Zachęta wybrała „Wyjście awaryjne”

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

W „Obiegu" przedstawiamy kolejną porcję tekstów związanych z tegoroczną, kontrowersyjną edycją Biennale Architektury w Wenecji. Jako pierwszy publikujemy konspekt przeznaczonego do realizacji projektu Aleksandry Wasilkowskiej i Agnieszki Kurant kuratorowanego przez Brytyjczyka Eliasa Redstone'a. W następnej kolejności komentarze Małgorzaty Tomczak, Romana Rutkowskiego, Marcina Szczeliny, Michała Dudy oraz jeszcze jeden z nadesłanych na konkurs projektów autorstwa Agnieszki Pindery, Daniela Muzyczuka, Joanny Zielińskiej (artysta Tomasz Rygalik).

Agnieszki Kurant i Aleksandry Wasilkowskiej „Wyjście

Emergency exit (Wyjście awaryjne)
Artystki: Aleksandra Wasilkowska, Agnieszka Kurant
Kurator: Elias Redstone

Emergency Exit, instalacja, której kuratorem jest Elias Redstone, zaprojektowana przez artystkę Agnieszkę Kurant i architektkę Aleksandrę Wasilkowską, jest to próba przekroczenia logiki miejskiej rzeczywistości poprzez stworzenie czegoś w rodzaju przenośnej dziury teleportacyjnej. Tytuł jest ironicznym odniesieniem do obowiązujących w budynkach i przestrzeni miejskiej przepisów bezpieczeństwa czy wymogów higieniczno-zdrowotnych, których celem jest osiągnięcie planowości życia, kontrola ryzyka i wykluczenie tego, co przypadkowe i nieoczekiwane.

Projekt zakłada zbudowanie w Pawilonie Polskim wysokiej konstrukcji przypominającej skocznię narciarską lub trampolinę na basenie publicznym. Konstrukcja nawiązująca w sposób krytyczny do dziedzictwa zrujnowanej obecnie modernistycznej architektury monumentalnych obiektów sportowych będzie wznosiła się nad morzem białych chmur. Chmury przez swą gęstość dadzą wrażenie przepaści bez dna. Widok ten w stojących na szczycie skoczni ludziach może budzić poczucie tajemnicy, ryzyka, niebezpieczeństwa lub wręcz strachu. Skok w dół jest jednak całkowicie bezpieczny, gdyż w chmurach ukryty został
specjalny materac amortyzujący upadek. Dzięki temu skok wyzwoli uczucie przyjemności kontrastujące z odczuwanym wcześniej strachem. Każdy zwiedzający wystawę może doświadczyć będącego celebracją życia skoku w chmury.

Kurant i Wasilkowska interpretują miasto jako nieprzewidywalny, złożony układ, na którego całkowite zrozumienie składa się świadomość istnienia przenikających się realnych i wyobrażonych przestrzeni modyfikowanych przez niezwykle rzadkie zdarzenia. Kryje się za tym przekonanie, że architekci i urbaniści nie są w stanie precyzyjnie przewidzieć wszystkich potrzeb miasta i zmian, jakim ono podlega. Niematerialne czynniki, takie jak plotki, legendy lub miejskie mity nakładają się na fizyczną tkankę urbanistyczną, tworząc niewidzialną morfologię rozbudowanych miejskich pejzaży. Mieszkańcy mają sprzeczne potrzeby, a te wpływają na istniejący porządek i modyfikują go. Z jednej z strony jest to potrzeba bezpieczeństwa, wyraźnej struktury i takiej filozofii miasta, która stworzy poczucie przewidywalności. Z drugiej jednak istnieje potrzeba spontaniczności, ryzyka i szaleństwa jako manifestacji wolności od racjonalnego wymiaru życia z wpisaną weń kontrolą i planowością.

Jeżeli scenariusz funkcjonowania miasta jest sztywny i z góry określony i nie może elastycznie reagować na wyłaniające się potrzeby i zachodzące zmiany, miejski organizm traci równowagę. Kurant i Wasilkowska poszukują specjalnych stref, w których ludzie będą mogli swobodnie realizować swoje indywidualne pragnienia. Artystki proponują także nowe podejście do ciała w kontekście miejskim, tworząc nowy rodzaj miejskiej aktywności, rodzaj fikcyjnej dyscypliny sportowej. Skok w chmury symbolizuje całkowitą wolność i możliwość ucieczki od miejskiej rzeczywistości. Jest ucieleśnieniem potrzeby i pragnienia dobrowolnej rezygnacji z kontroli po to, by uwolnić się rzeczywiście i w przenośni od systemu: od dominującego paradygmatu, logiki czy stanu. By wydostać się stąd, gdzie się jest. Emergency Exit to hybrydowej konstrukcji urządzenie służące do przenoszenia się do innych rzeczywistości, rozszczelniające pozornie hermetyczną miejską realność. Ta przenośna dziura teleportacyjna prowadzi w nieznane, jest katalizatorem rozmaitych, często sprzecznych emocji i potrzeb. Mieszkańcy „teleportując" się, wypełniają istniejące luki własnymi emocjami, pomysłami i pragnieniami.

Projekt Kurant i Wasilkowskiej promuje podejście do architektury i urbanistyki, wykraczające poza logikę przyziemnej rzeczywistości i sztywne planowanie życia; jest otwarty na to, co w mieście nieprzewidywalne; uelastycznia tkankę miejską poprzez uaktywnienie jej szczelin, luk i porów. Umożliwia też mieszkańcom „wyłączenie" się z dominujących miejskich struktur poprzez rozwijanie indywidualnych, autonomicznych działań i inicjatyw.

