Konkurs do wymyślenia od nowa

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Nieoficjalnie już wiemy, że na Biennale Architektury jadą Aleksandra Wasilkowska i Agnieszka Kurant z kuratorem Eliasem Redstonem. Zanim dojdzie do oficjalnej prezentacji projektu publikujemy w „Obiegu" teksty nadesłane do redakcji przez architektów, artystów i kuratorów, których poruszyła sprawa konkursu, procedur i postawy Zachęty oraz jury. Jako pierwsze z serii materiałów publikujemy tekst Kai Pawełek Konkurs do wymyślenia od nowa, komentarz Ewy Kuryłowicz i Maksa Dobkowskiego oraz tekst Joanny Erbel, Po co nam to Biennale? Wkrótce tylko w „Obiegu" teksty Anny Cymer, Marcina Szczeliny, Michała Dudy, Małgorzaty Tomczak oraz kolejne oferty nadesłane na konkurs przez kuratorów i architektów.
AM

Kaja Pawełek: Konkurs do wymyślenia od nowa

Biennale Sztuki w Wenecji, mimo ogromnej konkurencji w postaci niezliczonych megawystaw na całym świecie, jako jedyne posiada specyficzną część w postaci pawilonów narodowych, gdzie wystawy organizowane są przez poszczególne kraje. O ile więc często większe oczekiwania co do koncepcji, kuratorskich strategii i wyboru artystów pokładane są w wystawach w miastach i miejscach mniej wyeksploatowanych, jak Stambuł, Gwangju, czy Liverpool, o tyle Wenecja wciąż ma nieodparty urok starej szkoły świata sztuki - hierarchii, konkurencji, gwiazd, artystów, kolekcjonerów - rozgrywającej się na tle dekadenckiego splendoru przeszłości. Pod prestiżową etykietką La Biennale di Venezia kryje się także Biennale Architektury, Biennale Teatru i Biennale Muzyki, festiwal filmowy oraz tańca współczesnego. Imprezy te odbywają się cyklicznie od lat, wpisując się jednocześnie w kalendarium poszczególnych dyscyplin w danych krajach. Wiadomo już, że w pawilonie izraelskim na Biennale Sztuki w 2011 zobaczymy prace Sigalit Landau, niemiecki pawilon kuratoruje Susanne Gänsheimer, Mike Nelson reprezentować będzie Wielką Brytanię. My wciąż nie wiemy, jak wyglądać będzie pawilon polski na Biennale Architektury inaugurowanym za trzy miesiące.

Pawilony narodowe, kojarzące się z wystawami światowymi i dziewiętnastowiecznym porządkiem świata mają wciąż niezwykłą siłę przyciągania. Pawilon to fantastyczna forma architektoniczna, a te w Giardini zaprojektowane zostały w różnym czasie i w różnej stylistyce, m.in. przez Alvara Aalto, Gerrita Rietvelda, Carlo Scarpę czy Jamesa Stirlinga. Biennale Architektury budziło w Polsce dotychczas dużo mniej emocji niż Biennale Sztuki - po pierwsze to dopiero jego dwunasta edycja (a piąta, w której udział bierzemy), a nie pięćdziesiąta czwarta, po drugie, jak wiadomo, realna architektura i tak jest gdzie indziej - a na wystawie zobaczyć można tylko pewną formę reprezentacji, czy refleksji nad dyscypliną - w przeciwieństwie do „oryginału" sztuki. Architektura nie poddaje się łatwo i bezboleśnie muzealizacji, wystawa architektoniczna często kojarzy się głównie z technicznym schematem mało zrozumiałych i ciekawych dla laika rzutów i przekrojów, modeli i wizualizacji. Tym bardziej cieszył sukces projektu „Hotelu Polonia" Jarosława Trybusia i Grzegorza Piątka sprzed dwóch lat - czytelnego konceptu kuratorskiego zwizualizowanego przez artystów, ani nie przeteoretyzowanego, ani nie odwołującego się do technologii - pomysłu tak konkretnego, że dało się go opowiedzieć każdemu w dwóch zdaniach, a jednocześnie bardzo atrakcyjnego wizualnie i pobudzającego do refleksji nad projektem przyszłości, który zaczyna się w architekturze już dziś. Okazało się, ze nawet bez świetnych realizacji architektonicznych można opowiedzieć o ważnych kwestiach, można także pokazać o wiele szerszy, interesujący kontekst architektury „poza budowaniem". To zresztą droga, która nie jest nowa w bardzo krótkiej historii polskiego pawilonu na Biennale Architektury - projekty najczęściej wychodziły poza rzeczywistość polskiej sceny architektonicznej i szukały pomysłów na polu sztuki, u artystów pracujących z przestrzenią i architekturą jak Jarosław Kozakiewicz, Dominik Lejman, czy Zbigniew Oksiuta.

