Dane są:

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Sumeryjskie książki, Muzeum Pergamońskie, fot. K. Wielebska

Dane są:

"[...] bieżąca ciepła woda, centralne ogrzewanie [...]"
Le Corbusier Vers une architecture moderne, 1923

"Spodziewałem się tego! rzekł Kot i ponownie zniknął".
Lewis Carroll Alice's Adventures in Wonderland, 1865

Kiedy zamykam oczy, wszystko może się przyśnić. Kiedy otwieram oczy, wszystko może się zdarzyć.


Jednorożec z Bramy Isztar, Muzeum Pergamońskie, fot. K. Wielebska

Było to w ogromnym parku w Atenach. Środek dnia, słońce świeciło wysoko nad naszymi głowami. Zostawiliśmy nasze matki zajęte rozmową na parkowej ławce i udaliśmy się w poszukiwaniu jakiegoś mitycznego stawu z kaczkami... Słońce tkwiło nieubłagane w swym zenicie (i o wiele za wysoko, niż mogło to sobie wyobrazić dziecko z północy), w powietrzu gęstym od upału ogromne palmy strzelały wysoko, niczym orientalne armaty wycelowane w niezmierzony błękit. Jak szybujące ku niebu rakiety. Gorący wiatr śpiewał cicho pośród resztek nadbrzeżnej trzciny. Nic więcej nie było... ze sztucznego stawu wypuszczono wodę. Cała barierka wysmarowana była ptasią kupą, osowiałe, zmęczone upałem kaczki (jeśli tylko kaczki mogą jakkolwiek bądź osowieć) nawet nie próbowały szukać ożywczego cienia. Znały dobrze poezję środka dnia, kiedy przedmioty nie rzucają żadnego cienia. Iluminacja! Zagubiona droga do rzeczywistego świata. Mój drogi kuzyn płakał i kategorycznie domagał się powrotu do matki. Nikt nie potrafił nam pomóc. Podchodzili do nas dorośli, podchodzili jednak tylko po to, aby mnie dotknąć. Tubylcy najwyraźniej nigdy nie widzieli dziecka o jasnych włosach. Krążyliśmy w nieskończoność po wielkim parku w Atenach, który - jak nam powiedział pewien stary, przebiegły sfinks - miał tylko cztery wejścia i cztery wyjścia.


Grupa Dionizyjska, Muzeum Pergamońskie, fot. K. Wielebska

Idąc z matką na spacer nadmorską promenadą w moim rodzinnym miasteczku, podbiegałam, zanosząc się śmiechem, do nieznanych mi mężczyzn. Łapałam ich zuchwale za rękę, krzycząc: Uciekajmy! Kapitulowali zwykle po minucie, zdziwieni i spłoszeni całą sytuacją, oddawali mnie pod opiekę mojej stroskanej rodzicielki. Na znane pytanie nieodmiennie odpowiadałam tak samo: "Kiedy będę duża, chcę zostać porwana". Rodzina szczerze niepokoiła się o moją przyszłość. Wieczorami żądałam od nich, by czytali mi prozę Juliusza Verne'a.


Herakles odnajduje Telefosa w Arkadii, Muzeum Pergamońskie, fot. K. Wielebska

Miałam kiedyś narzeczonego, razem udaliśmy się w romantyczną podróż do Paryża. Nie chodziliśmy jednak po muzeach i galeriach. Przez trzy dni, błąkając się bez celu po ulicach, podpatrywaliśmy miejscowych ludzi i ich zwyczaje. Pewnego wieczora zupełnie zgubiliśmy trop. Zapadła już noc, a my krążyliśmy po coraz dziwniejszej okolicy. Oglądane rano gwarne paryskie ulice zmieniły się w ciemny park. Wyciągnięta skądś mapa objawiła swą nagą prawdę: byliśmy w Lasku Bulońskim. W istocie, prawda ta była naga, gdyż chwilę później zaczęły na tle zieleni majaczyć jakieś niewyraźne, lecz najwyraźniej nagie, kobiece postacie, jakieś nimfy rodem z Fontainebleau, przybywające owego wieczora na tajny bal Króla Lasu. Cóż, niektóre z nich obnosiły swą nagość na dość imponująco wysokich obcasach. W okolicy zaczęli również pojawiać się bardzo zdenerwowani mężczyźni. Znani ze swej uprzejmej gościnności Francuzi tym razem nie chcieli udzielać nam żadnych rad. Wybiegali pospiesznie ze swoich aut i pogrążeni w szale uniesień, wpadali w okoliczne krzaki. Nad naszymi głowami szumiały stare dęby. Był to raj podglądaczy. Nie pozostało nam wiele do zrobienia. Wsiedliśmy do najbliżej zaparkowanego, niezamkniętego w tym zamieszaniu pojazdu i niewiele myśląc, poszybowaliśmy nim w stronę błyszczącego w oddali Miasta Świateł.


