Zimna woda i szwedzcy skandaliści

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

EN

Dyskusja dotycząca prowokacji i skandalu w sztuce współczesnej, przeprowadzona 19. 11. 2011 w CSW Zamek Ujazdowski z udziałem Martina Schibli (kurator Kalmar konstmuseum), Oscara Germouche'a, Kai Pawełek, Kamili Wielebskiej, Zuzanny Janin. Moderatorka: Agnieszka Rayzacher. W rozmowie uczestniczyły również osoby z widowni. Dyskusja odbyła się dzień po otwarciu wystawy młodych artystów ze Szwecji („Zimna woda"; kurator Martin Schibli, artyści: Oscar Guermouche, Elin Magnusson, NUG, Anna Odell; lokal_30, 18.11.2011 - 13.01.2012)


Martin Schibli:

Powinniśmy rozpocząć od zastanowienia się, czym właściwie jest skandal w sztuce i co go wywołuje. W świecie sztuki wybucha wiele skandali - na przykład wokół obsady stanowisk dyrektorskich w instytucjach. Jednak są to raczej wewnętrzne sprawy tego środowiska. W moim pojęciu skandal to coś, na co reagują także ludzie spoza świata sztuki i takie właśnie zdarzenia zamierzam przedstawić.

Mówiąc o skandalizujących szwedzkich artystach, nie sposób nie wymienić Larsa Vilksa. To jest artysta, który od 1980 roku w pewnym miejscu na wybrzeżu Skanii, południowej prowincji Szwecji realizuje pewien projekt. On sam trafił tam właśnie w 1980 roku. Bardzo trudno się tam dostać, jedyna możliwość to łódź. Vilks nagle odpłynął za daleko od brzegu i prawie się utopił, ale jakoś udało mu się wypłynąć na brzeg. Tamtego lata zaczął wznosić w tym miejscu budowle z wyrzucanego przez wodę drewna - tak powstały rzeźby Nimis i Arx. Dwa lata minęły, zanim ktokolwiek się zorientował. Sprawą zainteresowały się władze, pojawiła się kwestia pozwoleń. Najpierw chciano budowle zniszczyć, ale ostatecznie sprawa trafiła do sądu. Proces trwa już 25 lat. Toczył się nawet w Sądzie Najwyższym.

Lars Vilks, Nimis 1980
Lars Vilks, Nimis 1980

Problem jest złożony i wielowymiarowy. Dla Szwedów natura jest niezwykle ważna i każdy powinien mieć do niej swobodny dostęp. Obowiązuje u nas prawo, które nakazuje właścicielom gruntów umożliwić przejście przez należące do nich tereny. Nie można kupić mnóstwa ziemi i nikogo tam już nie wpuszczać. W tym wypadku ludzi irytowało to, że artysta wykorzystuje ziemię należącą do państwa do swoich prywatnych celów. On sam na początku nie wiedział, jaki cel przyświeca jego działaniu. Po jakimś czasie dostrzegł, że to zmaganie z systemem jest niezwykle ciekawe. Postanowił zgłębić zasady tej gry.

Interesujące jest także to, że po 25 latach miejsce to stało się jednym z najpopularniejszych w tej części kraju. Rocznie dociera tam około 40 000 ludzi, odbywają się ceremonie ślubne; miejsce pojawia się też w opowiadaniach erotycznych jako sceneria seksualnych wyczynów. Na początku pracownicy miejscowego biura informacji turystycznej nie udzielali nawet wskazówek jak tam dotrzeć, ale później zaczęli po prostu wręczać mapkę. Ludzie pokochali to miejsce. Sam artysta wyciągnął z tego skandalu naukę - poznał mechanizmy funkcjonowania mediów.

P Hollender, Buy Bye Beauty, 2001
P Hollender, Buy Bye Beauty, 2001

Kolejny przykład to Buy Bye Beauty, autor - Pĺl Hollender. W okresie, w którym powstała ta praca, wiele szwedzkich firm było aktywnych na Łotwie ze względu na tańszą siłę roboczą. Artysta chciał podjąć ten temat. Szwedzki instytut filmowy sfinansował jego wyjazd i produkcję dokumentu. Film trwa godzinę, z czego pierwsze 55 minut to prezentacja sytuacji politycznej, gospodarczej, wywiady z biznesmenami, którzy przyznają się do zainteresowania łotewskimi kobietami. Na koniec filmu autor płaci za seks sześciu Łotyszkom, z którymi przeprowadzał wywiady, pracowniczkom czołowych firm. Szwedzi byli zbulwersowani tym, że artysta zapłacił kobietom za seks pieniędzmi podatników. Sprawa zyskała spory rozgłos po tym, jak jeden z kanałów wyemitował fragmenty filmu.