Agnieszki Kurant i Aleksandry Wasilkowskiej „Wyjście

Bardzo frapujący konkurs!
Małgorzata Tomczak

Jak wizytowałam norweski SARP, mniej więcej rok temu, to jego przewodniczący z zażenowaniem zdradził historię zaskarżenia wyników jednego z konkursów architektonicznych, gdyż zaistniało podejrzenie o złamanie jego warunków. Takie historie w Skandynawii zdarzają się niezwykle rzadko, są wręcz precedensowe. Można być pod wrażeniem rozwoju demokracji w krajach skandynawskich i jednocześnie zastanawiać się, jaki jej model w Polsce praktykujemy. Łamanie warunków konkursu zarówno przez architektów, jak też dowolne ich „interpretowanie" przez członków jury to u nas praktyka nagminna, wręcz architektoniczna codzienność. Przykre to nieco, smutne i nie najlepiej rokujące rozwojowi polskiej architektury - jej materialnej i ideowej edycji. Jak ma w Polsce kwitnąć myśl architektoniczna, jak mają powstawać architektoniczne strategie kuratorskie skoro nie istnieją warunki, w których mógłby się chociaż ich zalążek pojawić? Architektura to przecież nie tylko budynki - ściany, schody i dach, ale również dyskurs będący pełnoprawnym, ważnym elementem kultury budującym narodową tożsamość. Dlaczego więc, będąc od lat obserwatorem polskiego konkursu na Międzynarodową Wystawę Architektury w Wenecji, mam nieodparte wrażenie, że jego organizator - Międzynarodowa Galeria Sztuki Zachęta nie ma na niego cienia pomysłu i traktuje go wyjątkowo marginalnie. Jak kulę u nogi. Przerywnik między kolejnymi wystawami i Biennale Sztuki w Wenecji. Trzeba go przeprowadzić - to się to robi, tyle że byle jak, byle kiedy i jak pokazuje tegoroczne doświadczenie - z przypadkowo wyłonionym kuratorem (koniecznie z zagranicy, bo to w obliczu polskich kompleksów „murowana" gwarancja sukcesu!). Problem leży w podejściu jury i jego wyśrubowanych ambicjach po ostatniej odsłonie Biennale oraz organizatora i jego zdumiewającej niefrasobliwości w przeprowadzaniu procedur. Nawet nazwiska laureatów Złotego Lwa jako członków jury nie stały się gwarancją rzetelnie przeprowadzonego konkursu. Co więcej, sytuację jeszcze bardziej skomplikowały. A przecież nie ma co do tego wątpliwości, że jakość powstającej architektury leży na sercu każdemu, kto w jakikolwiek sposób się nią zajmuje. Tyle tylko, że nie poruszamy się w próżni, ale w pewnych ramach prawnych i dobrze jest być tego świadomym. Od początku do końca.

Jasno i wyraźnie kolejny raz należy podkreślić fakt, że nigdzie w regulaminie (sic!) nie przewidziano takiej opcji, jak niewyłonienie zwycięskiej pracy. Skąd więc taki werdykt? Powody merytoryczne („że żaden z projektów nie kwalifikował się do pokazania na wystawie tej rangi" w: http://www.obieg.pl/felieton/16958) nie są odpowiedzią na to pytanie. To odrębny temat. Prawdy się pewnie do końca nie dowiemy, gdyż hasła przejrzystości w polityce kulturalnej to w Polsce wciąż puste slogany, a pytanie skierowane do rzecznika Zachęty o wykładnię prawną tej decyzji nie doczekało się do tej pory żadnej konkretnej odpowiedzi. Pytań zresztą rodzi się wiele - od podstawowego: dlaczego to Zachęta organizuje ten konkretny konkurs, po personalne i w tym momencie, skoro jest już zarys scenariusza wystawy, merytoryczne. Jest też wciąż apel o polską demokrację, ale w tym kontekście niknie on w oparach absurdu - duet Wasilkowska-Kurant, choć nie rokujący w pierwszej odsłonie konkursu, okazał się obiecujący w jego niedemokratycznej dogrywce!

Agnieszki Kurant i Aleksandry Wasilkowskiej „Wyjście

Jury prace się nie podobały
Roman Rutkowski

Nic nie mam do Eliasa Redstone'a, który pracuje nad polską ekspozycją na weneckie biennale. Anglik, Brazylijczyk, Tajwańczyk, Egipcjanin - jego narodowość jest dla mnie bez znaczenia. Jako obcokrajowiec nie mógł znać polskiego prawa. Jemu tylko przedstawiono propozycję przygotowania scenariusza wystawy, oficjalną i pobłogosławioną przez ministra kultury, trudno zatem wymagać, żeby mógł mieć jakiekolwiek wątpliwości co do praworządności takiego przebiegu sprawy. Niech swój pawilon robi, niech to będzie kolejne tak fajne wydarzenie, jak to sprzed dwóch lat. Ja osobiście przeszkadzać mu w jego pracy nie zamierzam. Mleko się rozlało, ale to nie Redstone był tego rozlania sprawcą.

Bez wątpienia konkurs na polski pawilon na biennale podlegał pod ustawę Prawo zamówień publicznych. Ja wiem - dla ludzi sztuki przepisy to pewnie nuda, niepotrzebne utrudnienia i banalna rzeczywistość, a sztuka przecież (przynajmniej jej część) z tą banalnością walczy. Jednak nikt w próżni prawnej nie żyje, nawet artyści, kuratorzy i architekci. Konkurs rozpisano, regulamin sformułowano, prace nadeszły. Nie podobały się i jury podjęło decyzję o nieprzyznaniu pierwszej i drugiej nagrody? Przepraszam, ale tego regulamin nie przewidywał. Jako architekt sędziowałem kilkanaście konkursów architektonicznych i w nich zasada przestrzegania regulaminu była stosowana zawsze. Prawnikiem nie jestem, ustawy Prawo zamówień publicznych nie znam na pamięć, ale w trakcie obrad jury sędziowanych przeze mnie konkursów wszelkie profesjonalne konsultacje prawne kończyły się konkluzją, że jeżeli coś w regulaminie jest przewidziane, to trzeba to zrobić, a jeżeli czegoś nie ma, to nie można. Organizator konkursu na polski pawilon zobowiązał się do przyznania pierwszej nagrody i jej nie przyznał, choć takiej możliwości w regulaminie sobie nie dał. W ten sposób prawdopodobnie złamał prawo. A przecież w państwie prawa pewne rzeczy wydają się oczywiste: albo się umawiamy na pewne reguły i akceptujemy cokolwiek one przyniosą, albo się nie umawiamy i po prostu nie zawracamy nikomu głowy (jeżeli to oczywiście w obowiązującym systemie prawnym jest możliwe). Prace się nie podobały? Trudno, w tym właśnie tkwi ryzyko dosłownie każdego konkursu, czegokolwiek by on nie dotyczył - nikt inny lepszego systemu nie wymyślił. Co by było, gdybyśmy w demokratycznych wyborach politycznych nie znaleźli kandydata, który się nam podoba? Też byśmy go poszukali w innym mieście, województwie, kraju? Nie, bo tego przepisy dotyczące elekcji nie przewidują, nie zostawiając żadnej furtki na wyjątki i wyjątki od wyjątków. Jakoś do tej pory nikt niczego lepszego niż demokracja nie wynalazł.

