...nieznacznie przekroczona granica, poza którą nie można już mówić o sztuce..

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Jerzy Ludwiński nie doczekał się za życia zebrania swoich tekstów w jednym miejscu. Tak zresztą przepadają w Polsce dokonania także innych krytyków, o których wiadomo, że byli ważni. Tym cenniejsza jest inicjatywa Otwartej Pracowni i osobiście Jerzego Hanuska, który teksty Ludwińskiego zebrał, opracował i wydał. Książka jest wydarzeniem w polskim świecie sztuki. Po Ludwińskim pozostała legenda człowieka bezinteresownego, płacącego za swoje poglądy - tożsame z działaniami - własnym życiem, brakiem stabilizacji, jakiegokolwiek majątku. Długo był wędrowcem bez stałego miejsca zamieszkania, bez domu. Ale legenda mówi też o człowieku wielkiej wrażliwości i przenikliwości, o krytyku, który wyprzedził swoją epokę trafnymi przewidywaniami kierunku rozwoju sztuki. Jest to także legenda tego, który kreował najważniejsze wydarzenia artystyczne w Polsce (a jest co wyliczać: towarzyszył lubelskiej grupie Zamek, tworzył Sympozjum Artystów, Plastyków i Naukowców w Puławach, potem, we Wrocławiu, Galerię Pod Moną Lizą i sympozjum Wrocław,).
Jako krytyk towarzyszył najpierw procesowi przechodzenia iluzji malarstwa w realność, przemieniania się obrazów w rzeczywiste przedmioty, wnikliwie pisał o informelu, potem współtworzył i analizował sztukę pojęciową, z której nadejściem prorokował roztopienie się sztuki w życiu, co uderza trafnością dzisiaj, kiedy tylu artystów pracuje w przestrzeni publicznej i wtapia się w życie tak, że nie sposób odróżnić ich działań od niego. Żeby wymienić tylko tych, którzy pierwsi przychodzą na myśl: Paweł Althamer, Cezary Bodzianowski, Julita Wójcik.
Ludwiński nie napisał wiele tekstów. Równie ważne jak działalność pisarska było jego nieustanne podróżowanie, odwiedzanie różnych miejsc, dokąd już za mojej pamięci jeździł z wykładami. Pamiętam wykresy, które z zamiłowaniem przedstawiał i omawiał i które mnie - uczennicy liceum zaczynającej interesować się sztuką - wydawały się z lekka absurdalne, taką sztuką dla sztuki, własną twórczością tego krytyka. Przedstawiał na nich miejsce sztuki i życia - i ich końcowe roztopienie się w sobie.
Zrekonstruowanie jego koncepcji sztuki nie jest trudne teraz, kiedy wyszła książka, zwłaszcza jeśli doda się do niej przechowywane w pamięci jego wystąpienia czy rozmowy z nim. Trzeba tylko pamiętać, że dogmatyzm czy konstruowanie zamkniętych systemów były mu obce. To, co pisał teoretycznie, wynikało z jego towarzyszenia sztuce. Sztuka była najpierw, a dopiero potem wznoszenie się na poziom syntezy. Bo nie był tylko krytykiem obserwującym rozwój sztuki i ograniczającym się do komentowania jej przejawów. Moja obserwacja z czasów liceum wydaje mi się dziś w pewnym stopniu trafna. Ludwiński także tworzył. W odróżnieniu jednak od artystów tworzył warunki sprzyjające zaistnieniu sztuki. W swoich tekstach bronił prawa artystów do niekonsekwencji, do tego, że nieodpowiadania na oczekiwania krytyków, spodziewających się cały czas odkrywczości, czegoś nowego, niepowtarzania się. W tym duchu pisał o Stefanie Gierowskim czy Jerzym Tchórzewskim. To kapitalne teksty. Znakomite było także to, że przyznawał, iż nie wie, no., na czym polega to, co się wydarzyło w performansie "Fubki Tarb" Włodzimierza Borowskiego w Galerii Pod Moną Lizą, a właściwie w czymś, co było kompletnym zakwestionowaniem performance'u, postaci autora i przestawiania czegoś. Nie bał się przyznać, że nie wie powiedział w ten sposób więcej, niż gdyby to zdarzenie zagadał. Dał tym samym dowód pokory wobec nieuchwytnej, wciąż wymykającej się definicjom sztuki. Do tego tematu zresztą wracał wielokrotnie, pisząc o coraz szybszej akademizacji awangardy. To dzisiaj tak samo aktualne jak w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych. Powstrzymywał się przy tym od oskarżania czy krytykowania konkretnych osób.
