Śmiech na sali (wystawowej)

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

„Jeżeli mamy wrzesień, to w Polsce czas na wojnę" - dość krotochwilnie rozpoczynał recenzję wystawy Zabawy dużych chłopców Stach Szabłowski. Wojny, dzięki Bogu, nie było, natomiast zaczęła się zima. A jeżeli mamy zimę, to w Polsce czas na konkurs, w którym przegrywa Azorro. Zresztą jesień to dla tej grupy podobny okres, jednak zimą mamy konkurs szczególny, bo na wystawę w Pawilonie Polskim na Biennale Sztuki w Wenecji. Dwa lata temu finałowe starcie przegrał Oskar Dawicki. Cztery - Azorro. Szkoda, bo Azorro (nie Dawicki solo!) to najbardziej niedocenieni polscy twórcy ostatnich nastu lat.

Supergrupa Azorro, "Rodzina" (kadr), 2004.
Supergrupa Azorro, "Rodzina" (kadr), 2004.

Zanim napiszę dlaczego, zerknijmy kto wystawiał w Pawilonie Polskim po 1989 roku. Po kolei byli to: Józef Szajna, Mirosław Bałka, Roman Opałka, Zofia Kulik, Katarzyna Kozyra, Leon Tarasewicz, Stanisław Dróżdż, Artur Żmijewski i Monika Sosnowska. Poza realizacjami Tarasewicza i może Sosnowskiej - sztuka śmiertelnie poważna, zaangażowana, w końcu ujęta w żelazne obręcze intelektualnego rygoru.

Rosjanie mieli w Wenecji Komara i Melamida, my mieliśmy tylko lokalną wystawę Dowcip i władza sądzenia (asteizm w Polsce) autorstwa Kazimierza Piotrowskiego. I choć twórców posługujących się ironią, kpiarstwem czy żartem w polskiej sztuce nigdy nie brakowało, to zawsze patrzyliśmy na nich z pewną rezerwą. Łódź Kaliska? Owszem, ale te ich dowcipy z Wielkiej Poważnej Neoawangardy... Strych? Wiadomo, stamtąd Libera. Dawicki? Może i zabawny, ale jak z wdziękiem określił to Tomek Kozak, w gruncie rzeczy „oportunista", „błazen", „konferansjer" i „minoderyjny klaun". Krasiński? Neoawangardowy konceptualista, co za pytanie. Że zdarzało mu się popełnić te niby-instalacje w stylu ciepłego surrealizmu? Cóż, bywa i tak, nie poradzisz.
I tak dalej, i temu podobne.

To chyba dość wierne odzwierciedlenie faktycznego stanu rzeczy. Dlaczego wygląda on tak, a nie inaczej? Wiadomo - sztuka to nie rurki z kremem, a szczególnie polska sztuka. No i polski artysta. Wieszcz albo co najmniej sumienie narodu. Nauczyciel. Mentor. Postać szlachetna i walcząca: jak nie z zaborcą, to z brunatnym i czerwonym okupantem albo przynajmniej konserwatywnym moherowym motłochem. Niebieski ptak? Może, ale nie teraz. Kiedy? Nie teraz! Pośmiejemy się później.

Tylko tak się dziwnie złożyło, że bycie anty, kontestacja i ogólnie bunt, to ostatnio ulubione poetki rynku. To zła wiadomość i dla sztuki, i dla artysty. No bo jak tu kruszyć system, kiedy ten się immunizował i każdy cios obraca na swoją korzyść? Jak nauczać masy, kiedy do łask wraca sztuka formalistyczna, obawiająca się jednoznacznych deklaracji, emocjonalna raczej niż dyskursywna? A może i ona ma potencjał krytyczny?

Supergrupa Azorro, "Rodzina" (kadr), 2004.
Supergrupa Azorro, "Rodzina" (kadr), 2004.

Przez dłuższy czas za takie opinie można było dostać przez łeb pałką faszyzmu od strażników rodzimej polit-poprawności. A tu nagle okazało się, że nie tylko faszyści i neokoni mogą wygadywać takie herezje, ale nawet francuscy filozofowie z atestem uniwersytetu Paris VIII Saint-Denis. I już uchodzi za dopuszczalną koncepcja, że sztuka może wywołać polityczny skutek także (a może przede wszystkim) wówczas, gdy nie jest prostą jak cep ilustracją teorii czy rebusem złożonym z kilku wymownych symboli. A prace w rodzaju zdjęć przedstawiających kobietę z wąsami ubraną jak mężczyzna czy kół olimpijskich zrobionych z drutu kolczastego mogą co najwyżej reklamować iPody.

