Z dziejów cenzury sztuki polskiej

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.


Od skandalu związanego z niedoszłą wystawą Aliny Żemojdzin minęły już dwa miesiące. „Skandalu? Jakiego znowu skandalu?" - zapyta ktoś przytomnie. No właśnie: polska sztuka „po Żemojdzin" wygląda dokładnie tak samo jak przed. Może więc warto zadać sobie pytanie dlaczego.

Zacznijmy jednak od rekonstrukcji faktów. 6 marca Dorota Karaś w gdańskim dodatku „Gazety Wyborczej" publikuje tekst pod tytułem (rodem z tabloidu) Idealny krem z ludzkiego tłuszczu. Opisuje w nim pracę pt. aLine autorstwa Aliny Żemojdzin, świeżo upieczonej absolwentki gdańskiej ASP. Jak czytamy w artykule, „projekt dyplomowy polegał na wyprodukowaniu linii kosmetyków wyszczuplających (kremy, balsamy, żele, serum, mydło), których głównym składnikiem jest ludzki tłuszcz. Kosmetyki opakowane są w eleganckie pudełka, ładnie pachną. Są nie do odróżnienia od tych sprzedawanych w drogeriach". Dalej autorka przytacza wypowiedzi trójmiejskich intelektualistów (hamletyzujący Chwin, rytualny Huelle). Wypowiada się również sama Żemojdzin, a także jej promotor, Grzegorz Klaman. Artykuł kończy się wypowiedzianą miedzy wierszami zapowiedzią skandalu: „Dziś projekt zostanie pokazany w gdańskim Centrum Sztuki Współczesnej »Łaźnia«. To tu Katarzyna Kozyra wystawiła Piramidę zwierząt, która wywołała społeczne protesty i kosztowała Anetę Szyłak utratę dyrektorskiej posady w Łaźni. To tu Grzegorz Klaman wystawił kontrowersyjną wystawę Anatrophy, na której przedstawił zdjęcia preparatów płodów ludzkich. Protestowali przeciw niej gdańscy radni". Jednym słowem - będzie gorąco.

A jednak nie było, bo pokaz się nie odbył. Za to wszystko inne potoczyło się błyskawicznie. Dorota Jarecka, już w głównym wydaniu „Gazety Wyborczej", publikuje tekst, którego tytuł mówi wszystko: Jak udaremniliśmy debatę. Jarecka: „Jadwiga Charzyńska [dyrektorka „Łaźni"] mówi mi, że decyzję podjęła pod wpływem artykułu w »Gazecie«. - Nie zgadzam się - mówi Charzyńska - na skojarzenie tej sztuki z Holocaustem. Na takim poziomie nie będę prowadzić debaty. Mogłabym to, co zrobiła Jadwiga Charzyńska nazwać cenzurą, lub autocenzurą. Powiedzieć, że otwartej dyskusji już się boi, że się wycofuje, bo stała się za trudna. Ale jak się oburzać, kiedy to my sami ją postraszyliśmy?".

Ale świat sztuki jest już bardziej jednoznaczny w ocenach. „Cenzura" - to słowo powtarza się niczym mantra. Na łamach internetowego „Arteonu" całą sprawę próbuje jeszcze niuansować Jakub Dąbrowski, który dostrzegł nie tylko sam fakt „zdjęcia" pracy z wystawy, ale także jej „żenujący" (sam nie znalazłbym lepszego słowa) poziom. „Jako kurator nie byłbym zainteresowany wystawieniem pracy Żemojdzin ze względu na jej żenujący poziom: wtórność i najważniejsze - miałkość przesłania, które miliard (jeśli nie więcej) razy na różne sposoby było wałkowane przez publicystów, psychologów, socjologów, kaznodziejów i artystów" - pisał Dąbrowski. I to by było na tyle, jeżeli idzie o wypowiedzi, które nie włączyły się w chór krzyczący gromko: „cenzura!".

Oczywiście najważniejsze pytanie nie brzmi tutaj: „czy dyrektor instytucji sztuki może nie zgodzić się na pokazanie danej pracy/wystawy ze względu na jej wymowę?" (bo wiadomo, że nie może), ale: „kiedy dyrektor instytucji sztuki ma prawo nie zgodzić się na pokazanie danej pracy/wystawy?". Jadwiga Charzyńska miała szansę dokonać małego przewrotu kopernikańskiego i zakwestionować zasadność pokazywania realizacji Żemojdzin w instytucji dotowanej z publicznych pieniędzy ze względu na jej artystyczny poziom, a nie fakt, że komuś coś się skojarzyło (bo przecież taki właśnie podała powód!). Niestety tego nie zrobiła, a my dostaliśmy kolejny kompletnie jałowy spektakl składający się z tych samych aktów co zwykle. A nie zrobiła tego dlatego, że postępowała w zgodzie z logiką, którą w latach 90. wypracowała sztuka krytyczna. Zresztą tak samo, jak wszyscy inni aktorzy tego przedstawienia. Bo skoro brakuje nowego języka, pozostaje nam mówić starym.

"VIRGINITY", KAMPANIA REKLAMOWA UBRAŃ MARKI HOUSE
"VIRGINITY", KAMPANIA REKLAMOWA UBRAŃ MARKI HOUSE, 2008.

Co to za logika? Zbigniew Libera sytuację zderzenia sztuki krytycznej z tradycjonalistycznym polskim społeczeństwem oraz konserwatywnymi politykami, intelektualistami i dziennikarzami określił mianem „zimnej wojny sztuki ze społeczeństwem". I w pewnym sensie była to właśnie logika wojny, wojny o sztukę - o poszerzenie jej obszaru, o opisujący ją język, o jej miejsce w publicznej debacie. Pierwsza była bitwa Roku Pańskiego 1993 o Piramidę zwierząt, ostatnia - potyczka Roku Pańskiego 2001 o Pasję. I choć wynik tej ostatniej jest ciągle nieznany, to dziś jest jasne, że całą wojnę wygrała sztuka. I to na wszystkich frontach.

