Dwugłos na temat wystawy Wojciecha Wilczyka "Niewinne oko nie istnieje" (plus replika)

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Dylematy „nowego dokumentu"

Tytuł wystawy prac Wojciecha Wilczyka Niewinne oko nie istnieje zorganizowanej w Atlasie Stuki w Łodzi jest tyle o interesujący, co dla specjalistów banalny, gdyż od dawna wiadomo, że „niewinne oko nie istnieje". Mieli tego świadomość dokumentaliści i reżyserzy przynajmniej od lat 60. XX wieku, aby przypomnieć słynny film Chłodnym okiem (Medium Cool) Haksella Wexlera.

Chełm, Synagoga, 02.12.07.
Chełm, Synagoga, 02.12.07.Kargowa, Synagoga, 29.03.08.
Kargowa, Synagoga, 29.03.08.
Kraków Bejt ha-midrasz Halberstama, 25.09.08.
Kraków Bejt ha-midrasz Halberstama, 25.09.08.

Ekspozycja i monumentalna książka pod tym samym tytułem, świetnie wydana przez wydawnictwo Ha-art, jest ważnym dokonaniem na mapie fotografii dokumentalnej. Zwracają uwagę dobrze napisane i komplementarne teksty, przedstawiające problem synagog i domów modlitw niemalże z wszystkich punktów widzenia. Może najmniej od strony fotograficznej, chociaż poruszamy się w języku fotografii a w mniejszym stopniu historii. Z kilku zamieszczonych w tej książce tekstów o projekcie Wilczyka uwagę moją zwrócił wywiad przeprowadzony przez Elżbietę Janicką, która rozmawia o fotografii, nie zaś, jak inni, o historii, religii, pogardzie, antysemityzmie. Co do ogromu wymiaru historycznego ekspozycji - nie ma wątpliwości. Krakowski fotograf w ciągu kilku lat wykonał gigantyczną pracę, ale mam zastrzeżenia do stylu.

Patrząc na ostatnie lata w fotografii Wojciecha Wilczyka zauważymy przejście od fotografii czarno-białej, „typologicznej" w konwencji Becherów do ironizowania w niezbyt dla mnie ciekawym cyklu kolorowym - Życie po życiu na temat karoserii samochodowych. Zbyt szybko zmienia on jednak konwencje, co świadczy że w dalszym ciągu poszukuje i nie znalazł własnej formuły. Powstaje pytanie, czy ją odnajdzie?

Na wystawie w Łodzi w jednej sali widzimy kilkanaście fotografii, nad którymi autor panuje w sposób całkowity. Zawłaszcza fotografowane obrazy dostosowując je do lakonicznej wypowiedzi, która ma w sobie widzenie zobiektywizowane, typologiczne choć w samych skromnych/niewinnych ujęciach skrywa się dramat i krzywda ludzka. Ale w drugiej sali, podobnie jak w albumie, oglądamy zbiór zdjęć, który dowodzi, że autor nie panował nad kolorem fotografując o różnej porze roku i dnia. Można nawet powiedzieć, że zdominowała Go architektura a Jego praca przybrała wymiar anonimowej, nieco amatorskiej, mimo niewątpliwego profesjonalizmu Wilczyka. Czego zatem zabrakło? Przede wszystkim własnego stylu, który można odnaleźć w fotografiach wielkich postaci dokumentu: Jana Bułhaka, Andrzeja J. Lecha, Wojciecha Zawadzkiego, Ewy Andrzejewskiej czy przede wszystkim Bogdana Konopki. Przy swoim nacjonalizmie i swoistym pojęciu polskości Bułhak w znakomity sposób potrafił fotografować architekturę - w planie ogólnym a także w detalu, bo dlaczego nie mówić o świecie za pomocą fragmentu czy nawet ornamentu. Jednak jest to bardzo trudne do wykonania w materii fotografii. Oczywiście można wyrazić wątpliwości czy przywołani przez mnie fotografowie to dokumentaliści. Nie wdając się w analizę zjawiska zakładam, że tak i najbardziej przekonujący są tutaj Lech a może Konopka, którzy panują nad materią fotografowaną w sposób prawie doskonały. Z jednej strony nawiązują do fotografii XIX wieku z drugiej stworzyli niepowtarzalny styl, który w przypadku Konopki został zauważony w Europie. Jako przykład artysty, który wypracował własny styl można wymienić Johna Davisa, który panuje nad fotografowaną rzeczywistością a nawet w przedziwny sposób zaklina ją.