Krytyczny potencjał sztuki ironicznej pierwszy dostrzegł i przekuł w wystawę bodaj Łukasz Ronduda. Na kameralnym (i co znamienne, zupełnie niedocenionym) pokazie Don't try this at Home Ronduda postawił tezę, że strategie neoawangardowe spauperyzowały się na tyle, że funkcjonują dziś jako jarmarczna, przaśna rozrywka dla mas. Bardziej radykalny od polskiego odłamu Jackassów okazał się więc Igor Krenz, który nie postawił na eksces, lecz zaproponował, by Jackassi oglądali przez osiem godzin statycznie filmowany Pałac Kultury i Nauki. I Oskar Dawicki, który poprosił członków polskiego Jackass, by słuchali poezji Ciorana recytowanej przez Wojciecha Krukowskiego (tylko bardzo szczelny umysł mógłby dopatrywać się w tej pracy nieudanej krytyki instytucjonalnej). Skoro eksces wylądował w MTV, to może nie warto stosować go w sztuce? Ronduda dokonał też nie lada wyczynu w innej kwestii: sprawił, że obrazy Pawła Książka zyskały oddech i nabrały intelektualnej wagi.

Ale Ronduda jest kuratorem, a nie artystą. A to właśnie artyści, którzy z humoreski uczynili swój znak firmowy stworzyli być może najbardziej wywrotowe dzieło ostatnich lat. Mowa tu o filmie Rodzina Supergrupy Azorro z 2004 roku. Otóż cała - excusez-moi -transgresyjna moc tej produkcji polega na tym, że wizualizuje ona największy koszmar wszystkich artystycznych rewolucjonistów: zmieszczanienie buntu. Koszmar, który ziszcza się z nieubłaganą regularnością. Tak jak konstruktywizm wylądował na filiżankach, Mondrian na muralach fundowanych przez osiedlowe spółdzielnie, Picasso na skarpetkach, akcjonizm na pokazach mody, postmodernizm w polityce, a sztuka polityczna na billboardach, tak w smutną klasykę zamieniają się strategie sztuki naszych czasów. Czy raczej już się zamieniły. A kto nie widzi, ten ślepy. I śmieszny.

Na filmie oglądamy rodzinę typu „dwa plus dwa", która spędza wieczór przed telewizorem. Na stole Pepsi, ciastka, sok Hortexu - dzień jak co dzień. Rodzice chcą w spokoju pooglądać program, ale wszędobylskie dzieci - jak to dzieci - zadają ciągle mnóstwo pytań. A trzeba powiedzieć, że akurat transmitują wręczanie Turner Award oraz film dokumentalny o Liberze. Trudny wybór, dwa hity. Na ten ostatni namawia synek, ale tata jest nieubłagany - woli Turnera. Jednak tak czy siak nie da się oglądać, bo a to córeczka cyzeluje kolejny Czarny kwadrat i podstawia go rodzicom do oceny, a to synek ustawia z plasteliny Piramidę zwierząt i też domaga się ciepłego słowa - a to znowu córka zagaja o Yvesa Kleina. A jak rozmowa się nie klei, mąż zgaduje żonę o to, przy którym numerze jest już Opałka, a tak w ogóle to w jakich kolekcjach jest Lego Libery. Ot, w strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie. A na ścianie abstrakcja - żaden tam Kossak (Komar i Melamid dowiedli, że tylko statystyczny Holender powiesiłby sobie nad kanapą abstrakcję; to tyle, jeśli chodzi o artystyczną edukację ludu).

Prosty film Azorro jest tysiąckrotnie mocniejszy, niż wielostronicowe elaboraty naszpikowane przypisami i wspomniane już toporne projekty - a także te wymagające nieco większej erudycji, akurat takiej, by puzzle wskoczyły na swoje miejsce. Dlaczego? Bo stawia sprawę na ostrzu noża, a przez to jest bezwzględny w diagnozie. Podobnie jak realizacje Santiago Sierry, jeśli tylko przeczytać je bez naiwności wiecznie niespełnionego rewolucjonisty z klasy średniej, ale jako świadectwo dojmującej niemożności, dojścia do ściany. I podobnie jak prace Sierry, Rodzina nie pozwala hamletyzować: albo będziemy się oszukiwać i uznamy, że co jak co, ale naszej sztuki problem wyczerpania pewnych strategii nie dotyczy, albo staniemy przed koniecznością wymyślenia czegoś nowego.

Rodzina w Wenecji - tym mieście opuchłym od nudnej, przewidywalnej, seryjnie produkowanej sztuki mieniącej się współczesną? To była by rewolucja. Ale jak wiadomo rewolucja jest dzisiaj niemożliwa nawet do pomyślenia. Zwycięży więc pewnie kolejna wystawa o Historii, Polsce, Społeczeństwie, Sztuce... Pośmiejemy się później.

PS. Tekst był pisany przed ogłoszeniem wyników konkursu na wystawę w Pawilonie Polskim.

Supergrupa Azorro, "Rodzina" (kadr), 2004.
Supergrupa Azorro, "Rodzina" (kadr), 2004.