Patrząc więc na całość działalności, jaka wyłania się z tekstów Ludwińskiego i pamięci o nim, można powiedzieć, że główną cechą sztuki w jego rozumieniu była bezinteresowność. Sztuka jest czymś kompletnie niepotrzebnym, jakimś naddatkiem, naroślą na życiu, czymś, co nie musi się wydarzyć, ale się wydarza i przez to jest niezbędne dla rozwoju człowieka i jego rozumienia świata. A może i czegoś więcej. Tutaj przychodzi na myśl tajemnicza koncepcja "Epoki błękitu"; tak zresztą zatytułowana została cała książka. Nie będę tej koncepcji zagadywać słowami. Dodam tylko, że Ludwiński żywo interesował się rozwojem nauk ścisłych. Ale epoka błękitu bardziej niż z "przyrodoznawstwa"
wydaje się być wzięta z koncepcji pierwszej awangardy, z badań Kandinsky'ego i artystów porewolucyjnej Rosji nad oddziaływaniem koloru, a jednocześnie dostrzeganiem jego strony mistycznej. Oczywiście, kłania się tutaj też Yves Klein - i jego IKB, międzynarodowy, uniwersalny błękit. Błękit jest kojarzony w naszym kręgu kulturowym z duchowością, ze wznoszeniem się ku górze, z transcendencją, wreszcie z niebem. Wiąże się też ze sferą ducha, z odrzuceniem ciała.
To nas nakierowuje na kolejny trop w dociekania tego, jak Ludwiński rozumiał sztukę. Sztuka to było dla niego myślenie. Sfera całkowicie niematerialna. Twórcze (ale nie w rozumieniu dzisiejszych PR-owców) myślenie. Towarzyszył przecież sztuce pojęciowej, pomógł jej zaistnieć. Pisał, że w przyszłości sztuka może być po prostu przekazem transmitowanym drogą telepatyczną, z głowy do głowy, bez żadnych pośredników. Czyste myślenie, czysta komunikacja i czysty kontakt.
Uważał, że dwa były najważniejsze okresy w sztuce nowoczesnej. Eksplozje nowych idei nastąpiły w latach -nastych XX wieku, a potem w latach sześćdziesiątych. Ale teraz, kiedy te impulsy się wyczerpały, musi nastąpić era implozji, pójścia w kierunku wnętrza, pogłębiania sztuki na zdobytych terenach - co prowadzi nas znowu do koncepcji sztuki jako myśli.
Kiedy chce się jednak jakoś Ludwińskiego z grubsza zaszufladkować, pamiętając przy tym o jego niepowtarzalności, można stwierdzić, że w jego pisaniu, które pozostało jedynym trwałym świadkiem jego poglądów, dostrzegalny jest proces wychodzenia poza modernizm. Był przecież zwolennikiem interdyscyplinarności, powtarzał, że najciekawsze rzeczy dzieją się na brzegach, czyli na marginesach. Nie dzielił, nie szukał specyfiki dyscyplin. Unikał oceniania i kategoryczności sądów. Dostrzega nieciągłości, przerwy i niekonsekwencje. Broni prawa artystów do błędu - jak we wspomnianych tekstach o Gierowskim i Tchórzewskim. Przy tym jego teksty pisane są tak, jakby mówił, nie są skonstruowane, pełne są powtórzeń. Posługiwał się językiem prostym, bez specjalistycznej terminologii.
Jest jednak w nim, w jego działaniach pewne pęknięcie. Z jednej strony dochowywał wierności awangardowemu założeniu poszukiwania nowości i konstruowania. Stąd przecież udział w kreowaniu coraz to nowych wydarzeń. Starał się być konstruktywny. W pismach systematyzował, porządkował. Cały czas jednak - i to jest ta druga strona - miał świadomość, że to niczego do końca nie wyjaśnia. W jednym z tekstów wyliczył kryteria, według których można oceniać sztukę. Często krytykował awangardę i uważał, że nastąpił jej koniec.
Pytanie, czym jest sztuka, było dla Ludwińskiego główną siłą napędową jego działalności. Opisywał ją jako ruchome centrum, jako coś nieuchwytnego i rozpływającego się w rzeczywistości, wśród ludzi. Opisywał w ten sposób totalność i unicestwienie sztuki.

Jerzy Ludwiński, Epoka błękitu, Otwarta Pracownia, Kraków 2003

Jerzy Ludwiński "Epoka błękitu", 2003
Jerzy Ludwiński "Epoka błękitu", 2003