W Institute of Contemporary Arts trwa druga z trzech indywidualnych wystaw Tino Sehgala, twórcy, dla którego sztuka mieści się nie w dziele-przedmiocie, ale w sytuacji, której naczelnym elementem jest sam widz. Nie tworzy on zatem obiektów, lecz reżyseruje sytuacje, które w interesujący sposób podważają tradycyjny charakter muzealnego/galeryjnego kontekstu. Sensy jego prac odgrywają się raczej w relacjach miedzyludzko-przestrzennych niż w obcowaniu z przedmiotem. Można więc powiedzieć, że najbardziej interesującym dla Sehgala medium jest człowiek: jego głos, ruch, dynamika interakcji z Innym. Z tych materiałów artysta buduje swoje nie-rzeźby i nie-instalacje. Wszystko to brzmi dość enigmatycznie i pretensjonalnie, traci jednak ten charakter, kiedy, kupując bilet na wystawę, decydujemy się na podjęcie proponowanej przez Shegala zabawy. Przy kasie podbiega mały chłopiec, który jąkając się, podaje swoje imię, ściska moja dłoń i wprowadza na wystawę Tino Shegala. Wchodzimy więc do pustych, białych sal ICA, idziemy przez "kuchnię", schody pożarowe, portiernię. Chłopiec pyta czym jest progres i dopytując się docieka na swój dziecinny sposób, co to znaczy, kiedy i dlaczego ma miejsce. Potem przejmuje nas nastolatka i na swój nastoletni sposób kontynuuje rozmowę szukając nieco głębiej i pytając o progres w sztuce i życiu, a my wciąż idziemy przez koleje sale i pomieszczenia służbowe, aż spotykamy kobietę około czterdziestoletnią i rozmawiamy dalej: o technice, medycynie, etc, ostatnim przewodnikiem i partnerem rozmowy jest starsza kobieta, z którą rozmawiamy o zmianie statusu kobiety w angielskim społeczeństwie i o tym, że ciągłe zmiany w życiu prowadzą tylko do kolejnych zmian i tak wracamy do punktu wyjścia, a właściwie wejścia.
Najciekawsze w tym "oglądaniu wystawy" (Would you like to see the exhibition of Tino Sehgal? - zapytał chłopiec) było to, w jaki sposób podjęliśmy reguły tej gry, a właściwie, jak je na własny użytek skonstruowaliśmy. I oto, sztuka, która miała być wizualna, okazała się czysto werbalna: w centrum znalazła się sztuka rozmowy, ponieważ nic poza nią nie było. W tej rozmowie zawierało się wszystko: oto bowiem widz w galerii sztuki współczesnej postawiony został w sytuacji, w której ma odpowiedzieć na bezpośrednio postawione pytania, określić swój światopogląd i pozwolić go podważyć, dyskutować z cudzą, inną opinią. Sehgal miał powiedzieć w wywiadzie udzielonym Hansowi Ulrichowi Obristowi, że zajął się sztuką, ponieważ to ona właśnie, w przeciwieństwie do polityki, czy ekonomii, wydała mu się przestrzenią, w której toczy się dyskusja, w której o rzeczach się rozmawia. Nie jest zatem Sehgal artystą zajmującym się krytyką instytucji czy globalnego kapitalizmu, ale podnosi te kwestie (oraz kwestię sztuki) w dyskusji, lub przynajmniej ma takie intencje. Krytyka, jak sam mówi kojarzy mu się z pułapką, na jaką swego czasu zwracał uwagę inny artysta Jeff Koons: krytyka to pułapka, ponieważ afirmuje to, co poddaje krytyce, nie proponując jednocześnie żadnego rozwiązania problemu.
Wystawa Sehgala, jeśli zgodzimy się ją tak nazywać, jest żywą i zabawną propozycją zwrócenia uwagi na kilka kwestii, a przede wszystkim na nas samych: to, co mówimy, czego oczekujemy i z czym się identyfikujemy. Jest z jednej strony testem naszego poczucia humoru i dystansu do samych siebie, z drugiej zaś - próbą zaufania do drugiego człowieka, w tym wypadku do artysty, który wprowadza nas w przestrzeń swojej sztuki, wypełniając nami pustkę i tym samym dokonując przewrotnego zabiegu, w rezultacie którego, za jakość przedstawienia w znacznym stopniu my sami jesteśmy odpowiedzialni. Można szukać dla tej wystawy odpowiednich kategorii i etykiet, można napisać, że artysta wielce przyczynił się do post-zdematerializowania dzieła sztuki, że trafnie podążył drogą penetrowania pustki wyznaczoną m.in. przez Yves Kleina, można, mimo wszystko, odkryć w nim wielkiego krytyka instytucji sztuki, kultury postępu, globalnej ekonomii, wszystko to jednak rozpuści doświadczenie tej wystawy w zbędnym gadulstwie i powadze, które zniszczą sedno tej artystycznej propozycji i radość mądrej zabawy.
