Ikony zwycięstwa – SIEGesIKONen w Berlinie

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
SIEGESIKONEN / TRANS FORM – PLAKATY
SIEGESIKONEN / TRANS FORM – PLAKATY

Dawno nie widziałem tak imponującego skalą przedsięwzięcia jak wystawa SIEGesIKONen / transFORM. Zaistniała w wynajętej, nieczynnej już, wykupionej przez pewnego światowego bogacza stacji transformatorowej Humboldt Umspannwerk w dzielnicy Prenzlauer Berg w północnym Berlinie. Miejsce to, gdzie od kilku lat okazjonalnie prezentuje się sztukę, wynalazł dwa lata temu Józef Żuk Piwkowski, mózg całego przedsięwzięcia. Prowadził wtedy rozmowy w sprawie ewentualnej współpracy z Künstlerhaus Bethanien, Instytutem Polskim, galerią Ruine der Künste Wolfa Kahlena, Galerią Der Ort i Ambasadą RP. Tylko drobna część z tych rozmów przyniosła owoce, bo cały wysiłek organizacyjny wzięła ostatecznie na siebie strona polska. W budynku o ascetycznej fasadzie, wzniesionym z cegły i wzmocnionym konstrukcją żelbetową na około 4 tysiącach metrów kwadratowych, w przestrzeni z zachowanymi elementami elektrycznej infrastruktury, na kilku, od piwnic po strych, poziomach zaprezentowano dzieła ponad 100 artystów, głównie z Polski albo z Polską towarzysko związanych. Ich prace odnosiły się w różny sposób do polityczno-kulturowych przemian ostatnich trzech dekad. Chodziło oczywiście o jakże bliskie Żukowi Piwkowskiemu przełomowe lata 1980 i 1989, przywołane w kontekście 70-lecia wybuchu II wojny światowej i 20-lecia upadku komunizmu w Polsce. Dumnie wypinamy pierś, bo to u nas wszystko - co złe i dobre - się zaczęło. Czas więc na fetowanie zwycięstwa i dywidendę od Europy i świata z tego duchowego kapitału, bo dokonaliśmy prawie już przezwyciężenia skutków tej XX-wiecznej mrocznej, zbrodniczej tradycji. Pierwsi walczyliśmy z Hitlerem i pierwsi obaliliśmy komunizm. Listę wszystkich artystów odwołujących się bezpośrednio lub tylko na marginesie czy okazjonalnie do tego toposu zamieszczam na końcu, bo w tekście dalej przedstawione zostaną tylko wybrane wątki tej ogromnej wystawy.

SIEGESIKONEN / TRANS FORM – WIDOK WYSTAWY
SIEGESIKONEN / TRANS FORM – WIDOK WYSTAWY
SIEGESIKONEN / TRANS FORM – WERNISAŻ
SIEGESIKONEN / TRANS FORM – WERNISAŻ

Kuratorami, rozwijającymi swój wieloletni program cyklu ekspozycji zatytułowanych Ikony zwycięstwa (od pierwszej edycji w 2006 roku w warszawskiej Fabryce Norblina, a potem w skromniejszej wersji w Łódź Art Center w Łodzi, w 2007 roku w MCSW Elektrownia w Radomiu, i w tym roku w Sofii (z okazji 20-lecia polskich wyborów czerwcowych), byli Józef Żuk Piwkowski i Klara Kopcińska, współpracujący w ramach Galerii 2b oraz Stowarzyszenia Edukacji i Postępu STEP. Przy berlińskiej odsłonie dołączyli do nich kuratorzy Adam Klimczak, Jerzy Kalina, Magda Potorska, Renata Jaworska i Jan Gryka. Do ich strategicznego zaplecza instytucjonalnego (i finansowego) należały dwie mazowieckie instytucje, kontynuujące z powodzeniem i coraz większym rozmachem swą kulturalną ofensywę - głównym partnerem finansowym i organizacyjnym było Mazowieckie Centrum Kultury i Sztuki w Warszawie ze wsparciem Mazowieckiego Centrum Sztuki Współczesnej Elektrownia w Radomiu. Pomocy finansowej udzieliła również Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej, ambasada RP wspomogła organizację wernisażu; wymienia się też inne instytucje, służące skromniejszą pomocą: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, łódzką Galerię Wschodnią, Galerię Patio i inne). Pierwotny partner, czyli Christoph Tannert, dyrektor z Künstlerhaus Bethanien, wystąpił o dotację na organizację tej międzynarodowej wystawy artystów z Polski, Niemiec, Holandii, Norwegii i innych krajów europejskich, a także z Ameryki czy Izraela. Niestety, władze Berlina nie znalazły środków, by wesprzeć tę ważną inicjatywę, a przecież aktywizowała ona też grupę niemieckich artystów o korzeniach polskich oraz rdzennych Niemców (ponad 15%), jak współpracujący od wielu dekad ze zmarłym niedawno Bruszewskim (krzyczącym na wystawie w swym głośnym filmie YYAA! ) i dobrze znany w Polsce Wolf Kahlen (prezentujący na wystawie film z wiwisekcji starych Dłoni Ojca). Dziwny to doprawdy niedowład ojców miasta, bo przecież wydarzenie doskonale wpisywało się w obchody wspomnianych jubileuszy. Stosowną propagandę można było widzieć już na Hauptbahnhof, zanim jeszcze turysta pojawił się na reprezentacyjnej Unter der Linden (na fasadzie budynku dawnej polskiej ambasady). Wywieszono tam ogromne billboardy, wykorzystujące słynny plakat agitujący za głosowaniem na Solidarność w czerwcowych wyborach 1989 roku - wiekopomny kowboj z napisem W samo południe. Bo w Polsce wszystko się zaczęło.

