Jakie muzeum? O kolekcji Starmachów w MNK polemicznie

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

W związku z opublikowanym niedawno na stronie internetowej „Obiegu" tekstem Łukasza Białkowskiego Między fetyszem a depozytem. Kolekcja Starmachów w MNK1 chcielibyśmy zwrócić uwagę na nieścisłości, które się w nim pojawiły.

Nie zatrzymując się dłużej nad drobniejszymi błędami popełnionymi przez autora (jak choćby wymienienie wśród artystów prezentowanych w Muzeum na wystawie Pierwszy krok... w stronę kolekcji zachodniej sztuki współczesnej prac Jose Clemente Orozco), chcielibyśmy odnieść się do głównego zarzutu, jakim jest niesformułowane wprost stwierdzenie, że decydując się na zorganizowanie wystawy Kolekcja. 20 lat Galerii Starmach (w ramach realizowanego już od wielu lat cyklu „Kolekcje i kolekcjonerzy") we współpracy z tą prywatną, komercyjną galerią, dyrekcja Muzeum Narodowego w Krakowie działała niezgodnie z wyznaczonymi tej instytucji celami.

Na wstępie pragniemy zwrócić uwagę na to, że nasza odpowiedź nie wynika z poczucia wstydliwie skrywanej winy, lecz stąd, że zostaliśmy, naszym zdaniem, niesłusznie posądzeni - przez autora nierzetelnego w argumentowaniu swoich krytycznych tez, które oczywiście ma prawo wygłaszać, ale które powinien dobrze uzasadnić. Mamy nadzieję, że dialog, jaki z nim podejmujemy, skłoni go do poważniejszego przyjrzenia się własnemu warsztatowi krytycznemu i zaowocuje w przyszłości bardziej rzetelnymi tekstami, które będą inicjować wartościowe dla sztuki (w tym dla funkcjonowania instytucji muzealnych) dyskusje, a nie stanowić jedynie nieznoszące sprzeciwu głosy.

Wróćmy zatem do głównego zarzutu Białkowskiego. Opisując główne cele muzeum, posłużył się on wyłącznie opiniami: Petera Vergo (które znalazł, prawdopodobnie - bo nie podano przypisu - w książce Muzeum sztuki, pod red. M. Popczyk, Kraków 2006), „innych badaczy" (nie wiadomo jakich) oraz Wikipedii (cytując za autorem: „najbardziej opiniotwórczego" źródła). Zwrócił za nimi uwagę na takie funkcje muzeum, jak: nabywanie, ochrona, konserwacja i wystawianie różnego typu eksponatów, przedmiotów kultury i dzieł sztuki; badanie oraz (re)interpretacja gromadzonych obiektów; funkcjonowanie czasowo lub trwale poza obszarem czynności gospodarczych, czyli podsumowując: gromadzenie, badanie oraz opieka nad obiektami posiadającymi pewną wartość historyczną bądź artystyczną2.

Słusznie, wszystkie te cele są bardzo ważne i, co pragniemy z całą mocą podkreślić, od lat przez Muzeum Narodowe w Krakowie realizowane. Tekst Białkowskiego nie dotyczy jednak idei muzeum sztuki jako takiego, lecz konkretnej sytuacji, czyli współpracy Muzeum Narodowego z prywatnym kolekcjonerem, właścicielem komercyjnej Galerii Starmach, a także współpracy Muzeum z prywatnymi kolekcjonerami w ogóle.

W tym kontekście, stawiając zarzut o działanie niezgodne z celami i zadaniami Muzeum, mówiąc nie o ogólnej idei muzeum, ale o konkretnej placówce, warto byłoby zajrzeć do jej statutu czy ustawy o muzeach - skoro na ich zapisach opiera swoją działalność ta instytucja. Niestety, Białkowski tego nie zrobił.

