Art Now Vol. 3 kontra Przewodnik kolekcjonera

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Ostatnio w recenzjach książkowych „Obiegu" zrobiło się akademicko. Dla odciążenia tematu książek proponuję pozycję lekką i przyjemną tak jak tylko kolejna odsłona Art Now może być. To będzie danie główne, na deser garść uwag o polskim Art Now, za jakie uważam Przewodnik kolekcjonera współpracujących nie od wczoraj z „Obiegiem" Piotra Bazylko i Krzysztofa Masiewicza.

Richard Phillips, Girl with Cigarette, 2008, oil on canvas, 304.8 x 214.6 cm, Courtesy Gagosian Gallery, New York
Richard Phillips, Girl with Cigarette, 2008, oil on canvas, 304.8 x 214.6 cm, Courtesy Gagosian Gallery, New York

Świat sztuki postronnemu obserwatorowi może wydać się momentami próżny i zakochany w sobie. Ale czy inne mikroświaty społeczne, kulturowe są wolne od podobnej miłości własnej? W filmie, literaturze - o teatrze nie wspominając - stężenie narcyzmu przekroczyło już dawno wszystkie normy. W sztuce dzwonek alarmowy rozległ się relatywnie nie tak dawno temu. Z tego narcyzmu w jakiejś mierze wynika właśnie Art Now, książka nie tyle kultowa, co modna i w pewnej mierze użyteczna; książka, której pomysł jest mało wyrafinowany: zebrać najlepszych artystów z całego świata i pokazać ich możliwie szerokiemu odbiorcy. Trzeci odcinek globalnego who-is-who czy też coffee table book dociera właśnie do naszych księgarń. Dodajmy, że polski reprezentant Taschena zastanawia się, czy pierwszy raz nie przetłumaczyć przewodnika na język polski. Zamiast tego pewnie bym wolał, żebyśmy jak Czesi mieli swoją wersję językową Art After 1900. Cóż, mamy czterech artystów w Art Now. Czesi żadnego.

Dla fanów poprzednich edycji dobra informacja: format cztery strony na artystę, kilka zdań komentarza plus sporo ilustracji pozostał niezmieniony. Część trzecia to 133 nazwiska. Dużo zdjęć, mało tekstu, wiadomo, kto jest kim, a na koniec ceny i krótki słowniczek. Prosta konstrukcja książki, tak jak proste i bezproblemowe są kilkuzdaniowe teksty - jednak nie oznacza to braku komplikacji w kwestiach szczegółowych. Pytanie o dobór artystów jest kluczowe, ale jaką metodologię poza subiektywnym wyborem można zastosować do prezentacji „najlepszych z najsławniejszych"? Pytanie można też postawić odwrotnie, dlaczego nie ma tego artysty czy tamtej gwiazdy, która jeszcze nie tak dawno błyszczała jasnością pierwszorzędną? Książka, która w podtytule sama promuje się hasłem „a cutting-edge selection of today's most exciting artists" wydaje się autorskim wyborem redaktora, na którego wybrany został po raz pierwszy Hans Werner Holzwarth. Wystarczy wziąć jednak do ręki poprzednie dwa tomy redagowane przez Utę Grosenick i Burkharda Riemschneidera, by dostrzec jak bardzo nowego autora ograniczał stworzony wcześniej format. Holzwarth nie mógł lub nie chciał zrobić rewolucji, ograniczył się więc do korekty listy nazwisk. Co ciekawe, we wstępie Holzwarth deklaruje, że nie chodzi wcale o nazwiska („most exciting artists"). Ten - jak przyznaje - subiektywny w znacznej mierze wybór tłumaczą dzieła sztuki, które są znaczące i były przedmiotem dyskusji specjalistów i „szerokiej publiczności" w ostatnich latach. Deklaracja nie znajduje potwierdzenia w samej konstrukcji książki, gdzie liczą się tylko i wyłącznie artyści, a nie ma całego mnóstwa dzieł ważnych czy w ostatnich latach dyskutowanych. Z drugiej strony, można sobie wyobrazić takie Art Now, w którym zamiast nazwisk byłyby same dzieła z komentarzem, dlaczego są ważne, dyskutowane itp. Ale byłaby to inna książka. Wydawca najwyraźniej uznał za oczywisty fakt, że ludzie lubią nazwiska i lubią sprawdzać listy obecności, dlatego kupują Art Now. Tak czy inaczej, wszystkie te reguły sztuki są dość wątłe i mogą inspirować wyznawców teorii spiskowych. Rozważania na temat tego, czy spisek sztuki jest, czy go nie ma, zostawmy jednak na inną okazję. Dość, że w książce znajduje się w miarę reprezentatywna lista najbardziej ekscytujących, najbardziej cenionych w sensie nie tyle artystycznym, co przede wszystkim finansowym, tuzów sztuki współczesnej. Tu być może Holzwarth dotyka sedna: „ludzie sztuki" najchętniej rozmawiali w ostatnich latach o cenach (prac) artystów, o wiele mniej przejmując się znaczeniami. W tym sensie Art Now to symptom epizodu historii rynku sztuki, który zapisze się rekordami cen na aukcjach sztuki nowoczesnej i współczesnej, spekulacjami na niespotykaną do tej pory skalę.