KAZIMIERZ PIOTROWSKI NA FRIEDRICHSTRASSE, BERLIN 1942–2009, FOT. RYSZARD MALINOWSKI
KAZIMIERZ PIOTROWSKI NA FRIEDRICHSTRASSE, BERLIN 1942–2009, FOT. RYSZARD MALINOWSKI

Oficjalność tych jubileuszy nie jest chyba jednak tak fasadowa, jak małostkowość berlińskich polityków - w tym wypadku skąpych, za to łożących hojnie na renowację solidnych kamiennych fasad pomników pruskiej potęgi (Kahlen - może poruszony chorobą Bruszewskiego? - pouczał, że prawdziwe zwycięstwo pojawia się w chwili śmierci, gdy podejmujemy decyzję, czy uznajemy nasze życie za sukces czy porażkę). Inny bowiem ton mogliśmy wyczuć w przemówieniu kanclerz Angeli Merkel na Westerplatte - mniej urzędniczy, a bardziej ludzki. Wszyscy - Polacy, Niemcy, a nawet Rosjanie, jak łudzi nas Putin - pragniemy partnerstwa i normalności. Tę można dostrzec w takim oto obrazku, który już na wstępie dorzucam gratis Żukowi Piwkowskiemu i organizatorom. Otóż czekając na Friedrichstrasse na przystanku U-Bahn, zauważyłem pewną ikonkę zwycięstwa, dającą się zinterpretować jako zwycięstwo normalności. Wiszą tam fotosy z życia miasta, między innymi sielankowy obrazek z czasów II wojny światowej, przedstawiający okolicę tej ulicy w 1942 roku. Może dziś nie trzeba już grzeszyć niekonstruktywną ciekawością i dociekać, co też ten widoczny na fotografii wojak Wehrmachtu wiezie w plecaku i co ukrywa w teczce? Może łupy z Generalnej Guberni (czy nie czyjeś obrączki lub złote zęby z getta), a może po prostu kanapki, jakie dała mu troskliwa Mutti na drogę? Przeszłość i teraźniejszość splatać się więc powinny dziś w innym już nastroju - deklarują optymiści czy odpowiedzialni pragmatyści. A może trzeba było jednak profilaktycznie powiesić w miejsce fotografii na Friedrichstrasse (a nie na wystawie Ikony zwycięstwa) niemieckojęzyczną wersję obrazu Ryszarda Waśki z napisem: Ten obraz został usunięty z powodu zagrożenia bezpieczeństwa?

RYSZARD WAŚKO
RYSZARD WAŚKO

Na wystawie Veronika Peddinghaus przedstawiła wywiad z Marią Wachter, byłą aktywistką Komunistycznej Partii Niemiec i antyfaszystowskiego Frontu Ludowego i studentką międzynarodowej szkoły leninowskiej w Moskwie w latach 1935-37. Wachter opowiada, że nie widziała u swoich rodaków żadnego poważniejszego oporu wobec Hitlera. Zdradza nam, że większość komunistów niemieckich fatalistycznie czekała na wojnę, bo po niej dopiero miała nadejść w Trzeciej Rzeszy rewolucja. Dlatego poważnego oporu nie było. Dla podtrzymania tego mizernego sprzeciwu w Bielefeld nie zdecydowała się pomóc parze Żydów na granicy holendersko-niemieckiej w przemycie bagażu. Mimo ówczesnych wątpliwości dziś wie, że postąpiła słusznie, choć tamci trafili do obozu koncentracyjnego. Co zatem począć ze skomplikowaną tożsamością zwischen Widerstand und Anpassung - z owym dwuznacznym pomiędzy sprzeciwem i przystosowaniem się? Bo może nie wypada być już tak pedantycznym w dociekliwości i pamiętliwości, skoro w końcu wszyscy wtedy ginęli lub byli wypędzani? Czy nie lepiej robić wspólne biznesy?

