Pałuba, czyli Broniewski i intelektualiści polscy pierwszej dekady XXI wieku

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

To zabrzmi jak tytuł obrazu Marka Sobczyka: "Intelektualiści polscy przeglądający się w postaci Broniewskiego niczym w zwierciadle własnych stereotypów". Recepcja zrealizowanego przez nas w Rastrze projektu "Broniewski" przerosła nasze skromne oczekiwania, ale - przyznajmy od razu z pokorą - grom krytyki uderzył mocno. Przeciwko Broniewskiemu wytoczono najcięższe działa wobec których bagnet poety gnie się niczym aluminiowy widelec. A jednak - raz jeszcze podążając za Sobczykiem - musimy zapytać: Co? Czym?

Budny, fot.AM
Budny, fot.AM

Zły poeta, zły człowiek

Ciężko jest być w dzisiejszych czasach intelektualistą, ale zarazem łatwo jak nigdy dotąd. Nie da się już posiąść dogłębnej wiedzy choćby z podstawowych tylko dziedzin humanistyki, nie da się wszystkiego przeczytać ani choćby przeglądać wszystkie nowości. Zarazem - dysponując inteligencją i pewną erudycją - łatwo ferować opinie na podstawie relacji z drugiej ręki lub publikować teksty utkane z cytatów jak to uczynił Piotr Rypson na łamach "Obiegu". Z kolei Dorota Jarecka pisząc o Broniewskim na łamach "Gazety Wyborczej" z dużym wdziękiem wyważyła szeroko otwarte drzwi odkrywając jak ciekawa jest postać i życiorys Broniewskiego. "Zastanawiam się, na ile to dzisiejsze wskazanie na Broniewskiego jest świadome" - snuje dalej swe rozważania Jarecka, zaś Piotr Rypson nazywa całe przedsięwzięcie "wyprodukowanym naprędce amalgamatem". Otóż wbrew temu co się wydaje wspomnianym powyżej autorom, przygotowanie projektu "Broniewski" (wystawy, płyty CD, archiwalnych materiałów filmowych) wymagało sporo czasu, pracy i lektury, m.in. po to również żeby przygotować materiały prasowe dla recenzentów, aby mogli się potem zastanawiać czy zostały one napisane świadomie czy też może przypadkiem?

Przykro czytać krytyczny tekst o wystawie, z którego wynika, że autor nie widział krytykowanej wystawy, czy też obejrzał jedynie fragmenty. Nie miejsce tutaj na prostowanie nieścisłości i wyliczanie tego z czego składa się projekt "Broniewski". Jak słusznie zauważył Piotr Rypson - "wiedzą ci, co widzieli". Osobiście nie widziałem kol. Rypsona na wystawie i nie wiem czy na niej był, chciałbym wierzyć, że tak, choć wszystko wskazuje na to że było inaczej (bo że nie słuchał płyty to wiem na pewno). W świetle tego o czym wspomniałem na wstępie nie jest to zresztą istotne - wobec błyskawicznego przepływu informacji można dziś swobodnie pisać również o rzeczach, o których tylko "się słyszało" czy też "widziało przelotnie" - przynajmniej taką, wybitnie współczesną strategię zdaje się wdrażać Rypson. "Widzę, ze gościu robi, bo tak trzeba, ten gościu pisał, bo tak lubił" - może ten bon ton pasuje również w tym miejscu?

Wszystkiego nie da się obejrzeć, życie intelektualisty i bez tego jest ciężkie. Ogólnopolskie statystyki wykazują niezmiennie, że większość Polaków nie rozumie tego co czyta. Intelektualiści załamują ręce. Może niesłusznie. Może Polacy pewnych tekstów nie rozumieją, bo nie chcą rozumieć? Na to pytanie badania nie dają odpowiedzi. Czego więc nie chcą zrozumieć polscy intelektualiści pierwszej dekady XXI stulecia?

Generalnie nie podoba im się poezja Broniewskiego, bo razi "prostactwem intelektualnym" i pompatyczną, postromantyczną formą. Nie podoba im się pomysł organizowania wystawy o człowieku, który był "złym komuchem", a nie - tak jak oni - wytrawnym intelektualistą. Na marginesie - czy projekt o Czesławie Miłoszu byłby ciekawszy?

Sęk w tym, że nasz "Broniewski" nie jest rozprawą o życiu intelektualisty, lecz o artyście, którego sztuka i życie mają swoje wzloty, ale ulegały też różnym katastrofom, to historia o specyficznej wizji sztuki, która niekoniecznie do intelektualistów była skierowana. Mam wrażenie, że dosyć przejrzyście wyłożyliśmy to w towarzyszących projektowi tekstach, dlatego szkoda tu miejsca na powtarzanie. Zresztą badania nie dają odpowiedzi na pytanie czy po ponownym przeczytaniu tekstu stopień jego rozumienia przez statystycznego Polaka podnosi się czy nie.

