Szaleństwo systematyzowania

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Zastanawiam się, czy powinienem się zastanawiać - zastanawiać nad sztuką współczesną. Nie wiem, czy lepiej mieć pełną wiedzę o dziele sztuki, czy lepiej być go niepewnym. Zastanawiam się, jak ma funkcjonować muzeum - czy powinno starać się przyciągnąć jak najwięcej odbiorców kosztem upraszczania refleksji nad sztuką czy raczej bronić skomplikowanej i wyboistej (elitarnej) drogi docieranie do istoty sztuki, narażając się na trwanie w izolacji od społeczeństwa. Gdy oglądam muzealną ekspozycję zastanawiam się, co mówi do mnie głośniej: dzieło sztuki, czy kurator, przestrzeń wystawiennicza i kontekst. Zastanawiam się wreszcie, jak muzealnicy rozumieją dziś swoją misję.

Do tych refleksji skłoniła mnie wizyta w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, gdzie niedawno otwarta została stała ekspozycja sztuki nowoczesnej i współczesnej. Do tej pory muzeum nie dysponowało przestrzenią, w której można by godnie prezentować dzieła współczesne. Na wyremontowanym strychu utworzono stałą ekspozycję, na której oglądać można prace najwybitniejszych polskich twórców XX i XXI wieku. Ta nowa przestrzeń ekspozycyjna jest z pewnością powodem do radości. Niestety, jest także powodem do niepokoju.

Wydaje mi się, że z wielu względów należy zdystansować się od nadmiernego entuzjazmu przy odbiorze wrocławskiej ekspozycji. Przede wszystkim dlatego, że entuzjazm dotyczy przestrzeni ekspozycyjnej, a nie samej sztuki. Układ wystawy eliminuje wiele elementarnych aspektów percepcji dzieła. Entuzjazmujemy się pewnym systemem, w który wpisane zostały, jako swego rodzaju moduły, dzieła sztuki, ale wystawa osłabia intensywność ich przekazu.

W pułapkę wpadamy już na progu galerii. Niebezpieczne jest oczarowanie bardzo udatnie przeprowadzoną restauracją przestrzeni strychu. Nowoczesne, jasne i czyste wnętrze robi wrażenie. Zastanawiam się, czy nie jest za silne; czy oglądamy jeszcze sztukę, czy raczej już tylko ekspozycję.

Wystawę zwiedza się, podążając za umieszczoną na podłodze żółtą linią. Zaczynamy od Makowskiego, kończymy na pracach Kozyry. W galerii prezentowanych jest wiele dzieł; chyba zbyt wiele. Abakanowicz przekrzykuje się z Hasiorem, Lebenstein z Fijałkowskim, Berlewi z Beksińskim. Stażewski i Strzemiński mylą mi się. Ilość nie przekłada się na jakość - nadmiar prowadzi do chaosu i dewaluacji jednostkowego dzieła. W jednej z sal słyszymy głos Romana Opałki: „Dziesięć tysięcy sto dwadzieścia cztery, dziesięć tysięcy sto dwadzieścia pięć, dziesięć tysięcy sto dwadzieścia sześć...". W tym wyliczaniu tkwi głęboki sens. Ekspozycja wrocławska także zbudowana jest na zasadzie wyliczanki. Jej kolejnymi numerami stają się dzieła sztuki. Jednak to wyliczanie do niczego nie prowadzi - jest raczej bezosobową inwentaryzacją.

 

Strych podzielony jest rytmicznie rozmieszczonymi słupami. Podział ten stwarza mniejsze przestrzenie, w których rozmieszczone są obrazy, rzeźby, instalacje, zdjęcia. Każdej pracy towarzyszy umieszczony na transparentnych szklanych taflach opis, zawierający informacje o pracy i jej autorze. Chronologiczny układ prac z komentarzami tworzy klarowną systematykę gatunków artystów i ich dzieł.