Jest też Elizabeth Ohlson Wallin. Lesbijka i sławna w Szwecji fotografka, uznana portrecistka - portretowała między innymi króla i królową. Artystka zrealizowała projekt oparty na motywie Ostatniej Wieczerzy, w którym zaprosiła do udziału jako modeli swoich przyjaciół - lesbijki, gejów i transwestytów. Społeczeństwo ją za to dosłownie znienawidziło. Nawet nie kościół, ale zwykli ludzie. Nie ze względu na religijny charakter przedstawienia, ale nasycenie homoseksualizmem, choć my go w pełni akceptujemy. Wystawa odwiedziła kilka miast w Szwecji, wszędzie siejąc zgorszenie.

Powrócę teraz do Larsa Vilksa i skandalu z jego rysunkiem przedstawiającym Mahometa jako psa na rondzie. W Szwecji pojawił się jakiś czas temu zwyczaj ustawiania przez ludzi własnoręcznie wykonanych figurek psów na rondach, i w takiej właśnie formie Vilks pokazał proroka, co oczywiście wywołało międzynarodowy skandal i ściągnęło na niego wyroki śmierci ze strony radykalnych organizacji islamskich.

Elisabeth Olhson Wallin, Ecce Homo
Elisabeth Olhson Wallin, Ecce Homo

Vilks jest artystą, ale też teoretykiem sztuki, profesorem. Jedna z jego koncepcji polega na sprawdzaniu granic wytrzymałości świata sztuki, który Vilks uważa za zniewolony. Wspomniany rysunek był pokazany na dwóch wystawach i nie wzbudził sensacji zanim jakiś dziennikarz nie zapytał kuratora, czy przypadkiem nie ma zakazu przedstawiania twarzy proroka. No i w mediach zawrzało. W Szwecji muzułmańscy imigranci uważani są za słabszą grupę, którą należy wspierać i nie wolno atakować ich religii. Sprawa szybko zyskała rozgłos, praca z wystawy zdjęta, szwedzkie instytucje sztuki przestały ją pokazywać. Pozostała jeszcze kwestia publikacji w prasie - niektóre nie chciały tego robić, żeby nie urazić czytelników, inne uważały, że czytelnicy powinni wiedzieć, o czym toczy się dyskusja. Jedna z redakcji opublikowała zdjęcie innej gazety z zamieszczonym w niej rysunkiem. Typowy szwedzki sposób rozwiązywania problemów.

Oscar Guermouche:

Nazywam się Oscar Guermouche. W praktyce artystycznej skupiam się na wartościach społecznych związanych ze słowami. Posługuję się fragmentami istniejących tekstów, kopiuję je i wklejam gdzieś indziej, przenoszę je, to one są moim tworzywem.

Kiedy studiowałem na Konstfack, uważałem się za kogoś w rodzaju gwiazdy tej uczelni. Bardzo chciałem mieć to napisane czarno na białym. Funkcjonujący system grantowy dawał mi taką możliwość - w jego ramach z kończącego uczelnię rocznika wybierany był najlepszy student, który otrzymywał indywidualne wyróżnienie oraz sumę rzędu 25 000 złotych. Ukończenie Konstfack z takim dyplomem oznacza, że naprawdę jesteś najlepszy, a ja bardzo chciałem być najlepszy.

Ostatni rok studiów przeznaczony jest na tworzenie własnego projektu oraz realizację wystawy indywidualnej służącej jego zaprezentowaniu; bierze się także udział w wystawie wszystkich studentów. Mój projekt opierał się na wykorzystaniu tatuaży. Wciąż pracowałem z tekstami - znajdowałem jakiś fragment i przenosiłem go na własne ciało jako tatuaż. I to właśnie zamierzałem pokazać na zakończenie. Nikt inny nie zajmował się niczym podobnym i byłem pewien, że wygram. Wiedziałem, kiedy wykładowcy się spotykają, by wybrać najlepszego studenta, zaplanowałem więc moją wystawę tuż przed tym terminem. Jeśli przyjdą obejrzeć mój projekt, kombinowałem, a chwilę później udadzą się na obrady, nie będą mieli wątpliwości, kogo wyróżnić. Ale nagle pojawiła się Anna Odell. Miała swoje studio tuż obok mojego, widziałem ją może z pięć razy, a tymczasem nagle wszyscy zaczęli patrzeć na nią. Co się do cholery dzieje? Zaraz potem pojawił się Nug, a on nie był już nawet studentem, skończył uczelnię wcześniej, no i teraz wszyscy patrzyli tylko na niego. Dramat!