Gdyby regulamin konkursu na polski pawilon na biennale architektury taką furtkę przewidywał, gdyby było w nim napisane, że organizator zastrzega sobie prawo nieprzyznania pierwszej nagrody i zlecenia prac nad scenariuszem pawilonu wybranej przez siebie osobie, ja po prostu bym w nim udziału nie wziął - wtedy moje szanse na wygraną z dużą dozą prawdopodobieństwa mogłyby zależeć od decyzji nie-wiadomo-kogo i nie-wiadomo-na-jakiej-podstawie. A tak, razem z moim pracownikiem spędziliśmy czas przygotowując naszą koncepcję intelektualnie i opracowując ją graficznie, wydając pieniądze na jej druk i wysyłkę, stojąc prawie dwie godziny na poczcie tuż przed upływem terminu składania prac. Być może nie daliśmy rady i nasza praca nie była nawet przyzwoita, wierzę jednak głęboko, że kilka innych z 24 nadesłanych prac mimo wszystko wartych było uwagi. Co razem z pozostałymi 23 zespołami uczestniczącymi w konkursie dostaliśmy w zamian za nasz czas, wysiłek i wydane pieniądze? Dwa lakoniczne zdania 'werdyktu', chaotyczną i żenująco amatorską obronę tego 'werdyktu' przez Zachetę (jaki tajny protokół?, jakie tajne prace?, jaka ochrona danych osobowych?), potem różne kolejne, jakby zdawkowo upubliczniane odsłony organizowania ekspozycji w polskim pawilonie. Ogólnie mówiąc lekceważenie. Prawo zamówień publicznych przewiduje całkowitą transparentność wszystkich procedur związanych z wydawaniem publicznych - czyli naszych - pieniędzy i tak się dzieje w przypadku obecnie przeprowadzanych konkursów i przetargów: wszystkie dokumenty, łącznie z nazwami oferentów, ich propozycjami i protokołem oceny są do wglądu w każdej chwili i dla każdego. Tu tego zabrakło zupełnie: Zachęta jakby odganiała natrętną muchę, ani nie pokazując nadesłanych, podobno słabych 24 prac (czego ma obowiązek), ani swej opinii nie uzasadniając (czego ma również obowiązek). Jednak pal licho prawo! Pytanie moje jest inne, bardziej ludzkie, skierowane do członków jury i szefostwa Zachęty: gdzie się podział szacunek do czyjejś pracy? Gdzie myśl o tym, że ktoś się starał? Można je tak zbyć, w imię zasady 'my wiemy lepiej, ale nikomu nic nie powiemy'? Efektem tego wszystkiego jest osiedlowy magiel: zamiast dyskusji o nadesłanych pracach i o pracy zwycięskiej mamy przepychankę zaczętą zawieszonymi w pustce Internetu dwoma zdaniami, wodę w ustach Zachęty (Zniechęty?) i jurorów, jakieś plotki, podejrzenia i szukanie różnych związków towarzyskich z Anglikiem w tle, który tak jak wszyscy mógł przecież wziąć udział w konkursie.

Przecież nie o to w tym wszystkim chodziło.

Agnieszki Kurant i Aleksandry Wasilkowskiej „Wyjście

"Z wolnej ręki" czyli komentarz w sprawie Polskiego Pawilonu na Biennale w Wenecji.
Marcin szczelina

Niejasne procedury konkursu, arogancka postawa Zachęty, obojętność Ministra Kultury oraz interpretacja terminu demokracja, stały się głównymi tematami tekstów publikowanych w „Obiegu" w sprawie konkursu dot. Biennale Architektury w Wenecji. Argumenty podnoszone przez Ewę Kuryłowicz, Annę Cymer, czy Joannę Erbel wydają się oczywiste i trudno z nimi dyskutować, dlatego postaram się skupić na pozostałych problemach związanych z tegorocznym konkursem.

Metamorfozy Pawilonu Polonia
Polska po raz pierwszy pojawiła się na Biennale Architektury w 1996 r o czym przypomina w swoim tekście Anna Cymer. Organizację wystawy powierzono Muzeum Architektury we Wrocławiu, a kuratorem Polskiego Pawilonu został architekt Olgierd Czerner. Wystawa okazała się kompletną kompromitacją. Brak merytorycznej wizji wystawy, prowincjonalny poziom realizacji oraz organizacyjny chaos zadecydowały o wycofaniu się z tej prestiżowej imprezy na kolejne 8 lat. Następna próbę podjęto w 2004 roku. Za organizacje po raz pierwszy odpowiedzialna była Zachęta, a kuratorem mianowano Adama Budaka. Wielowątkową, trudną w interpretacji wystawę Budaka pt. „Architektura jako megastruktury ludzkości i morficzne strategie ekspozycji" szokowała nowatorskim podejściem do prezentacji architektury. Chwalona przez międzynarodową prasę za metaforyczną interpretację głównego tematu Biennale, w Polsce spotkała się raczej z krytyką niż zrozumieniem. Hermetyczność czy też niezrozumiałość zamysłu kuratora wystawy oraz budowanie strategii wystawienniczej kosztem prezentacji architektury stała się pretekstem do szerszej debaty na temat formuły udziału Polski w tym wydarzeniu oraz pytania o kształt pawilonu narodowego. W 2006 roku, w wyniku zamkniętego konkursu wybrano projekt „Transfer" rzeźbiarza Jarosława Kozakiewicza (kurator Gabriela Świtek). Ujawnił on od dłuższego czasu silnie zaznaczający się konflikt pomiędzy historykami sztuki a architektami. W teorii współdziałanie tych dwóch grup wydaje się niezbędne przy produkcji wystaw architektury. W praktyce patrząc na liczne konferencje i dyskusje na temat architektury uwidocznił się brak wspólnej płaszczyzny dialogu i pogłębiało wzajemne niezrozumienie. Konceptualny projekt Kozakiewicza został skrytykowany przez środowisko architektów. Zarzucano mu zbyt utopijne i ideowe podejście do tematu Biennale. W wątpliwość poddawano również jego nie-architektoniczne wykształcenie, wracając tym samym do pytania dotyczącego reprezentacji architektury. Projekt „Transfer" nie przybliżył odpowiedzi na to pytanie, jednak po raz kolejny został pozytywnie odebrany przez międzynarodową krytykę, zaznaczając i potwierdzając tym samym obecność Polski na Biennale Architektury w Wenecji. W tym czasie rola architektury w dyskursie sztuki współczesnej stale rośnie. W Polsce zaczynają pojawiać się pierwsze próby wystaw, które krytycznie odnoszą się do architektury. Jednak jest to dopiero początek, gdyż wystawy o architekturze nadal kojarzą się z prezentowaniem makiet i zdjęć budynków i nadal są uważane za imprezy organizowane przez architektów dla architektów. Dlatego Biennale odgrywa szczególną rolę, gdyż jest to okazja do kontaktu dwóch odseparowanych od siebie środowisk: architektury i sztuki.

