Zbiornik Kultury. DIY po krakowsku

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Krakowski Zbiornik Kultury 20 sierpnia zamknął swoją tegoroczną odsłonę. Galeria od dwóch lat, w kilkumiesięcznych cyklach, działa pod patronatem Małopolskiego Instytutu Kultury. Przy zerowym budżecie na wystawy a dzięki energii kilkunastu osób w krótkim czasie Zbiornik Kultury stał się jednym z najciekawszych punktów na artystycznej mapie Krakowa. Galeria wytworzyła wokół siebie bardzo dobrą atmosferę, nakłoniła do współpracy uznanych artystów i współdziałała z dużymi imprezami, takimi jak Miesiąc Fotografii czy Art Boom.

Z Joanną Orlik, dyrektorką MIK-u, i Mateuszem Okońskim, kierownikiem artystycznym galerii, rozmawia Łukasz Białkowski.

Instalacja Jakuba Woynarowskiego i Mateusza Okońskiego przygotowana w związku spotkaniem promocyjnym książki „Wunderkamera. Kino Terry'ego Gilliama” (redakcja: K. Mikurda, koncepcja wizualna: J.Woynarowski, Ha!art, Kraków 2011), 20 sierpnia 2011. Fot. J. Woynarowski.
Instalacja Jakuba Woynarowskiego i Mateusza Okońskiego przygotowana w związku spotkaniem promocyjnym książki „Wunderkamera. Kino Terry'ego Gilliama” (redakcja: K. Mikurda, koncepcja wizualna: J.Woynarowski, Ha!art, Kraków 2011), 20 sierpnia 2011. Fot. J. Woynarowski.

Na stronie internetowej MIK-u każdy aktualnie realizowany program lub projekt opisano kilkoma zdaniami i nadano im wyraźnie określoną specyfikę. Tymczasem przy Zbiorniku Kultury widnieje tylko informacja: projekt artystyczny....

Joanna Orlik: Małopolski Instytut Kultury nie jest instytucją dedykowaną sztuce współczesnej, tak jak Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie lub Bunkier Sztuki. Zajmujemy się promocją dziedzictwa kulturowego Małopolski, analizą procesów zachodzących w kulturze, prowadzeniem szkoleń dla kadr kultury. Musimy natomiast pamiętać, że sztuka współczesna jest również jedną z form wypowiedzi regionu, w którym MIK funkcjonuje. Interesują nas procesy przebiegające w tutejszej kulturze i traktujemy działania artystów jako pierwszy znak zachodzących zmian. Poza tym wszystko bierze się z ludzi i ich energii. Gdybyśmy nie realizowali wcześniej z grupą Strupek i Mateuszem Okońskim projektu Walpapier, to nie byłoby też Zbiornika Kultury, który jest przedłużeniem naszej współpracy. Działanie Zbiornika zaproponował właśnie Mateusz Okoński, który też zarysował cały projekt.

Z Pani perspektywy działalność Zbiornika Kultury stanowi również „badanie" procesów społecznych?

Joanna Orlik: W przypadku Zbiornika w mniejszym stopniu „badanie", raczej współtworzenie. Kiedy zakładaliśmy Zbiornik, wydawało się, że Zabłocie to będzie drugi Kazimierz - z dzielnicy zapomnianej stało się nagle miejscem modnym i uczęszczanym. Zbiornik miał się wpisać w ten proces, pełniąc określone funkcje kulturotwórcze. Uruchamialiśmy nowe rozwiązania i patrzyliśmy, czy się sprawdzają. Żeby nadążać za rzeczywistością, trzeba ją rozumieć, a żeby ją rozumieć, trzeba ją testować.

Wernisaż wystawy „I see You see”. Isa Schmidlehneri, Esther Stocker (kuratorka: Goschka Gawlik), 6 maja 2011, fot.P. Gotszling.
Wernisaż wystawy „I see You see”. Isa Schmidlehneri, Esther Stocker (kuratorka: Goschka Gawlik), 6 maja 2011, fot.P. Gotszling.