Liczyłem na te pieniądze, na dyplom z wyróżnieniem, i chciałem, żeby wszyscy patrzyli tylko na mnie, a tymczasem wszyscy patrzyli na tamtych, bo oni wywołali skandale. Czyli potrzebowałem skandalu. Wiedziałem, że dyrektora bardzo zdenerwowała już sprawa Anny Odell, a późniejszy wybryk Nuga nasilił nagonkę na Konstfack. Władze uczelni nie mogły sobie pozwolić na jeszcze jeden skandal. Ogłosiły, że ani na wystawach indywidualnych, ani na pokazie grupowym nie mogą się znaleźć żadne prace, których realizacja pociągnęła za sobą złamanie prawa.

Pytanie - czy jeśli obrabiam zdjęcie używając pirackiego programu, to moja praca jest nielegalna?

Oprócz tatuaży realizowałem też inny projekt, Martin Schibli pokazał go w Moskwie w 2008 roku. Praca składała się z trzech szwedzkich flag, na które przeniosłem fragmenty szwedzkich pieśni bojowych z czasów wojen z Rosją, które są niesłychanie brutalne i dosłowne. W Moskwie wszyscy się na nas obrazili. Później Martin wystawił flagi raz jeszcze w Kalmarze. Tam też ludzie byli oburzeni. Ktoś groził podpaleniem muzeum, jeden z przewodników oprowadzających po muzeum odmówił wspominania o mojej pracy. Wczytałem się w przepisy prawa i znalazłem zakaz umieszczania napisów na fladze. Chodziło o to, że kiedy król wypływał łodzią, musiała ona być oznakowana specjalną flagą z odpowiednim symbolem, żeby ludzie wiedzieli, że płynie król. Stało tam napisane, że nikt oprócz króla nie ma prawa używać tego symbolu ani umieszczać innych symboli czy napisów na fladze. I właśnie te słowa postanowiłem przekopiować na flagę. Kiedy zobaczyłem, że jeden z wykładowców przygląda się napisowi, powiedziałem, że to praca na wiosenny pokaz. Oczywiście wieść doszła do władz, a one nie chciały kolejnego skandalu. Moja praca została więc wykluczona z wiosennego pokazu. Natychmiast zainteresowała się tym prasa. Ludzie i tak już nie mieli najlepszego zdania o Konstfack, więc to ja byłem tym dobrym i poszkodowanym, a uczelnia tym złym - wróciły dobre czasy. Wywiady we wszystkich gazetach w Szwecji, przesiadywanie na wygodnej sofie i rozmowy z dziennikarzami. Władze Konstfack zrozumiały, że chcąc uniknąć skandalu, powinny pozwolić mi na wystawienie tej pracy. Oczywiście, dostałem też dyplom z wyróżnieniem i stypendium.

Oscar Guermouche, Chcemy iść na Moskwę, 2009
Oscar Guermouche, Chcemy iść na Moskwę, 2009

Agnieszka Rayzacher: Jak twoją pracę przyjęły media?

O. G: Konstfack to najbardziej znana akademia sztuk pięknych w Szwecji i najlepsza. Wszyscy ją uwielbiali, dopóki nie pojawili się Anna Odell i Nug. Od uczelni oczekiwano powstrzymywania realizacji tego rodzaju projektów. Pytano o przyczyny braku kontroli nad poczynaniami studentów. Jeśli jednak chodzi o moją pracę, ludzie uważali, że zatrzymując ją, szkoła przesadziła, co jeszcze pogorszyło i tak już negatywne nastawienie do niej. Ludzie nawet przysyłali mi listy z wyrazami wsparcia.

A.R.: Ale kto przysyłał, jacyś ludzie czy osoby ze świata sztuki, krytycy? To istotna kwestia, kogo interesują te skandale - społeczeństwo czy tylko artystów i krytyków.