Złoty Lew
W 2008 roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego ogłosiło konkurs na projekt wystawy w Pawilonie Polonia. W otwartym konkursie mógł wziąć udział każdy, kto spełniał kryteria regulaminu. No właśnie, tutaj pojawił się grom krytyki za nieudolnie skonstruowany regulamin konkursu, kontrowersje również budził skład jury. Ale ostatecznie wybór koncepcji Jarosława Trybusia i Grzegorza Piątka, którzy za wystawę „Hotel Polonia. Budynków życie po życiu" zdobyli najwyższy laur - Złotego Lwa - oraz zachłyśniecie się sukcesem Polski spowodował, że niedociągnięcia organizacyjne, źle skonstruowany regulamin konkursu, dyskusyjny wybór jury oraz wiele innych problemów związanych z amatorskim podejściem do organizacji konkursu zeszły na dalszy plan. Mieliśmy dwa lata na poprawienie drażniących kwestii związanych z konkursem. Cale dwa lata do jego przeprowadzenia! Niewątpliwie Zloty Lew zdobyty w 2008 roku „wywindował oczekiwania" zarówno wobec tegorocznych zgłoszeń konkursowych, ale przede wszystkim oczekiwano profesjonalnej organizacji konkursu. Jednak tak się nie stało. Trudno zrozumieć dlaczego Zachęta jak mantrę powtarza, że termin pomiędzy ogłoszeniem tematu Biennale a otwarciem w Wenecji jest bardzo krótki i stad mogą wynikać wszystkie napięcia, ale czy faktycznie jest to powód abyśmy tłumaczyli biennalowe wpadki? Przecież z tym samym problemem zmaga się 55 innych Państw, które przygotowują ekspozycje na Biennale!

7 Listopada 2009 roku organizatorzy Biennale w Wenecji, poinformowali o wyborze Kazuyo Sejimy na dyrektora artystycznego 12 edycji Biennale Architektury w Wenecji. Dwa dni później informacja wraz z krótkim wywiadem z Sejimą, z którego mogliśmy się dowiedzieć jak będzie wyglądać biennale znajdowały się na najważniejszych portalach architektonicznych (na przykład: http://blog.archpaper.com/wordpress/archives/5258). Tak więc kolejne pytanie, na które nie potrafię znaleźć logicznej odpowiedzi - dlaczego już wtedy nie przystąpiono do organizacji konkursu? Jeżeli Zachęta czekała na oficjalną informację o temacie biennale, które pojawiło się 23 stycznia, to dlaczego konkurs został ogłoszony dopiero w marcu? To ponad miesiąc!

Jury
Gdy Zachęta poinformowała o decyzji jury, które uznało że żadna z nadesłanych prac nie spełnia oczekiwań związanych z reprezentowaniem Polski na 12. Międzynarodowej Wystawie Architektury w Wenecji. I zgodnie z punktem 7 Zasad Konkursu zawartych w Regulaminie Konkursu nie przedstawia do akceptacji żadnej z nadesłanych prac, pojawiło się w prasie wiele spekulacji. Na Stronach „Obiegu" cytowano anonimowe wypowiedzi jury, które rozczarowane żenującym poziomem projektów donosiło o błędach ortograficznych zawartych w niektórych propozycjach, część projektów nie zawierało wizualizacji, a jeszcze inne były zawarte na zaledwie jednej kartce papieru. Kolejne anonimowe wypowiedzi członków jury, nowe fakty i opinie pojawiające się po ogłoszeniu wyników konkursu i późniejsze nieformalne konsultacje z wybranymi członkami jury w wyniku których wybrano zagranicznego kuratora Eliasa Redstone'a, sprawiły, że zacząłem się poważnie zastanawiać nad wyborem jury oraz ich kompetencjami. Na stronach Zachęty znajduje się pełna lista składu jury. Co roku niezależnie od tego czy jest to Biennale Sztuki czy Architektury, zastanawia mnie jakie są kryteria wyboru takich a nie innych osób? Jest to aż 10 osób, które z logicznego punktu widzenia powinny reprezentować specjalistów z różnych dziedzin, aby najpełniej oddać interdyscyplinarny charakter biennale. W tym roku zarówno skład jury oraz ich anonimowe wypowiedzi poddają w wątpliwość ich kompetencje do oceniania konkursy na Biennale Architektury. Jak wspomniała Kaja Pawełek w swoim tekście ‘Konkurs do wymyślenia od nowa'- ‘Biennale w Wenecji jest specyficzną strukturą i swoim charakterem i prestiżem zdecydowanie różni się od innych tego typu imprez' o czym szanowne jury zdecydowanie zapomniało. Najbardziej dziwi, że na 10 osób zasiadających w jury mamy zaledwie 3 architektów! W tym nie ma ani jednego architekta, który oprócz działalności dydaktycznej zajmował by się jej praktyczną stroną. Architekta czynnego zawodowo! Dlaczego oprócz Grzegorza Piątka i Jarosława Trybusia, nie ma także kuratorów i krytyków architektury, którzy uczestniczą w międzynarodowych wystawach, konferencjach czy wpływają na kształt krytyki architektonicznej? Którzy dążą do dywersyfikacji sposobów rozumienia architektury? Którzy inicjują nowe procesy twórcze, a te powstają w wyniku przenikania się badań teoretycznych i praktycznych? Specjalistów, którzy testują najnowsze teorie i tendencje we współczesnej architekturze? Mam wrażenie że organizatorzy konkursu, potraktowali Biennale Architektury jak Biennale Sztuki, a przecież to zupełnie inne imprezy. I może gdyby, w jury zasiadało więcej specjalistów z dziedziny architektury, to nie mielibyśmy do czynienia z idiotycznymi wypowiedziami (oczywiście anonimowymi) ze niektóre propozycje ‘pisano na jednej kartce papieru', czy że 'zawierały błędy ortograficzne'. Co to są za argumenty? Czy regulamin konkursu określa ilość stron czy ilość możliwych błędów ortograficznych? Nie sądzę.

W 2009 roku na zaproszenie Juergena Mayera H., brałem udział w otwartym konkursie na wystawę w Pawilonie Niemieckim na 12 Biennale Architektury w Wenecji. Do współpracy zaprosiłem kuratorkę i krytyczkę architektury Ines Moreira, razem stworzyliśmy koncepcje wystawy, której regulamin określał, że nadesłane propozycje nie mogą przekraczać właśnie jednej kartki!

Może przed przystąpieniem do konkursu należało się zapoznać z konkursami organizowanymi przez inne kraje? Gdyby jury posiadało taką wiedzę, kierowałoby się zupełnie innymi kryteriami oceny.