Thomas Houseago / VG Bild-Kunst, Thomas Houseago, Untitled, 2008, bronze, 249 x 175 x 200 cm, Bonn 2008, Courtesy Xavier Hufkens
Thomas Houseago / VG Bild-Kunst, Thomas Houseago, Untitled, 2008, bronze, 249 x 175 x 200 cm, Bonn 2008, Courtesy Xavier Hufkens

Jaka jest sztuka według Art Now Vol. 3? Nie ma co ulegać zblazowaniu, ale trudno nie przyznać, że jest to produkcja wystylizowana, połyskliwa, wiele w niej chwytów dość wytartych, starych, ale jarych. Można powiedzieć, że to sztuka plastycznie zoperowana, trochę porno, dużo dekoracji i malarstwa, z odrobiną metafizyki, gry z konwencjami, autorstwem, rynkiem, instytucjami itp. Mix wedlowski Currina, Dumas, Hirsta, Emin, Koonsa, Prince'a, Cattelana. Lub inaczej mieszanka Sasnala, Uklańskiego, Althamera, Ołowskiej. Też niezły zestaw. Jest trochę przerysowanego abjektu (McCarthy, Barney, Altmejd), przesłodzonej naiwności kampowego post-kiczu (Eder, Ford), trochę sflaczałości (Gober), trochę genderu (Sherman), sporo hiper-foto-realizmu i chłodnej fotografii (Dijkstra, Ruff, Gursky, Struth, Demand), odrobina wzniosłości (Dean, Gordon, Creed) i nieco piękna, ale ulotnego (Eliasson), trochę ulicznej rewolty (Banksy) z domieszką krytyki politycznej (Sierra, Hirschhorn). Wielu Chińczyków, Brytyjczyków, Niemców i Amerykanów. No i Polacy, którzy proporcjonalnie biją na głowę połowę świata, o naszych lokalnych kontekstach nie wspominając. Zero Czechów, zero Węgrów, zero Słoweńców, zero Litwinów, zero Rosjan, zero Rumunów. Nawet Perjovschiego brak. Jeśli Polaków jest niemalże tylu, co Chińczyków to chyba można mówić o sukcesie? W globalnym świecie sztuki kategorie narodowe wciąż się liczą, tak jak pawilony na Biennale w Wenecji, co potwierdza właśnie Art Now. Pytanie, dlaczego wciąż podawane są miejsce/kraj urodzenia zamiast np. wyłącznie miejsca pracy lub galerii, z którą artysta pracuje, pozostaje otwarte. Może globalizm musi szukać równowagi w lokalności, co à propos działań Pauliny Ołowskiej w swoim podsumowaniu roku 2008 skonstatował celnie Paweł Leszkowicz. Jeśli już mowa o Leszkowiczu i jego podsumowaniu, to choćby sam znudził się Młodą Sztuką z Polski, czy nie jest tak, że obecność czwórki artystów w omawianym tomie potwierdza w jakiejś mierze istnienie tak czy inaczej nazwanego zjawiska?