Musimy zatem uczynić to my. W statucie Muzeum Narodowego w Krakowie, łatwo dostępnym na stronie internetowej3, wymienione są nieznalezione przez autora, najważniejsze cele i zadania tej instytucji, jak i sposoby ich realizacji. Wśród nich znajdziemy punkt mówiący o „współpracy z krajowymi i zagranicznymi instytucjami, organizacjami i stowarzyszeniami oraz kolekcjonerami zbiorów znajdujących się w kręgu zainteresowań Muzeum", a przede wszystkim tekst mówiący, że „misją Muzeum jest świadczenie o wartościach narodowych i ogólnoludzkich poprzez upowszechnianie sztuki światowej i polskiej, zwłaszcza ośrodka krakowskiego, oraz poprzez działania muzealne obejmujące kolekcje i dzieła o wartości naukowej, historycznej i artystycznej, powstałe jako rezultat przekonań tych, których łączy poczucie przynależności lub uznanie dla kultury polskiej - bez względu na miejsce zamieszkania, narodowość czy wyznanie"4.

W wypadku współpracy Muzeum Narodowego w Krakowie z Andrzejem Starmachem, właścicielem zbiorów znajdujących się w kręgu zainteresowania Muzeum, zadanie polegające na „gromadzeniu zabytków"5 i opiece nad nimi jest realizowane - choćby w niewielkim stopniu - przez fakt pozyskania przez Muzeum w formie darowizny pięciu prac Marka Piaseckiego. Funkcje badawcze, o których wspomina Białkowski, spełnia nie tylko sama wystawa, na której po raz pierwszy w znacznej części został pokazany zbiór dzieł z tej kolekcji, lecz także publikacja jej katalogu6 z tekstami Zofii Gołubiew, Andrzeja Starmacha oraz Andy Rottenberg. Jeśli chodzi o funkcje badawcze, to przyznać należy, że niewątpliwe zorganizowanie tej ekspozycji „inspiruje badania w zakresie muzealnictwa"7, o czym paradoksalnie świadczyć może także niefortunny tekst Białkowskiego.

Autor stwierdza ponadto, iż prace prezentowane na wystawie Kolekcji Galerii Starmach „dublują zbiory" Muzeum eksponowane w Galerii Sztuki Polskiej XX wieku. Ten kuriozalny argument przeciwko współpracy z kolekcjonerem uzasadnia między innymi, przytaczając nazwiska prezentowanych artystów i rzekomo zbieżne daty powstania ich prac. Pozostawiamy to bez komentarza.

Przechodząc do sedna: Białkowski zarzuca także to, że w wyniku współpracy ze Starmachem „sale wystawiennicze Muzeum Narodowego zostały (...) wciągnięte w strategię umacniania kulturowego i ekonomicznego kapitału Starmachów"8.

Muzeum Narodowe w Krakowie od lat współpracuje z prywatnymi kolekcjonerami i nie widzimy w tym nic nadzwyczajnego, bo przykładów takich możemy przytoczyć wiele nie tylko z Polski, ale i z całego świata. W naszych zbiorach znajdują się prywatne depozyty, które - jak pisze w słowie wstępnym do katalogu dyrektor Zofia Gołubiew - z czasem mogą stać się dumą instytucji. Często organizowane są tu prezentacje prywatnych kolekcji dzieł sztuki, zarówno współczesnej, jak i dawnej - zarówno z kraju, jak i z zagranicy - przy których okazji wydawane są dobrze opracowane merytorycznie katalogi dzieł niepokazywanych w tych progach na co dzień. A wszystko po to, aby umożliwiać publiczności poszerzanie wiedzy o sztuce, nie tylko nowoczesnej, jakże często nieobecnej w kolekcjach muzealnych lub bardzo słabo reprezentowanej.