O. G.: Sądzę, że raczej wszystkich. Wszyscy kochali mnie i nienawidzili Konstfack. Nie ludzie ze świata sztuki, chociaż oni mnie akurat lubili.

A.R.: A jak ty się czułeś - byłeś zadowolony, że uczelnia tak zareagowała?

O. G.: Oczekiwałem reakcji, sam ją sprowokowałem, ale sądziłem, że skandal nie wyjdzie poza mury szkoły, że sprawy nie zajdą tak daleko. Mnie chodziło o zwrócenie na siebie uwagi wykładowców. Ale kiedy rozpętała się wokół tej sprawy szersza dyskusja, oczywiście nie byłem tym rozczarowany, wręcz przeciwnie.

Teodor Ajder: Więc dostałeś stypendium dzięki skandalowi?

O. G.: Nie, nie, to nie tak. Miałem je dostać, bo byłem najlepszy, ale bałem się, że ludzie o tym zapomną. Pomyślałem, że jeśli wywołam jakiś skandal, to się im przypomnę skutecznie. Tak to sobie obmyśliłem. Więc to nie tak, że dostałem stypendium dzięki skandalowi.

T.A.: A skąd wiedziałeś, że jesteś najlepszy?

O. G.: Jestem młody, dopiero skończyłem szkołę. Jestem nikim. Ale nie będę chodzić po ulicy i myśleć sobie, że jestem nikim. Trzeba myśleć, że się jest najlepszym. Może i nie byłem najlepszym studentem, ale tak o sobie myślałem.

T.A.: Czy inni próbowali także w innych szkołach?

O. G.: To było możliwe tylko w tamtym miejscu i czasie. Słyszałem, że ktoś próbował tego samego gdzie indziej, ale nie wyszło. Właśnie dlatego, że to nie był Konstfack.

T.A.: Czy zawsze i wszystkim podobała się twoja praca?

O. G.: W Moskwie w ogóle się nie spodobała. Pewnie dlatego, że pieśni bojowe pełne są brutalnych opisów zabijania rosyjskich żołnierzy i ich dzieci, gwałcenia żon i palenia wiosek.

A.R.: Mnie bardzo interesuje obecność i rola mediów w skandalach. W Polsce zaczęło się to na początku lat 90. reakcję na pracę Katarzyny Kozyry Piramida zwierząt. Wtedy właśnie w Polsce pojawiły się pierwsze niezależne media i chociaż nie było jeszcze tabloidów, pierwsze skandale wybuchały z ogromną siłą. Jaka jest rola mediów w tej sferze w Szwecji?

M.S.: Media pełnią ważną rolę, ale nie chodzi tylko o skandale. Dzieła wychodzą poza świat sztuki i są omawiane w mediach. Kiedy są kontrowersje, uruchamia się schemat: głos dostaje dwóch specjalistów, dwóch autorów bloga, dwoje ludzi, którym nigdy nic się nie podoba i dwoje, którzy zawsze są wszystkim zachwyceni. Każdy z nich dostaje na swoją wypowiedź 15 sekund. Za mało, żeby przekazać coś sensownego. Media wykazują więc jakieś zainteresowane debatą, ale świat sztuki robi wszystko, żeby zachować przywilej decydowania o tym, kto jest dobrym artystą, a kto nie, kogo należy promować. Zainteresowanie mediów może zatem ściągnąć na artystę powszechną uwagę, ale także niechęć samego świata sztuki.