W blasku Złotych Lwów poprzeczka ustawiona została bardzo wysoko - stąd ze szczególną uwagą oczekiwano wyników tegorocznego konkursu na projekt wystawy. Tymczasem komunikat, jaki pojawił się ze strony komisarza pawilonu, czyli organizującej konkurs Zachęty, wywołał sporą konsternację. Po raz pierwszy zdarzyło się, żeby konkurs nie został rozwiązany, a komisja przeszła nad całą procedurą do porządku dziennego, by ogłosić po niejawnych, zamkniętych i wąskich konsultacjach decyzję o błyskawicznej nominacji zewnętrznego kuratora. Oczywiście, można przyjąć, że załamane niskim poziomem prac jury zdecydowało się na radykalne rozwiązanie w imię wyższego dobra - projektu i reprezentacji Polski na niezwykle prestiżowej wystawie. Jednak działanie takie - niezgodne z regulaminem konkursu, który nie dopuszczał podobnej możliwości, zostawiając natomiast otwartą furtkę negocjacji z autorami zwycięskiego projektu i dalszych prac nad jego kształtem - robi bardzo złe wrażenie. Przede wszystkim, po raz kolejny podważa zaufanie do procedur demokratycznych - a chcemy wierzyć, że konkurs jest właśnie taką formułą. Uzasadnienie, że projekty nie rokowały pozytywnej realizacji nie ma nic wspólnego z procedurą regulaminową ani merytorycznym werdyktem opartym na jasnych kryteriach. Szczególnie nieprofesjonalnie działanie takie wygląda w kontekście przebiegu konkursów architektonicznych. Regulamin jest zresztą oddzielną kwestią - nie sprecyzowano w nim nawet, czy konkurs ma charakter międzynarodowy, ani ile prac może zgłosić jeden kurator, artysta czy architekt. Termin ogłoszenia konkursu przez MKiDN co roku - czy to w kontekście Biennale Architektury czy Sztuki budzi kontrowersje - i wypada zastanowić się, czy na pewno warto czekać na ogłoszenie głównego tematu Biennale, skoro z reguły jest on bardzo pojemny i ogólny, a pawilony wcale nie muszą się mu podporządkowywać. Może lepiej byłoby raczej dać więcej czasu na przygotowania i produkcję wystaw w trudnych weneckich warunkach.

