Trzeci „Przeciąg". Świeży powiew w Szczecinie

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Na początek, dla porównania z innymi przeglądami i konkursami, kilka faktów: Swoje prace zgłosiło 150 artystów. Jedynym ograniczeniem był wiek (do 35. roku życia), ponieważ drugie kryterium (aktualność oraz kontekst czasu i miejsca, w jakim powstały prace) rozumiane szeroko, może właściwie pomieścić wszystko. Jury w składzie: Iwona Bigos, Kamil Kuskowski, Adam Mazur, Magdalena Moskalewicz, Ked Olszewski i Agata Zbylut zakwalifikowało do wystawy dzieła 20 twórców, w tym jednego duetu. Odrzucono zatem wiele, wybrano niewiele, i chyba dobrze zrobiło to wystawie.

Justyna Górowska, „Mandragora - korzeń uczłowieczony", instalacja, obiekt, wideo, 2010/2011 (Grand Prix).
Justyna Górowska, „Mandragora - korzeń uczłowieczony", instalacja, obiekt, wideo, 2010/2011 (Grand Prix).

Tegoroczny „Przeciąg" wyłonił kilka prac naprawdę ciekawych, i świeżych, bo z lat 2010-2011. Według wielu osób obecnych na wernisażu, kuratorki - Agaty Zbylut, a także autorów niektórych recenzji, jest to zdecydowanie najlepsza z dotychczasowych edycji. Wrażenia te wydają się uzasadnione, bowiem wystawa w szczecińskiej galerii 13 Muz była jedną z ciekawszych, jakie widziałam w ostatnim czasie. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że podobała mi się bardziej od tegorocznych „Spojrzeń" - bardziej prestiżowego i lepiej dofinansowanego konkursu. I choć Galeria 13 Muz dysponuje niewielką przestrzenią i powstało wrażenie pewnego stłoczenia prac, a do tego pojawiły się niedociągnięcia organizacyjne (następnego dnia po wernisażu nie działało kilka prac wideo), to jednak jury konkursu udało się wyłowić naprawdę ciekawe dzieła, kuratorce zaś - połączyć je w pewną całość, co w przypadku wszelkich przeglądów sztuki jest raczej trudne.

Mimo iż przeglądy sztuki dotyczące tylko jednej techniki (najczęściej jest nią malarstwo) powinny stanowić większe wyzwanie dla artystów, najciekawsze okazują się te bez ograniczeń co do użytego medium. Wyjątkiem są może festiwale sztuki performans. Tego gatunku sztuki (a przynajmniej nowego dzieła) nie można przecież nadesłać na konkurs, chyba, że w formie opisu. Festiwale performansu są więc potrzebne, ale narażają widzów na wielkie zaskoczenia i wielkie zawody. Takim zawodem na „Przeciągu" był performans Karoliny Breguły „Tłumaczenie sztuki". Gdy czytałam o jej Biurze Tłumaczeń Sztuki, wydawało mi się ono bardzo ciekawym pomysłem, nazwisko artystki jest już stosunkowo znane, tymczasem jej przedsięwzięcie było zupełnie nieprzekonujące.

Bartek Otocki, Bez tytułu 1, akryl na płótnie, 2011.
Bartek Otocki, Bez tytułu 1, akryl na płótnie, 2011.

Festiwal „Przeciąg" jest też dowodem na to, że prace tworzone w tak tradycyjnych technikach, jak malarstwo czy rysunek, też mogą zaistnieć, spokojnie konkurować z nowymi mediami i zostać dostrzeżone przez jury, czego dowodem są obrazy Bartka Otockiego (nagroda w postaci zakupu dzieła do regionalnej kolekcji szczecińskiej Zachęty i wystawy indywidualnej w 13 Muzach) i Małgorzaty Szymankiewicz oraz rysunki Ewy Juszkiewicz (wyróżnienie pisma „Format"). Może zatem malarstwo nie powinno bać się konkurencji i ograniczać do przeglądów czysto malarskich?

Problemem większości, jeśli nie wszystkich przeglądów-konkursów artystycznych jest także ocenianie sztuki na podstawie reprodukcji. Czyż nie jest tak, że ocena pracy zależy wtedy od jakości reprodukcji, a także od „fotogeniczności" samego dzieła? Drugą sprawą jest definicja profesjonalnego artysty, istotna o tyle, że w regulaminie zwykle widnieje punkt zastrzegający dostępność konkursu wyłącznie dla profesjonalnych artystów, co utożsamiane jest jednoznacznie z dyplomem uczelni artystycznej, niekiedy wystarcza bycie studentem lub członkostwo w ZPAP-ie. Można się zastanawiać, na ile obie powyższe praktyki podyktowane są dobrem sztuki, a na ile raczej możliwościami organizacyjnymi instytucji.