Kamila Wielebska: Skandale są częścią pracy, jaką mają do wykonania media. Ale myślę, że ważniejszym pytaniem dla ludzi ze świata sztuki jest, czy naprawdę jesteśmy zainteresowani produkowaniem skandali na potrzeby mediów. Zostaliśmy tutaj zaproszeni, aby dyskutować na temat prowokacji i skandalu w sztuce. Ale czy te pojęcia są dla nas naprawdę ważne? Kiedy przygotowywałam się do tego spotkania, znalazłam w internecie informację o organizowaniu wydarzeń zwanych Pepp-March For Art, corocznych marszów zainicjowanych w 2009 roku, a będących reakcją na Konstfack Scandal oraz „debatę kryminalizującą artystyczną kreatywność"1. Przywołano tam pojęcia artystycznej aktywności i kreatywności. Pomyślałam, że może jednak te pojęcia są ważniejsze, jeśli mówimy o społecznej roli sztuki. Kiedy czytałam o tych marszach, przypomniała mi się Pomarańczowa Alternatywa, oddolnych ruch działający w Polsce w latach 80. Ludzie ci organizowali zabawne akcje na ulicach, w przestrzeni publicznej, akcje z udziałem przechodniów, którzy z własnej woli przyłączali się do nich. Myślę, że działający w Pomarańczowej Alternatywie nie myśleli o sobie jako artystach, ale chcieli dokonać społecznych przemian, wywołać w zniewolonym i pozbawionym woli działania społeczeństwie pewną aktywność. Działali przeciwko totalitarnemu systemowi, który ich otaczał. Ich działania były pewnie jakoś tam inspirowane wcześniejszym ruchem Provo z Holandii. To, co robili, to była właśnie artystyczna aktywność i kreatywność zdolna wywołać społeczne, a nawet polityczne zmiany. I ludzie się przyłączali, czuli, że to jest ważne, to było to, czego wtedy właśnie potrzebowali. To były radosne wystąpienia przeciwko totalitarnemu systemowi. Sedno akcji zasadzało się na pokazywaniu, demonstrowaniu tego, jak ten system działał. Totalitarny system działał tak, że aktywność jednych ludzi kierowana jest przeciwko innym ludziom, tak aby ze sobą walczyli. Oczywiście zanika wtedy współdziałanie między tymi ludźmi, podzielonymi na grupy. Kiedy zobaczyłam prace Anne Odell i Nuga, pomyślałam, że to, co robią, jest tylko niszczeniem pracy innych ludzi [Anne Odell spacerowała nerwowo i dziwnie się zachowywała na moście, zdejmując ubranie i sugerując, że chce skoczyć - została zmuszona do opuszczenia mostu i zabrana przez specjalną grupę ratowniczą. Nug natomiast wkroczył na stację metra uzbrojony w spray, którego użył do zamalowywania znajdujących się tam powierzchni, wybił również jedną z szyb w wagonie metra]. Trudno mi w tych działaniach dopatrzyć się artystycznej aktywności czy kreatywności. Wspominałeś wcześniej, Martin, że ratownicy, którzy zabrali Anne Odell, zażądali przeprosin. A także zwrotu kosztów akcji. Uważam, że mieli rację. To była ich praca, którą wykonali, a ktoś inny mógł w tym czasie naprawdę potrzebować ich pomocy. W pewnym sensie też zakpiono z nich. Dla mnie więc to domaganie się zwrotu kosztów akcji przez ludzi z grupy ratowniczej ma znaczenie bardziej symboliczne, niż materialne. Chodzi tak naprawdę o ich pracę, zaangażowanie.

Anna Odell, Rekonstrukcja, 2009, wideo, widok z wystawy w lokalu_30
Anna Odell, Rekonstrukcja, 2009, wideo, widok z wystawy w lokalu_30

M.S.: Ale sztuka nie ma obowiązku wyznaczania norm moralnych. Wręcz przeciwnie, możemy mieć do czynienia z naprawdę dobrą pracą, która je neguje.

K.W.: Widziałam wczoraj wywiad z Gayatri Spivak, zapytano ją, czy wierzy, że sztuka może mieć wpływ na społeczne zmiany.2 Odpowiedziała krótko, że nie. Myślę, że się myli, bo na przykład wspomniane akcje Pomarańczowej Alternatywy przyczyniły się do pewnych zmian w Polsce, były dla nas w tamtym czasie ważne. Tydzień temu byłam w Gdańsku na otwarciu wystawy Gilberta & George'a. Podkreślają oni, że to, co dla nich ważne w ich sztuce, to jej wymiar moralny. A owa moralność to ich zdaniem zdolność do dokonywania zmian - tę zaś posiadają artyści i filozofowie. To oni mogą nadać rzeczom i wydarzeniom moralny wymiar, spowodować, że zobaczymy je w inny sposób. To najważniejsza rzecz w sztuce.

O.G.: Ale co to jest zmiana społeczna? Przecież każda czynność, którą wykonujemy, może nią być.

K.W.: Jednak nie wszystko jest sztuką. Twoją sztukę jestem akurat w stanie czytać inaczej niż działania Anne Odell czy Nuga. Myślę, że ty pokazujesz mechanizm działania systemu. Umieściłeś na fladze sentencje, które uświadamiają nam, jak gniew i nienawiść do innych ludzi są produkowane przez system, jak jesteśmy w nie wciągnięci przez tych, którzy nas kontrolują.