Ostatecznie nie wiadomo nic o kryteriach - ani tych, wedle których uznano, że ponad dwadzieścia zgłoszonych w tym roku projektów do niczego się nie nadaje, ani tych, które zastosowano przy wyborze zewnętrznego kuratora.
Fundamentalną sprawą jest kwestia merytorycznej organizacji konkursu oraz przygotowania kuratorów i architektów, którzy potencjalnie mogliby w nim wziąć udział. O ile istnieje profesjonalne środowisko sztuki współczesnej, o tyle instytucje tworzące szerszy kontekst dla prezentacji architektury i kuratorzy architektury są w Polsce wciąż rzadkością. Nie istnieje żadna pozamuzealna instytucja zajmująca się architekturą na poziomie kształtowania refleksji teoretycznej, badania praktyki dziedziny, systematycznego tworzenia programów badawczych, warsztatów, spotkań - i wystaw na światowym poziomie. Wzorem takiej instytucji mógłby być NAI - Holenderski Instytut Architektury w Rotterdamie, organizujący Biennale Architektury. Mimo, że osobiście jestem absolutnie przekonana o wartości interdyscyplinarnej współpracy architektów, urbanistów, artystów czy teoretyków - a także twórców innych dziedzin, nie wierzę jednak, by jakakolwiek instytucja sztuki nowoczesnej była w stanie stworzyć na tyle rozbudowany program wystawienniczy, edukacyjny i badawczy, uwzględniający w pierwszej linii perspektywę architektury. Instytucją, która również nie spełnia takich warunków na drugim biegunie jest SARP - zajmujący się głównie pragmatycznym, zawodowym wymiarem architektury. Pomiędzy tymi instytucjonalnymi ramami rozciąga się pole dla modeli łączących praktykę specyficzną dla architektury, uwzględniającą profesjonalne zagadnienia dyscypliny, szeroki dyskurs teoretyczny i multidyscyplinarny eksperyment oraz badania, ale także promocję oraz edukację. W tym obszarze mieści się także poszukiwanie nowych modeli oraz formatów prezentacji architektury i wystawy architektonicznej. Architektura jest w bardzo specyficznej sytuacji - praktycy, czyli architekci najczęściej zajęci są uprawianiem zawodu, do czego kuratorzy ani instytucje wystawiennicze są im wciąż mało potrzebne. Wątpię, czy jakakolwiek pracownia architektoniczna w Polsce pracowała na stałe w interdyscyplinarnym teamie z kuratorem i specjalistami z innych dziedzin. Z drugiej strony, historycy architektury często znajdują się bardzo daleko od rzeczywistości praktyki i złożonych uwarunkowań współczesnej architektury, wymagających wiedzy i orientacji w różnorodnych dyscyplinach - naukach społecznych, politycznych, ekonomicznych, przyrodniczych, etc..

Biennale Architektury, jako poważne i prestiżowe wydarzenie nie jest ani poligonem przed Biennale Sztuki, ani jego mniej interesującą wersją. Warto, by konkurs mający zapewnić na nim godną polską reprezentację realizował to zadanie w sposób profesjonalny i wiarygodny, jednocześnie systematycznie budując prestiż architektury jako ważnego i fascynującego obszaru współczesności.

Ewa Kuryłowicz, Maks Dobkowski: Komentarz do sprawy polskiego pawilonu na biennale architektury w Wenecji 2010

Sprawa konkursu na polską ekspozycję na Międzynarodowym Biennale Architektury w Wenecji w r. 2010 jest kolejnym objawem problemu , który miast być rozwiązywany - rośnie, zataczając coraz szersze kręgi , obejmujące swym zasięgiem coraz więcej dyscyplin twórczości. Już nie tylko konkursy architektoniczne są rozstrzygane w sposób znajdujący swój finał w sądach powszechnych, jak ilustruje to choćby casus konkursu na Muzeum Historii Polski rozstrzygniętego w sposób wywołujący protesty grudniu ub.r.1 Podobna jak tam niejasność i nieczytelność procedur obciąża obecnie konkurs na polski pawilon na kolejnym Biennale Architektury, gdzie wraz z architektami stanęli w szranki artyści, historycy sztuki, kuratorzy.