W filmie Zdzisława Pacholskiego senator Andrzej Szczypiorski w towarzystwie Jana Lityńskiego wyznaje, że nie spodziewał się, że dożyje wyjścia wojsk radzieckich z Polski. Cieszy się z powodu otwarcia nowego rozdziału w stosunkach polsko-radzieckich - lepszego (jakby były jakieś dobre rozdziały!): Przecież byliśmy sąsiadami, jesteśmy, będziemy! Musimy współżyć, musimy współpracować... Sama mowa zdradza tego miodoustego agenta bezpieki, uchodzącego długo w pewnych kręgach za autorytet moralny. Motywy pragmatyzmu senatora Szczypiorskiego - tego człowieka małej wiary - są nam dziś znane. Lecz czyż nie na podobnym pragmatyzmie, na tym nawoływaniu do miłosnego uścisku wszystkich ze wszystkimi (jak chce Łódź Kaliska w swym malakologicznym, czyli zmiękczającym nas kiczu New Pop), ma polegać współczesne zwycięstwo, jak w pracy Wolfa Kahlena, w której z kielicha wypadają litery-ciasteczka układające się w napis Victory? A co z głosem tego zmiękczonego sumienia w chwili śmierci? Kto ma prawo to wszystko wycenić po latach? Kto ma osądzać tę niemonotoniczną logikę, unieważniającą wszelkie kalkulacje i szlachetne intencje w sytuacji terroru? Andrzej Dłużniewski podchodzi do kwestii spokojnie i filozoficznie, kontemplując swoją pracą z szachami fenomen wszechobecnej gry. A Bruszewski krzyczy na wystawie i krzyczy...

ŁÓDZ KALISKA
ŁÓDZ KALISKA

ANDRZEJ DŁUŻNIEWSKI
ANDRZEJ DŁUŻNIEWSKI

 

Wystawa powinna na te pytania odpowiedzieć, choć typograficzny układ tytułu może sugerować, że mamy tu do czynienia po prostu ze zwycięstwem obrazu (ikonicznym zwrotem naszego humanizmu nihilistycznej cywilizacji obrazkowej i komputerowej translacji, skazującej realność na delete w ramach wirtualnej unifikacji). Pokazują to dzieła Joanny Krzysztoń lub obrazy rozsyłane w MMS-ach i malowane później przez Edytę Jaworską-Kowalską. Byłoby to po prostu zwycięstwo wizualnej kultury konsumpcyjnej (propagowanej w ostatnich latach przez beztroskich kolegów Marka Janiaka), a nie konkretnych obrazów, za którymi ukrywają się brzemienne sensy, etosy: patetyczne (jak obrazy Bożeny Biskupskiej), satyryczne (jak w Retransmisji Rytki), ale też karnawałowe (jak w Rewolucji Krasnoludków Pomarańczowej Alternatywy z Majorem Fydrychem na czele). Atopię należało dobrze wyeksponować, ale ja bym pewne dzieła - jako nazbyt formalistyczne i neutralne w swym ludyzmie czy konceptyzmie - po prostu usunął z wystawy, wedle zasady Arystotelesa, że taka sztuka może tu być i nie być. Nie podam nazwisk, bo artyści niczemu nie są tu winni, a ich koncepty byłyby właściwsze na inną okazję. Jednak kuratorzy wystawy piszą, że narrację o sztuce współczesnej rozwijają na osnowie procesu historii społecznej. Przemiany polityczne pozwalają spojrzeć nawet na formalistyczne czy konceptualne z istoty swej prace w inny sposób. Kluczowym przykładem jest przetworzony przez samego Żuka Piwkowskiego Pierwszy film - ten z wychodzącymi z fabryki ludźmi, ukazujący, jak mniemam, narodziny i zwycięstwo ornamentu z ludzkiej masy w sensie Krakauera. Zapewne kuratorzy mają tu rację (ale pozwolę sobie dodać słówko „ale"...)? Wystarczy, sugerują, powtórzyć zwykły piec kaflowy z Galerii Wschodniej, sfotografowany przez Tomasza Matuszaka, czy przywołać chorobliwą manię porządku Jana Gryki, by uzyskać zmartwychwstanie demonicznych ikon z epoki totalitarnego porządku, tak bardzo destrukcyjnego dla podmiotowości (ukrytego nawet w banknotach, jak sugeruje Veronika Peddinghaus). To są sugestie istotne i przekonują mnie. Ale pojawia się niekiedy wrażenie ucieczki przestrzeni i nieco ryzykowna, nadmierna emulacja sensów. Za to grzechem wielkim jest pominięcie takich fundamentalnych dla tematu artystów, jak choćby Krzysztof M. Bednarski, Gruppa (jest tylko Ryszard Grzyb z postulatem, by uważać na czołg, i ze sloganem, że wolny rynek zniewala człowieka). Brak Zbigniewa Libery (obecny tylko jako chłopak spod trzepaka, który mimo to osiągnął sukces, na świetnym portrecie Rolkego). Rozstrzygająca wszak ma być ta dziejowa perspektywa, zmiana naszego stosunku do historii, do siebie samych czy do pomników i przestrzeni z jej estetyką w ogóle, co śledzi Teresa Gierzyńska. Pewnie chciano zasugerować, że potrafimy bawić się formą, za którą już nie musi skrywać się cały Dekalog, jak u Gierowskiego? Gdy dopytywałem się Żuka Piwkowskiego o tę perspektywę, wytykając mu brak kluczowej tu pracy Lider Grzegorza Klamana, wydawało mi się, że ten krytyczny aspekt umknął mu zupełnie. A przecież Lech Wałęsa, wynajmujący się Ganleyowi za pieniądze, a właściwie kupczący swoją ikoną zwycięstwa, to jednoznaczny znak czasu, zwłaszcza dla zawistnych prawdziwych patriotów.