Kaja Pawełek: Ale czy nie jest to kwestia formy? Czy nie byłoby różnicy, gdyby Oskar zrobił film ze szwedzkimi żołnierzami śpiewającymi te piosenki?

K.W.: Dla mnie w pracach tego typu ważne jest na przykład to, czy została zniszczona, zakłócona praca innych ludzi. Ludzi spoza świata sztuki.

K.P.: Chodzi właśnie o ten moment włączenia widzów i wykorzystania ich poprzez manipulację, stworzenie określonej sytuacji społecznej czy publicznej wokół działań. Artyści chętnie wykorzystują zwykłych ludzi napotkanych na ulicy w ramach swoich prac, trochę jak nieświadomych aktorów, statystów. Widzowie przeprowadzanych działań mimowolnie stają się częścią tej zarejestrowanej sytuacji i nie są najczęściej świadomi, że mają do czynienia ze sztuką. Widz to normalny człowiek, którego niepokoi czyjeś agresywne zachowanie w metrze. I pierwszą, zupełnie normalną rzeczą, która przyjdzie mu do głowy, nie będzie: „Jaki znakomity performans!", tylko telefon na policję.

Zuzanna Janin: Ja nie wezwałabym policji.

K.W.: Gdybym tam była, wezwałabym.

Z.J.: To była sytuacja społeczno-kulturowa. Totalnie prowokacyjna, mówiąca bardzo dużo o sprzeciwie wobec systemu. To naprawdę bardzo ciekawe i moim zdaniem wzywanie policji jest w takim wypadku zachowaniem niezwykle reakcyjne.

K.W.: To było marnowanie publicznych pieniędzy. I czyjejś pracy. Ktoś sprząta tę stację metra.

Z.J.: Co to znaczy publiczne pieniądze? To są też moje pieniądze.

K.W.: Również moje.

Z.J.: Myślę, że czasem warto wydać trochę pieniędzy w imię zmiany społecznej.

K.P.: To robi świetne wrażenie w galerii, ale jest zupełnie inaczej, kiedy coś takiego dzieje się bezpośrednio na ulicy i ty w tym uczestniczysz. Usiłuję zrozumieć sytuację w metrze jako grę z figurą terrorysty, radykalnym wyłamaniem ze społecznego paktu o nieagresji i normatywnych zachowaniach itd. W realnym świecie dzieje się tu coś, co ma prawo zaniepokoić ludzi w miejscu publicznym. W galerii, gdzie kontekst jest oczywisty, bardzo miło się to ogląda, przy transowej muzyce z kieliszkiem wina w ręku.

Tu pojawia się kwestia etyki w postępowaniu artysty i problem granic. Skandal zawsze odnosi się do tabu lub kwestii krytycznych dla społeczeństwa. W wypadku prac, o których tu mówimy, podstawy są jednak zupełnie inne niż w wypadku skandali w Polsce. Możemy więc potraktować to także jako wyznacznik tego, co dotyka Szwedów najmocniej. Działania artystów poprzez podważenie obowiązujących norm ukazują wartości wyznawane przez społeczeństwo, pokazują, jak ono działa, na jakich podstawach i wartościach się opiera. Jak rozumiem, celem było pokazanie mechanizmów, które w Szwecji tworzą niesłychanie zinstytucjonalizowaną strukturę. Pokazanie, że społeczeństwo zablokowało się w tych wszystkich zinstytucjonalizowanych formach, niegdyś stanowiących podstawę prospołecznego myślenia państwa opiekuńczego, a dziś będących w praktyce swym przeciwieństwem, wykluczającym jakąkolwiek kontrowersję, debatę, swobodę.