W wypadku sztuki współczesnej i kolekcjonerów, którzy jednocześnie handlują sztuką, zawsze pojawia się problem zasadności współpracy z podmiotem w taki sposób działającym na rynku. Muzeum doskonale zdaje sobie sprawę z realiów, w jakich przyszło mu funkcjonować, gdy wartość symboliczna dzieła często wpływa na jego wartość ekonomiczną, a nabywając prace żyjących artystów, Muzeum powiększa automatycznie ich notowania ekonomiczne. Często zatem stajemy przed decyzją, jak powinniśmy się w takich sytuacjach zachować. Czy należy nie kupować prac artystów uznanych przez galerie komercyjne? Czy kupować jedynie prace tych, którzy nie znajdują się w kręgu ich zainteresowań? W takiej rzeczywistości nawet niepodejmowanie decyzji jest decyzją.

W tym wypadku uważamy, że należy kierować się zdrowym rozsądkiem, czyli zwracać uwagę na merytoryczną zawartość tego, co ma być prezentowane szerokiej publiczności w instytucji, która utrzymuje się dzięki podatkom obywateli. Ten mechanizm zadziałał w wypadku wystawy kolekcji Starmachów. Decydując się na współpracę, przede wszystkim opieraliśmy się na wiedzy naszych pracowników, którzy w sposób rzetelny ocenili merytoryczną wartość tych zbiorów oraz kulturotwórczą rolę Galerii Starmach.

Uważamy, że o trafności naszej decyzji świadczyć mogą same prezentowane na wystawie prace oraz historia Galerii Starmach - a z nimi, jak wnioskujemy z tekstu Łukasza Białkowskiego, nie do końca się on zapoznał. A wystarczyło pójść do biblioteki, przejrzeć katalogi, zajrzeć do Internetu, zadzwonić do kolekcjonera czy porozmawiać z osobami aktywnie uczestniczącymi w ruchu artystycznym lat 80. i 90., kiedy Galeria Starmach była jednym z niewielu miejsc, gdzie młodzi artyści - dziś klasycy polskiej sztuki współczesnej - mogli znaleźć oparcie.

Marek Świca

***

Tekst wicedyrektora Muzeum Narodowego w Krakowie, Marka Świcy, jedynie potwierdza słuszność mojej tezy.

Protekcjonalny i „każący" styl wypowiedzi zdradza, że kierownictwo tej placówki wymianę opinii w przestrzeni publicznej traktuje jako jednostronne nadawanie komunikatów. Niezależnie od tego, czy tym komunikatem jest wystawa, czy wypowiedź Dyrekcji, od odbiorcy oczekuje się, że albo padnie na kolana, bijąc pokłony, albo zniknie z pola widzenia, swoje opinie zatrzymując dla siebie.

Na argumenty zawarte w moim tekście, Marek Świca reaguje metodą charakterystyczną dla polskich instytucji publicznych: ignorowaniem. Dokładnie tak rozumiem jego wypowiedź. Wicedyrektor MN w Krakowie argumenty zbywa brakiem komentarza, bardzo nieścisłym streszczeniem moich twierdzeń, komunałami lub koncentruje się na mało istotnych detalach.

W związku z ostatnim, Marek Świca podnosi na przykład kwestię braku przypisów w moim tekście. Czytelnicy „Obiegu" doskonale wiedzą, że redakcja ma wręcz fiksację na tym punkcie i publikowane recenzje zazwyczaj wypełnione są przypisami do poziomu masy krytycznej. W wypadku tekstu Między fetyszem a depozytem redakcja z nieznanych mi powodów przypisy usunęła. Nie jest to mój błąd, ale decyzja redakcji. W wersji oryginalnej każda wypowiedź i funkcję muzeum, którą wymieniłem, uwiarygodniało odpowiednie źródło [nie była to decyzja, a prozaiczne przeoczenie, za które uprzejmie przepraszamy zarówno Autora, p. Marka Świcę, jak i wszystkich Czytelników - przyp. red.].