Tym jest to dziwniejsze, że regulamin współzawodnictwa w zasadzie nie zapowiadał niedomówień towarzyszących jego finałowi. Z relacji Przewodniczącego Jury dr arch. Jerzego Grochulskiego, potwierdzonych w oficjalnym komunikacie Zachęty - organizatora konkursu, można wysnuć wniosek, że Jury nie dopuściło żadnej ze zgłoszonych 24. prac do konkursu (pkt. 3 rozdziału Zasady konkursu). Dr Grochulski powiedział bowiem, że członkowie Jury jednogłośnie stwierdzili, że z grona nadesłanych prac nie można było wskazać żadnej, która dawałaby szanse na realizację. Prac nie punktowano, nie sformułowano żadnych wytycznych - to być może jest treścią protokołu z obrad Jury, który - nie wiedzieć czemu - pozostaje tajny. Tajny, bo nie musi być jawny wg Regulaminu a nawet, jak wynika z oficjalnego komunikatu Zachęty „z uwagi na jego charakter jest to niewskazane" (Obieg pl., 19.04.2010 , artykuł A. Mazura). Pytanie „dlaczego?" nie uzyska zatem odpowiedzi. Według prywatnej opinii Przewodniczącego Jury, prace reprezentowały zróżnicowany poziom i on sam spodziewał się , iż po prezentacji takiego stanowiska Jury Organizator powróci do uzyskania opinii tego gremium bezpośrednio po rozstrzygnięciu konkursu. ( dane z rozmowy telefonicznej E.K. z J.G. 28 kwietnia br.) Tak jednak się nie stało - organizator uzbrojony w uprawnienia Komisarza Pawilonu Polskiego uzyskał następna opinię, ale tylko od dwóch członków Jury - dwójki z czterech laureatów nagrody Złotych Lwów z poprzedniego Biennale. Ci ostatni najwyraźniej czuli się na siłach, by podejmować decyzje samodzielnie, bez innych członków Jury (dane wg obieg.pl) i w efekcie Organizator powołał kuratora z Wielkiej Brytanii Eliasa Redstone'a powierzając mu zadanie reprezentowania polskiej architektury w kontekście hasła wybranego przez Kazuo Sejimę, do czego wrócimy niżej. Zasłaniając się mitycznymi „terminami realizacji wystawy w Wenecji" uczyniono to pospiesznie, bez „sformalizowania" i sporządzania jakichkolwiek protokołów (patrz: Oświadczenie Zachęty w sprawie Biennale w Wenecji). Nie można zatem zapoznać się z argumentacją i powodem ,dla którego akurat p. Redstone został uznany za osobę najwłaściwszą do wypowiadania się na temat polskiej architektury. Trudno bowiem uznać, iż fakt , że brał udział w organizacji wystaw tej architektury dotyczących, oraz iż jest zaangażowany w realizację jednego z modułów wymiany w ramach międzynarodowego programu Architecture Foundation dotyczącego naszego kraju, mógł stanowić jednoznaczną do tego legitymację. Tak jednak się stało i zapewne jest w tej chwili zbyt późno by to zmieniać.

Z tego etapu działań Komisarza Pawilonu Polskiego można jednak wysnuć wnioski. Oceniamy całość tych działań jako niezwykle protekcjonalne w stosunku do środowiska architektonicznego w Polsce. Protekcjonalizm ten jest widoczny w wielu poczynionych krokach - począwszy od ustalenia terminarza konkursu, który jakoby spowodował niezbędny teraz pośpiech, poprzez brak jasnego publicznie dostępnego protokołu końcowego Jury, aż do narzucenia kuratora, który polską architekturę będzie prezentował przez pryzmat swoich spostrzeżeń w Polsce nieznanych.

Refleksje z tego płyną co najmniej dwojakiego rodzaju .

Pierwsze, ogólniejsze, że postrzeganie architektury w Polsce staje się coraz bardziej schizofreniczne. Z jednej strony, legalnie jest ona ulokowana w Ministerstwie Infrastruktury i traktowana jako wiedza ekspercka, można by rzec branżowa . Tak jest jednak tylko na co dzień. Od święta bowiem - a Biennale jest bezsprzecznie ogromnym świętem architektury - nagle podsumowuje jej dokonania Zachęta współdziałając z Ministrem Kultury. Podczas ostatniego Kongresu Kultury Polskiej we wrześniu 2009 w trakcie obrad panelu pod przewodnictwem arch. Krzysztofa Ingardena apelowałam o włączenie architektury na co dzień w obszar odpowiedzialności i zainteresowania Ministerstwa Kultury. Bez echa. Nie przypominam sobie też objawów sprawowania pieczy nad architekturą w toku debaty podczas tego panelu na wspomnianym Kongresie ze strony jakiegokolwiek przedstawiciela Narodowej Galerii Sztuki.