Sasnal, Uklański, Althamer, Ołowska - jeśli do tego dodamy Liberę i Grzeszykowską z innego liczącego się przewodnika PhotoArt - to już jest pewien fenomen, z którym krytycznie można się zmierzyć. Na pewno nie można pisać, że nic się nie dzieje, że nędza i brak rozpoznania i Polacy znów nie dali rady. Do tego mocna grupa artystów, którzy mogą nie pasować do Art Now, ale trudno nie zauważyć ich międzynarodowego sukcesu: Sosnowska, Kuśmirowski, Bujnowski, Rogalski, Baumgart, Brzeżańska, Żmijewski, Kozyra, Ziółkowski, Kowalski, Matecki... Mało? To popatrzmy na Chińczyków, którzy w Art Now pojawili się z następującą reprezentacją: Wei-Wei, Cai-Quo Ciang (powiedzmy, że to taki nowojorski Chińczyk), Yang-Pong, Won Julim, Xu-Zhen i Fudong. W sumie sześć nazwisk do czterech nazwisk polskich. Cóż tam, panie, w sztuce? Chińczyki trzymają się mocno. Jeśli weźmiemy pod uwagę nie tylko populację Chin i odpowiednio większe środowisko artystyczne (zakładając, że utalentowany artysta to przypadek statystyczny), lecz również środki organizacyjne i materialne, chińskie i inne pieniądze na promocję sztuki przez wystawy przekrojowe w rodzaju China Now!, olimpiadę jako okazję promocyjną czy też trwającą co najmniej od dwóch dekad, ciągle podsycaną modę na Chiny, na chińską kuchnię, film, fotografię i co tam jeszcze, wreszcie na chińską sztukę, która jest fenomenem już dawno zaakceptowanym przez krytyków i kuratorów, to wydaje się, że sztuka polska ma się całkiem nieźle.

Subodh Gupta, Spill, stainless steel, stainless steel utensils, 170 x 145 x 95 cm. Courtesy Galleria Continua, San Gimignano / P
Subodh Gupta, Spill, stainless steel, stainless steel utensils, 170 x 145 x 95 cm. Courtesy Galleria Continua, San Gimignano 

Sztuka polska, ale niekoniecznie z polskich galerii. Czołowy gracz na globalnym rynku galerii komercyjnych, czyli Fundacja Galerii Foksal wprawdzie wzmiankowana jest przy Pawle Althamerze (razem z Neugerriemschneider) oraz przy Wilhelmie Sasnalu (razem z Sadie Coles HQ, Johnen + Schottle, Hauser & Wirth, Anton Kern Gallery), ale już znani także polskiej publiczności Ołowska czy Uklański przedstawiani są jako artyści reprezentowani tylko i wyłącznie przez galerie zagraniczne. To także symptom zmiany i zainteresowania artystami z Polski tak potężnych galerii jak Larry Gagosian, Emanuel Perrotin, Massimo de Carlo, Daniel Buchholz, Metro Pictures. Zmiany, jaka dokonała się może nie w ciągu ostatnich trzech lat - tyle czasu upłynęło od wydania Art Now2 - lecz powiedzmy od dekady, gdy artyści z Polski w ogóle pojawili się na horyzoncie sztuki. Model kariery w oparciu o galerie zachodnie wydaje się dziś niezwykle pociągający dla artystów młodszego pokolenia. Szlak jest już ustalony przez artystów ze świecznika, czyli z Art Now właśnie. Nikt nie może powiedzieć, że z talentem popartym ciężką pracą nie można się przebić.