Jednak mimo że minęło już sporo czasu, logika i język tamtego konfliktu nadal obwiązują. Dlaczego? Da się jeszcze zrozumieć weteranów, którzy żyją dawnymi zwycięstwami i czarem wojaczki, a w kolejnych tekstach powtarzają już tylko w różnych konfiguracjach to, co pisali w latach 90. i na początku niniejszej dekady. Ale co z resztą? Co z dyrektor Charzyńską, co z komentatorami, co z krytykami (przecież całkowicie niezrozumiałe jest, że Jarecka posypuje głowę popiołem, ponieważ ktoś zrobił coś w wyniku lektury danego artykułu), co z widzami, którzy zamieszczają swoje opinie w Internecie? Dlaczego także oni uwięzieni są w języku sprzed ponad dekady?

Otóż wydaje się, że po wygranej wojnie i spełnieniu wszystkich postulatów przez przeciwnika sztuka krytyczna straciła rację bytu - zwyczajnie nie miała już o co walczyć. Tymczasem od tamtego czasu sztuka, publiczność i zakres publicznej debaty radykalnie się zmieniły, a mimo to ciągle nie powstał żaden nowy sposób mówienia o artystycznym zaangażowaniu. Nawet próby redefinicji starego języka w wykonaniu Artura Żmijewskiego nie określiły nowych ram debaty o sztuce, ani tym bardziej jej samej. Może stanie się to wówczas, gdy do Żmijewskiego dołączą inni artyści? A może jest to już po prostu niemożliwe, bo dzisiejsza scena artystyczna nie jest już dwubiegunowa, ale stosunkowo zdywersyfikowana, a głos Żmijewskiego (i każdego innego artysty) zawsze będzie tylko jednym z wielu?

Proszę nie oskarżać mnie o cynizm, ale na cenzurze Pasji zyskali wszyscy. Środowisko, bo zjednoczyło się w słusznej sprawie i wyszło z tego wydarzenia silniejsze (w myśl zasady „co mnie nie zabije, to mnie wzmocni"). Sztuka jako taka, bo to wówczas zaczęli jej bronić milczący dotąd ludzie „spoza" (z dziennikarzami wielkich mediów na czele), a więc jej głos stał się słyszalny, zaś nowy język prawomocny. Teoretycy i artyści związani ze sztuką krytyczną, bo pokazali jak są mocni, intelektualnie i emocjonalnie przygotowani do odparcia argumentów ideowych przeciwników.

Na wydarzeniu związanym z pracą Żemojdzin stracili również wszyscy. Stracili, bo postępowali według logiki, która opisuje sztukę i artystyczną rzeczywistość sprzed kilkunastu lat. A w konsekwencji przepisywali jedynie starą historię, ale już tylko jako farsę. Straciło więc środowisko, bo zamiast zainaugurować nową debatę wybrało stary zestaw etykietek. Straciła sztuka jako taka, bo przemówiła starym, a więc nieadekwatnym językiem. Także teoretycy i artyści związani ze sztuka krytyczną, bo pokazali jak są słabi, zdolni powtarzać jedynie dawne zaklęcia (trzymając w zanadrzu zdrowo już wysłużoną pałkę faszyzmu). W końcu sama Żemojdzin, ale także Grzegorz Klaman - bo sądzili, że można powiedzieć jeszcze coś istotnego zestawiając naładowany znaczeniami symbol (religijny, historyczny itp.) z wyrazistym motywem z obszaru współczesnej kultury masowej (przemysł kosmetyczny, farmakologiczny itd.).

Piotr Bernatowicz pod wpisem Jakuba Dąbrowskiego zapytywał retorycznie: „Czy »wtórność« jest użytecznym argumentem w analizowaniu sztuki współczesnej?". Jednak wbrew słowom naczelnego „Arteonu" wydarzenia związane z aLine dowodzą być może przede wszystkim tego, że wtórność jest bardzo użytecznym argumentem w analizowaniu sztuki współczesnej. Że wraz ze zużywaniem się języka samej sztuki, zużywa się też język mówienia o sztuce. A krytycy zużywają pojęcia tak jak politycy: kolejne wyraziste słowa blakną, aż stają się zupełnie przeźroczyste. W konsekwencji wypowiadamy je automatycznie, a one mszczą się okrutnie: nie opisują rzeczywistości, a jedynie utrwalają jej dawny obraz, dawne aksjologiczne spory. To dlatego „cenzura" w wykonaniu Jadwigi Charzyńskiej była tak letnia i tak kompletnie bez znaczenia - bo nie była aktem mającym u swych podstaw konkretne ideowe rozpoznania (a tak było przecież w latach 90.), lecz atawizmem pozostałym po dawnych czasach. I gdyby nie pewien artykuł prasowy, nie było by jej w ogóle. Zaś aLine zostanie pokazane jak nie w „Łaźni", to w „Wyspie".

Wydawało się, że aLine jest tak słabe, iż wyzwoli dyskusję zarówno o powinnościach szefów publicznych instytucji sztuki, jak i o języku sztuki zaangażowanej. Niestety - wygląda na to, że do tego potrzeba co najmniej figurki Chrystusa unurzanej w czekoladzie i zestawionej ze zdjęciem szesnastoletniej modelki-anorektyczki.

"VIRGINITY", KAMPANIA REKLAMOWA UBRAŃ MARKI HOUSE
"VIRGINITY", KAMPANIA REKLAMOWA UBRAŃ MARKI HOUSE, 2008.