Właściwie były dwa Zbiorniki Kultury...

Mateusz Okoński: Pierwszy Zbiornik powstał w ten sposób, że wiosną 2010 roku przyszliśmy do Joanny jako grupa Strupek i powiedzieliśmy, że jeśli znalazłyby się w MIK-u pieniądze na wynajęcie miejsca, to jesteśmy w stanie przygotować cykl wystaw. I tak też się stało. Była to wolna amerykanka - grupa Strupek w ciągu dwóch miesięcy, praktycznie bez żadnych pieniędzy, zorganizowała 12 wystaw i kilka wydarzeń towarzyszących. Druga odsłona Zbiornika, to był pomysł, który określiliśmy mianem superinstytucji. Początkowo liczyliśmy na fundusze ministerialne i powołaliśmy radę programową, w której każda osoba miała być odpowiedzialna za odrębne linie działalności: dizajn, architekturę i wystawy. Ostatecznie tych środków nie otrzymaliśmy. Jednak Joanna wygospodarowała sumę, która pozwoliła nam działać, ale bez możliwości przewidzenia jak długo. Były to fundusze jedynie na czynsz, na wystawy nie posiadaliśmy żadnych. Bezpłatnie pracowała cała rada Zbiornika, czyli Marta Sala, Ania Zabdyrska, Tomek Lelek i Wojtek Szymański. Mieliśmy działać dwa miesiące, a okazało się, że funkcjonowaliśmy pięć. Fajne było to, że wszyscy chcieli nam pomagać, np. dzierżawca obniżył cenę najmu.

Joanna Orlik: Trzeba też dodać, że przy drugiej odsłonie Zbiornika zmieniliśmy miejsce. Zostaliśmy w byłej przestrzeni fabryki Miraculum, ale zamiast 70 metrów kwadratowych mieliśmy do dyspozycji 300.

Organizowaliście wystawy, oprócz tego promocje książek, targi komiksu alternatywnego koncerty, teatr cieni, warsztaty dla dzieci, seans spirytystyczny Marty Deskur, wykład o hipnozie i wiele innych wydarzeń. Jaki jest klucz do tych wszystkich przedsięwzięć?

Mateusz Okoński: Kluczem była różnorodność, która miała zaowocować dynamiką przyciągającą jak największą ilość ludzi. O kolejnych przedsięwzięciach decydowały impulsy nadchodzące w danym czasie z zewnątrz i rada programowa, która pojawiła się przy drugiej odsłonie Zbiornika.

Joanna Orlik: Dla mnie tym, co spaja to wszystko, są takie pojęcia jak okazja i jakość. Nie było tak, że na początku Mateusz przedstawił mi listę artystów, a ja ją zaakceptowałam. Paradoksalnie fakt, że nie otrzymaliśmy pieniędzy z ministerstwa, dał nam dużo wolności. Wszystko było bardzo elastyczne. Do Mateusza cały czas zgłaszały się osoby z propozycjami wystaw i wydarzeń. O tym czy ich jakość nam odpowiada decydował Mateusz.

Seans spirytystyczny prowadzony przez Martę Deskur,27/28 lipca 2011.
Seans spirytystyczny prowadzony przez Martę Deskur,27/28 lipca 2011.

Zakres działalności Zbiornika przypomina - poza seansem spirytystycznym Marty Deskur - funkcjonowanie typowego domu kultury. Na czym polega różnica?