W wielu krajach otwarty konkurs na wystawę w Pawilonie Narodowym jest wciąż rzadkością. Takie kraje jak Portugalia czy Francja nie przeprowadzają konkursów, a kurator kolejnego Biennale po konsultacjach ze środowiskiem architektonicznym mianowany jest przez Ministra Kultury. Maria Troshina, kuratorka z pierwszej niezależnej galerii architektury Modernismus w Moskwie, na pytanie o konkurs na Pawilon Rosyjski, opowiedziała mi o skandalach towarzyszących Biennale Architektury, gdzie po raz drugi współkuratorem rosyjskiego pawilonu został ten sam zastępca Ministra Kultury. Dlatego pomimo niedociągnięć, optymistyczny jest fakt, że Polska, już po raz drugi zdecydowała się na zorganizowanie otwartego, z założenia demokratycznego konkursu. Szkoda, że ciągle nie możemy w pełni wykorzystać tego faktu. I tutaj wracamy do kwestii reprezentacji architektury. Trzeba się nie tylko zastanowić nad formułą konkursu- warto może zapoznać się z regulaminem przyjętym w Niemczech, gdzie konkurs jest kilkuetapowy, a zwycięska praca jest kompromisem pomiędzy oczekiwaniami jury a autorami zwycięskiej koncepcji? Może też warto zastanowić się czy nie przystąpić do ogłoszenia konkursu zaraz po wyborze dyrektora artystycznego? I w końcu pytanie najważniejsze, czy nie powierzyć organizacje konkursu instytucji, która zajmowała by się głownie badaniem architektury? Po ostatnich wydarzeniach mam duże wątpliwości czy Zachęta jest w stanie organizować konkurs architektoniczny. Tylko jeżeli nie Zachęta to kto? Muzeum Architektury miało swoja szanse w 1996 roku i z niej nie skorzystało. Prof. Ewa Kuryłowicz apeluje o przywrócenie architektury jej własnej autonomii. Podczas ostatniego Kongresu Kultury Polskiej we wrześniu 2009 w trakcie panelu o architekturze dużo mówiono o potrzebie stworzenia instytucji na miarę holenderskiego instytutu architektury (NAI), ale na rozmowach się skończyło. I niestety tak samo skończy się cała ‘afera' wokół tegorocznego konkursu na Biennale Architektury.

Agnieszki Kurant i Aleksandry Wasilkowskiej „Wyjście

Strzał w dziesiątkę (przez przypadek)
Michał Duda

Znacznie bardziej, niż sam przebieg procedury wyłaniania zwycięskiego projektu wystawy w Pawilonie Polskim, zdumiewa mnie szereg wydarzeń, które miały miejsce już po ogłoszeniu werdyktu. Sama decyzja jurorów bardziej mnie chyba rozbawiła niż zaskoczyła (choć to raczej śmiech przez łzy). Ot, ironia - był to właściwie strzał w dziesiątkę. Całkiem przez przypadek udało nam się osiągnąć coś, co można uznać za kwintesencję idei pawilonu narodowego, a przynajmniej jednej z dwóch podstawowych dróg, którymi można pójść, wymyślając idealną ekspozycję na tego typu imprezie. Przygotowując narodową wystawę, staje się przed podobnym wyborem jak wówczas, gdy ma się do czynienia z ankieterem: albo powiedzieć, jak jest/jaki jestem naprawdę (co wcale nie jest proste) albo - jak chciałbym, żeby było/jaki chciałbym być (bez wątpienia bliski ideału). No i nam, nieopatrznie, udało się powiedzieć prawdę.

Nie chcę wyjść ani na przesadnego malkontenta, ani propagatora spiskowej teorii dziejów. Co więcej, jestem przekonany (a raczej - chcę być przekonany), że taki a nie inny wybór nie był „ustawką" - nie rozdano kart pod stołem, nie wydrukowano meczu w szatni - ot, przez przypadek, pod wpływem chwilowej słabości, wyszło tak, jak wyszło. I uparcie wierzę w brak złych intencji autorów tego zamieszania.

Nie zmienia to jednak faktu, że sytuacja sama w sobie jest niesmaczna, a wspomniane podobieństwo do rodzimej codzienności - w szczególności architektonicznej, choć nie tylko - jeszcze ten niesmak potęguje. Analogiczne sytuacje zdarzają się w przypadku konkursów architektonicznych, w których nieprecyzyjne regulaminy umożliwiają niczym nieuzasadnione manipulacje, a rozstrzygnięcia bywają tak zaskakujące i sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, że trudno oprzeć się podejrzeniom, że zadecydowało coś zupełnie innego niż wartość projektu. Natomiast przeprowadzone na szybko i za kulisami konsultacje środowiskowe, w których za reprezentatywną próbkę tegoż „środowiska" uznano dwóch członków konkursowego sądu, zaskakująco przypominają choćby procedury konsultacji społecznych towarzyszących uchwalaniu planów zagospodarowania przestrzennego, które organizuje się w taki sposób, aby dowiedzieć się o nich mogła jak najmniejsza grupa zainteresowanych.
Oczywiście - przeprowadzenie jednych i drugich zgodnie z normami, które w takich sytuacjach powinny obowiązywać, wymagałoby znacznie więcej wysiłku. Jest to jednak kwestia prostego wyboru - chcemy budować demokratyczne społeczeństwo obywatelskie naprawdę, czy tylko o nim mówić, realizując jednocześnie scenariusze żywcem zaczerpnięte z epoki słusznie minionej? Odnoszę wrażenie, że piękne idee są w naszej rzeczywistości pustymi sloganami. I żadnym usprawiedliwieniem nie jest fakt, że pewne przedsięwzięcia przeprowadzić można znacznie taniej, szybciej i sprawniej pomijając lub redukując procedury mające służyć budowaniu otwartości i transparentności. Nie ma znaczenia również fakt, że postępując wbrew normom stworzyć można niekiedy dzieło wartościowe. Nie chcąc tworzyć systemowej fikcji, pewnych zasad i obowiązków lekceważyć nie wolno pod żadnym pozorem.