STEFAN GIEROWSKI
STEFAN GIEROWSKI

JERZY KALINA
JERZY KALINA

 

Rekonstruując zamysł generalnych kuratorów trzeba przyznać, że Żuk Piwkowski reprezentuje wraz z Klarą Kopcińską, ale też na przykład z Jerzym Kaliną (pokazał min. w piwnicy wariacje na temat autentycznych noszy z Powstania Warszawskiego obok podświetlonych sarkofagów ze styropianu, jakby z białego marmuru, a powyżej Cud nad Wisłą, czyli spanie na tymże styropianie ochotników, przeważnie artystów z Polski), pewien bardzo cenny w naszym polskim myśleniu o sztuce nurt, który można nazwać etycznym. Swego czasu taką etyczną historię sztuki proponował u nas Piotr Piotrowski, ale była ona oparta na nieznośnym już dla szerokich kręgów etosie komunizującej awangardy. Kuratorzy Ikon zwycięstwa opierają się na systemie wartości polskiej Solidarności, wiedząc, że tradycja ta stanowi potężny kapitał kulturotwórczy. Sekunduje im w tym od wielu lat Andrzej Mitan ze swym Polskim poematem dydaktycznym (performans z Tadeuszem Sudnikiem na wernisażu). Jeśli już pojawia się krytycyzm, to tak niejednoznaczny, jak w akcie celebracji zawieszania flagi narodowej w filmie Michała Brzezińskiego. Wieszają ją wynajęci przez urząd pracownicy, a artysta ukazuje ten akt w zwolnionym tempie i przy akompaniamencie uwznioślającej muzyki. Nie wiadomo, czy śmieje się, czy ubolewa z powodu, że ani tu śladu patriotycznej świadomości? Ten nurt parakrytyczny, czy raczej jego cień, pojawia się tylko potencjalnie w portretach plejady gwiazd polskiej sztuki autorstwa Rolkego (notabene świetny pomysł, by pokazać Niemcom, że i my mamy nieodkryte przez nich artystyczne osobistości mogące wystąpić obok Beuysa). Będąc ostatnio w Brukseli, widziałem świetną wystawę fotografii, której bohaterami byli właśnie wybitni twórcy włoskiej kultury. Uważam to więc za doskonały pomysł, by pokazać polskie indywidualności i oddać im głos. Sprzymierzeńcem kuratorów okazuje się tu tytan nad tytany - Robakowski, niedoceniony u nas jako rezonujący historyk sztuki. Potrafi on niekiedy genialnie ocenić patos wielkiej tradycji awangardowej, a zarazem ukazać jak chyba nikt totalitarną przemoc modernizmu, będąc zarazem prześmiewcą PRL-u jako bękarta tej modernizacji. Od wielu dekad odgrywa z kolegami farsę artysty zza żelaznej kurtyny (jak w asteicznej parodii rozmowy pijanego ojca z synem w realizacji Alexandra Honorego). Do tego wątku dodałbym też interesujący pomysł Dominiki Truszczyńskiej, by podjąć próbę spojrzenia na minioną rzeczywistość oczami Hasiora - artysty uchodzącego w niektórych kręgach za zbytnio uwikłanego w mechanizmy kariery w PRL-u. W tym kontekście polskiego panteonu zaprezentowano też kolekcję Marka Nemirskiego z muzyczną transkrypcją (autorstwa Łukasza Borowickiego) 60 odcisków palców takich geniuszy, jak Dróżdż, Winiarski, Kamoji czy Partum, uzupełnioną o twórców młodszych. W tym wątku umieściłbym także pracę Ryszarda Ługowskiego (apokaliptyczny żart ze srebrnym globem). Takie pomysły miały z pewnością ożywić wystawę asteizmami i złagodzić jej doniosłą historycznie powagę, przełamując nieco dramaturgię śladu, jaki pozostawiamy po sobie w dziejach (wspomnij memento Kahlena!).

KOLEKCJA MARKA NIEMIRSKIEGO
KOLEKCJA MARKA NIEMIRSKIEGO

RYSZARD ŁUGOWSKI
RYSZARD ŁUGOWSKI

 

Co do uzupełnienia kwestii panteonu, to Żuk Piwkowski wydaje się immunizowany na niektóre dominujące na naszym polskim podwórku środowiska. Dlatego on i jego przyjaciele zrezygnowali z wielu artystów, którzy zostali już przez system instytucjonalny i aparat państwowy wyeksploatowani jako sławy przewijające się na wystawach, w galeriach i w mediach, lub jako wiodący skandaliści. Grzegorz Kowalski został ukazany wyłącznie jako patron polskiej obsceny w obiektywie Rolkego, a dorobek jego uczniów - Althamera, Kozyry czy Żmijewskiego - zupełnie tu zignorowano, podobnie jak sztukę religijną lat 80. w stylu Boruty, sztukę krytyczną lat 90. w stylu Klamana, następnie feministyczną czy gejowską etc., które Żuk Piwkowski uznaje za ślepe uliczki. Głosi hasło: Sztuka jest najważniejsza!, zaznaczając przy tym, że nie można pomijać ważnych społecznie i historycznie kwestii. Sztuka może z nich czerpać moc, podobnie jak sama z siebie, ale musi przy tym dawać szansę widzowi, by mógł z niej czerpać coś pożytecznego dla siebie, a nie toksyny jako chwilowo podniecające prochy. Sztuka ma wartość poznawczą. Ponadto sztuka najlepiej łagodzi obyczaje. W tym społecznym oddziaływaniu jest ona jako forma komunikacji niezastąpiona. Sztuka musi wiązać się zatem z odpowiedzialnością. Nie może być epatowaniem perwersją czy skandalem (stąd wiele wykluczonych sław na wystawie - świadoma decyzja!). Zapytany, czy perspektywa Świdzińskiego byłaby zgodna z jego podejściem, odpowiada, że nie zastanawiał się nad nią, ale nie wyklucza tu zbieżności. W praktyce jednak postawa Piwkowskiego jest raczej niezależna od kontekstualizmu i nieco ryzykowna metodologicznie. Wprawdzie pokazuje się witalizm polskiej sztuki (np. film Połoma o twórczości z lat 80., o sławnym przecież Robakowskim głoszącym program Sztuka to potęga, o słynnej Konstrukcji w procesie jako dorobku kręgu Ryszarda Waśki etc.), a do tego aktywizuje się innych ludzi, mniej znanych, a wybitnych i utalentowanych, pomysłowych i z poczuciem humoru pasjonatów sztuki, jak Jan Pieniążek, niemniej taktyka ta również może prowadzić z jednej strony do wprawdzie mniej opatrzonej, ale jednak ludycznej przypadkowości, a z drugiej do innej formy ekskluzywizmu towarzyskiego. Należałoby raczej zawsze przy takiej ważnej okazji, gdy chodzi o reprezentację polskiej kultury na zewnątrz, wzbijać się ponad swobodną grę wyobraźni i inne ograniczenia. Chodzi przecież o święto Solidarności, na które powinniśmy zaprosić sławnych i dotąd pomijanych czy wręcz celowo wykluczanych. Byłoby to wspólne zwycięstwo i nasza ikona zwycięstwa.

Pamiętajmy o ograniczeniach. A te dają o sobie znać na każdym kroku, co widzieliśmy na państwowych obchodach. I z najbardziej nawet niespodziewanej strony, o czym świadczy przypadek Kuśmirowskiego. Tego utalentowanego iluzjonistę i fałszerza rzeczywistości niejako wyjęto ze składu Żuka Piwkowskiego, o czym mi z irytacją opowiadał. Kuśmirowski był w spisie, szykował dla Żuka realizację. W pewnym momencie przestał się odzywać. Bynajmniej nie umarł i nie zachorował. Po prostu, jak to się mówi, olał kuratorów. Wbrew pierwotnej wspólnej inicjatywie, Kuśmirowskiego pokazano właśnie ekskluzywnie w berlińskim Polskim Instytucie (wcześniej przechwycono Ciołka i Niedenthala, chociaż ci nie wycofali się z Ikon, bo dogadali się z Żukiem). Zamiast połączyć siły, jak planowano, i o co zabiegał Piwkowski, by mocniej wystąpić w Berlinie i by dobrze rozpropagować wielką inicjatywę Ikon zwycięstwa, zaserwowano niepojęty zupełnie separatyzm. Zignorowano doniosłość chwili i potrzebę wspólnej inicjatywy, grzebiąc etykę Solidarności, którą szczycą się - oby nie fasadowo - władze RP. A przecież takich wystawek jak Kuśmirowskiego można robić bez liku. Wielkiej kontekstualnej inicjatywy nie godziło się więc torpedować, tym bardziej przez oficjalną instytucję kultury państwa polskiego. Zamiast pomóc, chcieli podobno od Żuka wyciągnąć jeszcze pieniądze za dystrybucję ulotek (przykra sprawa!). Tu może potrzebny jest apel do pana ministra Zdrojewskiego, by coś z tym zrobił, dając ostrzeżenie technostrukturze pracującej w placówkach poza granicami kraju. Niechże urzędnicy wykazują się w przyszłości większą dyplomacją i zrozumieniem naszego interesu (od mistrza mimikry tego nie wymagajmy, rozumiejąc, że musi działać egoistycznie i bezwzględnie, dla dobra swojej sztuki znalezionej na pchlim targu, a zatytułowanej Robert Kuśmirowski 1939-2009, 01.09.2009, godz.19:00, Polski Instytut, Burgstr. 27). Żuk Piwkowski padł więc ofiarą swojej maksymy: Sztuka jest najważniejsza!

Tymczasem mimo trudności kuratorzy SIEGesIKONen próbowali ten etos Solidarności rozwijać. Dobitnie świadczy o tym dobór większości dzieł komentujących potężną rolę przemian dekady 1980-89. Zadbano o ukazanie ówczesnej pomysłowości naszej sztuki plakatowej (w oparciu o kolekcję Jerzego Brukwickiego). Niewątpliwie potężną stroną wystawy jest fotografia - wybitnie artystyczna, ale i użytkowa (dokumentacyjna, reportażowa, stanowiąca wsad dziejowy, który oplata swą inwencją sztuka), by wymienić świetny materiał udostępniony przez Erazma Ciołka, Jerzego Kośnika, Chrisa Niedenthala, Krzysztofa Wojciechowskiego czy Mirosława Stępniaka. Są w tym zbiorze perełki - ksiądz czy może raczej agent przemawiający przez megafon z wozu ZOMO? Jest to tym ciekawsze, że konteksty ukazujące charakter PRL-u, martyrologię i pokojowy zryw narodowo-wyzwoleńczy, skonfrontowano z jego skutkami. Pokazano bowiem oblicze pokolenia walczącego z systemem w konfrontacji z wolnymi już jakoby obywatelami (choć na takich nie zawsze wyglądają na portretach Michała Wasążnika). Wszyscy mogą się cieszyć zdobyczami demokracji. Już bez tych niezbędnych dziejowych, nostalgicznych czy melancholijnych obciążeń, jak zacytowana przez Krzysztofa Wojciechowskiego wzruszająca rodzinna fotografia z kobietami i gołębiami, wykonana miesiąc przed napaścią Hitlera na Polskę.

Stąd Oda do Naroda, bo pierwszym uderzeniem wystawy - na wejściu - były rozneglizowane damy na lodach Łodzi Kaliskiej, propagującej od paru lat swój New Pop jako nowy typ socjalizacji proponowany dla tej części Europy, pogrążonej w szowinizmach i nacjonalizmach, jak i w romantycznych mrzonkach o kulturowej autarkii. Coraz mniej takich wysp jak wieś Mieleszki pod białoruska granicą, której społeczność sfotografował Paweł Grześ. Są to dla samozwańczych modernizatorów narodu i głosicieli globalnego New Popu jakby podludzie, skazani na kulturowe wytępienie. Oto zwłoki tej wymierajacej kultury wystawione przed chatą - na pokaz. Ten straszliwy New Deal jest zwycięski i obecny na wystawie. Towarzyszące mu rozluźnienie obyczajów, eksplozja najdziwniejszych zachcianek i ludyzm jakby wypełzają spod znanego nam słynnego okrągłego stołu, jak we wspólnej, nieco absurdalnej, instalacji Adama Klimczaka, Vardy Getzow i będącego tu dla mnie odkryciem Wiktora Polaka. Ten ostatni czytać chce bajki dzieciom w telewizji, siedząc nagi wśród lalek na kanapie, co widzimy w monitorze pod stołem. Ukrył się więc ze swymi wątpliwymi pomysłami i skłonnościami pod tym wyjątkowo czcigodnym meblem tak, jak niegdyś anarchizująca życie Łódź Kaliska pod etyką politycznej poprawności.

TOMASZ SIKORSKI, „NIEMCY WYKUPUJĄ POLSKĘ”
TOMASZ SIKORSKI, „PRUSAKI TOCZĄ FRANCJĘ"

Każdy język - jak powiada Marek Glinkowski - inaczej pamięta, inaczej rozumie historię i wartości etc. Gdy Jaśmina Wójcik zabawia się nad morzem, nie musi już rozumieć, czym ono było dla pokolenia Eugeniusza Kwiatkowskiego, budującego port w Gdyni. Możemy tylko próbować odgrywać dawne role, wcielając się w historyczne kostiumy z totalitarnej epoki, jak sugeruje Bettina Cohnen czy Jacek Bonecki w fotografii inscenizacji desantu w Normandii ... na Helu (rekompensuje on tu nieobecność Pozytywów Libery). Bo ci, co osobiście nie przeżyli klęski i zwycięstwa, reprodukują tylko cudzą pamięć, jak w dzieciństwie Tomasz Sikorski rysujący Bitwę pod Grunwaldem, a dziś świadomie biorący udział w grze o historyczną pamięć i redystrybucję stereotypów oraz narodowych ambicji w projektach nowych flag dla Europy i w anatomii ambientu jakby idealnej niemieckiej patriotki, ucieleśnianej dziś przez Erikę Steinbach (Gute Frau). Flagami zabawia się też Paweł Susid, ale raczej pod kątem formalnym, typologicznym i krajoznawczym (w aspekcie barwnej rozrzutności danych społeczności, niczym Malewicz w swej ekonomii koloru). Inny jeszcze stosunek do flagi ma Krzysztof Wojciechowski, pokazujący film z niszczejącą flagą Polski, która odrasta na wietrze (o Brzezińskim już wspomniałem).

Szkoda, że nie można omówić tu szczegółowo wymienionych prac. Wielu artystów i wiele kapitalnych dzieł zostało w tej recenzji pominiętych, ale znajdą one zapewne dobrą prezentację i interpretację w katalogu wystawy. Jej pragmatyczny sens najlepiej chyba oddał emigrant, od 1963 roku w Chicago, absolwent łódzkiej filmówki - Wojtek Sawa. Jego pierwszego spotkałem podczas zwiedzania, oglądając zbiór historii ludzkich pt. Podaruj zmarszczkę - podaruj opowieść. Podczas wernisażu zademonstrował performance Burden - Obciążenie - Belastung. Idąc przez życie, nabieramy obciążeń. Więc każdy mógł ulżyć performerowi (Michał Molka), odklejając mu z głowy kamyk z odpowiednią adnotacją: żal, zalęknienie, rezygnacja, by przyczepić do ściany. Zwykle to człowieka stawia się pod ścianą. To bardzo piękna, klarowna, zwięzła, terapeutyczna idea. Kunst macht frei! - powiedzmy za Jerzym Kaliną, przytaczając ten powtarzany i przez innych slogan. Mnie ta wystawa w jednym miejscu ulżyła, w innym dociążyła swym balastem (chodzi głównie o grzechy technostruktury, które od lat piętnuję). Ponadto, ukradziono monitor i rzutnik pożyczony od Ługowskiego (co przełamuje pewien niemiecki stereotyp o Polakach i stanowi małe zwycięstwo nad pysznymi Germanami). Jest jak jest! (na przykład na Friedrichstrasse) - uczy stary mędrzec Świdziński, który mógłby być patronem tej kontekstualnej, interesującej, zrobionej z rozmachem trzydniowej wystawy.