Sztukę we wrocławskim muzeum poznajemy jako cykl zmian zachodzących po sobie w określonym czasie. Każda z prac otrzymała wyodrębnioną przestrzeń. Wiemy, gdzie się ona kończy i gdzie zaczyna. Wszystko jest objaśnione przez kuratora. Mamy więc pewność co do tego, w jaki sposób należy zwiedzać ekspozycję, znamy ramy oddziaływania dzieł, wiemy, że nasze zwiedzanie ma sens - zostaliśmy przecież włączeni do pewnej koncepcji, za której celowość ręczy kurator i instytucja muzeum. Ale gdzie jest miejsce dla nas? Gdzie jest miejsce dla sztuki? Czy jest miejsce dla rozdarcia niepewności i namysłu nad sztuką? Nie wiem. Stajemy się zbiorowym podmiotem wiedzy - nie z własnej woli, ale z powodu włączenia się w pewien schemat odbioru sztuki w określonym historycznym aspekcie. Zamiast dyskutować o sztuce, nabywamy wiedzę. Na zastanawianie się nie ma tu miejsca.

Zastanawia mnie różnica między ekspozycją wrocławską a innymi wystawami sztuki nowoczesnej i współczesnej w Polsce. Jako najbardziej wyraziste jej przeciwieństwo mogę przywołać niedawno otwartą ekspozycję w Muzeum Sztuki w Łodzi. Łódzkie muzeum ma jedną z najlepszych w Polsce kolekcję sztuki XX i XXI wieku. Prezentowana jest ona obecnie w zaadaptowanych przestrzeniach dawnej fabryki Poznańskiego. We Wrocławiu i Łodzi przyjęto strategie sytuujące się na przeciwnych biegunach myśli muzeologicznej. Łódzka ekspozycja nie narzuca kierunku zwiedzania. Nie prezentuje prac w porządku chronologicznym, raczej tematycznym - obok siebie pojawiają się prace powstałe w znacznych (nawet kilkudziesięcioletnich) odstępach czasu. Nie ma tu też zbyt wielu dzieł. Ma to i negatywne strony, jak choćby ryzyko kuratorskich ingerencji przez układ prac. Jednak gdy za każdym razem wchodzę do ms², to mimo, że jestem bardziej świadomym od wielu innych odwiedzających muzeum odbiorcą, czuję się niepewnie. Niejasność i brak gotowej recepty na interpretację uporządkowanej w nietradycyjny sposób ekspozycji niepokoi, ale wywołuje też uczucie wzniosłości. A przecież, jak pisał Burke, „u podstaw wzniosłości leży wizja sztuki wielkiej, potężnej, wspaniałej, przerastającej człowieka. Wzniosłości towarzyszy ponadto poczucie tragizmu, nienaturalność istnienia, heroizm, tragikomizm. Wzniosłość odbiega od normy". Zatem gdy zapanujemy dzięki intelektualnemu zaangażowaniu nad żywiołem łódzkiej ekspozycji, pozostanie nam satysfakcja i przeświadczenie o celowości podjętego trudu. Po obejrzeniu ekspozycji wrocławskiej pozostaje wiedza.

Trudno przesądzić, jak lepiej prezentować sztukę współczesną. Nie znam rozwiązania, nie wiem, co należy zrobić, by sztuka wypowiadała się w sposób najpełniejszy (ale co to znaczy?). Chciałbym, aby odbiorca był zawsze świadomy skali ingerencji w dzieło. By wiedział, że nie zawsze dobrze jest wiedzieć wszystko. Chciałbym, by zastanawiał się, przewartościowywał sądy, chciałbym, żeby po prostu myślał. Dzielę się zatem pewnymi spostrzeżeniami i uwagami dotyczącymi spraw, których należy być świadomym.

Ekspozycja we Wrocławiu to nieskomplikowany labirynt, z którego dzięki żółtej linii (swego rodzaju nici kuratorki Ariadny pozostawionej odbiorcom) wychodzimy cali i zdrowi, niewstrząśnięci, niezmienieni i nieświadomi. Większość przecież lubi czuć się bezpiecznie, z natury jesteśmy konformistami. Myślę, że wrocławska ekspozycja będzie chętniej odwiedzana przez zwiedzających i dużo lepiej oceniana. Wolimy wejść do labiryntu, w którym nie ma Minotaura, co najwyżej majaczy tylko jego cień. Zresztą, po co się w ogóle zastanawiać, skoro wszystko da się uporządkować i wyjaśnić.

Fragment ekspozcji w MN we Wrocławiu, Fot. Paweł Brzeziński
Fragment ekspozcji w MN we Wrocławiu, Fot. Paweł Brzeziński