Prawa mniejszości nieheteroseksualnych oraz ich społeczna pozycja, styl życia i działania coraz częściej stają się także w Polsce przyczynkiem do szerszych debat dotyczących sfery publicznej, prawa i życia prywatnego. Niedawne wydarzenia związane z Warszawską Paradą Równości są tego dobitnym przykładem. Warto pamiętać, że taka publiczna debata toczy się nie tylko na ulicy, ale również w parlamencie (dyskusja nad ustawą o związkach partnerskich), w publikacjach prasowych i książkach oraz, last but not least, w świecie sztuki. Przedstawiając kilka publikacji poświęconych homoseksualności, i osobom homoseksualnym postaram się wskazać kluczowe elementy debat prowadzonych wewnątrz środowiska sprzyjającego emancypacji gejów i lesbijek.
Rozpocznę od Lubiewa Michała Witkowskiego. Dużym zaskoczeniem było dla mnie zainteresowanie, jakim od samego początku cieszyła się ta powieść. Zafascynowała ona skądinąd nie tylko zadeklarowanych zwolenników praw osób homoseksualnych, ale również niezaangażowaną, heteroseksualną większość, która potraktowała ją tak, jak powinna ona moim zdaniem zostać potraktowana, czyli jako kawałek dobrej literatury1. Zaproponowana przez Witkowskiego śmiała i bezpruderyjna narracja na temat seksu, do tego jeszcze wypowiadana z pozycji zdecydowanie potępianej mniejszości, ma podwójne działanie. Z jednej strony daje heteroseksualistom posmak tego, jak mogłoby wyglądać życie pewnych ludzi, gdyby pozbyli się obaw wobec swoich preferencji seksualnych. Z drugiej - umożliwia homoseksualistom (mężczyznom) spojrzenie na siebie "bez winy i wstydu". Możliwość zobaczenie siebie, jaką dała ta książka wielu gejom (także lesbijkom, niemniej tu recepcja często kończyła się zazdrosnym "no, ale gdyby istniała taka książka o kobietach") wydaje mi się jej największą wartością, choć oczywiście "jako literatura", książka ta ma na tyle dobrą narrację i ciekawe odniesienia do "klasyków gatunku" (skojarzenie z Genetem), że nie sposób czytać ją tylko jako manifest określonego środowiska.
Warto przypomnieć, że Witkowski akcentuje zdecydowanie seksualny charakter sposobu czy stylu życia gejów, a nawet podkreśla, że "są to ludzie uzależnieni od seksu"2. Wydaje mi się, że nie należy tego odczytywać jako definicji właściwego homoseksualistom nałogu, ale raczej jako deklaracji uznania przez autora powieści potrzeb seksualnych za potrzeby właśnie, czyli za czynnik naturalny, nie w pełni podlegający kontroli czy ograniczeniom, i przede wszystkim za czynnik, którego realizacja nie ma w sobie nic szczególnie zdrożnego. Skądinąd jednym z pierwszych zarzutów sformułowanych wobec Lubiewa było oskarżenie przedstawiania części jako całości - dziennikarze często pytali autora, czy faktycznie cały świat homoseksualistów wygląda tak, jak został przedstawiony w jego powieści bądź też czy nie warto prezentować "ogółowi społeczeństwa" jakiegoś innego modelu życia gejów. Autor wielokrotnie zaznaczał, że zdaje sobie sprawę z selektywnego charakteru opisu środowiska gejów, jaki proponuje, niemniej wybrał właśnie "ciotki" jako grupę najbardziej interesującą, prywatną, antymieszczańską3. Lubiewo miało być książką "o sobie", nie o "paradach, kamieniach, akcjach"4. Autor wyraża też nadzieję, że jego przekaz nie zostanie upolityczniony. W świetle historii mniejszości seksualnych oraz teorii gay-lesbian studies, a także naszych rodzimych publikacji, wydaje się to pragnieniem spóźnionym. Otóż każda forma publicznej reprezentacji będzie siłą rzeczy punktem odniesienia działań, strategii i wyobrażeń na temat możliwości represji/ emancypacji.