Budny, fot.AM
Budny, fot.AM

Broniewski i sztuka polityczna

Proces recepcji "Broniewskiego" jaki przeprowadzili w swoich tekstach Dorota Jarecka i Piotr Rypson jest prosty: Broniewski to skompromitowany komunista, a wystawa się nie powiodła bo nie ma nań zaangażowanej, politycznej sztuki. Raster uprawia hipokryzję wznosząc wolnościowe, lewicowe hasła gdy w istocie grzęźnie w nostalgicznym i komercyjnym sosie. "Skucha!" woła Jarecka, a ścięty jej piórem łeb poety niczym piłka podskakuje na schodach, stacza się z trzeciego piętra na trotuar ulicy Hożej. Celnie i mocno strzelają, tyle że do pustej bramki! Bo nasz "Broniewski" nie jest i być nie miał manifestacją nowej sztuki politycznej, a sam poeta nie jest, jakby chciał Rypson, nowym ojcem duchowym środowisk wolnościowych. Przeciwnie, to raczej opowieść o ułomności prostolinijnego, politycznego zaangażowania i katastrofie artysty, który poddał się systemowi, to opowieść o przygniataniu sztuki spiżowym pomnikiem, a nie budowanie kolejnego niezłomnego monumentu. To wreszcie projekt o języku, przede wszystkim zaś o poezji, co dobrze słychać na wydanej przez nas płycie. "Niczego nie znaleziono" wyrokuje Rypson - nie znaleziono, bo może kolega nie zorientował się czego szukać?

"Bohaterski Broniewski mało się nadaje na bohatera dzisiejszej wyobraźni zbiorowej" - zauważa Rypson. Właśnie dlatego gra z jego figurą jest interesująca, a znaczek z podobizną opuchniętej twarzy i nazwiskiem na "ski" różni się znacznie od ikony Che. Broniewski romantyczny i bombastyczny - tak, i to właśnie niedzisiejsze romantyczno-patriotyczno-rewolucyjne połączenie jest dla nas ciekawe. Patriotyzm Broniewskiego wydaje się czymś odległym i obcym, zarazem język jego poezji uwodzi (nawet Rypson bierze go za puentę swego tekstu). Owszem, sympatyzujemy z poglądami lewicowymi, ale co do politycznej misji sztuki różnimy się trochę od tego co i w jaki sposób postuluje np. "Krytyka Polityczna". To zresztą temat na osobną dyskusję, na którą sądząc po tekście w "Obiegu" Piotr Rypson nie ma ochoty, ani czasu - skoro niesiony złośliwością, abnegacją i dezynwolturą nie jest nawet w stanie zauważyć różnicy między twórczością Zbigniewa Libery a Roberta Kuśmirowskiego, co przykre tym bardziej, że jest (był?) Rypson jednym z najlepszych specjalistów od sztuki Libery. To trochę tak jakby obrażał sam siebie...

O ile z Dorotą Jarecką różnimy się właściwie tylko co do oceny tego co było intencją artystów i celem projektu, polemika z Rypsonem jest właściwie niemożliwa, bo jego tekst nie dotyczy w istocie naszego projektu - projektu właśnie, bowiem wystawa prac współczesnych artystów to tylko fragment całego przedsięwzięcia, którego różne części dotykają różnych tematów i generują różne znaczenia, co zresztą wydobyła częściowo Jarecka. Rypson nie bawi się w takie niuanse, bo "Broniewski" jest dla niego tylko pretekstem do ataku na Rastra, co trafnie odczytali i podchwycili komentatorzy na forum "Obiegu". Styl jego kampanii przewodzi na myśl jakże złożony intelektualnie PIS-owski antagonizm: "Polska socjalna czy liberalna?" i widocznie na fali powyborczej gorączki Rypson rzucił się do ataku.

Dawicki, fot.AM
Dawicki, fot.AM

Broniewski czyli pieniądze

Docieramy teraz do samego sedna rypsonowej krytyki, do matecznika jego ironii i źródła pogardy, którą niczym elegancki, czarny parasol rozwija ponad "Broniewskim". Po dwakroć powtarza i dźwięczy jego głos niczym świder ryjący w kamiennej tablicy jedenaste przykazanie: Nie będziesz wywoził wystaw polskich do Niemiec! Wsłuchany w te słowa premier Marcinkiewicz i tuzin jego ministrów już głowią się i klecą nową ustawę "O obrocie narodowymi dobrami kultury między Rzeczpospolitą Polską IV a Niemcami", gdzie czarno na białym stoi paragraf: "Zakazuje się sprzedaży prac polskich artystów w Niemczech, szczególnie zaś współpracy z następującymi galeriami..." (tu spis nazw, pojawia się Johnen Galerie w kilku wersjach pisowni i różnych formach gramatycznych).