Dyrektor Agnieszka Morawińska w dyskusji po Biennale w r. 2006 przyznała sobie prawo, jako historykowi sztuki, do oceny i samodzielnej kwalifikacji architektury polskiej twierdząc, iż historyk różni się od architekta jak ornitolog od ptaka. Ornitolog jest specjalistą, a ptak, jak to ptak. Odpowiedziałam wówczas na takie dictum, również na łamach Architektury-Murator, iż z tej dwójki tylko ptak potrafi latać... Opinię tę podtrzymuję. Podejście prezentowane przez Komisarza Pawilonu Polskiego tak wówczas jak i w roku 2010 odbiera polskiej architekturze resztki autonomii, o której utrzymanie i jakość walczymy. Wysoki Komisarz w Polsce, z okazji Biennale - święta architektury - gdy poszczególne kraje prezentują się właśnie poprzez architekturę jako część narodowych i państwowych kultur, wybiera chyba według własnego widzimisię, patrząc na architekturę z góry, po kuratorsku.

Nie twierdzimy, że „brytyjskość" wskazanego w tym dziwnym trybie kuratora polskiego pawilonu Eliasa Redstone' a jest wadą . Często jest bowiem tak, że ktoś z zewnątrz widzi problemy danego miejsca ostrzej i wyraźniej. Trudno jednak stwierdzić zaistnienie takich warunków obserwacji po zapoznaniu się z jego propozycją , która przedstawił w marcu 2010. Nawiasem mówiąc, czy propozycja ta, gdyby Pan Redstone zechciał stanąć w otwartym przecież konkursie, zyskałaby uznanie w zestawieniu z 24. innymi, przygotowanymi propozycjami w oczach tak wymagającego Jury ? - wątpliwe.

I tu pojawia się refleksja druga, chyba ważniejsza, bo dotycząca meritum propozycji Eliasa Redstone' a . Otóż oceniamy, że szczególnie w zestawieniu z hasłem zaproponowanym przez Kazuo Sejimę jest ona, przynajmniej tak jak została przedstawiona w marcu br., rażąco banalna i płytka. W naszej opinii Dyrektorka tegorocznego Biennale jest wyjątkową postacią, architektką promującą postawę głęboko intuicyjną; współtwórczynią architektury niezwykle konceptualnej, ale nie powstającej na drodze tylko intelektualnej lub eksperymentalnej per se a w zestawieniu z konkretem - człowiekiem, przestrzenią w której jest, której dotyka - a więc wybudowaną, którą odczuwa, którą trzeba pomóc mu zrozumieć.

Sformułowała to wyraźnie: Biennale musi być wszystkim i czymkolwiek, fundamentalnie inkluzywnym, oferując możliwość dialogu pomiędzy wystawiającymi a odwiedzającymi. Głównym punktem wyjściowym powinny być budynki, tworzona przez nie atmosfera i sposób w jaki one powstają. Traktując sprawę bardzo szeroko, sam proces projektowy może być przeniesiony na współczesną i przyszłą dyskusję architektoniczną, co oznacza, że możemy wybrać i zaaranżować dzieła według tego, jak są one rozumiane a nie jako (różnego rodzaju) reprezentacje. To może być zamanifestowane poprzez architekturę umocowaną poprzez jej (określone) użytkowanie przez ludzi. /..../ Jednym z możliwych punktów wyjścia mogą być granice i adaptacje przestrzeni. Zawarte mogą być w tym tak likwidacje granic jak i równie dobrze ich wyostrzanie./.../ Można by dyskutować, że współczesna architektura jest redefinicją a wręcz łagodzeniem tych granic:

wewnątrz i zewnątrz
indywidualne i publiczne
program i forma
fizyczne i wirtualne
współczesne i klasyczne
przeszłość i przyszłość
harmonia i zgrzyt
struktura i podział
sztuka i architektura
natura i człowiek /../ " (http://www.designboom.com/weblog/cat11/view/8109/kazuyo-sejima-appointed... -... pobranie 29 kwietnia 2010 , tłumaczenie E.K. , podkr. E.K).