Nieco inaczej przedstawia się moim zdaniem sytuacja Trzech panów w łóżku, nie licząc kota Bartosza Żurawieckiego, która kojarzy mi się właśnie z manifestem - z próbą stworzenia manifestu "gejów klasy średniej". Jest w niej jak dla mnie zbyt wiele nawiązań do "heteroseksualnej normalności". Sprawia to wrażenie dążenia do bezpośredniego kopiowania przez gejów heteroseksualnej matrycy życia prywatnego. W tak skonstruowanej narracji o wiele trudniej wyrazić mocny postulat dążenia do zmiany społecznych reguł, bogata zaś kultura mniejszości poddaje się szczególnej formie wymazania poprzez utożsamienie z mieszczańską matrycą wytworzoną w heteronormatywnej kulturze.
Nie mam zamiaru przeciwstawiać obu powieści, wydaje mi się, że są one raczej narracjami uzupełniającymi się. Analogicznych opozycji mamy ostatnio więcej, i warto je zrekonstruować, by zobaczyć, jak odbywa się w Polsce nieraz bolesne, czasem sarkastyczne ujawnianie i kształtowanie się publicznego wizerunku nieheteroseksualnej mniejszości.
Nie chciałabym, jak czynią to na przykład E. Bendyk i J. Żakowski, sprowadzać homoseksualizmu do orientacji seksualnej właściwej mężczyznom5. Jeśli chodzi o literaturę, faktycznie brakuje w niej lesbijek (są oczywiście powieści Izy Filipiak oraz coraz bardziej popularne książki Jeanette Winterson"). Można powiedzieć, że choć znamy już trochę literackie przedstawienia polskich gejów, to lesbijki w dostępnej nam literaturze pięknej, a także w tekstach filozoficzno-socjologicznych są zazwyczaj cudzoziemkami. Ta sytuacja sprzyja pomijaniu lesbijek w omówieniach działań ruchu "gejowskiego" i w konsekwencji dalszemu niedostrzeganiu ich w przestrzeni publicznej. Niemniej to również zaczęło się zmieniać, powstały pierwsze publikacje psychologiczne napisane przez polskie autorki i z myślą o polskich kobietach - mam na myśli przede wszystkim książkę Alicji Długołęckiej Pokochałaś kobietę,6 która w przyjazny sposób oprowadza lesbijki i inne nieheteroseksualistki po możliwych psychologicznych aspektach ich preferencji seksualnych i orientacji.
Bardzo ciekawy opis sytuacji lesbijek w ruchach kobiecych znajduje się w książce J. Mizielińskiej (de)Konstruowanie Kobiecości. Uzyskujemy tam przede wszystkim informacje o szczególnej sytuacji lesbijek zaangażowanych w ruch kobiecy, nie zawsze gotowy walczyć nie tylko z patriarchatem wąsko interpretowanym jako dominacja biologicznych mężczyzn nad biologicznymi kobietami, lecz również z heteronormatywnością, która zdaniem wielu teoretyczek stanowi integralny element patriarchatu. Kompetentny opis podziałów i konfliktów między feministkami a lesbijkami dotyczy jednak historii obu ruchów społecznych w USA, u nas można by raczej mówić o sprzeczności interesów grup zawodowych i grup mniejszości seksualnych oraz o (nieujawnionym jak dotąd) rozdźwięku pomiędzy roszczeniami lesbijek i samodzielnych matek. Polski ruch kobiecy na ogół nie odcina się od lesbijek, często wprost przeciwnie. Niemniej obawa związana z wybuchem sporu między lesbijkami a kobietami heteroseksualnymi w ruchu kobiecym jest wciąż obecna.
Ważny dla kształtowania się ruchu lesbijek był również konflikt między zwolenniczkami i przeciwniczkami "radykalizmu seksualnego". Akurat ten konflikt nie rozgorzał jeszcze w Polsce na dobre, a jego jedyną, dość w sumie rachityczną zapowiedzią wydają się próby oskarżania drag kings i drag queens7 o "tworzenie złego wizerunku medialnego osób homoseksualnych" przez jeden z portali lesbijskich. Warto jednak zarazem pamiętać o tym, że spory takie znane są "na gruncie teorii" - współczesne polskie autorki (wspomniana już J. Mizielińska, Agnieszka Graff i in.) nierzadko do nich nawiązują. Prawdziwe "wojny o seksualność" mamy chyba jednak dopiero przed sobą.8
Być może niebawem okaże się, że polska wersja "rewolucji seksualnej" rozpocznie się właśnie od obrony praw seksualnych mniejszości. Byłaby to sytuacja zupełnie inna niż w krajach zachodnich, gdzie postulaty wolności seksualnej (z właściwym sobie brakiem wyczucia problemów mniejszości) ogłaszała kontestująca kapitalizm lewica. Ów splot walki o prawa pracownicze i walki obyczajowej doprowadził między innymi do odsunięcia na dalszy plan przez ugrupowania lewicowe problemów związanych z sytuacją kobiet i osób nieheteroseksualnych. W Polsce mamy do czynienia z sytuacją odwrotną - to dyskurs na rzecz praw osób homoseksualnych generuje poważne argumenty przeciw obyczajowemu zniewoleniu i stawia pierwsze postulaty poważnego przełomu w dyskursie dotyczącym seksualności. Ta szczególna hegemonia krytyki heteronormatywności staje się w związku z tym podwójnie radykalna - jako artykulacja interesów grupy najbardziej dyskryminowanej, jaką są w Polsce homoseksualiści płci obojga, ale także jako krytyka dyskursu dominującego w definiowaniu seksualności.
W tekstach dwójki socjologów - J. Kochanowskiego i K. Dunin - znajdujemy szczególny splot wspierania walki o prawa dla mniejszości seksualnych i krytyki swoistego "antyseksualizmu", właściwego większościowemu dyskursowi tradycjonalistycznemu. Dunin zwraca uwagę, że w klasycznym dyskursie liberalnym otwarte mówienie o seksualności nie jest możliwe, seks jest bowiem elementem sfery prywatnej i jako taki nie podlega dyskusji. Z kolei katolicka akceptacja dla homoseksualizmu dotyczy wyłącznie tych jego przedstawicieli, którzy gotowi są zrzec się swoich seksualnych zachowań9.
Kochanowski podchodzi do tematyki seksualnej bez szczególnej pruderii10. Jego punktem wyjścia jest foucaultowska teoria wiedzy-władzy konstytuująca pojęcie seksualności nie tyle w kontekście zakazu, ile raczej zarządzania/normalizacji. Ten kontekst wydaje się szczególnie trafny przy choćby pobieżnej lekturze kościelnych, a zwłaszcza papieskich publikacji poświęconych domenie seksualnej. Katoliccy "pasterze" wcale nie są zwolennikami purytanizmu, wczesne publikacje Jana Pawła II aż roją się od opisów fizjologii seksu, podstawowych elementów czułego i miłosnego obcowania dwojga ludzi (płci przeciwnej - taki nawias pojawia się tam wyjątkowo często). Niemniej w każdej z tych publikacji istnieje wyraźna granica między tym, co jest jeszcze "radowaniem się z obopólnego szczęścia we wzajemnej, nierozerwalnej i monogamicznej" małżeńskiej fizycznej miłości nastawionej na prokreację, a tym, co oznacza "przedmiotowy stosunek do kobiety" (antykoncepcja), "promocję kultury śmierci" (aborcja) oraz praktyki "nieuporządkowane" i "potępione" (sodomia)11.