Ze zdumieniem czytam tekst Rypsona, z którego jasno wynika, że podstawowym mankamentem projektu "Broniewski" jest pokaz wystawy w prywatnej berlińskiej galerii. Fakt ten rzekomo demaskuje całe przedsięwzięcie jako marketingową grę: oto nowy produkt skrojony przez Rastra na chłonny rynek niemiecki. Co tam Broniewski, tu chodzi o kasę!!!! Jakimi torami podąża myśl Piotra Rypsona? Oto Johnen Galerie przejawia się mu jako mroczna grota komercji, a Raster to dostawca artystycznych półproduktów, przekuwający przypadkowo znalezione w encyklopedii nazwiska literatów na nazwy kolejnych serii obrazów, grafik, rzeźb etc.

Po pierwsze - dla uspokojenia wszystkich - wystawa jest już z powrotem w Warszawie, cała, nie rozgrabiona przez Niemca. Incydentów żadnych - poza nasprejowaniem żółtej gwiazdy Dawida na murze przy wejściu do galerii - nie było.

Nie mam ambicji mierzyć się z Piotrem Rypsonem w kwestii marketingu i działań PR. Z pewnością nie znam się na tym tak dobrze jak on. Mogę tylko zapewnić, że nazwisko Broniewski nie jest specjalnie znane na niemieckim rynku sztuki i z pewnością wystawa zatytułowana równie prosto "Bujnowski" albo "Rogalski", czy nawet "Budny" byłaby marketingowo znacznie lepszym posunięciem. Abstrahuję w tym miejscu od szczegółów projektu wymiany galerii z Johnenem - fakt, że Raster pokazywał w Berlinie "Broniewskiego" nie był w tym przedsięwzięciu bynajmniej najważniejszy. Może bardziej na miejscu będzie przypomnieć, że Raster jest przecież prywatną galerią i w otwarty sposób zajmuje się sprzedażą dzieł sztuki współczesnej, również poza granicami kraju, ale bynajmniej nie tylko w Niemczech. Nie wiem doprawdy skąd ta nagła ekscytacja Piotra tymi sprawami? Skąd nagle u współczesnego polskiego intelektualisty, kosmopolity gardzącego bombastyczno-patriotyczną poezją Broniewskiego takie oburzenie na fakt prezentacji poświęconej mu wystawy w prywatnej niemieckiej galerii?

Problem jest szerszy i Rypson nie jest pierwszym, który go dotyka. Już bowiem jakiś czas temu na łamach "Krytyki Politycznej" Magda Pustoła zauważyła dumnie, że wszelkie działania wystawiennicze Rastra to mnie lub bardziej wyrafinowana gra rynkowa. Przyznam, że takie opinie mnie zdumiewają. Tłumaczę je sobie - czy słusznie? - świeżą wciąż fascynacją rynkiem sztuki w polskich kręgach intelektualnych i brakiem zrozumienia zasad i funkcji działania prywatnych galerii. Wydaje mi się, i po części dowiodła tego dyskusja opublikowana onegdaj na łamach "Magazynu Sztuki", że wiele osób mitologizuje i przecenia znaczenie rynku sztuki. Z drugiej strony, przyglądając się działaniom Fundacji Galerii Foksal i Rastra też, trudno nie doceniać promocyjnego wymiaru takich imprez jak międzynarodowe targi sztuki w Bazylei, Londynie czy Miami. Błąd tkwi być może w budowaniu fałszywej opozycji sztuka - rynek. Wolnorynkowy obrót jest częścią sztuki, jej infrastrukturą, tak samo jak sprzedaż książek to naturalna forma dystrybucji literatury.

A jednak jak mantra wciąż powraca uparcie w polskiej myśli intelektualnej ta sama klisza miażdżącej pięści rynku, która automatycznie dyskredytuje wszelkie podejmowane przez nas aktywności, a przynajmniej rzuca na nie głęboki cień podejrzenia. A czy np. prywatne wydawnictwa też nie powinny być podejrzane? A wydawcy muzyki? Czy zarabianie pieniędzy na sztuce jest konformizmem? Czy to jest lewicowe? prawicowe? To wszystko w istocie są tematy zastępcze i nie rozumiem dlaczego Rypson świadomie brnie w tę ślepą uliczkę. Przyznaje nawet, że na wystawie w Rastrze "sztuka dość udana", ale to go jednak niezadowala, bo w tym dyskursie sztuka, Broniewski, wiersze, filmy i piosenki nie są ważne. Wystaw się nie chce oglądać, płyt się nie słucha, coś się przeczyta, coś pomyśli, coś nawet napisze, ze znajomymi pogada. Ot, takie życie intelektualisty, a powody żywota pozostają nieznane.

Co? Pałuba Czym? Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem.