Czysta formalność. Warsaw Gallery Weekend 2014

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Hojni sponsorzy, liczne wydarzenia towarzyszące, debata w Pałacu Prezydenckim, magazyn wydany specjalnie z okazji Warsaw Gallery Weekend dowodzą, że impreza zorganizowana przez najlepsze warszawskie galerie nabiera rozmachu. Sygnałem przemian może być również zaproszenie do udziału galerii Svit z Pragi (czeskiej, nie warszawskiej), która zaprezentowała austriackiego artystę Erwina Kneihsla. Czyżby WGW za kilka lat miał zmienić nazwę na East European Gallery Weekend? A może ambicje warszawskiej sceny galeryjnej sięgają nawet Warsaw Art Fair? Zważywszy na energię organizatorów, nie jest to taka utopijna wizja, jak mogłoby się wydawać.

Na razie jednak mamy galerie warszawskie, które w większości prezentują artystów z Polski (dobrze, że nie z samej tylko Warszawy), bo przecież jesteśmy w Polandzie. Do wyjątków należy wspomniany fotograf i filmowiec Kneihsl, którego upodobanie do monochromatycznej analogowej fotografii może dziś wydawać się ekscentryczne lub staroświeckie, lecz artysta ma na Zachodzie spore grono miłośników. Również z Austrii pochodzi artystka prezentowana przez galerię Propaganda, Gudrun Kampl, której metaforyczne, aksamitne (dosłownie) instalacje mają działać kontrastem, jaki tworzy się między burżujskim tworzywem a organicznymi albo militarnymi formami, w które się ono układa. Niestety, wystawa cierpi na chorobę monotonii, a cały efekt rozmywa się gdzieś między jednym aksamitnym pistolecikiem a drugim. Kolejnymi artystami z importu są Antje Majewski w Polach Magnetycznych oraz Roger Ballen, wystawiany przez galerię Asymetria. Jego czarno-białe fotografie to właściwie świetlne rysunki przedstawiające tajemnicze, groteskowe istoty funkcjonujące w jakimś innym, niewypowiedzianie smutnym świecie, być może w „jaskini umysłu" artysty, jak pisze Jakub Śwircz. Obok tych ponurych widm surrealizmu Asymetria zdecydowała się pokazać „Miniatury", fotogramy klasyka polskiej sztuki Marka Piaseckiego, a raczej, jak pisze Paweł Mościcki, jego „malarstwo chemiczne". Te interesujące eksperymenty z pogranicza fotografii zapowiadają szerszy nurt, który można było wyraźnie zaobserwować już podczas tegorocznego WGW, a którego sercem stała się galeria Piktogram.

Galeria Propaganda
Galeria Propaganda

„Ostatnio krytycy zaczęli lamentować, wskazując na wysyp malarstwa abstrakcyjnego, które wiążą z różnymi nurtami modernizmu, i obwiniać rynek za rozpanoszenie się tej »usankcjonowanej postmodernistycznej praktyki«" - napisał Michał Woliński w tekście do wystawy „Zombie Formalizm". „Nie uchodzi ich uwadze także to, że taka sztuka jest idealnym narzędziem dekoratora dizajnerskich wnętrz" - dodał, tłumacząc również, że w polskim kontekście jednak jest z nią chyba trochę inaczej i że przywołuje te opinie na zasadzie „perwersyjnej przekory", przy okazji prezentując kawałek świetnej sztuki skupionej na wartościach formalnych. Na wystawie w Piktogramie znalazł się zatem prawdziwy „obraz chemiczny" Kajetana Sosnowskiego z lat 70., ale także współczesne, powiększone do ogromnych rozmiarów samoistne efekty fotochemiczne na taśmach diapozytywowych Tomka Saciłowskiego. Jak widać, rozstrzał pokoleniowy jest spory, lecz fascynacje pozostają te same. Jedyne, co mnie zastanawia, to konsekwentne unikanie przez wszystkich pięknego przecież i pojemnego słowa „epigoństwo". Rozumiem, że jego pejoratywny wydźwięk może razić, jednak można by to przecież potraktować jako świetną okazję to zdefiniowania tego pojęcia na nowo.

Piktogram
Piktogram

Formalna żonglerka jest niewątpliwie atrakcją niezwykle ostatnio pożądaną, skoro nie tylko Asymetria i Piktogram skupiły na niej uwagę. W galerii Dawid Radziszewski zawisły trzy obrazy Krzysztofa Mężyka, o którym jego marszand pisze, że „stara się uchwycić moment, zanim kontur, barwa czy dźwięk staną się czymś zrozumiałym". Gdy przeczytałem te słowa, mocno mi ulżyło, bo rzeczywiście, zupełnie nie rozumiem tego malarstwa i sensu jego promowania, ale cieszę się, że sam galerzysta mnie w tym usprawiedliwia.

Również wystawa Olgi Mokrzyckiej-Grospierre i Mikołaja Grospierre'a „Szkiełko w oku" w BWA Warszawa kręci się wokół formy (w tym wypadku kryształu) i rozmaitych nią manipulacji. Artyści przedstawiają ją na obrazach, nakładają na siebie za pomocą przeróżnych narzędzi optycznych, wykoślawiają, podkreślają, zachwycają się nią... Nie wiadomo tylko po co. Ta wystawa jest jak wydmuszka, urocza i pięknie zdobiona pisanka, lekka i całkiem pusta. „Szkiełko w oku" wydaje się ślepym zaułkiem w twórczości dwojga świetnych skądinąd artystów. Na szczęście chyba pierwszym w ich dorobku.

BWA Warszawa
BWA Warszawa

Formalizm w skrajnej postaci reprezentują natomiast obrazy Natalii Załuskiej w galerii Le Guern. Faktura, minimalizm, geometria, biel i czerń, połysk, relief, pole, repetycja - to słowa, bez których nie da się ułożyć tekstu na temat tych wysmakowanych estetycznie realizacji. Każdą z nich chętnie powiesiłbym u siebie w mieszkaniu. Bo czy, nawiasem mówiąc, od Warsaw Gallery Weekend w dłuższej perspektywie należy oczekiwać czegoś więcej niż właśnie sztuki wizualnie atrakcyjnej, uwodzącej zmysły i zachęcającej do kupna? Załuska zdobyła już zachodni rynek sztuki i opanowała wyobraźnię kuratorów, lecz w nieufnej wobec formalizmu Polsce może nie być tak łatwo, ale nie wątpię, że tutaj również jednak zostanie doceniona.

Interesujący jest ocierający się jedynie o abstrakcję projekt Agnieszki Brzeżańskiej „Ziemia rodzinna" w galerii Aleksander Bruno. Jest to rozpisany na malarstwo, makrofotografię i ceramikę, wynikający z chęci nadpisania nowych konotacji do tytułowego pojęcia niuejdżowy esej o konieczności odświeżenia kontaktu z pierwotną i podstawową substancją, czyli... glebą.

Galeria Aleksander Bruno
Galeria Aleksander Bruno

Za najlepszy z indywidualnych projektów tegorocznego WGW można jednak uznać projekt „Jutro będzie mniejsze" Piotra Łakomego, zorganizowany przez galerię Stereo w holu Domu Słowa Polskiego, fantastycznego, choć nieczynnego już zakładu poligraficznego reprezentującego architekturę funkcjonalistyczną. W zdewastowanym, ale nadal pięknym wnętrzu zostały zaprezentowane prace wykorzystujące wszelkie możliwe źródła sztucznego światła, elementy metalowych urządzeń i żółtą taśmę do poziomych oznakowań na drodze. Wyrafinowane instalacje Łakomego wtopiły się w tło, łatwo można je było pomylić z elementami wystroju wnętrza. Widzowie popadali w konfuzję, bo nie zawsze wiedzieli, na co mają patrzeć. Nie wiadomo było, co jest dziełem, a co tylko resztkami instalacji technicznych budynku. Kiedy już jednak udało się wszystko uporządkować, całość realizacji układała się niczym puzzle, zachwycając i intrygując. Minimalistyczna czarno-biała estetyka i elegancka prostota, którą, jak pisał Aleksander Kmak, kultywują założyciele galerii, zostały tym razem przełamane.

Galeria Stereo
Galeria Stereo

Warto również zajrzeć do Pól Magnetycznych na wystawę Antje Majewski. Seria jej obrazów powstała w odpowiedzi na tekst Sebastiana Cichockiego, który jest świetnym przykładem tego, że coraz więcej artystów i kuratorów wyraża zainteresowanie tworzeniem literatury. Co więcej i co najbardziej zaskakujące, literatury bardzo interesującej. Drugim powodem, dla którego warto odwiedzić tę wystawę - poza tekstem Cichockiego - jest performatywny sposób jego odczytywania przez Patricka Komorowskiego, właściciela galerii.

Pozostając przy miejscach wartych zobaczenia, warto wspomnieć o galerii lokal_30, w której nierówną prezentację przygotowała Zuzanna Janin. Obok zalatujących nudą filmów wykonanych w domu artystki oraz zbioru zdjęć katalogujących drzewa w jej ogrodzie, na wystawie znalazła się frapująca instalacja zbudowana z elementów starego rodzinnego volvo, które po kilku operacjach z użyciem (zapewne) palnika acetylenowego zaczęły przypominać fragmenty wojskowych dronów. Obok znalazła się praca „Siedmiu ojców", w której obok zdeformowanych przez pamięć portretów tytułowych postaci znalazły się listy artystki, które po latach postanowiła do nich napisać. Ci, którzy nie mieli okazji zobaczyć jeszcze filmu Janin „Rozdział 1. Podróż do lęku", o którym artystka rozmawiała niedawno z Katją Shadkovską, mogą nadrobić zaległości.

Galeria lokal_30
Galeria lokal_30

Jeszcze większe zaległości podczas minionego weekendu mogli nadrobić ci, których ominęła wystawa „Imagorea" w zielonogórskim BWA sprzed pół roku (pisał o niej dla nas Iwo Zmyślony), ponieważ Fundacja Galerii Foksal postanowiła ją odtworzyć w Warszawie, choć niestety tylko na trzy dni. Każdy mógł się wreszcie przekonać, ile racji mieli ci komentatorzy twórczości Jakuba Juliana Ziółkowskiego, którzy widzieli w niej czystą komercję i koniunkturalizm. Po obejrzeniu ekspozycji mogę z czystym sumieniem przyznać, że do nich nie należę. Wśród mnóstwa płócien zamocowanych na ogromnej szkieletowej konstrukcji w nowym gmachu Wydziału Rzeźby ASP można było znaleźć między innymi autoportrety, przedziwne heretyckie, ocierające się o bluźnierstwo obrazy, z płonącym kościołem włącznie, a nawet moje ulubione przedstawienia ram, o których kiedyś popełniłem felieton (czytając go po latach, trochę się jednak wstydzę, ale co tam...). Nawiasem mówiąc, z prac „ramiarskich", które w swoim dorobku ma wielu współczesnych artystów, można by już zrobić całkiem sporą wystawę tematyczną. Szkoda, że ekspozycje typu „Pies w sztuce" czy w niej cokolwiek już prawie przeminęły...

Fundacja Galerii Foksal
Fundacja Galerii Foksal

A skoro mowa o wystawach zbiorowych, to poza Piktogramem odważyły się na ich zorganizowanie również sąsiednia galeria Leto, Czułość oraz Starter, który jako jedyny postanowił powrócić do starego, dobrego formatu wystawy tematycznej. Nie tyle problemowej, ile tematycznej właśnie. Temat jest ogromny i imponujący: słońce. Pretekstem do jego poruszenia (tematu, nie samego słońca) była rzeźba Mikołaja Moskala, mająca wkrótce stanąć w przestrzeni publicznej miasta, której elementem ma być właśnie tarcza słoneczna. Starter zorganizował wystawę podzieloną na dwie części, w których znalazły się prace zarówno młodych artystów - jak Bownik czy Michał Grochowiak - jak i klasyków polskiej sztuki Zdzisława Jurkiewicza czy Andrzeja Jurczaka. Jedne prace są lepsze, inne gorsze - jak to na tego typu wystawach. Żaden istotny problem nie został tu postawiony, ale przynajmniej udało się pokazać wiele różnych realizacji. No super.

Inną metodę na zbudowanie wystawy zbiorową przyjęła galeria Leto. Tutaj za kryterium przyjęto miejsce edukacji, łódzką Filmówkę. Okazało się, że artyści tej uczelni nie tylko kręcą filmy, ale również konstruują instalacje i realizują performanse. Pozostaje życzyć im powodzenia.

Bardzo poważnie do tematu podeszła natomiast Czułość, która postanowiła zagłębić się w swoją tożsamość i poszukać cechy, która łączyłaby wszystkich skupionych w niej fotografów. Trzeba przyznać, że do sprawy podeszła uczciwie (nie ironizuję!), bo spostrzegłszy, że cechy takiej znaleźć się nie uda, postanowiono wspólnie wykonać serię fotografii nawiązujących do beznamiętnych, katalogowych typologii, jakie tworzyło małżeństwo Becherów. Za modele posłużyły tu współczesne polskie kościoły. Oprócz tego każdy z artystów zaprezentował po jednej własnej pracy, przez co na ścianie galerii powstała barwna mozaika różnych postaw wobec fotografii. Jak widać, proste pomysły czasem są najlepsze.

Czulosc
Czułość

Do interesujących należy zaliczyć również wystawę „Across Realities" w Fundacji Arton. Starannie przygotowana prezentacja miała za zadanie przedstawić jeden z wątków twórczości Wojciecha Bruszewskiego, nadając mu jednocześnie współczesny kontekst w postaci prac Mateusza Sadowskiego. Świetny pomysł, wzorowa realizacja i interesujący tekst.

Nieco inny sposób odkurzania przeszłości zastosowała Fundacja Archeologii Fotografii, skupiając uwagę na popularnym kiedyś portrecie wielokrotnym. „Amerykańska zabawa. Portrety wielokrotne z kolekcji Ewy Franczak i Stefana Okołowicza" przypomina trochę fragment ekspozycji w dobrym zachodnim muzeum etnograficznym, lecz towarzyszy jej również interesująca publikacja, polskie tłumaczenie książki Clémenta Chéroux „Wernakularne. Eseje z historii fotografii".

Bez wątpienia najlepszą wystawę tej edycji Warsaw Gallery Weekend zaprezentowała natomiast najmłodsza ze wszystkich biorących udział w WGW galeria Monopol, dowodząc tym samym, że nie miał racji Wojciech Falęcki, pisząc na naszych łamach, że „sądząc po pierwszej wystawie, głębi kuratorskiej trudno tu oczekiwać". Dzięki wsparciu Romana Dziadkiewicza wystawa prezentująca bliskie relacje między dwoma wybitnymi artystami, Zbigniewem Warpechowskim i Andrzejem Partumem, zbudowana przede wszystkim na bazie archiwum tego drugiego, okazała się diamentem będącym właśnie w trakcie szlifowania, Dziadkiewicz bowiem wciąż pracuje nad digitalizacją zbiorów Partuma. Listy, realizacje, zdjęcia, dokumentacje, dowody sympatii, owoce współpracy mieszają się tutaj z artystycznymi komentarzami Dziadkiewicza. Oby tak dalej.

Galeria Monopol
Galeria Monopol

Najstarsza natomiast galeria Raster tym razem rozczarowuje, tym bardziej, że prezentuje cykl zdjęć niezwykle błyskotliwej zazwyczaj Anety Grzeszykowskiej. Zapewne wiele osób się ze mną nie zgodzi, ale mimo że na pierwszy rzut oka wszystkie te fotografie robią duże wrażenie groteskowym klimatem rodem z „Rodziny Adamsów", to zamiast „analizy procesu autokreacji" - jak piszą organizatorzy - widzę w nich dość banalne i wyeksploatowane już w sztuce pomysły. Znowu świńska skóra, znowu naturalizm, abjekt i wszystko, co się z tym wiąże... Szkoda, bo Grzeszykowska przyzwyczaiła już widzów do interesujących i oryginalnych prac.

Wystawa fotografii Andrzeja Świetlika w galerii Lookout jest z kolei przypomnieniem tego, co większość odbiorców doskonale pamięta, opakowanego jedynie w grubą warstwę nostalgii i sentymentu, natomiast fotografie Ireny Kalickiej w Fundacji Profile wpisują się w popularne ostatnio dyskusje wokół tematów gender i queer, nie wnosząc do nich jednak wiele nowego. Panny młode z brodami towarzyszące białym jak śnieg gęsiom - brzmi to mniej więcej tak, jak wygląda.

Za komentarz do tegorocznej edycji Warsaw Gallery Weekend można uznać prace Kamila Kuskowskiego wystawione przez galerię m2, które powstały dzięki pieczołowitemu kolekcjonowaniu przez artystę zasłyszanych i przeczytanych przez niego fragmentów krytycznych wypowiedzi wobec sztuki współczesnej jako takiej - oraz jej konkretnych przejawów. „Oczywiście tytuł obrazu to »bez tytułu«", „Koszmarne to zestawienie czerwieni z niebieskim" czy „Dno dna" - to niektóre przykłady. Sam zbieram podobne wypowiedzi na temat krytyki artystycznej, doceniam więc kolekcjonerski zapał Kuskowskiego, choć robienie z tego wystawy nie wydaje mi się konieczne.

Galeria m2
Galeria m2

Na koniec, pełen rezygnacji, mogę się tylko zgodzić z Michałem Wolińskim: „Bo właściwie czy nie nudzą nas już te wieczne powtórzenia i wyrafinowane gierki, i nie wyczekujemy czegoś nowego, istotnego? Czegoś, co złapie nas wreszcie za gardło i nami wstrząśnie? (...) I że wybije nas wreszcie z rutyny i znużenia. I będzie niewykalkulowane i potrzebne. Radykalne i ryzykowne. Ale nie za bardzo. Może po prostu, znowu, awangardowe?..." Michale, wróć do publicystyki.

Fundacja Archeologia Fotografii
Fundacja Archeologia Fotografii

Fundacja Arton
Fundacja Arton

Fundacja Profile
Fundacja Profile

Galeria Asymetria
Galeria Asymetria

Galeria Dawid Radziszewski
Galeria Dawid Radziszewski

Galeria Le Guern
Galeria Le Guern

Galeria Leto
Galeria Leto

Galeria Raster
Galeria Raster

Galeria Starter
Galeria Starter

Galeria Svit
Galeria Svit

Lookout Gallery
Lookout Gallery

Pola Magnetyczne
Pola Magnetyczne