Zabawą nie można z pewnością nazwać oglądania wystawy Michaela Elmgreena i Ingara Dragseta zatytułowanej "The Welfare Show", która wykorzystując rzeźby, instalacje oraz skomponowany na wzór encyklopedii katalog, kieruje uwagę widza na kwestie problemów społecznych w zachodnich systemach politycznych. W tym celu artyści zamienili przestrzeń galerii Serpentine w serię pomieszczeń przyporządkowanych innym instytucjom, takim jak szpital, klub go-go, poczekalnia, bankomat, etc. Doświadczenie tej wystawy to doświadczenie przedziwnej nudy i sztuczności zaaranżowanych sytuacji. I choć z materiałów towarzyszących wystawie dowiaduję się, że podium i drążek dla tancerki w nocnym klubie oraz stojące obok niego wiadro i mop powinny zwrócić moją uwagę na sytuację kobiet z krajów Europy wschodniej pracujących na czarno w uwłaczający ich godności i zagrażający bezpieczeństwu sposób, to niestety tak się nie dzieje.
Dosłowność i oczywistość proponowanych mi skojarzeń w jakimś sensie żenuje. Nie sądzę, że dzieje się tak, dlatego, że od galerii sztuki oczekuję innego rodzaju doświadczenia, doświadczenia estetycznego, bo już liczni artyści przed Elmgreenem i Dragsetem przekonali mnie, że może, a niekiedy powinno, być inaczej. Nie czuję tu dyskomfortu z powodu zetknięcia z opresywnością instytucji takich jak szpitale czy banki, do takiego zetknięcia w przestrzeniach Serpentine nie dochodzi, przynajmniej nie w moim wypadku. Nie dotyka mnie nuda czekania w kolejkach, anonimowość, samotność i niekończąca się pustka tych miejsc. Brak subtelności tej propozycji sprawia, że problemy, o których artyści pragną mówić w ten sposób przestają mnie w tym kontekście interesować. Tym bardziej zadziwiają mnie głosy krytyków, twierdzących, że po tej wystawie, żadna wizyta w banku nie będzie już taka sama, jak przedtem.
Zestawiając te dwie dobiegające już końca londyńskie wystawy myślałam głównie o skuteczności pewnych zabiegów artystycznych, które, jak w wypadku Sehgala włączają widza w strukturę dzieła, pozwalając mu być jednocześnie śmiesznym i głupim z jednej strony, z drugiej zaś - i poważnym i mądrym; zagubionym, ale nie ogłupionym i są dla mnie całkowicie przekonujące. Natomiast tego rodzaju zabiegi w wypadku skandynawskiego duetu Elmgreen/Dragset narzucają na widza taki balast problemów, że w pewnym momencie całkowicie przestaje on być poruszający, a oczywistość budzących się skojarzeń powoduje, że czuję się nieswojo, bo przecież oglądam to w galerii sztuki, a nie przed telewizorem.
Tino Sehgal ur. w Londynie w 1976, obecnie mieszka i pracuje w Berlinie. W 2005 wraz z Thomas Scheibitzem reprezentował Niemcy na 51 Biennale w Wenecji. Jego ostanie wystawy indywidualne miały miejsce w Kunsthalle Hamburg (2005), Fundacao Serralves, Porto, Musee des Beaux Arts, Nantes, oraz w Van Abbemuseum, Eindhoven (2004). Ponadto brał udział w tak znaczących wystawach zbiorowych jak Pierwsze Biennale w Moskwie (2005), 50 Biennale w Wenecji (2003) oraz wystawie "I promise it's political" w Museum Ludwig, w Kolonii (2002).
Duet Michael Elmgreen, ur. 1961, Dania i Ingar Dragset, ur. 1969, Norwegia mieszka i pracuje w Berlinie. Artyści wzięli udział w wielu międzynarodowych wystawach, m.in. zaprezentowali serię "Untitled" w Tate Modern oraz w ramach Stacji Utopia na 50 Biennale w Wenecji. Byli nominowani do nagrody HUGO BOSS w 2000, otrzymali Niemiecką nagrodę Preis der Nationalgalerie für Junge Kunst w 2002 roku.
Tino Sehgal, ICA, Londyn, 03.02 - 19.03.2006
Michael Elmgreen & Ingar Dragset, "The Welfare Show" Serpentine Gallery, Londyn, 26.01 - 26.02.2006