Elin Magnusson, Wysiadaj, wideo
Elin Magnusson, Wysiadaj, wideo

Z.J.: Przede wszystkim chciałabym powiedzieć, że skandal nigdy nie jest po stronie artysty. Po stronie artysty jest inna część tego procesu: prowokacja, która ma spowodować jakieś zmiany, zwrócić uwagę na coś czy coś zakwestionować. Ze strony artysty jest pewne oczekiwanie, co będzie dalej. I moim zdaniem klęską nas wszystkich jest moment, gdy pojawia się skandal. Szczególnie jeśli skandal pojawia się w sferze samej sztuki: kuratorów, instytucji. Jeżeli oni uważają, że coś jest skandalem i nazywają coś skandalem - oni, a nie media - to staje się to już niebezpieczne. Bo jeśli robią to media, to przeważnie we własnym interesie: np. aby sprzedać więcej egzemplarzy gazety itp. Trzeba to powiedzieć wprost. Niewyciąganie z tych prowokacji żadnych intelektualnych wniosków - co jest zadaniem ludzi związanych z kulturą i sztuką - tylko pójście za wykreowanym przez media skandalem prowadzi do tego, że można zniszczyć artystę i wyłączyć go ze świata sztuki, tak było w wypadku Doroty Nieznalskiej, która zawsze była dobrą artystką, a tu nagle, po skandalu wokół jej pracy, stała się złą. Uważam, że to właśnie jest kwestia moralna do rozpatrzenia. Ale może się też stać tak, że jakieś dzieło przepadnie i można mieć tylko nadzieję, że pojawi się ktoś na tyle otwarty, że mimo skandalu powie: ‘Nie, ja chcę to pokazać' - tak jak w wypadku Doroty zrobiła to Grażyna Kulczyk, która jest niezależna i ma dość pieniędzy, żeby nie bać się, że ktoś jej podrapie karoserię, rzuci jajkiem w okno czy będzie prześladował. Taka osoba jest szansą przywrócenia pracy artysty kontekstom interpretacji intelektualnej. Ja nie miałam tyle szczęścia, po zrobieniu mojej pracy „Widziałam swoją śmierć". Przygotowywałam ją we współpracy z kuratorami do wystawy w Galerii Foksal, ale kiedy media zaczęły bigoteryjną nagonkę zabrakło sojuszu kuratorów z artystką. Prasa dostała histerii... Zostałam zupełnie sama. O dziwo, piszący o sztuce, też zrobili z tego skandal. Doszło do tego, że niektórzy rodzice żądali, aby wyrzucić mojego syna ze szkoły. Mając na względzie to moje doświadczenie, uważam, że sojusz krytyków i artystów jest potrzebny; zresztą artyści powinni być informowani już na poziomie studiów, że powinni współpracować z kuratorami i mediami oraz w jaki sposób kierować pracą, która może być prowokacją. Powinni mieć zawsze do współpracy kogoś, kto będzie pomagał we właściwej realizacji, będzie wręcz ich „rzecznikiem prasowym". Oscar świetnie sam sobie z tym poradził - widać jest inteligentnym chłopakiem. Doskonale rozpracował ten system. Oczywiście nie wszystkim artystom to się udaje. Kiedy robiłam akcję „Widziałam moją śmierć" kuratorzy początkowo bardzo mnie wspierali, ale gdy pojawiło się oskarżenie o skandal, musiałam sobie radzić sama. Zostałam zaproszona do TV; powiedziałam, że zgodzę się pod warunkiem, że nie będę atakowana, a rozmowa będzie merytoryczna, o sztuce, o śmierci - obiecano mi to, ale prowadzący nie dotrzymał słowa. Wtedy uznałam, że tak dalej być nie może - na każde kolejne spotkanie czy dyskusję postanowiłam przychodzić w stroju ciąży - (takie „ciąże" zakładały dziewczyny w moim performansie „WCIĄŻ"). Znamienne, że symulując ciążę, wymusiłam tym sposobem merytoryczną, spokojną dyskusję. Nagle okazało się, że można ze mną normalnie rozmawiać! Potem zamieniłam „ciążę" na kamerę - przychodziłam do studia TV z kamerą i rejestrowałam wypowiedzi rozmówców, co także ich skutecznie dyscyplinowało. Dlatego też uważam, że artysta powinien rozumieć i wykorzystywać różne narzędzia działania, wychodząc poza bezpieczny obręb galerii. Nauczyłam się tego też od Haralda Szeemanna, doświadczając jego wystawę „Uważaj, wychodząc z własnych snów, możesz znaleźć się w cudzych". Innymi słowy, chodzi o wrażliwość na pewnego rodzaju manipulowanie wizualnością w ramach tego, czym jest szeroko rozumiana sztuka. Chodzi o działania różnymi środkami na nasze zmysły i wyobraźnię, aby dokonać zmiany postrzegania rzeczywistości. To bardzo ważna sfera działań sztuki, która ma szanse zmienić skostniałe sytuacje społeczne czy kulturowe. Ale jeśli chodzi o poruszane tu kwestie etyczne, to zawsze będzie problem, bo jest działanie normatywne moralnie i działanie, które w sferze sztuki może być niepotrzebne czy niewłaściwe. Nie chodzi mi o to, że artyście wolno wszystko, tylko o to, że różne profesje mają różne normy zachowań. I mieszanie tych dyskursów miesza ludziom w głowach. Nawet napis na flagach Oscara z punktu widzenia etyki normatywnej, być może wojskowych zasad jest niedopuszczalny. Ale co z tego? Jego praca w obszarze sztuki jest bardzo dobra! Pokazuje absurd i mechanizmy narastania agresji. Ai Wei Wei ma poważne problemy w Chinach, m.in. jest oskarżony o pornografię, a wykonał wspaniałe, naprawdę piękne fotografie nagich ludzi. Większość galerii na świecie pożąda tych prac, a władze chińskie uważają, że to niedopuszczalne, więc manipulują sferą normatywnej etyki. Wracając do moich doświadczeń: jak mówiłam, kiedy już moja praca znalazła się w znanych kolekcjach, okazało się, że jest ceniona i dobra. Normy, etyka to jest temat na bardzo delikatne rozmowy. Robiąc prowokacyjne prace w sztuce, narusza się ustalone granice, przesuwa się je mniej lub bardziej, jednych narażając na „niedobre" emocje, ale innym jednocześnie poszerzając możliwość oglądu rzeczywistości lub obrony przed opresją świata. W tym sensie widzę realne oddziaływanie sztuki na sferę społeczną. Artysta zawsze kogoś chroni w sferze działania w sztuce. Nawet gdy „obraża" uczucia religijne, flagę narodową czy narusza dobre samopoczucie innych... Właśnie wtedy broni kogoś, kto z tych stron podlega opresji ideologicznej, politycznej, społecznej czy kulturowej.