Projektując antyseksualne nastawienie na całą kulturę heteroseksualną, Kochanowski wydaje się uchylać swoje zbudowane na teorii Foucaulta założenia, niemniej formułuje też krytykę, która demaskuje coś faktycznie obecne w kulturze zdominowanej przez heteroseksualizm - potrzebą wyłączności, powiązaną z wysokim wartościowaniem prokreacji i rodziny, co siłą rzeczy wiąże się z represją seksualną i tłumieniem znacznej części pożądań i pragnień. Kochanowski analizuje w swojej pracy serię listów homoseksualnych mężczyzn, w których wyrażają oni swoje opinie, potrzeby i postawy. Wiele listów dotyczy bezpośrednio seksualności, są one jednak bardzo zróżnicowane, pokazując różnorodność postaw, tożsamości, stylów bycia i myślenia, jakie reprezentuje środowisko gejowskie.
Dla porównania warto tu przybliżyć inną, również socjologiczną publikację o środowisku osób homoseksualnych - D. Majki-Rostek Mniejszość kulturowa w warunkach pluralizacji. Autorka (re)konstruuje w niej społeczność homoseksualną (płci obojga, z przewagą mężczyzn) jako mniejszość w społeczeństwie podlegającym procesowi pluralizacji. Praca ta jest zdecydowanie bardziej zorientowana na opis dyskryminacji i represji wobec osób homoseksualnych niż tekst Kochanowskiego, problematyzujący głównie kwestie związane z tożsamością seksualną i jej dekonstrukcją. Majka-Rostek nawiązuje wprost do zjawisk takich jak izolacja, poczucie zagrożenia, lęki, ukrywanie i ujawnianie się, co powoduje, że proponowana przez nią narracja staje się formą obrony. Problematyzowana jest tu nie tyle sama tożsamość osób homoseksualnych, ile społeczne mechanizmy piętnowania, wykluczenia i zastraszenia. Wraz z takim ukierunkowaniem analizy homoseksualność staje się wartością dla społeczeństwa ("pluralizującego się"), sami zaś homoseksualiści przedstawiani są jako osoby wartościowe i pozbawione zazwyczaj im przypisywanych negatywnych cech. Czasem wydaje się to trochę jednostronne, na przykład w momencie, gdy autorka na podstawie kilku wypowiedzi konstatuje, że geje na ogół uważają się za bardziej wrażliwych i zadbanych niż reszta mężczyzn - wydaje się, że dopiero połączenie jej wywodu z fragmentami Lubiewa dałoby obraz wiarygodny. Niemniej jako przykład socjologii miejscami uczestniczącej jest to narracja ciekawa, krytycznie podważająca serię stereotypów. Interesujący jest również pojawiający się w niej miejscami opis grup działających na rzecz praw osób homoseksualnych - głównie organizacji pozarządowych. Pozwala on spojrzeć na osoby homoseksualne jako na grupę aktywnie artykułującą swoje prawa, co może samo w sobie stanowić przekonujący dowód pewnej siły, jaką zdobyły w Polsce środowiska homoseksualne od czasów, gdy rozpoczęły swoje jawne funkcjonowanie, czyli od lat 80. Wcześniej chyba trudno byłoby w ogóle taką analizę przedstawić.
Zauważmy, że o ile środowiska gejowskie można obecnie traktować jako mniejszość (w ujęciu Majki-Rostek mniejszość to grupa możliwa do wyróżnienia i artykułująca swoją odmienność), o tyle trudno powiedzieć, by lesbijki spełniały kryteria proponowanej przez nią definicji mniejszości12. Ich tożsamość zawsze kształtuje się wewnątrz ruchu na rzecz praw osób homoseksualnych (jak pokazują publikacje Majki-Rostek i Kochanowskiego), bądź też wewnątrz ruchu kobiecego - jak dowodzi między innymi J. Mizielińska. Sprawia to wrażenie sytuacji wyjątkowo skomplikowanej - wyłączenie się z każdego z tych bratnich/ siostrzanych ruchów wprost siłą rzeczy, przynajmniej częściowo, wiąże się z koniecznością sformułowania odrębnych postulatów. Wydaje mi się to szczególnie trudne w czasach, gdy jednoznaczność i jednorodność przestały stanowić główne cechy podmiotu emancypacji. Oprócz tego, co dobitnie pokazuje Mizielińska, lesbijki często stają się przedmiotem ataków środowiska kobiecego i ulegają w nim marginalizacji. Dotyczy ich również podwójna dyskryminacja - jako kobiet i homoseksualistek13.