Dyrektor Marek Świca próbuje również dezawuować moją wypowiedź, stwierdzając, że Wikipedię nazywam źródłem opiniotwórczym. Otóż, czy chcemy tego, czy nie, jest to najpoczytniejsza współcześnie „encyklopedia" i sięga do niej każdy. W tym sensie zawarte w niej hasła są „opiniotwórcze", niezależnie od tego, jaki mają poziom oraz czy głoszą prawdę, czy fałsz. Cytując Wikipedię chciałem podkreślić, że skoro określona definicja muzeum pojawia się nawet w tym źródle, to można uznać, że stanowi ona wyraz ogólnie przyjętych przekonań na temat roli muzeum, ergo wyraża społeczne oczekiwania. Był to zabieg czytelny, stąd pokpiwanie, że uważam Wikipedię za źródło opiniotwórcze, uważam bądź za złośliwość, bądź za wynik niedoczytania.

Odnosząc się do mojego tekstu, Marek Świca stwierdza, że nie powoduje nim „wstydliwie skrywana wina", ale poczucie, że MN w Krakowie zostało niesprawiedliwie posądzone. Posądzone? O co? Marek Świca nie podaje, jakie mogło paść oskarżenie. Jednak wydaje się, że - jeśli już mój adwersarz chce ujmować sprawę w tych kategoriach - to właśnie sam Marek Świca podpowiada, by odczytywać mój tekst w podobny sposób.

Tymczasem w recenzji Między fetyszem a depozytem nikogo nie posądziłem. Moim celem było zastanowienie się, na ile MN w Krakowie wypełniało rolę tradycyjnie przypisywaną muzeum, gdy zdecydowało się pokazać kolekcję Galerii Staramach. Nie ferowałem wyroków, lecz zadawałem pytania i mówiłem wprost o „wątpliwościach", sugerując czytelnikom (a wśród nich również Dyrekcji Muzeum) zastanowienie się nad słusznością tej decyzji i jej kontekstem.

A kontekst jest taki, że - pozwolę sobie powtórzyć wypowiedź z recenzji - napięto relację między tym, co państwowe i prywatne. I przekonywałem o tym nie tylko ja. Podobną możliwość bardzo delikatnie sugerowała Dorota Jarecka, która zauważyła, że „nie jest wykluczone, że niektóre z prac, które oglądamy dziś w Narodowym, znajdą się kiedyś na rynku. Może być tak, że po tej prezentacji ich wartość wzrośnie. To pytanie właściwie nie pod adresem Andrzeja Starmacha, ale Muzeum i jego polityki wobec prywatnych kolekcji - Jak być powinno? Czy np. nie należało wcześniej umówić się z kolekcjonerem, że obiekty wystawione w Muzeum na rynek już później nie wejdą?"9. W moim tekście ująłem rzecz dosadniej, nazywając umieszczenie kolekcji w MN w Krakowie „umacnianiem symbolicznego i ekonomicznego kapitału Starmachów". Wskazywałem, że relacja między krakowskim muzeum a galerią Starmachów ma charakter asymetryczny: zdominowała ją Galeria Starmach. Nie wskazywałem „winnych", lecz przeciwnie, pokazałem strukturalne (co znaczy: zupełnie odpersonalizowane) elementy sytuacji, które spowodowały, że umieszczenie omawianej kolekcji w salach muzealnych można uznać za „zgrzyt".

