Realność tęczy

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Spalona tęcza nad placem Zbawiciela to być może pierwsza od lat instalacja w publicznej przestrzeni, która wiernie oddaje ducha miejsca swojej lokalizacji. Okaleczona konstrukcja, pokryta barwną mozaiką kwiatów i spalenizną. Nieoczekiwanie, w dramatyczny sposób radosna tęcza Julity Wójcik stała się realna, warszawska, dotknięta nerwowym spięciem elektryki miasta. Przetrawiona przez brutalną próbę ognia zyskała bolesne piętno autentyczności. Taka powinna zostać.

Modne, wesołe knajpy na placu w centrum. Nieustannie otwarte, dające schronienie różnym barwnym okazom miejskiej fauny. Są młodzi, przynajmniej duchem. Wrażliwi na punkcie swojej niepowtarzalności, niekonwencjonalności. Podobni do siebie. Może o tym nie rozmawiają, unikają takich deklaracji, ale chcą być inni od reszty. Tej miejskiej reszty, która gnieździ się w rewirach zamkniętych osiedli, obwarowanych granicą luksusu albo nędzy. Wyproszeni z poszatkowanego miasta, z trudem rozpychają margines przestrzeni dla siebie. Znajdują własną agorę z knajpianym barem zamiast trybuny i bazaru. Powstaje kolorowe zaplecze radości, rozrywki, luzu. Miasto ożywa, przygarnia, zachęca. Ulica jest gościnna. To miła opowieść. Na placu Zbawiciela łatwo zapomnieć, że Warszawa to było kiedyś miasto "Złego" Tyrmanda. Zły zniknął. I nie brak opinii, że to właściwy kierunek przemiany miasta. Taki ogród beztroski pośrodku ... no właśnie, pośrodku czego?

Kiedy kilka lat temu Joanna Rajkowska instalowała na placu Grzybowskim rekreacyjny "Dotleniacz" musiała się przekopać przez warstwy męczących historii tego miejsca. Dosłownie. Wydobyte strupy historii skleiła skutecznie z eteryczną mgiełką parującą znad wody. Prosty terapeutyczny zabieg. Zrealizowany z troskliwą opiekuńczością, ale jednak i ze świadomością, że tu potrzebna jest dawka lekarstwa. Medyczne działanie, choć bez grubych cięć, powierzchniowo. Rodzaj kojącej maści.

Nie warto zestawiać projektów Wójcik i Rajkowskiej. Sądzę, że są wystarczająco autonomiczne. Każdy z nich kreuje własny fragment opowieści o mieście, swoim środowisku. Ta opowieść jest daleka od konsekwencji, spójnej narracji. Bo Warszawa to niekończący się eksperyment w laboratorium budowy miasta. Czasem sprawia wrażenie organizmu, który nie wie, czy ma zakrzepnąć w postać bastionu dla odparcia inwazji obcych, czy raczej marzy mu się ewolucja w park rozrywki dla zglobalizowanego świata. To miasto na co dzień zastanawia się, gdzie i po co zmierza. Trafniej może powiedzieć, że codziennie poddaje się nowym i sprzecznym pomysłom ukrytych decydentów. Pomysłom wcielanym na oślep, z marszu, natychmiast po aneksji kolejnej miejskiej łaty. Energia korporacyjnych budowniczych może imponować. Z dziecięcą radością otoczyli Pałac Kultury dziwnymi chmur, anonimowymi implantami z nudnych katalogów architektonicznej ikei. Miastu jakoś udało się upchnąć między klocowatymi słupami. Rozlewa się między nimi. Udaje, że ich nie ma. Zresztą, może wkrótce znikną? Są nijakie, doraźne, łatwe w demontażu. Ich zniknięcie będzie szybkie i płynne jak transfer pieniędzy na rachunkach globalnych inwestorów. Nikt tego nawet nie zauważy.

A może historia miast po prostu dobiegła już końca? Zamieniła się w zlepek przypadkowych komponentów, bezforemną miazgę ciągnącą się przez rewiry pozbawione tożsamości? Warszawa jest skazana, by dzielić te wszystkie rozterki, pęknięcia, nagłe olśnienia i frustrację życia pośród masy zmuszonej do codziennej walki o przetrwanie. Bo przecież i taki jest warszawski lud. Nawet jeśli ze wstydem, Warszawa musi pomieścić w swojej opowieści i ten brzydki, skulony, zdyszany tłum. Ta opowieść oczywiście się rozpada, rozpruwa na poszarpane nitki wątków. Ale to przecież nadal wspólny tekst o jednym miejscu. Czytanie go jest dręczącym zajęciem. Język przeskakuje na różne narzecza wrogich stad, które sobą gardzą, które może nawet o sobie nie wiedzą. Narzucony na chwilę przejrzysty styl gaśnie pod ciśnieniem krzyku obcej gwary. To wszystko dzieje się właściwie obok siebie, ślepe na siebie. Ale nadal dzieje się w jednym miejscu, we wspólnej topografii.