Natomiast w bardzo wielu pracach Wilczyka mamy nie tylko różne plany, co jest naturalne, ale w różny sposób użyty jest sztafaż - samochody, ludzie, napisy, etc. Światło raz jest ciepłe, innym razem zimne, w różny sposób układają się cienie na architekturze. Powstaje wrażenie braku spójności i chaosu stylistycznego. Myślę jednak, że Wilczyk dopiero rozpoczął swoją pracę nad cyklem, który przede wszystkim trzeba pogłębić ideowo nadając mu kolejne znaczenia, aby uwolnić się od historyzmu. Można by także cykl ten rozwijać w sposób antropologiczny, poruszając problem dewastacji świątyń - prawosławnych, ewangelickich czy katolickich, ale zdaję sobie sprawę, że taki aspekt nie musi interesować Wilczyka. Może być wręcz sprzeczny z jego zamierzeniami. Innym rozwiązaniem jest rozwijanie poruszonego przez artystę aspektu w kierunku dziennikarstwa multimedialnego, co zauważyliśmy na wystawie w Atlasie Sztuki, choć wolałbym usłyszeć autentyczne głosy nagrane przez autora niż wystudiowany głos lektora. To metoda stosowana z różnym powodzeniem np. przez Krzysztofa Wodiczkę, która może mieć swoją dodatkową dramaturgię w procesie ożywiania fotografii.

Ekspozycja Wilczyka jest potrzebna. Na razie spełnia się raczej w stopniu historycznym niż fotograficznym. Wybrane prace podobają mi się, ale w stosunku do całości zaprezentowanej w slajd-show i książce mam wiele wątpliwości. Wystawa porusza problem, o czym napisała w swym tekście Eleonora Bergman, którego obecnie nie można rozwiązać. Co zrobić ze sklepami czy basenem w synagodze? Zagadnienie to było przedmiotem pokazu Rafała Jakubowicza (Pływalnia, 2003).

Interesuje mnie, jak będzie wyglądała kolejna ekspozycja Wilczyka? Poruszony przez Niego, modny obecnie temat, jest realizowany także przez innych fotografów. W styczniu 2009 w Słodowni Grażyny Kulczyk odbyła się wystawa Piotra Piluka Z(a)miana. Synagogi w Polsce. Dlaczego nikt o niej nie pisze, tego niestety nie wiem. Ale przypuszczam, że nie dorównuje ona poziomem opisywanej ekspozycji Wilczyka, której idee czekają na dalsze kontynuacje.

Krzysztof Jurecki  

Widok wystawy Wojciecha Wilczyka w Galerii Atlas Sztuki w Łodzi, fot. am
Widok wystawy Wojciecha Wilczyka w Galerii Atlas Sztuki w Łodzi, fot. am
Wernisaż wystawy Wojciecha Wilczyka w Galerii Atlas Sztuki w Łodzi, fot. am
Wernisaż wystawy Wojciecha Wilczyka w Galerii Atlas Sztuki w Łodzi, fot. am
Widok wystawy Wojciecha Wilczyka w Galerii Atlas Sztuki w Łodzi, fot. am
Widok wystawy Wojciecha Wilczyka w Galerii Atlas Sztuki w Łodzi, fot. am

O stylu w fotografii. Adam Mazur

Krzysztof Jurecki od dawna słynie z polemicznego temperamentu. W „Obiegu" wciąż pamiętamy wymianę zdań z Józefem Robakowskim; wymianę, która zakończyła się złożeniem w sądzie przez krytyka pozwu przeciw artyście. Ciesząc się z powrotu Krzysztofa Jureckiego do „Obiegu" mam nadzieję, że nasz spór nie skończy się jednak w sądzie. Rzuconą mi w twarz rękawicę podejmuję występując w roli podwójnej: kuratora wystawy, której recenzję Jurecki nadesłał do publikacji, a także redaktora współredagowanego przeze mnie „Obiegu". Ambiwalentny tekst Krzysztofa Jureckiego to kolejny odcinek emocjonującego serialu pt. „wojna polsko-polska o fotografię artystyczną", walki na miny pomiędzy byłym kustoszem Muzeum Sztuki w Łodzi i „całą resztą" niewielkiego stosunkowo środowiska, w tym Wojciechem Wilczykiem i niżej podpisanym. Warto jednak tekst „Dylematy nowego dokumentu" potraktować poważnie i nie personalnie, choćby z tego względu, że napisany został przez osobę, której wpływ na fotografię w Polsce był jeszcze do niedawna istotny. A i dziś autor publikowanej w „Obiegu" filipiki ma wiele do powiedzenia nie tylko jako marginalizowany przez wielu redaktorów krytyk, ale także jako kurator choćby tegorocznego Biennale Fotografii w Poznaniu.