Zatem - nie wnikając w ocenę ostatecznego projektu przygotowanego przez Redstone'a - wyszło nienajlepiej. Wielu uczestnikom i obserwatorom niesmak pozostanie na długo. Co natomiast wydarzyło się w sprawie pawilonu od czasu ogłoszenia niefortunnej decyzji? Otóż, niewiele i dużo zarazem. Prace nad przygotowaniem wystawy ruszyły pełną parą - Elias Redstone, po przeprowadzeniu zamkniętego konkursu na zadany temat, wybrał projekt, który ma zostać w pawilonie zrealizowany. Jego autorkami są Agnieszka Kurant i Anna Wasilkowska, a więc ten sam duet, który - zgodnie z regulaminem konkursu - powinien wygrać już w pierwszym rozdaniu (choć uzyskał tylko 2 głosy). Sprawiedliwości stało się zadość. Czyli wszystko w porządku? Skoro, mimo dwuznaczności wokół wyboru kuratora, Panie zdecydowały się zaangażować w przedsięwzięcie Redstone'a, dały sygnał, że nic zdrożnego się nie stało. Pozostaje tylko uszanować tę, trudną pewnie, decyzję.

A jak na całą sytuację zareagowały media? Nijak. Wydawało by się, że temat jak znalazł - sprawa ważna, nośna, budząca emocje, temat funkcjonujący w kontekście wielkiego międzynarodowego sukcesu sprzed dwóch lat. A tymczasem cisza - wszystkie teksty dotyczące konkursu na pawilon nie zapełniłyby jednej strony gazety. Może więc problem nie jest wcale aż taki ważny? Zwłaszcza, że na pierwszy rzut oka wszystko przecież wygląda jak należy: był konkurs, jest kurator, będzie wystawa. Zgoda - jeśli zamierzamy postępować według zasady „cel uświęca środki" - wszystko jest w najlepszym porządku.
Jedynym forum, które podjęło dyskusję na temat „sprawy pawilonu" jest Obieg. I tu znowu pozostaje niedosyt: de facto jest to jedynie dyskusja pozorna - kilku tekstom zawierającym kompletną analizę sytuacji z punktu widzenia obserwatora/uczestnika przeciwstawione jest jedno lakoniczne oświadczenie Zachęty - organizatora konkursu. Na dodatek - oświadczenie niewiele wyjaśniające. Zgodzić się można z punktem pierwszym odpowiedzi Zachęty, mówiącym o tym, że zamówienia w zakresie działalności twórczej lub artystycznej mogą być udzielane z wolnej ręki, z pominięciem niezbędnych w innych sytuacjach procedur. Trudno jednak przytaknąć punktowi drugiemu, w którym Organizator zapewnia, że konkurs odbywa się na podstawie regulaminu nadanego przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Regulamin ów - rzecz oczywista - jest najważniejszym dokumentem precyzującym sposób przeprowadzenia konkursu. Tylko w którym jego punkcie dopuszczono możliwość wskazania zwycięzcy spoza grona uczestników? W przypadku każdego konkursu architektonicznego złamanie regulaminu w tak istotnym punkcie poskutkowałoby zaskarżeniem werdyktu i unieważnieniem całego postępowania.

Zaskakująco długi jest też czas reakcji MKiDN - a przecież reakcja nastąpić musi. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której nie pojawiłby się żaden komentarz ze strony Ministerstwa - bo przecież komu, jak nie Ministerstwu, zależeć powinno na stosowaniu przejrzystych procedur, wprowadzaniu standardów charakterystycznych dla społeczeństwa obywatelskiego, unikaniu sytuacji dwuznacznych oraz na postępowaniu zgodnie z prawem i przyjętymi zasadami?

Niezależnie od tego, po czyjej stronie leży racja - broniącej swojego stanowiska Zachęty, czy wzburzonych werdyktem oponentów - wokół konkursu na wystawę w polskim pawilonie narosło tak wiele wątpliwości, że największym błędem byłoby pozostawienie sprawy otwartej. Najlepsze, co można zrobić teraz, po fakcie, to wyciągnąć wnioski i zadbać o to, aby podobnej sytuacji uniknąć w przyszłości. Obowiązkiem wszystkich zainteresowanych jest więc podjęcie wszelkich możliwych starań mających na celu wypracowanie jasnych kryteriów, precyzyjnego regulaminu i czytelnych procedur. Być może dobrym wstępem do dalszych prac byłaby robocza dyskusja - „okrągły stół" łączący wszystkie strony zamieszania? Nie znam lepszego miejsca do rozmowy o tym zagadnieniu, niż Muzeum Architektury, które z przyjemnością podejmie się organizacji takiego spotkania.
O przebiegu przygotowań będziemy informować. Mam nadzieję, że również za pośrednictwem Obiegu.

Agnieszki Kurant i Aleksandry Wasilkowskiej „Wyjście

Architektura dla syllogomaniaka
Kuratorzy: Agnieszka Pindera, Daniel Muzyczuk, Joanna Zielińska
Artysta: Tomasz Rygalik

Syllogomania, to właśnie zjawisko kompulsywnego zbieractwa. Jej najważniejszym symptomem są trudności z pozbywaniem się nieużytecznych lub o obiektywnie małej wartości rzeczy. Skala tego typu aktywności powoduje m.in. ograniczanie przestrzeni życiowej.

Podróż rzeczy
Praktyka życia codziennego we współczesnych społeczeństwach wymaga od swoich członków gromadzenia, jako czynności zapewniającej środki na przyszłość oraz trwonienia, konsumowania i wyrzucania, dzięki czemu regulowany jest mechanizm konsumpcji, a rzeczy, których wartość użytkowa uległa wyczerpaniu uzyskują status martwych. Szczególne warunki życiowe i trauma są w stanie wypaczyć ten naturalny proces eliminacji i wprowadzić zmiany do podróży rzeczy ze świata życia do śmietnika, jako miejsca ich śmierci. Chęć zapewnienia przedmiotom wiecznego życia jest oczywiście obecna w praktyce kolekcjonerskiej. Granica, która oddziela kolekcję od osunięcia się w bezładny zbiór, który jest postrzegany jako symptom choroby, jest cienka, ale określa ją obiektywna wartość rzeczy. Tylko w umyśle kompulsywnego zbieracza, to co w powszechnej świadomości ma status śmieci jest niezwykle wartościowym zbiorem. Syllogomania, to właśnie zjawisko kompulsywnego zbieractwa. Jej najważniejszym symptomem są trudności z pozbywaniem się nieużytecznych lub o obiektywnie małej wartości rzeczy. Skala tego typu aktywności powoduje obniżenie poziomu lub też całkowitą dezorganizację funkcjonowania zawodowego i społecznego, a także ograniczanie przestrzeni życiowej. Jest ona charakterystyczna dla dzieci do lat sześciu, ale w szczególnych okolicznościach może objawić się również u starszych osób. Występuje u jednostek dotkniętych traumą Holokaustu, ale również w szczególnie trudnych warunkach życia, gdzie powodują ją trudności z zaopatrzeniem w podstawowe dobra. Ten efekt mogło również wywołać życie w państwach realnego socjalizmu. Deficyty powodowały rozkwit kultury „zrób to sam", co uczyło obywateli, że każdy przedmiot może być przydatny do wytworzenia nowego dobra. Tym samym zwyczaj planowania wielokrotnego użytku stawał się przyzwyczajeniem i powodował narastanie pozornie bezużytecznych gór śmieci.