Joanna Orlik: Moim zdaniem zupełnie nie przypomina. Przede wszystkim Zbiornik różnił się klimatem. Dom kultury jest przewidywalny, jego działalność zaplanowana. Pierwszy okres działalności Zbiornika upłynął przy nieistniejącym już klubie Fabryka w byłej fabryce kosmetyków Miraculum. To stworzyło zupełnie nową jakość. Do domu kultury nie przychodzi się na wernisaże z piwem, nie siedzi się w kucki wśród wystawionych prac do godziny czwartej nad ranem. Charakterystyką wernisaży w Zbiorniku było to, że niejako z rozpędu zostawało się i gadało. Wydaje się, że między innymi dzięki temu to miejsce zyskało taką publiczność. To pytanie również o to, jak wygląda współcześnie kulturotwórcza rola instytucji. Wydaje się, że funkcje domów kultury czy instytucji miejskich przejmują często prywatne klubokawiarnie. W Warszawie jest Chłodna 25, w Krakowie Alchemia. Jeśli tak się dzieje, można by zakładać, że publiczne ośrodki kultury będą niejako naturalnie wspierać te inicjatywy.

Mateusz Okoński: Joanna zgodziła się na odważną rzecz, czyli na otwarcie przestrzeni wystawienniczej utrzymywanej ze środków publicznych zaraz przy prywatnym klubie. Życzyłbym sobie tego, żeby lokalne władze zawsze reagowało w ten sposób i tworzyły „satelity" wspierające prywatne miejsca tworzące kulturę, jakim był klub Fabryka.

Mateusz Okoński, Marta Sala i Joanna Orlik podczas wernisażu wystawy Marty Sali „Pojedynek”, fot. P. Gotszling.
Mateusz Okoński, Marta Sala i Joanna Orlik podczas wernisażu wystawy Marty Sali „Pojedynek”, fot. P. Gotszling.

Zbiornik Kultury funkcjonował w zasadzie przez dwa miesiące w 2010 roku i pięć miesięcy w bieżącym roku. Narzuciliście sobie wręcz sportowe tempo - miały miejsce 34 wystawy i odbyło się wiele wydarzeń towarzyszących. Współpracowaliście również z Miesiącem Fotografii w Krakowie czy festiwalem sztuki w przestrzeni publicznej Art Boom...

Joanna Orlik: Na poziomie instytucjonalnym ten projekt był zupełnie anarchistyczny. Z tempem pracy wiązało się to, że decyzje o wielu działaniach podejmowane były z dnia na dzień. Wiele zapisów, którym podlegają instytucje kultury, uniemożliwiłoby przygotowanie wystaw w tak krótkim czasie, w jakim miało to miejsce. Tutaj znaleźliśmy formułę, która pozwalała wynajętą przez MIK przestrzeń „oddać" w ręce artystów, którzy sami odpowiadali za realizowane przez siebie wystawy.

Mateusz Okoński: Najcenniejsze prace były wywożone na noc i przywożone taksówką następnego dnia [śmiech]. Grupa Spirala, która pożyczyła od Galerii Raster pracę Oskara Dawickiego podpisała zobowiązanie na kilka tysięcy Euro, odpowiedzialność spoczywała na nich osobiście, chociaż nie mieli pieniędzy na pokrycie ewentualnych strat. Trzeba dodać, że pomagały nam inne instytucje. Na przykład podczas wydarzeń poświęconych Julianowi Antoniszowi, kiedy mieliśmy codziennie spotkania z ekspertami, Polski Instytut Sztuki Filmowej, który wypożyczał nam filmy, nie tylko reagował błyskawicznie, ale dawał nam spore zniżki.

Publiczność podczas spotkania promocyjnego książki „Widzieć/Wiedzieć” (red. P. Dębowski, J. Mrowczyk, A. Szczerski, wydawnictwo Karakter, Kraków 2011), 5 maja 2011,fot. P. Gotszling.
Publiczność podczas spotkania promocyjnego książki „Widzieć/Wiedzieć” (red. P. Dębowski, J. Mrowczyk, A. Szczerski, wydawnictwo Karakter, Kraków 2011), 5 maja 2011,fot. P. Gotszling.

Wróćmy jeszcze do kwestii finansowych. Przy bardzo niskim budżecie i jednocześnie entuzjazmie wielu osób zorganizowaliście kilkadziesiąt wystaw i wydarzeń...