Pominąwszy drobiazgi takie jak nietrafność porównania z filmem Haskella Wexlera czy „niedostrzeżenie" właściwego kontekstu tytułu wystawy skupię się na kwestii zasadniczej, jaką jest „styl" - czy też jego brak - w fotografiach Wojciecha Wilczyka.

W tekście Jureckiego pozytywna ocena zdjęć osiemnastu eksponowanych w jednej z sal galerii Atlas Sztuki łączy się z rozczarowaniem fotografiami prezentowanymi jako slideshow w sali drugiej. O ile w białym, galeryjnym kubiku Wilczyk „panuje w sposób całkowity" nad „zawłaszczonym" obrazem fotograficznym, o tyle w sali projekcji to panowanie traci. Architektura zaczyna dominować, kolor ulega zaburzeniu, a nade wszystko zdjęciom brak jest stylu. Nie byłoby może w tym dialektycznym porównaniu nic dziwnego, gdyby nie fakt, że eksponowane w galerii, oprawione fotografie pochodzą z tej samej serii, która w całości pokazywana jest jako projekcja z towarzyszącym jej głosem lektorów czytających relacje ze spotkań Wilczyka z mieszkańcami fotografowanych miast, miasteczek i wsi. Innymi słowy, pisząc o tych samych zdjęciach, z jednego i tego samego projektu recenzent feruje dwie sprzeczne oceny. Być może to przejście od fotografii powieszonych na ścianie do ruchomego obrazu projekcji (dodatkowo uzupełnionej głosem lektora) zmyliło krytyka fotografii.

„Styl w fotografii" to dość kaleka kalka ze znanej i przebrzmiałej propozycji „starej historii sztuki" o nazwie „styl w malarstwie". O to kiedy skończyła się historia sztuki jako historia stylów w malarstwie można się spierać, ale z pewnością wykańczali ją w podobnym czasie Duchamp, Malewicz, Breton, Rodczenko i inni. Wykończyła tę ideologiczno-estetyczną opcję także fotografia, która jako medium ściśle techniczne, bezduszne i anty-ekspresyjne znosiła pojęcie stylu i wprowadzała „styl zero". Dlatego tak bardzo cenili ją np. konceptualiści. Jednak fotografia jako przezroczyste medium idei także okazała się fikcją. Ale powrotu do „stylów" już nie było. Styl w jakiejś mierze zastąpiła stylizacja. O brak stylizacji właśnie chodzi Jureckiemu, gdy w kolejnych tekstach dowodzi, że Wilczyk skończył się wraz z jednym ze swoich pierwszych cykli fotograficznych, czyli „Z wysokości". Stylem w tej serii byłoby charakterystyczne fotografowanie w czerni i bieli z wysokości pierwszego, drugiego piętra, tuż nad poziomem dachów szarego Śląska. To jednak była stylistyczna choroba młodości i Wilczyk z tej wątpliwej maniery szybko zrezygnował organizując ruch „fotorealistów", który potem funkcjonował pod nazwą „nowego dokumentu". Nowego, czyli nie starego, a więc dokładnie przeciwnego wystylizowanej mgiełce zdjęć Bułhaka i jego epigonów. Przeciwnego Konopce i Lechowi i ich stylowej czarnej ramce dookoła niewielkiego, malowniczego obrazka. To wszystko odrzuca Wilczyk i wielu fotografów, których zaliczyć można do „nowego dokumentu" właśnie. Fotografii miast i miasteczek Wilczyk nie stylizuje na XIX wiek, lecz fotografując je ostro i w kolorze przekazuje obraz współczesnej polskiej prowincji. Nieprzypadkowo podpis pod zdjęcie Wilczyka to data dzienna i nazwa miejscowości. Mówiąc inaczej, polska prowincja fotografowana bezpośrednio i „bezstylowo" przez Wilczyka, to nie jest „Paris en gris" Konopki.