Niebezpieczne oblicze chaosu
Syllogomania wyklucza osoby nią dotknięte ze świata społecznego. Ma to związek również z często występującym razem z nią syndromem Diogenesa. Objawia się on brakiem dbałości o higienę osobistą. Patologiczne zbieractwo może mieć jednak dużo niebezpieczniejsze oblicze. O istnieniu tej groźby przekonuje tragiczna historia Homera i Langleya Collyerów. W 1947 roku martwych braci w ich mieszkaniu, w którym zgromadzili 130 ton rupieci, znalazła policja. Jak wykazało śledztwo Langley'a przygniotła sterta gazet, gdy niósł sparaliżowanemu bratu pożywienie. Homer wiele dni umierał z głodu. Historia dwójki zbieraczy stała się podstawą wyodrębnienia psychiatrycznej patologii zwanej syndromem Collyerów. Opowieść o braciach Collyer naprowadzać może na podobne strategie w polu sztuki. Wystarczy tutaj przywołać Merzbau Kurta Schwittersa lub ogromne zajmujące Fabbrica Rosa archiwum Haralda Szeemanna, który zapytany o sposób powstania akumulacji odpowiedział, że zbiór stworzył się sam. Zbiory dotkniętych syllogomanią przekraczają wszelkie narzucone granice. Stają się przyczyną skarg sąsiadów i programów pomocowych dla dzieci osób chorych. „Śmieci" dokonują ciągłego podboju przestrzeni pozostających poza wyznaczonymi własnością barierami. Ekspansja jest więc sednem tej patologii. Innym jej rysem jest nie poddawanie się dyktatom rynku, które determinują obieg dóbr. Przedmioty zgromadzone przez syllogomaniaka zostają poddane swoistej „hibernacji". Ich wartość użyteczna zostaje odroczona. Mają służyć swemu właścicielowi w bliżej nie określonej przyszłości, do czego zwykle nie dochodzi. Jednocześnie ich sakralna aura jest dostrzegalna tylko dla zbieracza. Zawieszone pomiędzy porządkami, stanowią zbiór, który stanowi świadectwo wykroczenia i ekscesu przeciwko racjonalnemu homo oeconomicus.

Przestrzeń jako krajobraz psychiczny
Przestrzenie, które zamieszkują syllogomaniacy są miejscami sprawiającymi wrażenie chaosu. Ta ilość dóbr nie poddaje się już dłużej klasyfikacji i systematyzacji. Pierwotny chaos zagraża więc nieustannie ludzkiemu kosmosowi. Wkraczając w przestrzeń, która poddana została tego typu wypływającej z psychiki organizacji, naruszone zostają granice prywatnej psychozy jej twórcy. Miejsca te zamknięte i ukryte są najczęściej we wnętrzu, które siłą rzeczy wyobraża krajobraz psychiczny ich „architektów".

OPIS PROJEKTU
Dizajn jest sztuką kształtowania rzeczywistości. (...) Rolą dizajnu jest rozwiązywanie problemów, a nie ich tworzenie. Bez względu na to, w jaki sposób zdefiniujemy problem to właśnie dizajn jest sposobem na jego rozwiązanie. Może stanowić odpowiedź na problemy funkcjonalne, krytyczne, ale również na wszystko to, co wiąże się z psychiką człowieka, czy też socjologią. Dizajn na dobrym poziomie działa na wszystkich płaszczyznach i rozwiązuje problemy kompleksowo.
(...)
Działanie na granicy sztuki i produktu to trudna sfera. (...) Na pewno nie odbywa się to bez kompromisów po obu stronach, ale stanowią one tak naprawdę meritum całego projektu. Najbardziej w tym przypadku interesuje mnie punkt, w którym schodzą się te dwa światy: świat instalacji artystycznej i funkcjonalnego dizajnu.

Tomek Rygalik

Architektura dla syllogomaniaka
Projekt Tomka Rygalika Architektura dla syllogomaniaka zakłada zbudowanie modularnego systemu „szuflad" do przechowywania kolekcji i różnego typu zbiorów. Zależy nam na zaadaptowaniu istniejącej architektury budynku, gdzie zbudowany zostanie monumentalny i praktyczny systemem służący syllogomaniakom. Umożliwi on kolekcjonerowi / zbieraczowi łatwą archiwizację i uporządkowanie zbioru, zapewni też „nieśmiertelność" zgromadzonej kolekcji. Design niepostrzeżenie staje się architekturą, która generowana jest przez potrzeby życia codziennego, ale zarazem je kształtuje. Projekt użytkowy, który spontanicznie narasta i przeradza się w środowisko życia jego użytkownika - dom, architekturę, odwraca tym samym proporcje pomiędzy wyposażeniem, a budowlanymi ramami, w które jest wpisany. Architektura pod jego naporem pęka i objawia, że granice, które zakreśla nie odpowiadają stylowi życia ich użytkowników. Projekt jest procesualny, zakłada spontaniczne i organiczne narastanie elementów, jak w strukturze o charakterze faweli. Jednak możliwe jest również poszukiwanie polskich wzorów. Ogrody działkowe i mieszkania w blokach stają się indywidualnymi przestrzeniami poprzez praktykę życia codziennego. To narastające przedmioty, często modyfikowane przez ich użytkowników, były świadectwem istnienia mentalnych przestrzeni.