Dyrektor Marek Świca żadnego „zgrzytu" nie dostrzega. Dowodzi, że zapraszając Galerię Starmach w swoje progi, MN w Krakowie pełniło statutowe funkcje. Przede wszystkim funkcję badawczą. Na przykład, z okazji wystawy wydano katalog ze szczegółową dokumentacją prac prezentowanych na wystawie oraz tekstami Zofii Gołubiew, Andy Rottenberg i Andrzeja Starmacha. Katalog jest faktycznie imponujący. Niemniej trzeba zauważyć, że ta publikacja, po pierwsze, nie dotyczy kolekcji Muzeum Narodowego i w tym sensie jest prywatną inicjatywą Pana Andrzeja Starmacha na rzecz własnych zbiorów. Po drugie, jeśli Galeria Starmach pokryła całkowicie koszty organizacji wystawy - czemu Marek Świca nie zaprzeczył - oznacza to, że również na jej koszt przygotowano katalog. Gdzie jest więc zatem ta badawcza działalność Muzeum Narodowego? Muzeum ani nie finansowało tej działalności, ani nie była to działalność na rzecz Muzeum. W tym kontekście aktywność MN w Krakowie sprowadziła się do oferowania sal, pracowników i autorytetu instytucji państwowej na rzecz prywatnej galerii. Jest to dość dziwna działalność badawcza: taka „bierna aktywność', barokowy idiom - „niepróżnujące próżnowanie".

Na marginesie przypomnę, że Marek Świca twierdzi - co traktuję jako marny dowcip - że moja recenzja wystawy, również przyczynia się do rozwoju badań w zakresie muzealnictwa. Tym razem to ja powinienem powiedzieć: „bez komentarza". Jednak - w przeciwieństwie do Marek Świcy - zakładam, że w polemikę wchodzi się po to, by wymieniać się argumentami. Posługując się logiką Marka Świcy można by powiedzieć, że im gorzej działa muzeum, tym bardziej wspiera badania nad muzealnictwem. Im bardziej wystawia się na krytykę, tym bardziej pozwala rozwijać się rodzimej krytyce. Co za poświęcenie! Brawo!

Kontynuując. Jeśli w wystawie Dwadzieścia lat Galerii Starmach chodziło wyłącznie o statutową działalność MN w Krakowie (którą tak pięknie przedstawił Dyrektor Marek Świca, odwołując się do adekwatnych wyimków ze statutu dostępnego na internetowej stronie Muzeum - szczególnie piękne są te fragmenty, gdzie mówi się, że „misją Muzeum jest świadczenie o wartościach narodowych i ogólnoludzkich", aczkolwiek trudno nie zatkać nosa, gdyż brzydko pachnie frazesem) to z jakiego powodu w związku z wystawą zorganizowano tak bombastyczne otwarcie, na którym wręczano medale i gdzie było niemal tłoczno od oficjeli?

Jeśli przypomnimy sobie otwarcie kolekcji Krzysztofa Musiała - w ramach tego samego cyklu współpracy z prywatnymi kolekcjonerami - to w porównaniu z wernisażem Starmachów, było tam po prostu biednie: tradycyjnie wino i mała grupka gości wałęsających się po korytarzach. Chociaż pompa, z jaką otwierano wystawę Starmachów, niczego nie dowodzi, to sugeruje pewien kontekst, w którym ekspozycję trzeba odczytywać: sale wystawiennicze MN w Krakowie zostały wciągnięte w strategię umacniania kulturowego i ekonomicznego kapitału Starmachów. W tym kontekście pięć prac Marka Piaseckiego - które Marek Świca nazywa darowizną na rzecz Muzeum - określiłbym raczej upominkiem. Dodajmy, „wrzuconym w koszta" upominkiem, dzięki któremu można zdobyć dużo więcej.

Marek Świca pomija najważniejsze argumenty lub odpowiada na nie niejasno. Zarzut o pewnym powielaniu przez kolekcję Starmachów tego, co MN w Krakowie posiada już w swoich zbiorach, nazywa kuriozalnym i celowo pozostawia bez komentarza. Pewnie dlatego, że należałoby przyznać, że w porównaniu z kolekcjami Musiała i Jablonki zakres i profil prac prezentowanych na omawianej wystawie bardzo zbliża się do tego, co MN w Krakowie już prezentuje. Pozostawiając ów zarzut bez komentarza Marek Świca, każe postawić pytanie: w jakim celu w ogóle podejmuje dyskusję i po co odnosi się do mojej recenzji? Stwierdzenie „pozostawiam bez komentarza" niczego nie wnosi, a jedynie kompromituje wyrażoną chęć polemiki.