Czy Wilczyk mógł wykonać fotografie wszystkich 307 obiektów w tych samych warunkach oświetleniowych (nawet jeśli nie jednego dnia, to powiedzmy w ciągu dwóch miesięcy, zawsze o ustalonej godzinie), z jednej perspektywy (np. z wysokości), bez sztafażu, najlepiej w czerni i bieli? Jakby bardzo się postarał to dałby radę. Tylko, że nie o tego typu „styl" mu chodziło. Chaos stylistyczny, cokolwiek znaczy, nie wynika z „temperatury światła". Każde miasteczko jest inne, każdy budynek dawnej synagogi ma inną architekturę, każdy pełni odmienną funkcję, różne są zaparkowane tu i ówdzie samochody, różni ludzie z rzadka pojawiają się w kadrze. Abstrahując od wspólnego mianownika, jakim jest temat wystawy, to ten dzisiejszy „polski chaos" trzyma w ryzach charakterystyczne dla Wilczyka spojrzenie, autorski kadr. Pominąwszy, że autor wystawy nigdy nie inspirował się Becherami i nie wykonywał typowych dla nich typologii, wydaje się, że Wilczyk akurat należy do jednego z najbardziej konsekwentnych w swojej twórczości fotografów. Jego zdjęcia są przykładem ujęcia fenomenologicznego, kontekstualnego raczej niż typologicznego, co wydaje się oczywiste, jeśli porównać pierwsze z brzegu publikacje prac Wilczyka i Becherów.

Z pewnością celem Wilczyka nie jest „zaklinanie rzeczywistości", raczej jej odczarowanie. Fotografia jako medium do tego celu doskonale się nadaje. Myślę, że również John Davies, z którym Wilczyk współpracuje, razem wystawia i wydaje razem z nim książki („Cities on the Edge", Liverpool 2008) jest daleki od zaklinania rzeczywistości fotografią.

W konsekwentnie eksplorowanym przez Wilczyka potencjale fotograficznego dokumentu - co widzimy dobitnie na przykładzie „Niewinnego oka" - nie chodzi o sztukę dla sztuki. Estetyka podporządkowana zostaje etyce i powinności fotografa dokumentalisty. Wilczyk w pewnym sensie podważa „niewinność" polskiej fotografii, która woli oddawać się stylizacji niż podjąć istotne - nie tylko z punktu widzenia „artyzmu w fotografii" - problemy.

Jeśli zatem nowi dokumentaliści posiadają jakiś styl, to jest nim „styl zero". Od wieku XIX znany fotografom. Znany i odrzucany przez artystów fotografików i ich ideologicznych sympatyków jako nie-artystyczny właśnie (zbyt amatorski, zbyt anonimowy...). Kilkuletni projekt Wilczyka zakończony wystawą i publikacją to zdecydowanie więcej niż żyjące chwilą dziennikarstwo. To raczej świadectwo bliskiego, intymnego kontaktu fotografa z rzeczywistością; wyczucia najbardziej palących i nieprzepracowanych problemów tożsamości społeczeństwa, w którym żyjemy, a więc chyba także i sztuki. I fotografii.

Przyjmując perspektywę estety poszukującego stylu w fotografiach Krzysztof Jurecki nie dostrzega nieadekwatności takiego podejścia względem proponowanego przez artystę tematu. Tak jakby problematyka „stylów w sztuce" nie wyczerpała się wraz z doświadczeniem sztuki współczesnej i - co równie ważne dla tejże sztuki - doświadczeniem zagłady Żydów; zagłady, która dokonała się na ziemiach polskich; zagłady zaświadczanej przez fotografię właśnie. Nieprzypadkowo w tekście Jureckiego nie pojawia się ani razu słowo „Żyd", „Zagłada/Szoah", „pamięć". W zamian pada sugestia, by uwolnić się od „historyzmu", by rozwinąć ten zalążek właściwej pracy poprzez skoncentrowanie uwagi na „zdewastowanych kościołach". O tym, że nie mamy do czynienia z koszmarną omyłką, tylko autentyczną sugestią świadczy zakończenie recenzji. Pisanie o „modzie" na „temat" jest nie do przyjęcia. To chyba elementarny brak wrażliwości każe Jureckiemu umniejszać wartość tej pracy, ale także prac innych artystów podejmujących ten ważki temat. Bo według założeń leżących u podstaw recenzji artyści powinni zajmować się sztuką, szlifowaniem stylu, a nie jakimś dziennikarstwem multimedialnym, tematami z pogranicza antropologii i historii.