Na zakończenie chciałabym jeszcze zasygnalizować obecność pewnego "sporu o wizerunek homoseksualności", rozpoczętego w przestrzeni sztuki. Projekt Niech nas zobaczą14 został niedawno symbolicznie "przezwyciężony" przez pokazywaną w Warszawie wystawę Karola Radziszewskiego o wdzięcznym tytule Pedały. Jej autor interesuje się zdecydowanie bardziej pożądaniem homoseksualnych mężczyzn niż ich obecnością w przestrzeni miejskiej i kulturze albo tym, czy są traktowani jako "normalni" przez resztę społeczeństwa. Różnica między tymi projektami wydaje się powtarzać przeciwstawność książek Witkowskiego i Żurawieckiego, niemniej analogia ta nie jest pełna. Wystawa Pedały, przesuwa kwestię "praw dla gejów" na dalszy, może nawet najdalszy plan. Jednak forma zaproszenie na wystawę i jej aranżacja sugerują intencje "przedstawienia" czy "przybliżenia" gejów, pokazanie ich, ale właśnie - komu? Wygląda na to, że głównie tym, którzy ich nie znają czy też znają słabo, ale nie są wrogo nastawieni. Ta wystawa okazuje się zatem dopełnieniem projektu Niech nas zobaczą, skierowanym do innej grupy i uczestniczącym w trochę innym dyskursie.
Na zakończenie chciałabym postawić kwestię, która absorbowała mnie przez cały czas pracy nad tym tekstem i która wydaje mi się warta sprecyzowania w sytuacji, gdy już mamy rozmaite, nieraz sprzeczne, formy obecności mniejszości seksualnych w przestrzeni publicznej.
W tekstach, które udało mi się tu omówić oraz tych, o których zdołałam zaledwie wspomnieć. wyodrębniają się dwa główne wątki formowania i reprezentacji tożsamości gejowskiej i lesbijskiej - jedną z głównych narracji emancypacyjnych naszego czasu15.
Z jednej strony widoczna jest tendencja do "asymilacji" tych środowisk w tzw. "normalnym" społeczeństwie, przy jednoczesnym tuszowaniu własnej odmienności - i to stanowi moim zdaniem kluczowy element aktualnie praktykowanego "dyskursu praw", w którym sama seksualność zostaje przysłonięta czy nawet wykluczona. Z drugiej zaś strony coraz większą popularność zdobywa dążenie do ekspresji własnej odmienności i sarkastycznego wyolbrzymiania i wyśmiewania cech nadanych seksualnym mniejszościom przez dominującą kulturę - i tak rozumiem "dyskurs seksualności". Pierwsza ze wspomnianych tendencji będzie stawiała na pierwszym miejscu zdobycie konkretnych praw w ramach panującego systemu, druga natomiast będzie związana z kwestionowaniem lub zwalczaniem panujących nawyków i przyzwyczajeń. O ile w publikacjach czy dyskusjach ten dualizm wydaje się możliwy do przezwyciężenia, o tyle w działaniach społecznych, jak również w twórczości artystycznej, trudno nie opowiedzieć się po jednej ze stron.
Jak starałam się pokazać wyżej, pierwsze kroki na drodze tworzenia reprezentacji męskiej tożsamości homoseksualnej zostały już postawione. Co do homoseksualnej tożsamości kobiecej, to mam wrażenie, że nadal pozostaje ona w ukryciu, nadal jest "oswajana", wyrażana głównie z pozycji obrony przed dyskryminacją i wykluczeniem. Warto jednak pamiętać o tym, że proces tworzenia reprezentacji określonej grupy oraz jej tożsamości nie jest zamknięty. Wiele wskazuje na to, że pojawienie się Lubiewa i innych przedstawionych tu publikacji) wyznaczyło swoisty punkt zwrotny, że teraz już o homoseksualności można mówić śmiało. Jednak czy wszystko?