Ale jaka to właściwie sztuka, ta „sztuka z Polski"? Czy jakaś inna, odstająca od globalnej produkcji artystycznej? Dzięki Art Now okazuje się, że nie aż tak bardzo jesteśmy oderwani od reszty świata. Nawet wydawałoby się hermetyczne i w sumie „narodowe" klimaty, jakie proponuje Piotr Uklański (Biało-czerwona) czy Paulina Ołowska (odkrywająca Stryjeńską) znajdują uznanie. Zapewne dlatego, że wątek narodowy sprowadzony jest tu - jak w wypadku wystawy u Gagosiana czy zawłaszczenia Stryjeńskiej do estetyki - do czystej formy i do sygnalizowania odkrytych narodowych zasobów przeszłości. Z drugiej strony, nie ma na przykład odpowiedników brytyjskich, niemieckich czy francuskich dla takich działań, jakie proponują wymienieni artyści.

Ponieważ stałym kontekstem dla prezentacji twórczości artystów w Art Now jest rynek, to specjalnie nie dziwi fakt, że Sasnal to malarz, a nie żaden filmowiec czy lewicowy aktywista. A jak malarz, to żadne tam historie z Zagładą w tle. Tylko Magic Johnson i gruntowe przekroje, które zdaniem redaktora musiały być najbardziej dyskutowanymi pracami tego artysty w ostatnich latach. Bez komentarza.

Osobna sprawa to Paweł Althamer, który rynkowi wymyka się regularnie, co widać w pracach takich, jak ścieżka z Münster czy zniszczenie galerii Neugerriemschneider. Althamer odstaje od Art Now zdecydowanie, ale o ścieżce jednak mówiło się bardzo dużo. To artysta faktycznie wyróżniający się nie tylko na tle sceny krajowej. Inaczej niż wielu malarzy, których prace wyraźnie nawiązują do tego czy innego artysty z Art Now. Opisanie, kto z kogo i z jakim skutkiem wymagałoby osobnego tekstu.

Na zakończenie części tekstu poświęconej Art Now kilka moich ulubionych „złotych myśli" najbardziej ekscytujących artystów sztuki współczesnej (złotymi myślami okraszono strony z ilustracjami, by zachować jakiś pozór tekstualnego charakteru obrazkowej w gruncie rzeczy książki). „I had thought - and even hoped - that my art would be like a scream, but on the contrary, it was like a flower" (Franz West), „We make art because it's fun" (Gert i Uwe Tobias), czy „When a work of art becomes fetishized, it dies" (Thomas Struth).

Przewodnik kolekcjonera sztuki najnowszej.
Przewodnik kolekcjonera sztuki najnowszej.

Zanim polski oddział niemieckiego wydawnictwa przetłumaczy Art Now na polski, przyjrzyjmy się naszemu lokalnemu strukturalnemu odpowiednikowi omawianej pozycji, czyli Przewodnikowi kolekcjonera, który to z dużym sukcesem funkcjonuje na naszym rynku księgarskim już od jakiegoś czasu. Książka Piotra Bazylko i Krzysztofa Masiewicza w kuluarach okrzyknięta została Polskim Art Now. Dlaczego? Z pewnością wspólne obu publikacjom jest nastawienie na rynek. Zbliżona jest także formuła książki: wstęp, prezentacja 66 artystów po dwie strony i krótkiej wzmiance na artyst(k)ę, do tego słownik, lista galerii i rekordy cenowe. Z pewnością o wiele bardziej podbudowany merytorycznie niż u Holzwartha jest wstęp, ale nie zmienia to faktu, że ostatecznie o być lub nie być artystów w książce Bazylko i Masiewicza decyduje to, na ile artyści „inspirują" autorów. Z drugiej strony, autorzy wydają się dość skrępowani niepisanym „kanonem sztuki współczesnej", czyli także tym, kto w takiej książce być musi, by przypominała - na ile to możliwe - „obiektywną" publikację. Alfabetyczny układ artystów faktycznie inspiruje. I to nie tylko autorów. Na przykład sekwencja na „B": Bałka, Bańda, Baranowski. Od minimalizmu i Holokaustu przez różową rapsodię w kierunku komiksowych fascynacji z dzieciństwa. Skąd się wzięła woda sodowa? A skąd się wziął tu Baranowski? Nie wiem. Z drugiej strony to niewiedza inspirująca.