Jeśli „dylematem nowego dokumentu" jest stracić lub odzyskać styl (czyt. „artystyczną stylizację") to tekst Jureckiego na miejscu Wilczyka odebrałbym jako szczególną, a nawet perwersyjną formę komplementu. Rozszerzenie oddziaływania fotografii na obszar sztuki współczesnej, wejście artysty w dialog z historykami, antropologami, czy szerzej humanistami jest osiągnięciem, o którym wymieniani przez Jureckiego, wyalienowani w swojej artystycznej wieży z kości słoniowej fotografowie - czy też raczej „zaklinacze rzeczywistości" - mogą pomarzyć. W tym sensie Jurecki ma rację porównując projekt Wilczyka do bliższych mu „multimedialnych dziennikarzy" Jakubowicza czy Wodiczki, reprezentujących inny, ale za to jakże ważny „styl" w sztuce współczesnej.

Adam Mazur 

 ***

Panie Adamie,

Dziwny to jest tekst, bardzo emocjonalny, który jednak nie jest głosem w sprawie wystawy Wojciecha Wilczyka, a bardziej skoncentrowaniem się na aspektach, które nie powinny tu się pojawić, a które dotyczą: 1) mojej osoby (pochlebia mi zainteresowanie Pana moją biografią), 2) tzw. polemiki z Józefem Robakowskim.

Poza tym mój tekst nie jest żadnym, jak Pan to dramatycznie określił, „rzuceniem Panu w twarz rękawicy", tylko analizowaniem wystawy w Atlasie Sztuki, która wcale mnie nie zachwyciła.

1. Nie chcę pisać o sobie. Faktycznie odszedłem z Muzeum Sztuki w Łodzi w 2005 roku na własne życzenie i nie żałuję tego. Czy zmniejszył się mój wpływ na fotografię? Pana zdaniem - tak, moim - nie. Jednak nie będę rozwijał tego wątku, Nie czuję się też „marginalizowanym przez wielu redaktorów krytykiem", bo każdy ma prawo dobrać sobie współpracowników - co również ja czynię i co również powinno pozostać poza Pańskimi zainteresowaniami, bo niebezpiecznie zbliża się Pan do granicy plotkarstwa. Współpracuję od samego początku tylko z dwoma magazynami: „Exitem" i „Kwartalnikiem Fotografia", z innymi doraźnie, oraz z dwiema galeriami: od 1991 roku z galerią „FF" w Łodzi oraz od 2005 roku z Galerią Sztuki Wozownia w Toruniu.

2. Z Pana wywodu niezorientowany czytelnik może wywnioskować, że od lat „rzucam się" i znęcam nad Józefem Robakowskim - artystą, o którym pisze się (także Pan) jedynie laurki. Dlaczego nikt nie zrecenzował jego tekstów teoretycznych czy ostatniej wystawy w Atlasie Sztuki (2008)? Proszę przypomnieć sobie wszystkie polemiki z Robakowskim, w tym ostatnią, którą nadesłał Pan do mnie w 2004 roku. Kto je zatem rozpoczął? Zainteresowanych odsyłam do swojej strony www.jureckifoto.republika.pl i znamiennej kategorii Teksty antyinterwencyjne o Józefie Robakowskim, gdyż jego teksty interwencyjne w dużej mierze poświęcone zostały właśnie mojej osobie. Nie chcę oceniać tej polemiki, odsyłam także do wyroku Sądu Okręgowego w Łodzi, zamieszczonego na moim blogu http://jureckifoto.blogspot.com/

