Po udanej wystawie młodych artystów z Łodzi ("mŁódź") prezentowanej jesienią w Ośrodku Propagandy Sztuki (w Łodzi) przedstawiona tam została, oparta na podobnej zasadzie, wystawa artystów z Poznania ("Zobacz to co ja"). To typ wystaw - w dobrym znaczeniu słowa - "krajoznawczych". Czy takie wystawy mają nam pokazać specyfikę sztuki powstającej w tych miastach? Byłoby to chyba tworzenie jakiejś fikcji. Przy dzisiejszym przepływie idei i pomysłów raczej trudno byłoby obronić twierdzenie, że miejsce zamieszkania artystów przesądza jakoś o rodzaju sztuki, którą oni tworzą. "Krajoznawcze" wystawy mają sens, gdy rezygnują z poszukiwania na siłę artystycznej specyfiki miejsca, a po prostu pokazują artystów ciekawych, ale jeszcze szerzej nieznanych, dają im możliwość zaistnienia poza własnym środowiskiem. Sprawa dotyczy też tematu decentralizacji obiegu sztuki. Jak to skrótowo określa kurator poznańskiej wystawy w Łodzi - Przemysław Jędrowski - od pewnego czasu dominuje nad resztą kraju coś w rodzaju "osi Wisły", czyli promocyjna synergia Krakowa, Warszawy i Gdańska, która na zasadzie niepisanej umowy skupia uwagę na sztuce tworzonej przez ludzi krążących wokół elementów tej osi. Choć osiowe instytucje i nawleczone na tę oś osoby dokonują różnych wypadów poza "oś Wisły" to i tak jej hegemonia jest widoczna.
Nie zamierzam od razu bić się w pierś tylko z tego powodu, że funkcjonuję akurat w Warszawie, ale chyba jest coś na rzeczy w przytoczonym poglądzie. Tym chętniej, korzystając z okazji, wsiadłem w pociąg do Łodzi by zboczyć z osi i zobaczyć co pokazuje Poznań w OPS.
Krajobraz z perspektywy "Zobacz to co ja" okazał się zróżnicowany. Najkrócej mówiąc wygląda na to, że postarano się tam przede wszystkim przedstawić prace, które nie pasują do istniejących już wyobrażeń o sztuce z Poznania; wystawa nie akcentuje sytuacji multimedialnych, ani konceptualnych instalacji. Ale nie jest też konstruowaniem nowego imidżu środowiska, raczej pokazem respektującym odrębność indywidualności.
Efektownie zaprezentowane zostały w świetle UV obrazy Macieja Kozłowskiego, a mogę zaświadczyć, że w naturalnych warunkach też okazują się przekonujące. Połączenie stosowanej w szablonach prostoty czarnych znaków z wściekłą czerwienią ekspresyjnego gestu i bielą tła daje efekt wizualnego uderzenia. Obrazy niemal hałasują ekscytująco a jednak mają w sobie dyscyplinę zawodowego fightera.
Podobnie skrótowym i dosadnym językiem strzelają komputerowe grafiki Maxa Skorwidera. Odwzorowując konwencję i chwyty plakatów reklamowych budują przekaz zgryźliwej satyry i kpiny z absurdów konsumpcyjnego społeczeństwa.
Spokojniejsze w formie, ale za to niepokojące kierunkiem w jakim zmierza wyobraźnia artystki są prace Magdy Wolny. Cykl wyszywanych płócien z rysunkami jak z komiksu układa się w rodzaj historii-fantazji o urodzeniu przez kobietę psa. W dodatku pokazane jest to w taki sposób, jakby takie "macierzyństwo" było oczekiwane z aprobatą. W formie przypominającej kuchenne makatki do głosu doszły głęboko ukryte czyjeś emocje naznaczone niedopowiedzianą refleksją o cielesności i płci. Zasadą kontrastu wykorzystuje też film Marka Glinkowskiego "Jaka to wyobraźnia? ". Po błękitnym niebie śmigają swobodnie ptaki a dźwięk jest kolażem urywków wypowiedzi z telewizyjnych reklam, teleturniejów i seriali. Wszystkie wypowiedzi mają w sobie typową mass-medialną euforię. Co pewien czas okazuje się, że oglądane na ekranie ptaki krążą faktycznie nad olbrzymim wysypiskiem śmieci, a wysypisko dźwiękowych cytatów poraża pomieszaniem infantylizmu, pretensjonalności i cynizmu. To właśnie jest wyobraźnia odżywiająca się gigantycznym śmietniskiem.