Mateusz Okoński: Wszystkie wystawy powstawały z pieniędzy artystów i kuratorów, którzy współpracowali z nami. Tak samo było z remontami, pieniędzmi na farby, ściany gipsowe itd. Każdy detal pochodził od artystów i innych osób, które dostrzegały sens funkcjonowania Zbiornika. Dla mnie też było to bardzo motywujące. Kiedy nie masz praktycznie żadnych środków na funkcjonowanie, między ludźmi tworzy się zaufanie i odpowiedzialność. W Krakowie zawsze irytowało mnie to, że tutaj przy piwie wiele się mówi, co można by zrobić, a mało się robi. Zbiornik działał na zasadzie impulsu. Nie znam instytucji, która przygotowuje festiwal w ciągu tygodnia, potrafi ściągnąć ekspertów z zagranicy, zdobyć przedmioty ze zbiorów muzealnych, co u nas miało miejsce. Zbiornik ściągał ludzi - artystów, kuratorów, historyków sztuki, filozofów, antropologów, dizajnerów, animatorów i wielu innych - którzy w ciągu tygodnia potrafili zrobić coś, czego nie musieliśmy się wstydzić. Ale i tak prowadzenie galerii, zmiany ekspozycji, remonty bez żadnego budżetu przez kilka miesięcy było jak roller coaster.

Joanna Orilk: Zbiornik Kultury jest wypadkową niedoboru i nadmiaru pieniędzy. Wszędzie tam, gdzie pojawia się jakikolwiek budżet, natychmiast wchodzą w grę reguły rynkowe. Kupuje się projekt, kupuje się koncepcję, kupuje się usługę. Daje się powierzchnię i tak dalej. Być może gdybyśmy mieli większy budżet, to nie udałoby się zrobić wiele rzeczy. Wszyscy mieliby inne oczekiwania. Paradoksalnie dużo było możliwe dlatego, że nie było budżetu.

W Zbiorniku Kultury pojawiły się prace Joanny Rajkowskiej, Juliana Antonisza, Wilhelma Sasnala, Marcina Maciejowskiego, Jana Simona, Karola Radziszewskiego, Oskara Dawickiego, Esther Stocker. Można zrozumieć to, że debiutujący artyści chcą poświęcić swój czas i pieniądze, żeby zaistnieć. Jak udało Wam się przyciągnąć uznanych już artystów?

Joanna Orlik: W przypadku uznanych artystów oczekiwaliśmy od nich jedynie udostępniania prac. Jedyną osobą, która otrzymywała jakieś wynagrodzenie, zresztą nieduże, był Mateusz. Nie były to pieniądze, za które można sprowadzić do Zbiornika artystów. Zresztą Mateusz pracował przez ten czas 24 godziny na dobę i w zakres jego obowiązków wchodziły bardzo różne funkcje. Jeśli nie miał kto umyć podłogi, to robił to właśnie on. Sukces Zbiornika to w znacznej mierze kwestia osobowości Mateusza. Bez jego umiejętności rozmowy z kuratorami, artystami i zdolności przyciągania ich do Zbiornika, bez stworzenia dobrej atmosfery na pewno nie udałoby się to.

Fragment wystawy Mateusza Okońskiego Litania (kurator: Piotr Sikora, 5-21lipca 2011).
Fragment wystawy Mateusza Okońskiego Litania (kurator: Piotr Sikora, 5-21lipca 2011).

Na Waszym profilu facebookowym macie około 3000 znajomych, mniej więcej tyle ma sąsiadujące z Wami Muzeum Sztuki Współczesnej, z jego całą maszynerią promocyjną. Mimo dość skromnej promocji w Krakowie Zbiornik cieszy się dużym zainteresowaniem i jest wokół niego bardzo dobra atmosfera...