SIEGesIKONen / trans form
Michael Agacki, Guy Avital, Dobrochna Badora, Krzysztof Baran, Grażyna Bartnik, Jacek Bąkowski, Janusz Bąkowski, John von Bergen, Czesław Bielecki, Bożenna Biskupska, Jan Bokiewicz, Wojciech Bruszewski, Michał Brzeziński, Maciej Buszewicz, Piotr Bylina, Janusz Byszewski, Rafał Chmielewski, Krzysztof Cichosz, Erazm Ciołek, Bettina Cohnen, Witosław Czerwonka, Andrzej Dłużniewski, Mirosław Dembiński, Kurt Fleckenstein, Borena Frasheri, Waldemar Major Fydrych, Henryk Gajewski, Varda Getzow, Stefan Gierowski, Teresa Gierzyńska, Marek Glinkowski, Sylwia Górak, Jan Gryka, Paweł Grześ, Ryszard Grzyb, Alexander Honory, Andrzej Janaszewski, Jerzy Janiszewski, Renata Jaworska, Edyta Jaworska-Kowalska, Beatrice Jugert, Wolf Kahlen, Andrzej Kalina, Jerzy Kalina, Łódź Kaliska (Marek Janiak, Andrzej Kwietniewski, Makary Andrzej Wielogórski, Adam Rzepecki, Andrzej Świetlik), Inka Kardys, Adam Klimczak, Klara Kopcińska, Jerzy Kośnik, Joanna Krzysztoń, Jan Kubasiewicz, Ewa Kulasek, Jerzy Kutkowski, Roman Lipski, Andrzej Maciej Łubowski, Paweł Łubowski, Ryszard Ługowski, Tomasz Matuszak, Andrzej Mitan, Piotr Młodożeniec, Gabriela Morawetz, Chris Niedenthal, Marek Niemirski, Ivo Nikić, Zdzisław Pacholski, Veronika Peddinghaus, Jarosław Perszko, Jan Pieniążek, Józef Żuk Piwkowski, Wiktor Polak, Janusz Połom, Julian Henryk Raczko, Grzegorz Rogala, Tadeusz Rolke, Zygmunt Rytka, Oskar de Sage, Wojtek Sawa, Thyra Schmidt, Tomasz Sikorski, Mariusz Sołtysik, Susanne Starke, Mirosław Stępniak, Tadeusz Sudnik, Paweł Susid, Anna Szprynger, Dominika Truszczyńska, Dagmar Uhde, Michał Wasążnik, Maria Wasilewska, Andrzej Wasilewski, Maria Waśko, Ryszard Waśko, Ricardo Perero Wende, Krzysztof Wojciechowski, Jaśmina Wójcik, Tomasz Zawadzki, Kacper Ziółkowski i Izabela Żółcińska

Berlin, 31.08 - 3.09.2009

ANDRZEJ MACIEJ ŁUBOWSKI
ANDRZEJ MACIEJ ŁUBOWSKI

ANNA SZPRYNGER
ANNA SZPRYNGER

GRZEGORZ ROGALA
GRZEGORZ ROGALA

IVO NIKIĆ
IVO NIKIĆ

TOMASZ ZAWADZKI
TOMASZ ZAWADZKI

GUN SCULPTURE, SANDRA BROMLEY, WALLIS KENDAL, FOT. KRZYSZTOF WOJCIECHOWSKI
GUN SCULPTURE, SANDRA BROMLEY, WALLIS KENDAL, FOT. KRZYSZTOF WOJCIECHOWSKI

Ikony zwycięstwa
Izabela Żółcińska, Wszystko, co we mnie czerwone, fot. Józef Żuk Piwkowski
Ikony Zwycięstwa
Jan Gryka, fot. Józef Żuk Piwkowski
Ikony Zwycięstwa

 Tomasz Matuszak, Obssesive multiplications

Ikony Zwycięstwa

Józef Żuk Piwkowski, Pierwszy film, 1980, na pierwszym planie "Kopalnia Wujek"


Ikony Zwycięstwa

Volf Kahlen,Victory, fot. Krzysztof Wojciechowski

Ikony Zwycięstwa
HUmboldt Berlin (Umspannwerk), Ikony Zwycięstwa, fot. Józef Żuk Piwkowski