Przeciwny biegun wystawy wyznaczają prace Soni Rammer z cyklu "Kości". Na niemal monochromatycznych wielkich płótnach operujących szarościami i brązami ledwo można rozpoznać detale tytułowych kości. To raczej krajobrazy wewnętrzne, wyciszone i dosyć posępne. Słyszałem o innym cyklu prac Rammer przedstawiającym trujące gatunki kwiatów, więc chyba autorkę w ogóle intryguje dekadencka tematyka jako motyw dla poszukiwań egzystencjalnych treści. Z tą postawą koresponduje cykl "Zone useless" Michała Grochowiaka: różnej wielkości fotografie pustych przestrzeni tworzą spójną kompozycję o ambiwalentnej wymowie. Zapis odczucia wyobcowania w bezużytecznej przestrzeni spotyka się z fascynacją pustką, która umożliwia wyciszenie się do medytacji. Trud testowania nowych rozwiązań formalnych wokół abstrakcyjnego malarstwa podejmują obrazy Małgorzaty Szymankiewicz i jedna praca Marcina Gwiazdowskiego. Na razie efekty nie są zaskakujące, ale może warto poczekać na ich ciąg dalszy.
Praca "RAM" Marka Mielnickiego to prosta sytuacja interaktywna. Widzowie mogli na dotykowym ekranie układać z zestawu graficznych elementów swoje kompozycje, zapisywane w pamięci komputera i potem realizowane w formie piaskowanych na szkle grafik. Propozycja Mielnickiego dotyczyła w zasadzie niefrasobliwej aktywności wizualnej, a poważną (jak "muzyka poważna") sztukę komentowały pracy Rafała Jakubowicza i Macieja Kuraka.
Komentarze Jakubowicza wyglądają jak nekrologi - a są bezpardonowe jak diagnozy lekarskie i apele do nałogowców: "Sztuka zabija", "Sztuka poważnie szkodzi Tobie i osobom w Twoim otoczeniu", "Tworzenie sztuki silnie uzależnia - nie zaczynaj tworzyć", "Twój lekarz lub psycholog pomoże Ci rzucić sztukę". Mimo to - można dodać - artystów stale przybywa. Publiczność nie szaleje masowo za sztuką, a jednak artyści z tego powodu nie rzucają masowo sztuki. Na tę chorobę ciągle nie widać skutecznej kuracji ani medialnej, ani prywatnej. Taka jest widać epoka, w której żyjemy. Ale z drugiej strony, skoro i tak życie prowadzi do śmierci, to może śmierć z powodu sztuki nie jest wariantem najgorszym z możliwych? Poza tym sztuka może się do czegoś przydać. Np. artystyczny obiekt Macieja Kuraka to postawiony na głowie samochód ("czysta sztuka"), ale bardzo praktycznie napędzający maszynę do szycia ("sztuka użytkowa"). Więc jak głosi tytuł tej pracy, sytuacja jest "Fifty-Fifty" (i wilk syty i owca niezjedzona). W ironii Jakubowicza i Kuraka kryją się i pytania całkiem serio (nie wszelkie ironizowanie ma tę właściwość).
Twórczość Rafała Jakubowicza i Macieja Kuraka weszła już wcześniej w orbitę "osi Wisły", inni autorzy/autorki z "Zobacz to co ja" mają teraz na to szansę, bo przynajmniej kilka prac jest więcej niż interesujących. Zresztą sytuacja może się zmienić i kto wie, czy za chwilę nie zaistnieje np. mocny trójkąt "Poznań-Łódź-Wrocław". Na razie "mŁódź - identyfikacja" działa w Bielsku-Białej, a "Zobacz to co ja" planuje desant w Białymstoku.
Fotki: GB (jedna M.K.)
"Zobacz to co ja", Michał Grochowiak, Marcin Gwiazdowski, Rafał Jakubowicz, Maciej Kozłowski, Maciej Kurak, Marek Mielnicki, Sonia Rammer, Max Skorwider, Małgorzata Szymankiewicz, Magda Wolna; kurator Przemysław Jędrowski, Ośrodek Propagandy Sztuki, Łódź, 12.01 - 05.02.2006