Hasło , które Dyrektorka Biennale K.Sejima postawiła uczestnikom, brzmiące tak prosto jak przytoczony powyżej fragment jej manifestu, to: „architektura jako miejsce (przestrzeń), gdzie ludzie się spotykają" („people meet in architecture"). Przy tak postawionym problemie można być pewnym, że będzie to zupełnie inne Biennale niż poprzednie, które organizował Aaron Betsky - bardzo interesująca postać, krytyk i historyk architektury, ale jednak nie projektant-twórca. I inne dlatego powinny być propozycje wystaw.

Wybór obiektów architektonicznych, które z definicji służą spotkaniom, jak stadiony na wydarzenia sportowe, na co postawił Elias Redstone, jest w tej sytuacji wyborem „obok". Starając się znaleźć konsekwencję w jego pomyśle, który ma jakoby nas - architektów działających w Polsce - przedstawiać w kontekście Euro 2012 nasuwa się pytanie dlaczego np. nie zaprasza do wspólnej prezentacji w polskim pawilonie architektów ukraińskich?

Wnioski z manifestu ideologicznego tegorocznego Biennale sformułowanego przez Kazuo Sejimę, przytoczone wyżej, kierują wyraźnie sugestie propozycji treści wystaw Biennale na inne tory.

W propozycji Eliasa Redstone'a (marzec 2010) nieporozumieniem wydaje się ustawienie architekta w roli performera, organizującego eksperymentalne wydarzenia przy okazji sytuacji, które i tak gromadzą tłumy. K. Sejima mówi wyraźnie o sile samej architektury (wręcz - budynków), która, jeśli odpowiednia - może spotkania ludzi prowokować. Mamy wrażenie , że Dyrektorka tegorocznego Biennale tak proponuje mierzyć teraz wartość architektury. Trudno mierzyć ją w obiektach, które z racji na swe przeznaczenie grupują ludzi tak czy inaczej - warto natomiast sprawdzić ją w tych przestrzeniach, które te spotkania wywołują , choć nie muszą. I podzielić się refleksją na ile wynika to z procesu twórczego, z założeń architekta, z ideologii, którą się kieruje - zapisanej bądź widocznej w przestrzeniach, budynkach, instalacjach, które tworzy.

Czy na prawdę w Polsce nie ma takich przestrzeni? Nie ma architektów, którzy są ich twórcami? Żadna z propozycji zgłoszonych do konkursu nie odnosiła się do tak postawionego problemu? Idąc dalej za interpretacją Eliasa Redstone' a, choć poprzez swą szczegółowość i pozorną aktualność bardzo zawęża ona możliwe interpretacje pięknego hasła Biennale, to nasuwa się pytanie kolejne: czy nie ma w Polsce przestrzeni ani projektów promujących rozwiązania ułatwiające uprawianie sportów i zabaw, by użyć słów autora przyjętej propozycji? Trzeba kuratora z zewnątrz aby to unaocznił? A może warunki konkursu były sformułowane nie dość precyzyjnie? Dlaczego nie dostarczono dobrego tłumaczenia manifestu Dyrektora Biennale zawierającego bardzo przecież jednoznaczną interpretację hasła „people meet in architecture"?

Szkoda, że tajny raport Jury nie da odpowiedzi, czy w jakikolwiek sposób interpretowało ono w ustalonych przez siebie zapewne kryteriach ten, bardzo odmienny od ostatniego Biennale manifest Dyrektora edycji 2010?