Justyna Górowska, „Mandragora - korzeń uczłowieczony", instalacja, obiekt, wideo, 2010/2011
Justyna Górowska, „Mandragora - korzeń uczłowieczony", instalacja, obiekt, wideo, 2010/2011

W pełni zgadzam się z decyzją o przyznaniu grand prix Justynie Górowskiej (nagroda pieniężna i wystawa indywidualna w Galerii Miejskiej w Gdańsku). Jej „Mandragora - korzeń uczłowieczony" jest poniekąd dziełem totalnym (w znaczeniu analogicznym do barokowego Gesamkunstwerk), składa się bowiem z szeregu wideo performensów układających się w pewną narrację, obiektu i tekstu, a wszystkie one tworzą rodzaj instalacji. Jak pisze Roman Lewandowski w katalogu wystawy, „Mandragora" jest projektem ciągle kontynuowanym, cyklem szamańskich praktyk i skutkiem wielomiesięcznych studiów. Praca Górowskiej czerpie z mitu związanego z tytułową rośliną o znaczeniu leczniczym, magicznym, mitologicznym i eschatologicznym, której korzeń przypomina ludzkie ciało. Udokumentowane performansy wymagały od artystki dużego zaangażowania i poświęcenia, bowiem występuje ona często nago w różnych pozycjach, pije jakieś substancje, wyszywa własnymi wyrwanymi włosami. Jej dzieło wydaje mi się jednak przepełnione, trochę za dużo w nim wszystkiego, przez co zaznacza się w nim rys pretensjonalności. Niemniej fascynuje, wciąga i przeraża, choć w subtelny sposób.

Justyna Górowska, „Mandragora - korzeń uczłowieczony", instalacja, obiekt, wideo,  2010/2011
Justyna Górowska, „Mandragora - korzeń uczłowieczony", instalacja, obiekt, wideo, 2010/2011

Justyna Górowska, „Iris i Reks", wideo performans, 2009.
Justyna Górowska, „Iris i Reks", wideo performans, 2009.

Bardziej od „Mandragory" podobała mi się jednak inna zakwalifikowana do wystawy praca tej samej artystki - wideo-performans „Iris i Reks". Na filmie, któremu towarzyszy doskonale dobrana muzyka klasyczna, widzimy nagą artystkę, pokazaną od połowy twarzy do dekoltu, która wchodzi w intymną, cielesno-psychiczną relację z dwoma psami. Kobiecie wycieka z ust mleko, które z rozkoszą zlizują psy. Ich wielkie różowe języki wędrują po ciele artystki, po jej dekolcie, szyi i ustach, dochodzi nawet do pocałunku: psy wylizują jej twarz, próbując dostać się do mleka, które trzyma w ustach. Cała ta gra sprawia wyraźną przyjemność zarówno kobiecie, która poddaje się psim pieszczotom, jak i zwierzętom, które z lubością przymykają oczy, zatracając się w czynności lizania.

Justyna Górowska, „Iris i Reks", wideo performans, 2009
Justyna Górowska, „Iris i Reks", wideo performans, 2009

Praca ta nie poddaje się łatwo interpretacji, intryguje i fascynuje, przy czym jest bardzo piękna i przyjemna. To, co miłe i ładne, zazwyczaj zyskuje pewien rys kiczowatości, w tym wypadku jednak tak się nie stało. Według artystki praca jest reinterpretacją mitu o Romulusie i Remusie, z tym że tutaj role się odwracają: tym razem to człowiek karmi dwa psowate stworzenia. Wyciekające z ust mleko w oczywisty sposób kojarzy się erotycznie, z drugiej strony cała scena pozbawiona jest podtekstu seksualnego. Jest po prostu zapisem spontanicznej zabawy, która nie jest niczym nadzwyczajnym, każdy pies bowiem czasami liże swojego opiekuna. Przedstawiona scena prowokuje pytanie o to, czy każdy kontakt cielesny, każde doznanie przyjemności nie są w jakimś stopniu seksualne.

Justyna Górowska, „Iris i Reks", wideo performans, 2009.
Justyna Górowska, „Iris i Reks", wideo performans, 2009.

