Najnowsza prezentacja w Fundacji Galerii Foksal jest doskonałym przykładem tego, jak prezentuje się tam sztukę: enigmatycznie, z bardzo ograniczoną ingerencją kuratorską. Jakby tylko dla tych, którzy już są zainteresowani. Dwa kilkunastominutowe filmy Anny Molskiej „Szklarnie" to cała wystawa. Mimo że w tak oszczędnej formie, młoda artystka wprowadza nas w parateatralny seans, wart uwagi.
Trampolinę do sukcesu Molska zbudowała w pracowni Grzegorza Kowalskiego, który przybijając glejt akademii, namaszcza przyszłe wielkie nazwiska polskiej sztuki, oraz właśnie w Fundacji Galerii Foksal, która w te nazwiska trafia bez pudła. Przyczyniła się do tego również sieć największych instytucji polskiej sztuki z MSN na czele, a także konkursów takich jak Spojrzenia zaledwie rok po ukończeniu akademii. Skąd ta popularność? Być może z niedostatku dobrego krótkometrażowego filmu, który wypełnia lukę między rozbuchanymi produkcjami oraz krótkimi found footage.
„Płaczki" z 2010 i „Hekatomba" z 2011 są efektem rezydencji artystycznej w Orońsku. „Hekatomba" jest odpowiedzią na wideo powstałe rok wcześniej. Projekcje prezentowane są równolegle na dwóch ścianach, co pozornie utrudnia odbiór, jednak to właśnie symultaniczna prezentacja zapewnia prawidłową percepcję dwóch współgrających ze sobą obrazów (w taki sposób Molska prezentowała już swoje filmy, między innymi na Berlin Biennale w 2008).
Płaczki to grupa kobiet z ludowego zespołu z Zamojszczyzny, zaproszonych przez Molską do oranżerii Centrum Rzeźby w Orońsku. Dosyć niecodzienna sceneria nie przeszkadza kobietom w dyskusji. Luźno prowadzone opowieści, przerywane co jakiś czas ludowymi pieśniami wiodą nas wreszcie do sedna - błaha rozmowa o codziennych sprawach przeradza się w dyskusję o wizerunku diabła. Kobiety przypominają sobie anegdoty, w których towarzyszy on śmierci. Ku zaskoczeniu zebranych czart „nie ma rogów ani siodełka". Brak atrybutów, z którymi szatan teoretycznie nie powinien się rozstawać, jest dla gospodyń niezrozumiały i zadziwiający.
„Hekatomba" z kolei to poetycka wizja Molskiej, esencja tego, co zostało powiedziane w nagranych rok wcześniej „Płaczkach". Diabeł z opowieści kobiet ma tu dosyć nietypowy strój: klapki, spodnie à la plażowicz, od pasa w górę ubrany jest w skórzany, nieco antykizujący pancerz. Bezradnie pałęta się po zniszczonej przestrzeni przypominającej szklarnię, nie bardzo wiedząc, co robić. Kładzie się na materacu, bezskutecznie próbuje doczepić sobie ogon, następnie zamienić go na bicz, lecz pozostaje mu tylko strzelać z niego w próżnię. Ukojeniem jego problemów staje się coś, co podobno było dziecięcą fobią artystki - zalewają go mianowicie hektolitry kąpielowej piany. Lekko zdezorientowany, nurza się w niej, by się wreszcie całkiem zatracić.
Dwa filmy reprezentują dwa stadia pracy: najpierw zbieranie materiału, na tyle ciekawe, że godne projekcji jako osobne wideo, a następnie pokłosie spotkania z lokalnymi mitami, parateatralny monodram orońskiego performera. Obydwa filmy przypominają mi wizytę w dwóch placówkach kultury. „Płaczki" wydają się żywcem wyjęte z Muzeum Etnograficznego: gwara, ludowe opowieści, gesty i zachowania kojarzone z lokalnymi zabawami, wreszcie długie ortalionowe kurtki, które dziś zastąpiły „ludowy" strój. Drugi film nasuwa skojarzenia ze spektaklami Jana Klaty, w których antyczne mity przybierają współczesną albo na pół współczesną maskę. Rekwizyty oraz kostium diabła połączone z teatralnymi gestami rodzą nieodparte wrażenie, że ogląda się coś przeniesionego ze sceny.
Najnowszą realizacją Anny Molskiej jest „Witacz", rzeźba w przestrzeni miejskiej Otwocka. Pomysł artystki zakładał zagospodarowanie ronda, newralgicznego punktu miasta. Jednak zamiast tradycyjnego pomnika artystka ustawiła w Otwocku fragmenty sosny, ściągnięte z pobliskiego karczowiska. Nabite na pałąk pniaki przywołują skojarzenie z dogorywającym drzewem. Nieregularny układ drewnianych klocków i umieszczenie korzeni drzewa nad powierzchnią ziemi wydaje się odpowiedzią na chaos estetyczny nie tylko Otwocka, ale także innych polskich miast, które przyzwyczaiły się spychać na szary koniec sferę komunikacji wizualnej, pozwalając na estetyczną samowolę w przestrzeni publicznej. Realizacja Molskiej jest celna, bo operuje chaosem, o który w Otwocku nietrudno. Ciekawa była reakcja mieszkańców: bardzo żywa i wroga temu, co „artystyczne i dziwne". I niczego tu nie tłumaczy zaściankowość Otwocka - wystarczy przypomnieć sobie reakcje, jakie palma Joanny Rajkowskiej wywołała wśród zdegustowanych pomysłem mieszkańców Warszawy. Oczywiście nie obyło się bez standardowych zarzutów, najczęściej anonimowo przedstawianych w internecie. „Z publicznej kasy, nieestetyczne, odpychające" - to zwykły zestaw zarzutów stawianych większości tego typu realizacji w przestrzeni publicznej. Negatywna reakcja mogłaby być pewnie załagodzona przez rozmowę, gdyby ktoś z krytykujących chciał posłuchać samej artystki i osób zaangażowanych w realizację jej pomysłu. Niestety, dyskusja nie przyciągnęła żadnej uwagi mieszkańców Otwocka.
Filmy w Fundacji Galerii Foksal i rzeźba „Witacz" to tematycznie z jednej strony coś, co nazwałbym „tożsamość a kultura wizualna", z drugiej „pamięć a historia". Brzmi jak zadania Grzegorza Kowalskiego o najwyższym poziomie trudności. Prace Molskiej przypominają nieco odpowiedzi na zadany temat, ale wychodzi jej to w sposób godny uwagi i piątki w indeksie. Artystka wzorowo opanowała warsztat, odwołania do tradycji artystycznej, grę z miejską przestrzenią, perfekcyjnie angażuje kulturę wizualną w dyskusję społeczną. Czy to jednak na pewno samodzielne prace, czy wciąż tylko odpowiedzi na zadania w Kowalni?