Susan Hiller, What Every Gardener Knows, 2003 (instalacja dźwiękowa z carillonem),
Sculpturenpark Berlin_Zentrum, fot. K. Wielebska

Mieszkałam wtedy w Londynie. Włóczenie się po mieście zapełniało mi całe godziny. Zwiedzałam je również, obserwując ulice i ludzi z górnej platformy miejskiego autobusu. Wybierałam szczególnie długie trasy. Lubiłam wsłuchiwać się w szmer miasta, w jego wszystkie odgłosy. Słuchałam też głosów ludzkich, nie tylko tego o czym, ale też i tego w jaki sposób mówili. Język angielski ujawnił przede mną całą złożoność zupełnie nieoczekiwanych odmian, odcieni i dialektów. Odkrył przede mną tak wiele swych możliwości. Czasami też byłam w tym autobusie jedyną osobą zainteresowaną wyrażaniem swych myśli w owym indoeuropejskim narzeczu, pozostali moi czarnoskórzy współpasażerowie skłonni byli raczej posługiwać się rodzimym językiem Markiza de Sade. Zwoje czarnego materiału, spomiędzy których błyskały tylko żywo gałki oczne, nie odzywały się wcale. Pewnego razu wysiadłam w zupełnie nieznanej mi okolicy. Było południe. Wątłe angielskie słońce stało w swoim leniwym, wyspiarskim zenicie, oświetlając nieco z boku wszystko to, co znajdowało się w jego zasięgu. Podeszła do mnie starsza kobieta i przemówiła. Opowiedziała mi historię swojego życia. Znane mi skądinąd słowa nie układały się jednak w żadną logiczną całość, wydawały się nie być powiązane. Czy był jakiś system, który je z sobą łączył i gdzie znajdował się do niego klucz? Dwa dni później słyszałam w autobusie jak dwie młode, czarnoskóre dziewczyny posługiwały się podobnym dialektem, z tą jednak różnicą, że zdania tworzone były na zasadzie wyraźnych rymów.


Ania Molska, Bez tytułu, 2008, Sculpturenpark Berlin_Zentrum, fot. K. Wielebska

Ile rzeczy możemy zabrać ze sobą w walizce? La boîte-en-valise. Na szczęście wszystko jest coraz mniejsze, coraz lżejsze... coraz lepiej przystosowane do koczowniczego, bezdomnego, przenośnego życia. Tylko papier jest zbyt ciężki, zadrukowany rzędami liter książkowy papier. Trudno go z sobą przewozić. Jak zauważa Marcel Duchamp: "Fakt, że zostajesz przeszczepiony w coś kompletnie nowego z punktu widzenia środowiska, stanowi dla ciebie szansę, abyś rozwiną się odmiennie [odmiennie od tego, w czym wzrastałeś, co cię pierwotnie ukształtowało - KW], to właśnie przydarzyło się mi". Cytat ten przytacza T. J. Demos w swej książce zatytułowanej The Exiles of Marcel Duchamp (na której okładce widnieje czarno-biała fotografia Shadows of Readymades, 1918). Jak podaje Demos ów Duchampowski "duch wygnania" ujawnił się po raz pierwszy wiosną 1912 roku, zaś inspirującym impulsem była inscenizacja opublikowanych dwa lata wcześniej Impressions d'Afrique Raymonda Roussela. (Ileż już napisano o metodzie tego autora! Na temat jego języka Michel Foucault w poświeconej w całości Rousselowi książce zatytułowanej nazwiskiem pisarza wypowiada się w ten sposób: "Zbudowany jest raczej nie na pewności istnienia jednej, przemyślnie milczącej tajemnicy - raczej połyskuje w nim promieniejąca niepewność, cała z powierzchni, cała wypełniona swoistą bielą centralnej pustki: głucha niemożność przesądzenia o istnieniu bądź nieistnieniu ewentualnej tajemnicy czy nawet tajemnic ani tym bardziej o ich naturze. [...] W tej lekturze nic nie jest nam obiecane. Jedyną dostępną z przepisanych nam taktyk jest świadomość, iż wystawiamy się, czytając owe nanizane w szeregi, gładko ulizane słowa, na nieokreśloną groźbę czytania słów innych, słów będących zarazem innymi i tożsamymi"). Impressions d'Afrique. W tej przerobionej na sztukę noweli, statek, na którym grupa Europejczyków podróżuje do Buenos Aires, w wyniku sztormu rozbija się u wybrzeży Afryki...


