Nie od dziś wiadomo, że artyści to specyficzna grupa społeczna, żyjąca często na obrzeżach mieszczańskiego społeczeństwa, stroniąca od jego szarości i nudy, za to lubująca się w różnych ekstremach i używkach. Ten mit artysty dziwaka, artysty wielkiego eksperymentatora nieustannie poszukującego nowych doznań, przekraczającego kolejne limity nie wyrósł jednak z niczego – ma długą tradycję i licznych przedstawicieli.W ramach wystawy „Sous Influences” paryski Maison Rouge proponuje przyjrzenie się temu niezwykłemu romansowi świata sztuki z substancjami psychotropowymi, które niejednokrotnie stawały się zarówno przedmiotem fascynacji, jak i źródłem natchnienia.
Oczywiście artyści nie pierwsi odkryli psychodeliki, zioła i grzybki o szczególnych właściwościach. Ich „magiczne moce” znane były od dawna, jednak to właśnie przedstawiciele tego kręgu odnaleźli w nich potencjał pobudzania wyobraźni i kreatywności, a następnie, często tworząc pod ich wpływem, rozsławili je, inspirując przy tym kolejne pokolenia, by wspomnieć chociażby „Wino i haszysz” Charles’a Baudelaire’a czy „Opium” Jeana Cocteau, z którego cytat patronuje całej wystawie.
I tak oto w pierwszej części ekspozycji mamy liczne wizualne reprezentacje fascynacji tego typu substancjami, jak w monumentalnym zielniku Hermana de Vriesa, tworzonym od lat 80. i zawierającym ponad dwa tysiące roślin, z czego w Maison Rouge pokazano te znane z właściwości odurzających i halucynogennych. Dominują jednak prace będące bezpośrednimi efektami działania narkotyków na umysł i percepcję twórców. Widz może się więc zapoznać z obszernym zbiorem rysunków Henriego Michaux, poety przez lata eksperymentującego z meskaliną pod wpływem, jak sam pisał, „niepohamowanego pragnienia eksploracji siebie, przestrzeni wewnętrznej”. To doświadczenie wykazuje zdumiewającą dokładność, niemal naukowy rygor pracy, co znajduje odbicie w dziesiątkach rysunków mających oddać modyfikacje i wrzenie świadomości narkotyzującego się artysty, a także nieludzką wręcz szybkość i kreatywność umysłu ulegającego dziwacznej fragmentacji. Rozedrganym, gwałtownym liniom rysunków towarzyszą często próby zapisu słownego kończące się jednak zwykle nierozczytywalną mieszaniną zlewających się znaków.
Tuż obok umieszczono cykl autoportretów Arnolfa Rainera, wielkiego admiratora Michaux, naznaczonego przez twórczość surrealistów i blisko związanego z ideą propagowanego przez nich automatyzmu psychicznego. Artysta, zainspirowany badaniami stanów psychicznych narkomanów, w których uczestniczył w latach 70., tworzy serię czarno-białych autoportretów pokrytych plamami i liniami w intensywnych kolorach deformującymi powierzchnię obrazu, a w końcu i sam jego przedmiot – twarz artysty. W innym miejscu odnajdujemy list Antoine’a Artauda do prawodawcy odpowiedzialnego za restrykcyjną ustawę o dystrybucji środków odurzających, zaczynający się od słów: „Panie prawodawco (…) jest pan dupkiem”, oraz jego niepokojące autoportrety rysowane nerwowym gestem w notatnikach i listach do przyjaciół.
Skoro zaś mowa o portretach i substancjach halucynogennych – na wystawie nie zabrakło czołowego przedstawiciela polskiego ekspresjonizmu, Stanisława Ignacego Witkiewicza. Krótkie wspomnienie o jego firmie portretowej i typach portretów znajdujących się w ofercie, z naciskiem na „typ C”, który powstawał pod wpływem używek – alkoholu, kokainy lub kofeiny – zilustrowane zostało kilkoma pastelami, w tym autoportretem Witkacego.
Jednym z bardziej intrygujących i zapadających w pamięć dzieł jest krótki film Bena Russella („Trypps #7”, 2005), który sam artysta opisał jako „studium na temat transu, podróży i etnografii psychodelicznej”. Widz przez cały czas obserwuje jeden, niemal nieruchomy plan z twarzą młodej kobiety, która zażyła LSD. Mimo że wideo nagrano w czasie rzeczywistym działania narkotyku, oglądający nie ma dostępu do przeżyć dziewczyny, nie może uczestniczyć w surrealistycznej podróży, którą ona odbywa w swojej głowie. Jedyne, co dane jest mu dostrzec, to nieobecny wzrok i lekki uśmiech wskazujący na raczej przyjemne doznania. Dopiero pod koniec, gdy otaczający dziewczynę pejzaż zamienia się w abstrakcję formalną, i widz może doświadczyć podobnego wzburzenia zmysłów, jakie przeżyła ona.
