Nie widać w tym filmie tego, co można by nazwać reżyserskim horyzontem widzenia. Nic nie ogranicza swobody odbioru. Mimo to (a może właśnie dlatego) trudno nie dać się uwieść przedstawionej w Aldonie opowieści, choć nie ma ona cech wyidealizowanego romansu ani trzymającego w napięciu thrillera. Przedstawia sytuację zwyczajną do bólu: życie pary kochających się ludzi w średnim wieku, którzy próbują sobie jakoś poradzić mimo braku kasy. Fakt, że jedno z nich zmieniło płeć, nie ma większego znaczenia. Być może dlatego, że narratorka - tytułowa Aldona - snuje swoją opowieść w sposób całkowicie naturalny, pozbawiony jakiejkolwiek pozy i sztuczności.
Co widać na ekranie? Aldona w domu smaży schabowego. W tym samym czasie jej partner, Darek w pracy spawa elementy lodówek. Gdy Aldona goli twarz, maluje się i ubiera, odsłaniając swe transformujące się ciało, Darek rysuje portret Chrystusa - pięknego, o kobiecej urodzie, dużych oczach i wielkich, pełnych ustach. Wszystko przebiega w ciszy i doskonałej symetrii: codzienna praca i hobby, kultywacja codziennych rytuałów i dbanie o estetykę. Wszystko jak w doskonale funkcjonującej rodzinie, tylko dzieci brakuje ( "trzeba mieć warunki, żeby wziąć dziecko do adopcji"). Aldona opowiada widzowi o swojej codzienności, a kamera dyskretnie za nią podąża. Mimo swej prozaiczności sfilmowane obrazy są jednocześnie subtelne i obsceniczne, brutalne i delikatne, naturalistyczne i marzycielskie. Wszystko jest tu zwyczajne i nadzwyczajne zarazem.
Jak można by nazwać strategię artystyczną Wysockiego? Aldona przypomniała mi inny film, prezentowany ostatnio w Zachęcie na wystawie studentów z pracowni Grzegorza Kowalskiego. Była to odpowiedź na zadanie profesora dotyczące opisania pejzażu za pomocą abstrakcyjnych, geometrycznych form. Piotr Wysocki, Dominik Jałowiński i Dorota Godlewska wspólnie pracowali nad projektem, który w przeciwieństwie do prac innych studentów nie polegał na spławianiu kolorowych trójkątów strumykiem, bieganiu z nimi po polach i ustawianiu na tle drzew. Troje artystów zabrało je wprost do mieszkańców położonego w pobliżu miasteczka. W ten sposób, zamiast wikłać się w czysto estetyczne rozwiązania, doprowadzili oni do spotkania czystej abstrakcji - z gruntu nieużytecznej i wręcz absurdalnej - z codziennością mieszkańców polskiej prowincji. W filmie widać, jak wspólnie przestawiają konstrukcje podobne do latawców, bawią się i dyskutują z artystami, żartują, słowem - przestają być mechanicznie traktowanym "pejzażem". Dzięki temu powstało coś więcej niż tylko scenka rodzajowa podkreślona przez "ramę" w postaci zaproponowanych przez profesora kolorowych płaszczyzn - powstał dokument spotkania, które można by wręcz nazwać międzykulturowym.
Można domniemywać, że Wysocki przejął z pracowni Kowalskiego wszystko, co pozwala mu teraz w dużym stopniu zrozumieć ludzi, nie oceniając ich jednocześnie. Aldona w jego filmie nie jest ani heroinią walczącą z nieprzyjaznym światem, ani osobą o rozchwianej tożsamości. Jest kobietą, która zwierza się artyście niczym najlepszej przyjaciółce. Wysocki po prostu potrafi słuchać.
Artysta oddał więc ten film Aldonie pod każdym względem. To ona została tu wystawiona na widok publiczny, nie zostając przy tym uwikłaną w medialne voyerystyczne zapędy ( mody). Trudno ten film nazwać moralitetem, choć jego zakończenie jest niezwykle dynamiczne, stawiające całą opowieść Aldony na ostrzu noża. Puenta jest tak mocna, że wręcz zmienia charakter filmu. Na tych kilka sekund, kiedy na ekranie pojawia się moment werbalnego ataku ze strony wyrostków, wszystko nabiera cech groteski, a zwyczajne życie staje się ekstremalnym wysiłkiem. Napisałem o "werbalnym ataku", lecz brzmiało to dokładnie tak: "wypierdalaj stąd, kurwa, pedale, wypierdalaj stąd, wypierdalaj stąd, wypierdalaj, wypierdalaj, wypierdalaj". Nie ma co owijać w bawełnę, bo po czymś takim jedyną możliwą puentą, jedyną możliwością dla Aldony jest po prostu zniknąć.
Piotr Wysocki, "Aldona", Zachęta, Warszawa, 17.11 - 2.12.2007.
kurator: Sarmen Beglarian