Wskazany dla polskiego pawilonu Kurator napisał, iż wybierze na podstawie zgłoszonych mu (jakim trybem?) propozycji i „wizyt studyjnych" (według jakiego klucza?) polską reprezentację na podstawie: „udokumentowanej historii własnych eksperymentów, współpracy i realizacji projektów entuzjastycznie przyjętych przez krytykę"? Czy na pewno o to chodzi Dyrektorce Biennale 2010?

Prof. nzw dr hab. arch. Ewa Kuryłowicz wraz z arch. Maksem Dobkowskim
Warszawa, 29 kwietnia 2010

Joanna Erbel: Po co nam to Biennale? Pomiędzy tworzeniem idei a polityką lokalną

Procedury wyłaniania zwycięskich projektów przez publiczne instytucje są zawsze przedmiotem dyskusji. Może to nie jest oczywiste, ale decyzje podejmowane przez publiczne instytucje i finansowane z podatków obywateli i obywatelek powinny podlegać jakiejś formie demokratycznej kontroli niezależnie od tego, czy dotyczą reprezentowania Polski na zagranicznych konkursach, realizowanych lokalnie projektów architektonicznych czy wprowadzania reformy systemu edukacyjnego. Przed ostatnie kilka lat wiele środowisk, zarówno pozarządowych, artystycznych, jak i naukowych dokłada starań, aby przełamać niepisaną zasadę głoszącą, że „konkurs konkursem, ale przecież i tak wiadomo kto ma wygrać". Powstają Komisje Dialogu Społecznego, są organizowane kongresy, spotkania, których celem jest nawiązywanie komunikacji między różnymi organami władzy, instytucjami naukowymi oraz obywatelami i obywatelkami. Jednocześnie instytucje sztuki i nauki otwierają swoje podwoje na programy edukacyjne, oraz na warsztaty i konferencje poświęcone - poza innymi tematami - przyszłości danej instytucji oraz ich społecznej roli.

W tym kontekście tym bardziej może dziwić decyzja o zawieszeniu demokratycznych procedur przez Jury Konkursu na projekt Pawilonu Polonia na Biennale Architektury w Wenecji. Nagła decyzja zmiana zasad konkursu - niewyłonienie zwycięzcy w powodu wstrzymania się od głosu 8 na 10 członków Jury, a następnie po odbyciu pośpiesznych konsultacji z laureatami poprzedniego Biennale (również będącymi w składzie Jury) oddelegowanie dalszego procesu decyzyjnego w ręce Eliasa Redstone'a, który ma za zadanie wybrać pracownię do realizacji swojego autorskiego projektu - była oczywistym zaczynem protestów odnośnie zasadności obecnych procedur konkursowych. Zwłaszcza, że jak pisze Adam Mazur (http://obieg.pl/felieton/16958) o zmianie regulaminów i procedur była mowa już od dawna. Zamiast demokratycznego głosowania mieliśmy do czynienia z unieważnieniem głosowania ze względu na niską jakość, następnie przyznaniem dodatkowego głosu wybranych jurorom, co z kolei doprowadziło do mianowania Redstone'a na pozycję kuratora kuratorów.

Nasuwa to wiele pytań. Czy głosowanie o niskiej jakości powinno zostać uznane za nieważne? Jeśli tak dlaczego w ogóle w Polsce wiążące są wybory samorządowe? A jeśli już zapada decyzja o zmianie procedur czy dalsze obrady powinny być protokołowane, a protokół publicznie udostępniony? Jakie są kryteria podjęcia decyzji o odrzuceniu wszystkich dwudziestu czterech prac? Czy brak czasu i naglące terminy są argumentem wystarczającym, żeby zawiesić demokratyczny proces decydowania?