Przewodnik kolekcjonera ma w sobie coś z książki typu art now czy who-is-who, można więc zadać pytania o to, kto jest najbardziej ekscytujący dla „młodych polskich kolekcjonerów" (MPK)? Z naciskiem na młodych, bo nie ma takich, co by się fascynowali Abakanowicz, Maziarską, Opałką, Dominikiem, Pągowską czy Kantorem. Zatem, na co uwagę powinni zwracać młodzi kolekcjonerzy? Nie ma jednej prostej odpowiedzi. Nie ma lansowania określonego nurtu. Jest i Artur Żmijewski, jest i Tymek Borowski, Karol Radziszewski, Rafał Bujnowski i Wojciech Wilczyk, J. J. Ziółkowski i Wilhelm Sasnal, Konrad Pustoła i Joanna Rajkowska. To o wiele szerszy sposób patrzenia na sztukę niż Art Now.

Moment, spróbujmy jeszcze raz. Kto jest najbardziej ekscytujący dla „młodych polskich kolekcjonerów" (MPK)? Odpowiedź jest dość prosta: „młodzi polscy kolekcjonerzy", czyli Piotr Bazylko i Krzysztof Masiewicz. To ich wybory określają trendy na rynku sztuki współczesnej. Pytanie, jak wybory do Przewodnika przekładają się na przysłowiowe ceny artystów? Z pewnością nie jest to publikacja obojętna, tak, jak nie jest nią Art Now. Skądinąd wiadomo, że wystarczy wzmianka na blogu Bazylko i Masiewicza by w galerii, pracowni artysty pojawili się z dnia na dzień chętni do zakupów, by prace były sprzedawane jeszcze na wystawach dyplomowych itp. Być może to tylko legendy, ale chyba coś w tym jest. W Przewodniku razi nadobecność prac z kolekcji sponsora publikacji, czyli Fundacji Sztuki Współczesnej ING. Ponad połowa ilustracji towarzyszących prezentowanym artystom to reprodukcje bankowych zbiorów. Nie wiem, czy to był warunek finansowego wsparcia publikacji, czy też ukłon w stronę mecenasa, ale wolałbym, by autorzy wybrali inny klucz doboru prac. Być może słuszne byłoby uwzględnienie uwag jednego ze znajomych galerzystów, który sugerował by Masiewicz i Bazylko skupili się na swoich zbiorach, by zaprezentowali to, co sami mają w kolekcjach własnych. Innymi słowy, by wyraźniej zaznaczyli „subiektywny" charakter publikacji, nie siląc się na wątpliwą „obiektywność". Tymczasem Przewodnik w znacznej mierze jest przewodnikiem po skądinąd ciekawych zbiorach ING. Trudno sobie wyobrazić analogiczną sytuację w wypadku Art Now.

Książka Ha!Artu i Bęc Zmiany wsparta przez globalną korporację ma być z jednej strony podręcznikiem dla niewtajemniczonych amatorów, którzy chcieliby, żeby obrazy wisiały w ich mieszkaniach, a obok obrazów wisiały ich ceny. Z drugiej strony, książka ma ambicję stania się „must-have" ekspertów, kuratorów i krytyków. Świadczy o tym dobitnie entuzjastyczna recenzja Jakuba Banasiaka w „Dzienniku". Również obszerne prezentacje kolekcji publicznych mogłyby o świadczyć, o ukierunkowaniu publikacji na odbiorcę z pola sztuki. Mam wrażenie, że chodzi jednak o coś innego. Instytucje publiczne po prostu wciąż pozostają dominującym graczem na rynku, a zakupy do kolekcji lokalnych Zachęt stanowią istotny procent budżetu niejednej galerii prywatnej. Inna sprawa, że kolekcje publiczne mogą także pełnić funkcję przykładu do naśladowania już przez prywatnych kolekcjonerów. Podobnie jak w wypadku Art Now książka Bazylko i Masiewicza to dość użyteczny przewodnik, który należy znać, choć można się z nim nie zgadzać i polemizować. Już dziś dla wielu osób książka - podobnie jak Art Now - jest raczej negatywnym punktem odniesienia, swoistym „must-have-not". Punktem wyjścia do poszukiwania świętego Graala: sztuki-nie-towaru.