Celem projektu jest zbudowanie przestrzeni przyjaznej oraz umożliwiającej uwolnienie „kolekcjonerskiej ekspresji". Wstydliwy chaos i bałagan panujący w przestrzeni mieszkalnej syllogomaniaka, w ekstremalnych przypadkach zagrażający życiu zbieracza, zostanie zastąpiony łatwym w obsłudze modularnym systemem porządkującym przestrzeń zbiorów. System ma ułatwić również odszukiwanie poszczególnych części kolekcji, wprowadzanie praktycznych działów, dzielenie zbiorów itp. Cały system narasta jako odpowiedź na realne problemy, z którymi zmaga się syllogomaniak. To one determinują ostateczną strukturę zamieszkiwanego przez niego otoczenia. Być może różnica pomiędzy społecznym i komercyjnym dizajnem nie jest określona tylko przez cel (materialny zysk lub rozwiązanie społecznego problemu). Społeczny dizajn odpowiada na istniejący problem natomiast jego komercyjna odmiana kreuje również swoją przyczynę. Architektura dla syllogomaniaka poprzez próbę zapewnienia w pewnym sensie utopijnego środowiska życia dla ekstremalnego odbiorcy może stanowić odpowiedź na bardziej dotkliwe dla ogółu społeczeństwa problemy, które powoduje współczesność jako źródło cierpień. Tym samym projekt Architektura dla syllogomaniaka odnosi się do tematu XII Międzynarodowej Wystawy Architektury w Wenecji - Ludzie spotykają się w architekturze / People meet in architecture. W ramach tematu autorka tegorocznej koncepcji Kazuyo Sejima stawia między innymi pytanie jak architektura może wyrażać potrzeby nowego stylu życia. Niezwykle ważny jest również wymiar krytyczny realizacji - zamiast kreować „użyteczne" rzeczy, czy powiększać ilość „bezużytecznych" ludzi, odwraca uwagę od spektaklu przedmiotów, ku przestrzeni mentalnej ich posiadacza. Tym samym jest w stanie przywrócić człowieczeństwo jednostkom, które poprzez stosunki konsumpcji zostały uprzedmiotowione.

Inspiracją do rozpoczęcia pracy nad projektem jest problematyka związana z kolekcjonowaniem, a przede wszystkim zjawisko kompulsywnego zbieractwa. Zainteresował nas moment, kiedy kolekcjonowanie przeradza się w chorobliwe gromadzenie rzeczy, które jednocześnie może być symptomem mentalnego niezrównoważenia i rewoltą przeciwko systemowi. W naszej pracy kuratorskiej eksplorujemy zjawisko kolekcjonowania przejawiające się zarówno w ramach praktyki artystycznej jak i zwyczajnego życia.

W dotychczasowych projektach Tomka Rygalika widać wyraźnie zaradność, czyli - jak sam mówi - ważną cechę polskiego dizajnu nabytą w czasach niedostatku. Ideę zaradnego dizajnu Rygalik rozwija od dłuższego czasu. Prowadził m.in. warsztaty projektowe Meblościanka 2008 podczas których uczestnicy próbowali zmierzyć się z typologią rodem z PRL. Rygalik korzysta z doświadczenia nabytego już we wczesnym dzieciństwie, kiedy często obserwował ojca, który własnoręcznie wykonywał trudno dostępne w tamtych czasach przedmioty codziennego użytku - lampkę czy kosiarkę do trawy. To był jego pierwszy kontakt z projektowaniem. Artysta studiował architekturę i projektowanie, w Architektura dla syllogomaniaka łączy obie dziedziny. Problem jaki został postawiony przed artystą wchodzi w obszar zainteresowania dizajnu społecznego. W pracy nad projektem wykorzystana zostanie również metoda wiodącego / ekstremalnego użytkownika.

Proces projektowania a ekstremalni użytkownicy
Autorami pomysłów wielu rozwiązań przestrzennych, a nawet twórcami ich prototypów, są tzw. wiodący oraz ekstremalni użytkownicy - firmy, organizacje, pojedyncze osoby, których zapotrzebowanie na określone produkty i rozwiązania znacznie wykracza poza ogólne standardy. Można powiedzieć, że tacy użytkownicy wyprzedzają trendy rynkowe; na własne potrzeby tworzą innowacyjne rozwiązania, które w przyszłości można wprowadzić na szeroki rynek jako atrakcyjne, przełomowe i innowacyjne. Metoda wiodącego / ekstremalnego użytkownika systematyzuje twórczą pracę nad przełomowymi innowacjami. Polega na rozpoznawaniu takich użytkowników, podpatrywaniu ich zachowań i uczeniu się od nich.

Projektanci / architekci zwykle zbierają informacje od użytkowników z samego środka rynku docelowego (tzw. targetu). Wywiady w grupach użytkowników, ankiety, analiza danych dotyczących sprzedaży, reklamacje, raporty z rynku, uwagi i zapytania klientów - oto najczęściej wykorzystywane źródła informacji - często zawarte w przygotowanych przez dział marketingu wstępnych wytycznych. Dysponując takimi danymi, projektanci / architekci przestawiają się na tryb twórczego myślenia - przeprowadzają burze mózgów i rozważają nowe pomysły. Są to konwencjonalne metody pracy projektowej, opierające się zazwyczaj na mylnym założeniu, że docelowi użytkownicy udzielają dogłębnych, wiarygodnych i pełnych informacji o swoich potrzebach. W takim wypadku rolą projektanta jest obmyślanie innowacyjnych produktów na podstawie tych informacji, co sprowadza projektowanie do roli narzędzia marketingowego.

Metoda wiodącego / ekstremalnego użytkownika zakłada całkiem inne podejście. Należy zebrać informacje od użytkowników na jednej z krawędzi rynku docelowego - od tych, którzy mają najbardziej zaawansowane potrzeby. Sięga się także do innych branż, w których występują podobne problemy, lecz w postaci ekstremalnej. Dogłębne badanie o charakterze jakościowym przeprowadza się na małej grupie. Podstawowym założeniem jest to, że wyspecjalizowani użytkownicy już rozwinęli choćby koncepcyjnie innowacyjne rozwiązania. Zadanie projektanta polega na namierzeniu najbardziej obiecujących innowacji oraz zaadaptowaniu ich do potrzeb projektu, czyli wykorzystania ich jako inspiracji.

W pracy nad projektem Architektura dla syllogomaniaka korzystając z metody wiodącego / ekstremalnego użytkownika przeprowadzimy serię konsultacji z kolekcjonerami i syllogomaniakami w celu zbadania ich potrzeb. Posłużymy się również wynikami badań psychologicznych dostępnymi w tym temacie.

* * *

Wszystkie fotografie użyte w tekście pochodzą z materiałów prasowych Narodowej Galerii Sztuki Zachęta w Warszawie i są wizualizacją koncepcji wystawy Agnieszki Kurant i Aleksandry Wasilkowskiej „Wyjście awaryjne". Niektóre tytuły tekstów wyżej opublikowanych pochodzą od redakcji.

W tym temacie czytaj także:
Anna Cymer, Krzysztof Żwirblis/Karolina Breguła, Marek Witaszewski, Krzysztof Kołodziejski, Co się stało z naszym sukcesem na Biennale Architektury w Wenecji?
Adam Mazur, Zamieszanie wokół konkursu dot. Biennale Architektury w Wenecji 2010
Odpowiedź Zachęty, komentarz redakcji, projekt Redstone'a i nie tylko
Kaja Pawełek, Ewa Kuryłowicz, Maks Dobkowski, Joanna Erbel, Konkurs do wymyślenia od nowa