Mateusz Okoński: Jeśli chodzi o promocję, to Zbiornik przyciągał ludzi też dzięki klubowi Fabryka - po wystawie można było pójść od razu na koncert albo na piwo. Po roku, przy drugiej odsłonie Zbiornika, klub już nie istniał, ale do nas nadal przychodzili ludzie. Działo się tak dzięki reputacji, którą wyrobiliśmy sobie wcześniej. Mamy też partnera w postaci drukarni Kolory, która wspiera wiele inicjatyw w Krakowie i każdorazowo drukowała dla nas za darmo 10 plakatów i 300 ulotek.

Joanna Orilk: Zadał Pan to pytanie na zasadzie opozycji, a my w ogóle nie myśleliśmy w tych kategoriach. Liczyliśmy, użyję bardzo często używanego teraz słowa w tym kontekście, na synergię. W zeszłym roku wydawało się, że nadchodzi „koniunktura" na Zabłocie, szczególnie, że zaplanowano tam dwie duże instytucje miejskie, czyli wspomnianą Fabrykę Schindlera i MOCAK.

Wystawa prac Władysława Matlęgi Innego końca świata nie będzie (kurator:Anna Zabdyrska, 23–29 lipca 2010), na pierwszym planie siedziska autrstwa Tomasza Gembali i Fryderyka Zyski, fot. P. Gotszling.
Wystawa prac Władysława Matlęgi Innego końca świata nie będzie (kurator:Anna Zabdyrska, 23–29 lipca 2010), na pierwszym planie siedziska autrstwa Tomasza Gembali i Fryderyka Zyski, fot. P. Gotszling.

To kolejna kwestia, o którą miałem zapytać. Jak postrzegaliście swoją rolę w procesie rewitalizacji Zabłocia?

Joanna Orlik: Wydawało się, że Zabłocie powtórzy historię Kazimierza. Podobnie myślał pewnie Jacek Żakowski, właściciel klubu Fabryka, który kilkanaście lat temu otwierał pierwsze puby na Kazimierzu. Przestrzenie fabryki Miraculum również dawały szansę na pewien artystyczny klaster: powstały tam pracownie artystów, swoje siedziby miały wydawnictw i inne galerie. Właśnie w takim kontekście, jako kolejny element układanki, pojawiliśmy się tam my. Myśleliśmy, że będzie to taka kulturalna wyspa, która przy naszym udziale, ale też udziale Fabryki Schindlera i MOCAK-u jakoś „zagarnie" tę dzielnicę. Po dwóch latach działalności okazało się, że klub Fabryka został zamknięty, że galerie i pracownie na Zabłociu powoli znikają, czego przykładem jest wydawnictwo Antropos. Jednym słowem, nie wytworzył się tam efekt synergii . W tym sensie właśnie można pytać, co duże instytucje jak Fabryka Schindlera czy MOCAK mogą zrobić, żeby temu przeciwdziałać, na ile pełnią funkcje rewitalizacyjne?

Dlaczego chcecie się wyprowadzić z Zabłocia?

Mateusz Okoński: Dwa lata temu naiwnie myśleliśmy, że jeśli Zabłocie się rozwinie i będzie tętnić kulturą, miasto być może wykupi ten grunt od dewelopera. Było to tylko mrzonki. Deweloperzy się nie wycofali, nie interesuje ich to, że Zabłocie wypracowało jakiś kapitał symboliczny, zdobyło jakąś artystyczną markę. Nie stać nas na to, żeby tam zostać. Rewitalizacja tego miejsca jest w tym sensie misją MOCAK-u i Fabryki Schindlera, która są na tyle dużymi instytucjami, że mogą takie procesy realizować.

Joanna Orlik: Jako MIK chcemy uczestniczyć w procesach społecznych, ale nie jesteśmy w stanie wygenerować takich procesów w pojedynkę. Jak sama nazwa wskazuje, procesy społeczne muszą być generowane wspólnie.

Dokąd chcecie się przenieść?