Czy książka Bazylko i Masiewicza to coś więcej niż coffe table book? Dzięki prezentacjom kolekcji prywatnych i publicznych, a także licznym komentarzom autorskim jest ciekawym materiałem źródłowym do dalszych studiów nad relacjami rynek-sztuka-kolekcjonerstwo. Jak dynamiczna jest to relacja widać wyraźnie jeśli porówna się książkę autorów ArtBazaaru z wcześniejszymi publikacjami Jana Michalskiego (The Art Market in Poland 1985-2005, Kraków-Berlin 2005), Sławomira Bołdoka (Antykwariaty artystyczne, salony i domu aukcyjne. Historia warszawskiego rynku sztuki w latach 1800-1950) czy Mariana Golki (Rynek sztuki, Puszczykowo 1991, zwłaszcza rozdział „Rynek sztuki w Polsce"). Zbliżenie formalne Przewodnika do Art Now staje się symptomem włączenia polskiego rynku sztuki w globalny system galeryjno-targowo-aukcyjny. Inaczej niż dla Bołdoka czy Golki, dla autorów Przewodnika rynek nie jest historią i egzotyką, czymś co dopiero należy stworzyć. Inaczej niż dla Michalskiego, dla Bazylko i Masiewicza rynek nie jest przestrzenią podejrzanych spekulacji. Autorzy nikogo nie demaskują i nic nie insynuują. Rynek sztuki i pieniądze w sztuce są tu niczym powietrze: niewidoczne, ale niezbędne do życia. „Powietrze" dla ideologii, dla której dynamiką sztuki jest dynamika rynku sztuki. Zmierzamy ku „normalności", a Masiewicz i Bazylko sprawdzają się jako swego rodzaju „trendsetterzy", modelowi kolekcjonerzy, którzy mają ciągoty do akumulacji sztuki i związanego z nią kapitału ekonomicznego i symbolicznego. Oczywiście, książka jest również dla innych zachętą do akumulacji. To cenna inicjatywa o wartości, której zaświadcza zaangażowanie korporacji, w której przecież każdą złotówkę ogląda się z dwóch stron. A więc warto.

Wydawanie tego typu książek stymuluje nie tylko paradę nazwisk, ale też wskazuje tropy, galerie i miejsca sztuce - nie tylko tej komercyjnej - sprzyjające. Przewodnik, podobnie jak rok wcześniej wydane Nowe zjawiska w sztuce polskiej po 2000 jest zdaniem relacji z momentu, w którym znajduje się sztuka w Polsce dziś. Nie wiem, czy jest to aż tak symboliczny moment, jak obwieścił to Jakub Banasiak, dając recenzowanemu wydarzeniu bodaj pierwszy raz w historii sześć „oczek". Byłbym ostrożniejszy w ocenie. Moim zdaniem to mocna czwórka, a prawdziwa złota szóstka należy się działowi promocji ING.

Zdjęcia dzięki uprzejmości wydawnictwa TASCHEN i TMC ART  

Czytaj także:

Adam Mazur, Fotografia artystyczna XXI wieku, czyli globalny kanon z Grzeszykowską i Liberą
Jakub Banasiak, Sztuka cenniejsza niż złoto?
Grzegorz Borkowski, Boom na prywatne kolekcjonerstwo u bram