Na początku lipca Bunkier Sztuki zaproponował trzy nowe wystawy. To odważny pomysł na rozpoczynający się sezon wakacyjny, gdy publiczność rozjeżdża się po najróżniejszych miejscach, a wszystkie instytucje działają albo na pół gwizdka, albo koncentrują się na działaniach eventowych. Tymczasem Bunkier nie przygotował typowych dla martwego sezonu letnich zapchajdziur, ale trzy krwiste, tłuste wystawy. Być może nie wszystkie są równe lub - trzymając się kulinarnej metaforyki - właściwie wysmażone, ale na pewno smakowite.
Parter na dzień dobry wita nas projektem "Potlacz" przygotowywanym pod kuratorskim okiem Anny Bargiel. Koncepcyjnie blisko mu do niezbyt fortunnej wystawy "Kombucha" z lutego tego roku, jednak podejmowane wtedy wątki rozwija z dużo większą gracją. Przestrzeń ekspozycyjną wypełniła instalacja zaprojektowana przez Latala Design (Dagmara Latała & Jacek Paździor) z typowym dla tego duetu rozmachem. Pozornie jest to zaledwie plac zabaw, na którym mogą wyszumieć się dzieci i wyluzowani dorośli. Można poprzestać wyłącznie na tym poziomie partycypacji, kuratorka chciałaby jednak czegoś więcej i - sugerując się luźno Bataille'owskim rozumieniem ekonomii - próbuje w przestrzeni Bunkra stworzyć alternatywną przestrzeń wymiany. Projekt otwarty jest na wszystkich, a konstrukcję przygotowaną przez Latala Design można w pewnym zakresie modyfikować czy ulepszać, używając przygotowanych przez Bunkier materiałów. Plac zabaw potraktowany został jako model zachowań społecznych i połączony z ideą potlaczu - wymiany, z grubsza rzecz ujmując, nie nastawionej na ekonomiczny zysk, ale będącej raczej rytuałem i celem samym w sobie. Jednym z wielu wydarzeń towarzyszących projektowi będą warsztaty teatralne realizowane przez Igę Gańczarczyk, Dominika Knapika, Agatę Kulę, Monikę Nęcką i Agatę Otrębską, a ich finałem będzie przedstawienie teatralne, które rozegra się w obszarze instalacji przygotowanej wspólnie z uczestnikami.
W tym momencie z parteru Bunkra dobiegają piski i krzyki, wybijając z rytmu bardziej konserwatywnie nastawionych odwiedzających. I ta kakofonia na obecną chwilę jest metaforą projektu. Przyglądając się przychylnie założeniom projektu, jednocześnie trudno go oceniać. Rezultaty i skuteczność będzie można zrecenzować, po zrealizowaniu do końca wydarzeń towarzyszących i premierze przedstawienia.
W zupełnie innej atmosferze pogrążamy się, wchodząc do sali w piwnicy Bunkra. Tam zaprezentowano "Gesty zanikania" wystawę przygotowaną kilkanaście lat temu dla galerii Akademii Sztuki w Lipsku przez Alexandra Kocha, a obecnie odbywającą się jednocześnie w Bunkrze Sztuki i Kunstahalle w norweskim Bergen. Koch prezentuje dokumenty wizualne i zapiski związane z takimi artystami jak Bas Jan Ader, Arthur Cravan, Chris Burden i Lee Lozano, zakładając, że wszystkich ich można objąć jedną teoretyczną klamrą: celowym usunięciem się w cień. W wypadku Arthura Cravana i Basa Jana Adera były to gesty kończące się śmiercią, w wypadku Burdena kilkunastodniowy samotny pobyt na łodzi, a gdy idzie o Lee Lozano (chyba najciekawszy przypadek spośród zaprezentowanych na wystawie), stopniowe wycofywanie się z obiegu artystycznego, przypieczętowane zerwaniem relacji z innymi kobietami, co rozumieć można jako pewną radykalną ekfrazę wyrażającą społeczną sytuację kobiet.
Koncepcja projektu intryguje, sama wystawa wywołuje jednak kilka pytań. Przede wszystkim o powód odtworzenia wydarzenia z Lipska - z tego, co podają materiały prasowe Bunkra wynika, że w zasadzie w skali 1:1. Następnie o to, dlaczego dzieje się równolegle w Krakowie i Bergen, w obu miastach prezentując dokładnie te same materiały w zmienionej jedynie aranżacji. Jeśli jest to jakaś gra z procesami zanikania, to ja zupełnie jej nie rozumiem. Podobnie zresztą jak nie rozumiem gry, którą z widzami podjęli kurator wystawy i Bunkier, decydując się na pokazanie polskiej publiczności wszystkich materiałów jedynie w wersji angielskiej, bez tłumaczenia. Pewnie większość widzów nie miała z tym problemu, natomiast zastanawiam się, na ile ten gest był konsekwentny w kontekście maksymalnie otwartej na widza - przynajmniej deklaratywnie - wystawy "Potlacz". Z jednej strony Bunkier chce włączyć uczestników w projekt partycypacyjny, z drugiej zaledwie piętro niżej stosuje strategię wykluczającą tych, którzy nie mówią po angielsku.