„Iris i Reks" przedstawia człowieka i zwierzęta, a wszyscy aktorzy są w tym wypadku równorzędni, różnią się tylko stopniem świadomości bycia filmowanymi. Praca Górowskiej, przywodząca na myśl „Uściski nieskończoności" Carole Schneemann, stawia więc pytanie o rolę zwierząt w sztuce. Z pewnością współuczestniczą one w performansie Górowskiej, są aktorami bez których praca ta nie mogłaby powstać. I to bez tych konkretnych psów, co artystka podkreśla, tytułując dzieło ich imionami. Czy zatem zwierzęta są współtwórcami sztuki? To pytanie, pozornie naiwne, zaczyna w ostatnich latach intrygować wielu twórców, jak choćby Józefa Robakowskiego, który tworzy muzykę wraz z kotem Rudzikiem, czy Bärbel Rothaar, która oddaje pszczołom całe piętro galerii, a sama wycofuje się; nie wspominając o „Wystawie prac Pimpka" w krakowskim Goldexie Poldexie".

Aurelia Nowak, Chillout room", obiekt, 2011
Aurelia Nowak, Chillout room", obiekt, 2011

Wracając do Szczecina, warto zwrócić uwagę na niektóre rozwiązania aranżacyjne w niełatwej przestrzeni 13 Muz. Trafnym rozwiązaniem jest umieszczenie dwóch dzieł z dźwiękiem we wnękach na parterze, po obu stronach schodów prowadzących na piętro, gdzie znajduje się większa część ekspozycji. Są to „Audik" Tomasza Koszewnika i „Chillout room" Aurelii Nowak. Jest kwestią dyskusyjną, czy dzieło sztuki nie powinno raczej mówić samo za siebie, nie wymagając tekstu, ale „Chillout room" to jedna z tych prac, które dopiero dzięki słownemu dopowiedzeniu nabierają sensu, jedna z tych, którym nie można mieć za złe, że wymagają dopowiedzenia. Ten prosty i pozornie nudny obiekt jest bowiem rekonstrukcją intonarumori - instrumentu futurysty Luigiego Russolo - zamkniętą w prostej, białej skrzyni z jasnego drewna. Skonstruowany na początku XX w. instrument wydawał dźwięki, z których Russolo układał harmonię szmerów (rumorarmonio). Jego instrumenty są prototypem współczesnych syntezatorów dźwięku. Intonarumori nie przetrwały do dziś - spłonęły podczas II wojny światowej, powstały jednak liczne ich rekonstrukcje. Praca Aurelii Nowak jest jedną z nich. Jej intonator hałasu jest jednak niemy. Brak możliwości wydawania dźwięku w przypadku instrumentu muzycznego można uznać za jego śmierć. Pracę Aurelii Nowak rozumiem więc także jako swoisty pomnik upamiętniający futurystyczny generator hałasu. Choć sama artystka uważa, że jest on raczej pustą formą, przywodzącą na myśl niegdysiejsze idee awangardy.

Michał Bugalski, Mateusz Kiszka, „I have nothing to say. And I say it", wideo, 2011
Michał Bugalski, Mateusz Kiszka, „I have nothing to say. And I say it", wideo, 2011

Poza główną przestrzenia wystawienniczą pokazane zostało także wspólne dzieło Michała Bugalskiego, zdobywcy głównej nagrody na tegorocznym „Rybim Oku", i Mateusza Kiszki - instalacja wideo „I have nothing to say. And I say it". Nie lubię, gdy polscy artyści nadają swoim pracom tytuły w języku angielskim (jak gdyby pod kątem kariery międzynarodowej), ale w tym wypadku taka praktyka jest usprawiedliwiona, chodzi o Johna Cage'a. Tytuł nawiązuje do jego „Odczytu o niczym". Wideoinstalacja odnosi się też do jego eksperymentu z 1948 roku. Zamiarem Cage'a było usłyszeć ciszę. W tym celu zamknął się w kabinie antypogłosowej w laboratorium akustycznym Uniwersytetu Harvarda. W trakcie przebywania w kabinie jedynymi dźwiękami, jakie usłyszał, były dwa rodzaje szumu. Ten o niskiej częstotliwości był dźwiękiem systemu nerwowego, ten o wysokiej - krwi krążącej w żyłach. Po tym doświadczeniu Cage zanotował: póki żyję, będą dźwięki. Bugalski i Kiszka swoją pracę dedykują ciszy. Ich wideoinstalacja była próbą wizualizacji ciszy - stanu, który empirycznie nie istnieje. 8 ekranów z projekcjami doskonale wpasowało się w przestrzeń sali na strychu, poprzecinaną grubymi belkami konstrukcyjnymi. Szkoda tylko, że aby do niej dotrzeć, trzeba było przejść przez przedpokój pomieszczeń biurowych, gdzie wykładzina i oświetlenie wybijały widza z rytmu zwiedzania i dezorientowały, szczególnie, że w owym holu wisiała na ścianie praca artystyczna nie należąca do wystawy pofestiwalowej. Było to niezbyt przyjemne pęknięcie w przestrzeni ekspozycji.