W równie dziwaczny sposób Dyrektor Świca odnosi się do uwagi, że w działalności Galerii Staramach wymiar komercyjny wyraźnie przesłania wymiar kulturotwórczy. Stwierdziłem, że Galeria Starmach praktycznie nie zaproponowała młodych artystów liczących się współcześnie, stąd też wątpliwe jest „podejmowanie" Andrzeja Starmacha w MN jakby był, bez mała, polskim Kahnweilerem. W odpowiedzi Marek Świca przekonuje, że w latach 80. i 90. „Galeria Starmach była jednym z niewielu miejsc, gdzie młodzi artyści - dziś klasycy polskiej sztuki współczesnej - mogli znaleźć oparcie". Jacy to tajemniczy artyści? Marek Świca zachowuje tę wiedzę dla siebie. Można się zastanawiać, czy przypadkiem Marek Świca nie wykorzystuje tego, że sformułowanie „znaleźć oparcie" ma bardzo szerokie znaczenie. Być może artyści znajdowali u Starmachów oparcie, ale jak przełożyło się to na ich sztukę i karierę? Panie Dyrektorze, nie czarujmy się. Profil działalności Galerii Starmach to nie „promowanie nowych", ale raczej eksploatowanie nazwisk już dobrze znanych, ewentualnie potwierdzanie ich rangi, jak było choćby z Kantorem czy Nowosielskim. Żadna słowa ekwilibrystyka tu nie pomoże.

Ponadto Marek Świca przypisuje mi twierdzenia, których nigdy nie wygłosiłem. Sugeruje, że kwestionuję słuszność współpracy MN w Krakowie z prywatnymi kolekcjonerami. W tym celu cytuje obfite (i przeurocze zarazem) passusy ze statutu jednostki, której dyrektoruje. Wedle owych fragmentów, taka współpraca jest możliwa i stanowi jeden z istotnych elementów działalności placówki. Otóż chciałbym stwierdzić: nigdzie nie napisałem, że współpraca Muzeum Narodowego w Krakowie, ani jakiegokolwiek innego muzeum, z prywatnymi kolekcjonerami jest niewłaściwa. Stąd cytaty - tak szeroko przytoczone przez Marka Świcę - są tu zupełnie zbędne, bo niczego nie dowodzą i nie odnoszą się do żadnego z moich twierdzeń. Uważam wręcz, że współpraca muzeów z prywatnymi kolekcjonerami jest zjawiskiem jak najbardziej wskazanym, naturalnym i godnym pochwały. Jakkolwiek należy pamiętać, by zachować proporcje i właściwe relacje między sferą interesu publicznego i prywatnego. W przypadku wystawienia kolekcji Starmachów w MN w Krakowie doszło do zaburzenia tych relacji i tyle tylko chciałem powiedzieć w mojej recenzji. Sądząc z niepodyktowanej „poczuciem wstydliwie skrywanej winy" reakcji Dyrektora Świcy, było to „aż tyle".

Łukasz Białkowski

 

  1. 1. Ł. Białkowski, Między fetyszem a depozytem. Kolekcja Starmachów w MNK, http://www.obieg.pl/recenzje/15377
  2. 2. Por. tamże.
  3. 3. http://www.muzeum.krakow.pl/Statut.617.0.html
  4. 4. Por. rozdział II paragraf 6 punkt 13.
  5. 5. Por. rozdział II paragraf 6 punkt 1.
  6. 6. Kolekcja. 20 lat Galerii Starmach, Kraków 2009.
  7. 7. Por. rozdział II paragraf 6 punkt 10.
  8. 8. Por. Białkowski, tamże.
  9. 9. D. Jarecka, Starmachowie skrzyżowani z Narodowym, http://wyborcza.pl/1,75475,7244362,Starmachowie_skrzyzowani_z_Narodowym...., data dostępu: 19.01.2010.