Nie przyjmuję zupełnie Pana konkluzji, że w historii sztuki czy fotografii istotni są czy byli artyści bez swego stylu. Nie znam takich! Czym jest styl definiuje np. Słownik języka polskiego, Warszawa 1980, s. 736-737. Zbyt długa to definicja, aby ją tu przytaczać. Dziwni mnie, że historyk sztuki najnowszej pisze, że nie ma stylu od lat 20. i 30 XX wieku. Pisze Pan: „O to kiedy skończyła się historia sztuki jako historia stylów w malarstwie można się spierać, ale z pewnością wykańczali ją w podobnym czasie Duchamp, Malewicz, Breton, Rodczenko i inni. Wykończyła tę ideologiczno-estetyczną opcję także fotografia, która jako medium ściśle techniczne, bezduszne i anty-ekspresyjne znosiła pojęcie stylu i wprowadzała „styl zero". Ci wymienieni przez Pana artyści tworzyli własne koncepcje stylistyczne, a czy nazwiemy je antysztuką czy „sztuką nową" w tym momencie nie ma znaczenia. Oczywiście, że styl reprezentują i Malewicz i Rodczenko, poza tym w recenzji pisałem o fotografii, a nie o awangardzie klasycznej czy neoawangardzie. Mało tego - Wilczyk z tymi zjawiskami nie ma nic wspólnego. Przywołany John Davies ma także sprecyzowany styl od lat 80. XX w., styl, który odróżnia go od wielu dokumentalistów nie tylko Starego Kontynentu, ale i od brytyjskich.

„O brak stylizacji właśnie chodzi Jureckiemu, gdy w kolejnych tekstach dowodzi, że Wilczyk skończył się wraz z jednym ze swoich pierwszych cykli fotograficznych, czyli „Z wysokości" - tego zdania nie rozumiem, gdyż w życiu nie popełniłem żadnego tekstu o fotografii Wilczyka(!), który fotografuje ostro, ale niekonsekwentnie i to jest zasadniczy problem braku własnego stylu odróżniający go od innych fotografów. Nie widzę tu także, w przeciwieństwie do Pana, „intymnego" kontaktu z fotografią, która jest według mnie oschła, a nawet beznamiętna, bliska w tym przypadku amatorskiej, gdyż z brak stylu przybliża się właśnie do takiej kategorii - amatorstwa.

Wojtkowi Wilczykowi życzę, aby znalazł w końcu własny styl i na nim się skoncentrował, gdyż drzemie w Nim bardzo duży potencjał twórczy. Sadzę, że byłe synagogi i domy modlitw, można było lepiej sfotografować i to jest także szansa dla kolejnych twórców.

Do pisania w „Obiegu" raczej nie wrócę, bardziej związany z nim byłem na przełomie lat 80./90. XX wieku. Nie utożsamiam się z nim i zdecydowaną większość publikowanych tam tekstów przyjmuję z obojętnością czy zdziwieniem (odsyłam do swego blogu i postu o „Obiegu" - Teksty o niczym, np. o Mikołaju Smoczyńskim), co nie jest ich pozytywnym wyróżnikiem, a z wieloma innymi wręcz się nie zgadzam, np. Performer, o Kobro/Clark i MS2 czy o Krzysztofie Zielińskiem. Zobaczymy w przyszłości, kto mylił się w tych ocenach, gdyż krytyka artystyczna powinna być zawsze ryzykiem i wartościowaniem, nie schlebianiem, co za często widzę w „Obiegu". Dla mnie takie instytucje, jak CSW w Toruniu oraz Muzeum Sztuki tylko ładnie wyglądają z zewnątrz. Niewiele w nich dostrzegam wartościowych ekspozycji, choć są przedstawiane jako wielkie wydarzenia roku 2008.

Myślę, że Adam Mazur jest bardziej znany z polemicznego głosu niż ja, gdyż praktycznie każdy Jego tekst na łamach „Obiegu" to kolejna polemika. Oby tylko tak nie zostało, czego szczerze Panu życzę! Życzę także, aby bardziej przemyślał skierowane przeciwko mnie zarzuty np. że jestem nieczuły na problematykę Holokaustu, gdyż uważam to co najmniej za nadużycie, jakie nie przystoi uczciwemu polemiście!

Dyskusje polemiczne są istotne, jeśli prowadzone są na odpowiednim poziomie kultury słowa (czego nie prezentował nigdy wspomniany Robakowski) i poziomie intelektualnym, gdyż może to pobudzić środowisko, w jakim działamy oraz prowadzić do innego spojrzenia a nawet uzgodnienia sprzecznych stanowisk i opinii.

Krzysztof Jurecki

***

CZYTAJ TAKŻE:
Józef Robakowski, "Paw krytyczny" kustosza Jureckiego... (tekst interwencyjny nr 22)

Krzysztof Jurecki, Fobia to czy obsesja?