To krótkie wideo, prezentowane w zaciemnionej sali, wyznacza moment przejścia z krainy artystycznych eksperymentów i „niewinnego” pobudzania kreatywności do brutalnego świata uzależnienia i równi pochyłej, której kierunek jest zawsze ten sam. W tym wypadku sztuka staje się komentarzem, czy to brutalnym i ostrym, jak w wypadku półświatka gangów narkotykowych przedstawionego przez Gianfranca Rossiego („El Sicario”) lub Jeana-Baptisty Audata („Le Monde…”), czy też, wydawałoby się, chłodnym i lakonicznym, ale niezwykle poruszającym, czego przykładem jest „Portret przyjaciela” Aurčle’a – hołd dla artysty Tony’ego Bouilheta – niewielka szklana gablotka z małą białą szufladką wyjętą z jego biurka po tym, jak zmarł po przedawkowaniu narkotyków. W jej przegródkach widzimy gęsto ułożone pędzle, kredki, strzykawki, prezerwatywy i tubki farby, które w ten sposób stają się esencjonalną reprezentacją ich właściciela i osobliwymi relikwiami po nim.
Im bliżej czasów współczesnych, tym bardziej wystawa zdaje się zmierzać w stronę czysto estetycznych reprezentacji działania narkotyków. Ton ostrzeżenia ustępuje miejsca designerskim wnętrzom muchomorowego „Infinited Mirror Room” cieszącej się obecnie wielką sławą Yayoi Kusamy oraz zabawnym pop-obrazkom niegasnącej gwiazdy Takashiego Murakamiego. Japońskie kolorowe grzybki doskonale (i z lekką ironią) korespondują ze słynną „Ostatnią Wieczerzą” Damiena Hirsta i dziwaczną „sfilmowaną konferencją” Gary’ego Hilla na temat LSD, w której artysta porusza się po makiecie w formie gigantycznej molekuły, a wykonywane przez niego czynności i wypowiadane zdania puszczane są od tyłu, co wywołuje schizoidalne efekty zaburzenia racjonalności.
Ostatnia sala pokazuje, że obietnica „ponadzmysłowych doznań” w XXI wieku wciąż kusi i sprzedaje się doskonale. Seria plakatów reklamowych perfum znanych marek idealnie obrazuje pozytywne konotacje przypisywane narkotycznym stanom – prężąca się w seksownej bieliźnie Kate Moss w reklamie Opium od YSL nierzadko sąsiaduje na murach z plakatami kampanii społecznych przeciw narkomanii – paradoks kultury konsumpcyjnej, w której hasło „Sex, drugs and rock&roll” nadal jest patentem na wysokie wskaźniki sprzedaży.
Co do samej zaś wystawy – jest to inicjatywa interesująca i mimo że dotyka zaledwie wierzchołka góry lodowej zjawiska warto poświęcić jej uwagę chociażby jako swego rodzaju kuratorskiemu eksperymentowi. Należy jednak zauważyć, że jest to w zasadzie eksperyment dosyć karkołomny, bo balansujący siłą rzeczy między dwiema skrajnościami: afirmacją i moralizatorstwem. W pierwszej części wystawy łatwo nabrać przekonania, że mimo starań artystów, by jak najlepiej oddać stan narkotycznego transu, w rzeczywistości udaje im się przekazać ledwie ułamek tego doznania, w dodatku niezwykle trudny do interpretacji. Niekiedy wręcz, jak w kompulsywnych studiach Michaux, zdaje się, że ciągle nieusatysfakcjonowany artysta mówi między wierszami: „Przekonaj się sam”. Z drugiej jednak strony zmiana tonu i radykalizacja stylistyki grozi podejrzeniem o misyjność wystawy – przed którym kuratorowi udaje się na szczęście uciec dzięki starannemu doborowi prac i zachowaniu tematycznej równowagi. Ostatecznie więc wystawę można uznać za eksperyment dosyć udany i bezpieczny, bo przeprowadzony pod czujnym okiem doktora.
„Sous influences”, Maison Rouge, Paryż, 15.02 – 19.05.2013