Kilka lat temu Dorota Jarecka pokusiła się o syntezę zjawisk w polskiej sztuce po transformacji. Uznała, że wspólnym motorem najważniejszych dokonań tej nowej sztuki jest doświadczenie rozpadu wszelkiej wspólnotowości. I nie sposób z tym się nie zgodzić, bo atomizację społeczeństwa widać gołym okiem. Ucieczkę artystów od kolektywu można tłumaczyć znużeniem paradygmatu troski o wspólną sprawę, który wymusiła na polskiej kulturze polityczna specyfika najnowszej historii. Instynkt wspólnotowy zwyrodniał w coś, co Andrzej Turowski nazywa polską ideozą, stadnym koniunkturalizmem. Jednocześnie pozbawiony politycznej formy społeczny polski fantom mógł wydawać się doskonałym artystycznym tworzywem. Ten fantom zżerał wyobraźnię i żywił ją jednocześnie. Polskość oślepiała, ale i stanowiła jakąś treść, pozytywnie organizowała już wokół czegoś. Ta fantomowość być może okazała się nie do zniesienia. Po 1989 sztuka chyba po prostu zaczęła łapczywie szukać realnego.

To realne dopadło śliczną tęczę na placu Zbawiciela. Wpełzło brutalnie na ładną fantazję o miejskiej arkadii. Nie musiało tak się stać. Ta fantazja jest tak beztroska, naiwna, dziecięca, że doskonale broni się jako artystyczna ekspresja. Nie potrzebowała tego dosadnego zszargania ogniem. Mogła pozostać letnią piosenką o idylli. Unieruchomionym obrazkiem ze snu o mieście-ogrodzie. Ale to nie jest sen z tego miasta. To nie jest sen o Warszawie. To miasto lubi się po prostu obnażyć w swojej traumie. Chce drapać cały czas bolesne miejsca. Spalona tęcza jest teraz realnie warszawska. Osmalony ruszt mówi teraz, jak tu jest naprawdę. Znojnie ciężko, niebanalnie. Nie ma potrzeby tego zmieniać. Niech ta tęcza dalej płonie.

O spaleniu tęczy Julity Wójcik zobacz na: http://kontakt24.tvn.pl

P.S. od redakcji: Podpalona Tęcza będzie rekonstruowana!

Spółdzielnia Rękodzieła Artystycznego TĘCZA rozpocznie prace rekonstrukcyjne  22-25 listopada 2012, działając na Placu Zbawiciela 5 w Warszawie w godzinach 12.00-20.00.

Spółdzielnia Tęcza zaprasza wszystkich chetnych do współpracy:

do prac ręcznych, nadziewania główek kwiatowych na drut, do przygotowania jest 12 tysięcy kwiatów w tęczowych kolorach, zachęcamy także do przyniesienia swojego kwiatka. Nie trzeba tu żadnych formalnych zgłoszeń.

Udowodnijmy ponownie, że czyn społeczny wciąż skuteczny !!!

Od piątku 23 listopada, będzie można wziąć udział we wplataniu kwiatów bezpośrednio na spaloną konstrukcję. Chętni do tej pracy na konstrukcji (nieobawiający się listopadowej aury) proszeni są o kontakt z Natalią Kaliś nkalis@iam.pl

Spółdzielnia Rękodzieła Artystycznego TĘCZA powstała w ostatnim tygodniu sierpnia 2011 na dziesiątym piętrze bloku w Sopocie, aby przygotować kwiaty na „Tęczę” do Brukseli. Działając razem z mieszkańcami bloku w Sopocie, w ciągu tego jednego tygodnia nanizano ponad 16 tysięcy główek sztucznych kwiatów w kolorach tęczy: fioletowym, niebieskim, zielonym, żółtym, pomarańczowym i czerwonym.

Od 24 września do 6 grudnia 2011 Tęcza stała na placu przed budynkiem Komisji Europejskiej w Brukseli w ramach Zagranicznego Programu Kulturalnego Polskiej Prezydencji I'CULTURE przygotowanego przez Instytut Adama Mickiewicza.

Kolejny raz Spółdzielnia Rękodzieła Artystycznego TĘCZA pracowała w lutym 2012 w Zachęcie Narodowej Galerii Sztuki przygotowując ponad 4 tysiące kwiatów. Tęcza ponownie ukazała się na początku czerwca 2012 na Placu Zbawiciela w Warszawie; w nocy z 12 na 13 października 2012 została podpalona.

Niech Tęcza – „bogini spółdzielczości” ponownie ukaże swój pełny uśmiech : )



Spalona tęcza, fot. Grzegorz Borkowski
Spalona tęcza, fot. Grzegorz Borkowski