Michał Bugalski, Mateusz Kiszka, „I have nothing to say. And I say it", wideo, 2011
Michał Bugalski, Mateusz Kiszka, „I have nothing to say. And I say it", wideo, 2011

Laureatem zarówno „Przeciągu", jak i „Rybiego Oka" jest także duet artystyczny Agnieszki Popek-Banach i Kamila Banacha. Ich „Lokomotywa" jest pracą z pogranicza ilustracji i projektowania, ale też swoistym kolażem fotografii dokumentalnych i relacji świadków z obozu zagłady oraz tekstu poetyckiego - „Lokomotywy" Juliana Tuwima. Książka jest próbą spojrzenia na wiersz z perspektywy czasu jego powstania i pochodzenia autora. Wiersz polskiego poety żydowskiego pochodzenia został napisany rok przed wybuchem II wojny światowej. W interpretacji artystów jest on zwiastunem tragicznych wydarzeń, jakie niosła ze sobą wojna, a tytułową lokomotywę można rozumieć jako metaforę potężnej machiny nazizmu. W gruncie rzeczy artyści korzystają z typowej dla postmodernizmu metody found footage, ponieważ ani tekst ani fotografie nie są ich autorstwa, niemniej całość, która z nich powstaje, daje nową jakość, zaś elementy kolażu nabierają nowych znaczeń. Dlatego też ta książka jest obiektem artystycznym, a nie tylko kolejnym, dobrze zaprojektowanym wydaniem „Lokomotywy" Tuwima z nowymi ilustracjami.

Agnieszka Popek-Banach, Kamil Banach, „Lokomotywa", książka, 2011
Agnieszka Popek-Banach, Kamil Banach, „Lokomotywa", książka, 2011

Agnieszka Popek-Banach, Kamil Banach, „Lokomotywa", książka, 2011
Agnieszka Popek-Banach, Kamil Banach, „Lokomotywa", książka, 2011

Warto wspomnieć również o wysublimowanych estetycznie, sennych animacjach „Daytime" i „Wonder wonder land" Pauliny Sadowskiej, laureatki nagrody w postaci zakupu dzieła do regionalnej kolekcji Zachęty Sztuki Współczesnej i wystawy indywidualnej w Zonie Sztuki Aktualnej. Zakupiona praca „Daytime" jest animacją prowadzoną przez delikatny ruch pyłków wylatujących spomiędzy detalicznie ukazanych roślin. Fruwające pyłki w pewnym momencie łączą się w wielką efemeryczną kulę, falującą żywą strukturę, która przemierza las. Przyroda jest tu rozumiana w pierwotnym znaczeniu, jako miejsce urzekające swym pięknem, ale zarazem kryjące tajemnicę, a owa mobilna, powiększająca się kula jest symbolem sił drzemiących w naturze. Ściszonej kolorystyce obrazów towarzyszą dźwięki utworu na harfę Anne van Schothorst.

Paulina Sadowska, „Daytime", animacja, 2011
Paulina Sadowska, „Daytime", animacja, 2011

Zaintrygowała mnie także streetartowa twórczość Aleksandry Ignasiak (nagroda „Artluka") - artystka odszarza miasta, kolorując kałuże, co jednak jest podejrzane z ekologicznego punktu widzenia. Wśród laureatów znalazła się tylko jedna osoba ze Szczecina - Małgorzata Goliszewska, która zaprezentowała godny uwagi dokument „Ubierz mnie". Artystka ubiera się kolejno według instrukcji babci, mamy, taty, koleżanek, a pozostali to komentują. Okazuje się, że współczesna kobieta nie ma możliwości wyglądać tak, by wszystkich zadowolić. Szkoda, że na wystawie zabrakło zakwalifikowanych do niej fotografii Mileny Korolczuk, które w katalogu wyglądają obiecująco (artystka nie wzięła udziału w wystawie z powodów niezależnych od organizatorów).