To nagłe przyśpieszenie procedur decyzyjnych może oburzać, ale nie powinno dziwić. To nie pierwszy raz, kiedy instytucje zarówno publiczne, jak i niepubliczne nie zostawiają sobie marginesu czasowego na niespodziewane zdarzenia i konieczność powtórzenia procesu selekcji. Podobny mechanizm dotyczący równie ważnej, a może nawet i ważniejszej sprawy mogliśmy obserwować w przypadku tworzenia raportów o stanie kultury przez Kongresem Kultury Polskiej w 2009 roku, kiedy cząstkowe raporty (często wbrew uwagom autorów) były przedstawiane jako całościowe analizy. Możliwe, że jest on codziennym doświadczeniem również wielu z nas. Brak czasu jest nad wyraz często wysuwanym argumentem w celu usprawiedliwienia zawieszania demokratycznych procedur, niskiej jakości wytwarzanej wiedzy czy wykluczenia grup, do których trudniej dotrzeć, bo nie kontaktujemy się z nimi na co dzień.

Jednak może warto spojrzeć na całe zamieszanie dotyczące konkursu na pawilon nie z perspektywy pola sztuki, ale zwykłego mieszkańca. Może paradoksalnie to dobrze, że celem architektów pracujących pod kuratelą Redstone'a będzie nie tworzenie nowych interpretacji przestrzeni architektonicznej, ale pokazanie, „w jaki sposób budynki i przestrzeń publiczna mogą zostać wykorzystane do zintegrowania sportu i zabawy z przestrzenią miejską i życiem publicznym" 1 . Z owoców projektu przedstawionego na Biennale w Wenecji będą korzystać rzesze mieszkanek i mieszkańców Poznania, Warszawy i Wrocławia, którzy zostaną przez samą formę architektoniczną zaproszeni do korzystania z przestrzeni rekreacyjnych, ćwiczenia swojego ciała i dbania o kondycję, czego tak bardzo w przestrzeni publicznej brakuje od kiedy zniknęły powstałe w PRLu „ścieżki zdrowia". Co więcej Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego jako Komisarz Pawilonu zapełni wyraźną lukę w obecnym projektach stadionów, całkowicie odciętych od architektonicznego i społecznego środowiska, w którym powstaną. Władzom miasta i Ministerstwom odpowiedzialnych za inwestycje wokół Euro 2012 uda się uniknąć kompromitacji związanej z pominięciem lokalnej ludności przy planowaniu infrastruktury. A sami mieszkańcy i mieszkanki niewątpliwie chętnie będą korzystać z przyjaznej przestrzeni rekreacyjnej.

Jednak skoro Biennale w Wenecji ma być służyć jako narzędzie lokalnej polityki przestrzennej służącej wzrostowi komunikacji pomiędzy lokalnymi mieszkańcami a obiektem sportowym trzeba odrzucić zasadność zarzutu „wtórności", który pojawił się jako jedno z uzasadnień odrzucenia projektu Kurant/Wasilkowskiej. Należy również postawić pytanie dlaczego wezwanie ponawiane przez Redstone'a do stworzenia przestrzeni, która by pomogła „ludziom zrozumieć ich związek z architekturą, architekturze pomogło określić jej związki z ludźmi, i wreszcie - pomogło ludziom zrozumieć samych siebie"2, zwłaszcza w kontekście miejskich przestrzeni rekreacyjnych nie jest wyjściowym pytaniem towarzyszącym planowaniu przestrzeni miejskiej w ogóle. Czy trzeba aż dwudziestu czterech prac, z których część podejmuje próbę przemyślenia samej istoty relacji przestrzennych, żeby chcieć skupić się na projektach, które mają bardziej namacalne, policzalne skutki i są skierowane do zwykłych ludzi? Czy nie lepiej celem i obszarem integracji i polityki społecznej uczynić miasto i lokalne projekty, a Pawilon w Wenecji traktować jako przestrzeń nowych radykalnych poszukiwań intelektualnych? W końcu polskie architektki i architekci oraz kuratorzy i kuratorki mają znacznie więcej do zaoferowania niż Stadiony Narodowe i nasze zbiorowe zaniechania na poziomie tworzenia przestrzeni rekreacyjnych.

  1. 1. http://obieg.pl/felieton/16958
  2. 2. Ibidem.