Julii Wielgus, organizatorki wystawy. No i jest jeszcze wspomniana książeczka o sposobach na przygarnięcie darmowych lektur.

Jednak tonu wystawie nie nadaje to, co Horvitz przywiózł do Warszawy. Owszem, gesty i konceptualne ingerencje artysty dokonują symbolicznego zatrzymania, rozbicia czy nawet zagięcia tradycyjnie rozumianego czasu. I jakkolwiek byłyby one głębokie i przemyślane, sprowadzają się do zobrazowania idei. Istotę stanowi to, co udało się wokół niej wykreować.

David Horvitz, No title yet (announcement), 2013
David Horvitz, No title yet (announcement), 2013

Serce dzwonu wyznaczającego moment otwarcia wystawy – narodziny Olgi (córki Jenny Chert, galerzystki Horvitza) – miało rozbrzmieć trzeciego stycznia. Im bliżej było do otwarcia, tym większe było zainteresowanie. W dniu planowanego wernisażu Fejsbuk poinformował, że to jednak nie dziś. To samo było następnego dnia. I tak przez tydzień. Czujność wzrastała na stronie wydarzenia z każdym postem, a organizatorzy igrali z cierpliwością zainteresowanych. W oczekiwaniu jedni podrzucali linki do porad, jak przyspieszyć poród, drudzy chcieli obstawiać zakłady, a jeszcze inni chcieli, żeby dostosować dzień narodzin do ich dyspozycyjności.

Dużo w tym szczęścia, że przewidywania lekarzy się nie sprawdziły, a termin rozwiązania opóźnił. Codzienne przesunięcia otwarcia podsycały emocje, zgromadziły swojego rodzaju wspólnotę, a także pozwoliły zobaczyć, jak w czasowo zorganizowanej rzeczywistości reagujemy na to, co nieznane i nieprzewidywalne.

Jest to bez wątpienia duży sukces, bo postawił w gotowości znaczną część artystycznego środowiska. Plus należy się także za odwagę, bo z pewnością jest to też przykład wystawy zrywającej z tradycyjnym rozumieniem ekspozycji, korzeniami sięgający do eksperymentów Yvesa Kleina, Roberta Barriego czy Setha Sieglauba. Rozbicie wystawy na dwa miasta, pozostawienie praktycznie pustej przestrzeni galerii, wykorzystywanie intrygującego kontekstu i budowanie wokół niego napięcia przyciąga uwagę i zapada w pamięć.

Zastanawia tylko, czy wszystkie tak bardzo nasycone symboliką gesty Horvitza odkrywają coś nowego. Owszem, są błyskotliwe, zrozumiałe i sensowe, działają mocno i bezpośrednio, wpisują się bez problemu w współczesną rzeczywistość, regulowaną rozkładami jazdy i godzinami dyżurów. Tyle że odpowiedź na pytanie, czy w coraz bardziej zorganizowanej codzienności brakuje miejsca na nieznane i czy cokolwiek można z góry ustalić z całą pewnością, jest oczywista nie od dziś.

David Horvitz, galeria Dawid Radziszewski, Warszawa; galeria Jan Mot, Bruksela, 10.01 – 08.02.2014

David Horvitz, no title yet (Julia Wielgus pockets), 2013
David Horvitz, no title yet (Julia Wielgus pockets), 2013