Alexander Koch podkreśla również tekstualny i archiwizacyjny charakter swojego projektu, który zresztą po otwarciu wystawy w Lipsku kontynuował w formie pisanej, drukując "General Strike". Tym bardziej nie rozumiem potrzeby odtworzenia wystawy. Jest to świetny pomysł na książkę lub projekt multimedialny realizowany w internecie, jego eksponowanie natomiast w przestrzeni wystawienniczej niczego nie wnosi - poza jałową zabawą w przywołanie obecności tych, którzy chcieli zniknąć z obszaru sztuki, a zatem jest działaniem wbrew ich woli. Niemniej wystawie towarzyszy pewna energia, która, mimo że w zasadzie Koch nie odkrywa Ameryki i prezentuje artystów bardzo znanych, decyduje, że mamy wrażenie uczestniczenia w jakimś seansie spirytystycznym, kopaniu w grobach, a przynajmniej podglądaniu. Coś nas odpycha i jednocześnie przyciąga.
Dużo mniej wyrazista niż pozostałe projekty jest wystawa na pierwszym piętrze - "Minimalne formy realności" którą kuratorowała Lidia Krawczyk. To międzynarodowy projekt poświęcony współczesnemu funkcjonowaniu rzeźby. Kiedy jednak otwieramy folder wystawy i czytamy, że "zaproszeni artyści wyciągają przedmioty z kontekstu codziennego bytowania i samplują nowe, pozornie niepraktyczne instalacje, nie-rzeźby, zaprojektowane czasoprzestrzenne środowiska, pochłaniające i angażujące uwagę patrzącego" to mamy wrażenie, że gdzieś to już wielokrotnie grali. Wprawdzie kuratorka heroicznie cytuje różne nazwiska i lektury, niemniej o współczesnej rzeźbie nie mówi nic nowego. Wszystko to znamy na pamięć.
Pozostaje nam więc tylko pominąć kuratorskie dywagacje i zajrzeć do sal ekspozycyjnych. Na początku uderzy nas to, że tych "minimalnych form realności" widzimy tam zdecydowanie za dużo - momentami ustawione jak na wystawie końcoworocznej, niemal ocierają się o siebie i przytłaczają nawzajem. Zanim jednak to zobaczymy, kuratorka zaprasza nas do kabin, gdzie z empetrójek możemy posłuchać quasi-relaksacyjnego monologu, który ma otworzyć naszą percepcję. Ambitnie, choć niektórzy powiedzieliby: pretensjonalnie.
Niemniej kiedy zawiesimy kuratorskie ambicje czy też pretensje i będziemy w przestrzeni lawirowali tak, żeby mimo zagęszczenia jakoś odseparować instalacje od siebie, możemy cieszyć się widokiem kilkunastu świetnych prac. Świetnie prezentują się choćby propozycje Rachel Harrison, Abrahama Cruzvillegasa, a naszemu przekonaniu, że jest ok., potakuje w milczeniu kiwający się cień palmy Vadima Fishkina.
We wstępniaku do wszystkich wystaw Magdalena Ziółkowska pisze, że "w różnym stopniu wyrastają one z inspiracji przemianami, jakie dokonały się w polu sztuki i refleksji instytucjonalnej końca lat 60. To historyczne zaplecze stanowi dla nas zbiór sytuacji, zdarzeń, faktów, przypadków i gestów decydujących o biografii wybranych artystów i losie ich dzieł, interpretowanych i filtrowanych przez współczesne praktyki kuratorsko-artystyczne". Skoro tak twierdzi sama dyrektorka Bunkra Sztuki, coś musi być na rzeczy. Z pewnością odniesień można by znaleźć wiele nie tylko do lat 60., lecz również do wcześniejszych i późniejszych. Ale jednocześnie, jak się wydaje, pisząc te słowa, Ziółkowska dorzuca też inną informację - taką, że pod jej kuratelą Bunkier Sztuki będzie instytucją, która będzie poszukiwać równowagi między eksplorowaniem historii a eksperymentem nastawionym na to co tu i teraz. W sumie klasyk, natomiast może to być ciekawe przesunięcie w zestawieniu z tym, co w Bunkrze Sztuki miało miejsce przez ostatnich kilka lat, czyli nastawieniem raczej na teraźniejszość, delikatnie tylko okraszonym poszukiwaniami historycznych klamr.
"Gesty znikania"; "Minimalne formy realności"; "Potlacz" Bunkier Sztuki, Kraków, 4.07-6.09.2015