Za oknem powoli pojawia się wiosna, a w Zachęcie trwa bajkowa zima. Salę z wystawą Roberta Maciejuka spowija chłodne światło zimowego zmierzchu. "Noc amerykańska" musi być prezentowana w mroku.
Wyalienowane postacie z dobranocek będące znakiem rozpoznawczym Maciejuka w ostatnich cyklach obrazów zeszły ze sceny pozostawiając puste scenografie. Nagle, po wyłączeniu kamery przytulne tła przygód dobranockowych misiów nabrały upiornego klimatu. Scenograficzne pejzaże Maciejuk często opatruje radosnymi napisami skopiowanymi ze starych amerykańskich reklam. Wtedy czerwone "This is life" na tle zimowego krajobrazu z psychodelicznym fioletowym niebem czy "Nothing could be finer" w pustej scenografii potęgują groteskowy wydźwięk. W "Nocy amerykańskiej" zobrazowane miejsca, a właściwie nie-miejsca są te same, jedynie pora zmieniła się na nocną. Efekt tzw. "nocy amerykańskiej" osiągany w filmie pół wieku temu za pomocą specjalnych przyciemniających filtrów był niedoskonały. Niebo nie było czarne, ale jasnoszare, a wydłużone cienie sugerowały istnienie jakiegoś potężnego źródła światła. W najnowszych obrazach Maciejuk na wcześniejsze motywy "nakłada" nocny filtr osiągając efekt czarno-białej reprodukcji. Jedynymi cieniami w pustych salach ekspozycyjnych galerii malarstwa mogą być te rzucane przez grube ramy. U Maciejuka grube ramy okalające niewyraźne w mroku pejzaże też dają cienie, ale są to cienie namalowane przez malarza. Maciejuk bawi się konwencjami: maluje puentylistycznie, na to nakłada filtry, serię pejzaży w charakterystycznych kolorystycznych mazach, rodzimym pokłosiem impresjonizmu, tytułuje "Wariacje cybisowskie".
Kluczem do wystawy jest podpis pod pierwszym, małym obrazem: Bez tytułu, 2005 (patrz: Z. Kępiński "Impresjonizm", Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, 1982, s. 271). Dociekliwi muszą w domu przewertować książkę w poszukiwaniu odautorskiego komentarza, ale nawet bez tego wyjaśnienia tok wystawy pozostaje czytelny. Kępiński pisze: "Co uderzyło krytykę i publiczność, to zdumiewające podobieństwo płócien różnych autorów będące skutkiem mechanicznego stosowania nowej metody malarskiej." Powyżej na tej samej stronie znajduje się reprodukcja "Bulwaru w Clichy" Paula Signaca.
Z szarości spowijającej galerię Zachęty wyłaniają się kolejne malarskie wariacje na ten sam temat. Monetowską katedrą jest u Maciejuka narożnik domu, z oknem, dachem, przybudówką, za którą stoi drzewo, a wszystko to spowija watowaty śnieg. Czapa śniegu nienaturalnie "wylewa się" z drzewa. Kadr filmowy został dodatkowo ujęty w kształt owalu. Ale przemyślana kompozycja pejzażu ma w sobie jakąś zadrę, niepokoi. Robert Maciejuk powiększa filmowe kadry, powtarza je i analizuje w różnych kombinacjach, jakby chcąc coś odkryć, odnaleźć, niczym fotograf z "Powiększenia". Tytuł zeszłorocznej wystawy Maciejuka w Galerii Białej, "Blow up" to odniesienie do filmu Antonioniego. Renee Tobe podkreśla, że Thomas z "Powiększenia" powiększa własne fotografie aż do momentu, w którym miejsce przedmiotu zajmuje pozbawione sensu skupisko kropek*. W tym kontekście geneza czarno-białych, puentylistycznych pejzaży Maciejuka przechodzi od impresjonizmu do filmowego ziarna. Historyczne narodziny impresjonizmu też miały filmowe źródło. Możliwość obiektywnego uwiecznienia przemijającego momentu przez aparat fotograficzny postawiła wtedy przed malarzami pytanie o ukazanie zmian zachodzących z upływem czasu. Rozwój filmu rozwiązał problem czasu i pamięci obrazu, ale sam problem przemijania zaowocował w malarstwie różnymi wersjami tego samego motywu. Impresjoniści wyszli ze swoimi sztalugami w plener, Maciejuk wchodzi ze swoją sztalugą w sztuczne, medialne raje. Impresjonistyczną analizę różnic w oświetleniu w zależności od pory dnia przekuwa na analizę poszczególnych klatek filmu, choć w podpisach informuje nas o porze dnia: bez tytułu (9.02.06, godz. 12:10-13:22). Powielony pejzaż wydaje się ten sam, ale czy na pewno? Uciążliwy mrok uniemożliwia dokładne przyjrzenie się obrazom. Pozostaje wrażenie nieodczytanego tematu. Odpowiedzią na ten niedosyt ma być nadmiar. Wariacje na temat zimowego pejzażu zogniskowane zostają w drugiej sali, gdzie w pełnym świetle prezentują się cztery ogromne płótna powielające pierwotny motyw. Chyba identyczne, ale to zabawa w dziesięć szczegółów. Powielone pejzaże wiszą w szeregu na całej długości ściany, jak kolejne stop-klatki tła w filmie, który nie zna pór dnia i różnic w natężeniu światła. W animacji akurat tło jako jedyne nie wymaga powtórzenia.
Klamrą ujmującą cztery poklatkowe tła są dwa obrazy filmowego znaku - miernika ostrości. Umieszczone w taki sposób, że znajdują się naprzeciwko siebie, jak w jednym strumieniu światła: mała, niewyregulowana "ostrość" i duża, wyregulowana. Są sentymentalnym symbolem cyklu i nawiązaniem do istoty koloru odkrytej przez impresjonizm.
W kolejnych mrocznych, zimowych pejzażach migają w dali małe światełka. To najmniej przekonującą część "Noc amerykańskiej" z serią obrazów udekorowanych światełkami. Nie mogę opędzić się od wrażenia, że między płótnem i ścianą ukryty jest zwój lampek choinkowych.
"Noc amerykańska" jest spójna i przemyślana. Robert Maciejuk zgrabnie zatacza koło w swojej opowieści o historii sztuki. Może jednak ważniejsze było dla niego kolejne zdanie na stronie 271: "Ukazało się jednak także wiele wypowiedzi prasowych głoszących pochwałę nowych usiłowań, a przy tym nawet takich, które głęboko wchodziły w problematykę i przytaczały jej naukowe oparcia."?
17.02., g.19.00 - 23.04.06 - Robert Maciejuk, "Noc amerykańska", Zachęta, Warszawa
* Renee Tobe, Gdzie teraz jesteśmy? w : Robert Maciejuk, Noc amerykańska, katalog wystawy. Zachęta, 2006. s. 25.