Paulina Sadowska, „Daytime", animacja, 2011
Paulina Sadowska, „Daytime", animacja, 2011

Ponad połowa artystów, których prace zakwalifikowano do wystawy, to kobiety, i nikogo to już nie dziwi. Podobna sytuacja miała miejsce na tegorocznych „Promocjach" w Legnicy, gdzie wśród siedmiorga laureatów (jury oceniało prace nie znając nazwisk autorów) znalazł się jeden mężczyzna. To też symptom pewnych zmian w środowisku artystycznym. Jeszcze niedawno ponad połowa mężczyzn była normą.

Można się zastanawiać co, oprócz satysfakcji, daje artystom udział w tego typu przeglądach? Jeżeli są młodymi i nieznanymi twórcami, tak jak Górowska (ur. 1988) i Sadowska (ur. 1985), czy dzięki nagrodzie lub udziałowi w wystawie pokonkursowej mają szanse zrobić karierę artystyczną? A co jeśli są to osoby z pewnym już dorobkiem, tak jak Otocki (ur. 1978)? Czy dla nich to tylko kolejna wystawa? Może szansę mają ci, którzy zaistnieli na kilku festiwalach, a takich osób jest na szczecińskiej wystawie sporo. Sporo nazwisk z „Rybiego Oka", „Triennale Młodych w Orońsku", „Bielskiej Jesieni", „Konkursu Gepperta" czy „Promocji", a także „Samsung Art Master" (Górowska) powtarza się na „Przeciągu". Zdarza się jednak, że artyści przesyłają tę samą dobrą pracę na kilka konkursów; nasuwa się pytanie, czy pozostałe ich dzieła są na podobnym poziomie.

Justyna Górowska, „Mandragora - korzeń uczłowieczony", instalacja, obiekt, wideo, 2010/2011
Justyna Górowska, „Mandragora - korzeń uczłowieczony", instalacja, obiekt, wideo, 2010/2011

Gdy, tak jak organizująca „Przeciąg" Zachęta Sztuki Współczesnej w Szczecinie, nie ma się sponsorów w postaci Deutsche Banku, korporacji Henkel czy Samsung i nie można zaoferować dużych nagród pieniężnych, wystawy indywidualne i zakupy prac do kolekcji są sensownym rozwiązaniem. Czy wystawy indywidualne w takich galeriach, jak 13 Muz w Szczecinie, Zona Sztuki Aktualnej w Szczecinie i Galeria Miejska w Gdańsku są znaczącą wygraną, czy trzeba by wystawy w warszawskiej Zachęcie albo Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie, żeby miało to zauważalny wpływ na kariery artystów? A jaką rolę grają oceny krytyków i pisane przez nich recenzje z wystaw młodych artystów i przeglądów młodej sztuki? Czy mają jakieś znaczenie, czy liczą się tylko wybory dyrektorów i kuratorów największych instytucji?

Czy „Przeciąg" ma szansę stać się jednym z najbardziej prestiżowych i znaczących przeglądów młodej sztuki? Sądząc po tegorocznej wystawie, myślę, że tak; również dlatego, że nie stawia ograniczeń, jeśli chodzi o rodzaj użytego medium. Konieczna jest jednak bardziej profesjonalna aranżacja wystawy i większe możliwości techniczne, a także unikanie niedociągnięć organizacyjnych. Być może powstające właśnie w Szczecinie CSW da Przeciągowi taką możliwość.

III Festiwal Sztuki Młodych „Przeciąg"; Szczecin, 17.11 - 31.12. 2011. http://www.zachetaszczecin.art.pl/przeciag/index.php?y=2011&q=wystawa
Artyści zaproszenie do wystawy: Anna Bera, Karolina Breguła, Michał Bugalski i Mateusz Kiszka, Małgorzata Goliszewska, Justyna Górowska, Stefan Hanćkowiak, Aleksandra Ignasiak, Ewa Juszkiewicz, Bartosz Kokosiński, Milena Karolczuk, Tomasz Koszewnik, Paweł Matuszewski, Aurelia Nowak, Bartek Otocki,
Agnieszka Popek-Banach i Kamil Banach, Paulina Sadowska, Małgorzata Szymankiewicz, Dariusz Zatoka.
Kuratorka: Agata Zbylut; organizatorzy: Zachęta Sztuki Współczesnej w Szczecinie, Galeria 13 Muz.