A.R.: Czy sztuka może wpływać na zmianę społeczną?

Z.J: Jestem przekonana, że tak. Tylko że to są długie procesy. Często zaczynamy działania w jednej sferze, potem one zostają przesunięte na inną i realizacja następuje w zupełnie innym obszarze. Tak, jak rozumiem, było w wypadku Anne Odell, której praca sytuuje się, jak sądzę, między zainteresowaniem społeczeństwa skrywanymi problemami choroby psychicznej i śmierci oraz unicestwienia społecznego poprzez chorobę psychiczną. Czyli jej praca sprowokowała dyskusję o chorobach psychicznych, na które podobno cierpi bardzo wiele osób w Szwecji, ale w przestrzeni publicznej unika się tych tematów.

A.R.: Wróćmy może do naszych gości. Po prezentacji Martina mamy bardzo ciekawy obraz sztuki szwedzkiej i chyba już wiemy, czym w Szwecji jest prowokacja artystyczna i w co tak naprawdę uderza. Wygląda na to, że uderza przede wszystkim w system państwowy, w samo państwo, podczas gdy w Polsce to ostrze prowokacji artystycznej jest skierowane przede wszystkim na tabu społeczne, obyczajowe, na coś, co tak naprawdę narastało w nas przez kilkaset lat.

Zuzanna Derlacz: Dla mnie praca Oskara uderzała bardziej w samo państwo i relacje między historią a obecnym obrazem Szwecji, przynajmniej tym, jaki my tu sobie wytworzyliśmy. W przeciwieństwie do jego kolegów, którzy uderzali raczej w relacje społeczne. Dlaczego nie było więc negatywnej reakcji mediów czy władz, która pewnie miałoby miejsce w Polsce. Czy wynika to z innego podejścia do państwa i narodu w naszych krajach?

O.G: Tak samo byłoby również i w moim wypadku, gdyby nie miejsce realizacji projektu, bardzo szczególne, jeśli chodzi o skandale. Ludzie przecież nawet nie widzieli i nie znali tekstu, ale na wszelki wypadek wysuwali przeciwko mnie oskarżenia. Tak samo zareagowała publiczność w Kalmarze.

spisała: Adrianna Lau, tłumaczenie na język polski: Łukasz Mojsak

  1. 1. Zob. http://peppmarch2010.tumblr.com/
  2. 2. Zob. http://www.dwutygodnik.com.pl/artykul/2826