Joanna Orlik: Bardzo poważnie myśleliśmy o przeniesieniu się do Nowej Huty, ale stwierdziliśmy, że jeszcze jest za wcześnie. Proporcja zainwestowanego czasu, aby tam dotrzeć, do otrzymywanego efektu, musi się bilansować. Nie chcemy działać wbrew naszym odbiorcom. Wydaje się wątpliwe czy mieliby na tyle zapału, żeby co tydzień spędzać dwie godziny w drodze do Nowej Huty i z powrotem. Cechy Zbiornika są takie, że trudno cokolwiek przewidzieć [śmiech]. Mamy już kuratorów, którzy prawdopodobnie przejmą od Mateusza prowadzenie Zbiornika - Mateusz w tym roku oficjalnie rezygnuje. Mamy też upatrzone pewne miejsce na Kazimierzu, ale to od kuratorów i od wielu różnych okoliczności będzie zależało to, dokąd się przeniesiemy. Mam nadzieję, że zapraszając do współpracy nowego kuratora, pozwolimy zupełnie innemu środowisku zaproponować coś od siebie. O ile w ogóle będziemy mieli choćby ten minimalny budżet na start.

Wernisaż wystawy I see You see. IsaSchmidlehneri, Esther Stocker (kurtator: Goschka Gawlik), 6 maja 2011, fot.P. Gotszling.
Wernisaż wystawy I see You see. IsaSchmidlehneri, Esther Stocker (kurtator: Goschka Gawlik), 6 maja 2011, fot.P. Gotszling.

Dlaczego zmienia się kierownik artystyczny Zbiornika?

Mateusz Okoński: Galerie krakowskie, ale też chyba galerie w ogóle, działają rocznikowo. Od Krzysztoforów, gdzie funkcjonowało najstarsze pokolenie, przez galerię Starmach, potem Otwartą Pracownię, następnie Goldex Poldex. Każda z nich po jakimś czasie gromadzi tylko wąskie środowisko i traci świeżość. Chodzi o to, żeby zagwarantować instytucji rozwój i dopływ świeżej krwi. Nie chcę doprowadzić do sytuacji, gdzie za kilka lat rozsiądę się wygodnie w fotelu i będę zza biurka wymyślał kolejne wystawy na „jedno kopyto".

Jaki kapitał wynieśliście po tych dwóch odsłonach Zbiornika? Jaki jest bilans?

Mateusz Okoński: Żałuję, że nie udało nam się przyciągnąć środowiska performerskiego. Wysyłaliśmy do niego sygnały, ale bezskutecznie. To bardzo hermetyczna grupa artystów i odbiorców. Mieliśmy też za mało dizajnu. Chociaż z drugiej strony, po jednym wydarzeniu zostały nam siedziska zaprojektowane przez Grzegorza Cholewiaka. Zrobiono je z palet, których na Zabłociu jest sporo, bo jest to teren, gdzie ciągle coś się buduje. Projekt Grzegorza Cholewiaka jest niezwykle pomysłowy, tani i funkcjonalny. Z palet robiliśmy zresztą też meble.

Joanna Orlik: Ławki z palet Grzegorza Cholewiaka są bardzo wymiernym i konkretnym zasobem, który jest teraz własnością Zbiornika. Natomiast działalność Zbiornika była dla mnie - jako dyrektorki instytucji która podlega prawu i określonym wymogom - badaniem, na ile mogę zostawić wolną rękę Mateuszowi i jego wolności artystycznej, zaufać decyzjom, które uważał za słuszne. Było to takie uczenie się siebie nawzajem. Natomiast najważniejszą sprawą jest zweryfikowanie pewnego formatu. Zbiornik był totalnym eksperymentem, w którym chodziło o stworzenie miejsca, w którym artyści będą się czuli „u siebie", korzystając jednocześnie z zaplecza instytucjonalnego. To było czasem godzenie wody z ogniem. Ale się udało.

Fot. dzięki uprzejmości galerii Zbiornik Kultury