Aleana Egan, Grey luminous light from the sea (A Structure for Readings), 2008,
Sculpturenpark Berlin_Zentrum, fot. K. Wielebska

Posiadam w pobliżu wanny całkiem ciekawą kolekcję muszli morskich. Słychać stąd dźwięk przeciwmgielnych syren. To dźwięk przepełniony troską o los wygnańców tułających się po bezkresnym oceanie. Sen przychodzi nieproszony. Książki dryfują wokół mnie jak okręty. Abordaże pełne korsarzy. Labirynty liter. Powoli osuwają się, zagłębiając w bezkresnej toni, wypływają z bezpiecznych portów swych kartek, zmieniając się nieoczekiwanie w bardzo śliskie i bardzo krnąbrne potwory...


Piotr Uklański, Bez tytułu (Pięść), 2008, przed Neue Nationalgalerie, fot. Aleksandra Jach

Goshka Macuga, Deutsches Volk - deutsche Arbeit, 2008, Neue Nationalgalerie, fot. K. Wielebska

Oto jak przeżyłam niektóre z moich dni. Moje noce niech pozostaną tajemnicą. Czy wypada w ogóle tak mówić o sobie? Gdzie się podziały moje Impressions de Berlin? Wydawać by się mogło, że żadnych wrażeń z tej podróży nie umieściłam w mym tekście. One są tu, są... To trochę tak, jakbym rebus rozkładała na rysunki.


Janette Laverriere (prezentowana przez Nairy Baghramian), La lampe dans l'horloge, fragment zatytułowany Bibliotheque verticale, 2008,
Schinkel Pavillon, fot. Aleksandra Jach


Janette Laverriere (prezentowana przez Nairy Baghramian), La lampe dans l'horloge, jedno z 10 lusterek zatytułowane La Commune, a wykonane w hołdzie dla Louise Michel, francuskiej anarchistki, 2001,
Schinkel Pavillon, fot. Aleksandra Jach

Wszystko (jak na filmie) kończy się i zaczyna w morzu. Morze to nadmiar, to przesyt, na który mogę, na który muszę sobie pozwolić. Jak powiada Mies van der Rohe: "Bóg jest w szczegółach". Wszystkie te małe krewetki, które dały się utkwić pomiędzy pustymi okami sieci... Ich drobne byty połyskują w słońcu. Poza dobrem i złem. Różowawy luksus poławiacza. Mniej znaczy więcej. Ciągle ta sama słabość - sprawianie sobie przyjemności za pomocą małych grzeszków. Choć nie zwykłam jadać mięsa, przywykłam jadać Owoce Morza. Och! Potwory Morskie. Niektóre są naprawdę okropne! (A niektóre zupełnie cudowne!). Być może należałoby je wyrzucić. Być może należałoby zarzucić sieci ponownie... O wiele przyjemniej jest jednak leżeć na brzegu i wsłuchiwać się w odgłos nadchodzącej fali. Jeśli tylko potrafisz wysłuchać jej, jeśli tylko potrafisz odnaleźć ślady na piasku. Przypływ jest zawsze obietnicą nieoczekiwanych przygód. Kiedy zamykam oczy, wszystko może się zdarzyć.