"Brzuch" w poznańskim Starym Browarze

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

kot zamordowany
na środku ulicy
zmiażdżony oponą
teraz jest niczym
podobnie jak
my
którzy
od-
wracamy
głowy.
symfonia nieklasyczna
Charles Bukowski

Podczas wernisażu wystawy Brzuch w poznańskim Starym Browarze poznałem pana Ryszarda*, od którego z wyrazem zażenowania odwracała się większość z ładnie ubranych gości wystawy. Pan Ryszard bowiem należy do tego grona wernisażowych bywalców, którzy rzadko kiedy się myją, ale często odwiedzają galerie sztuki w poszukiwaniu pewnego typu orzeźwienia i okazji do zagadywania innych. Opierając się o srebrzystą kolumnę i wpatrując w olbrzymią instalację wideo Konrada Smoleńskiego, pan Rysiek wydawał straszne jęki na przemian z głośnym sapaniem. Teraz zaryczy - poinformował mnie i skinął palcem na trzy ekrany. Rzeczywiście, na ekranach tuż przed nami, na których dotychczas widniały jedynie kolejne cyfry odliczania (co to za final countdown i kiedy to się skończy?) ukazał się nagle obraz i niebawem dał się usłyszeć potężny, wypełniający całe pomieszczenie, dźwięk. Pan Ryszard wyraźnie ucieszony moim wyrazem twarzy, skończył pić piwo, głośno beknął i niezbyt spiesznym krokiem wyszedł z galerii.

Na wystawie Brzuch Michał Lasota zgromadził prace grona artystów, którzy sami określili się mianem PENERSTWA. Ludziom związanym bezpośrednio lub pośrednio z Poznaniem nie trzeba z pewnością tłumaczyć znaczenia owego terminu. Dla wszystkich widzów i czytelników spoza Poznania dokonam jedynie łagodnego uproszczenia. Choć słownik poznańskiej gwary wiąże penerstwo z marginesem społecznym, nie jest ono wszakże tylko określeniem obdarciuchów i chamów. Pener to cham z dużą samoświadomością, poczuciem znacznej pewności siebie oraz władzy wykonawczej posiadanej na danym skrawku terenu.

Wojciech Bąkowski, Jedzenie, 2006
Wojciech Bąkowski, Jedzenie, 2006

Wystawa zaczyna się mocnym westchnięciem Wojciecha Bąkowskiego, najbardziej poetyckiego z Penerów. Jego animowany film z 2007 roku jest dosyć frywolną i sarkastyczną metaforą trawienia, rysowaną w atmosferze sennej i surrealnej. Dostrzegamy tam narrację i postacie - kolejne stadia pożerania się nawzajem łańcucha pokarmowego, które dzięki delikatnej ścieżce dźwiękowej nabierają charakteru bohaterów kreskówki. Ale wyłaniające się po sobie motywy, zwieńczone wizerunkiem oczu lokomotywy i wagonów pociągu załadowanych węglem wkrótce ucinają miłe skojarzenia z wieczorynkami. O ile te ostatnie kiedykolwiek były miłe!? Wieczorynka z ptaszkami w wydaniu Wojtka Bąkowskiego nie przynosi żadnego morału i wytarta z przypowieści, mnie samemu przypomina o sygnalizatorze świetlnym na skrzyżowaniu nieopodal mojego domu. Siadają na nim (w liczbie kilkudziesięciu) szare gołębie, które upodobały sobie to miejsce, jako jedyne wolne od zasieków i anty-gołębich kolców. Jedyny słup by na nim przetrwać do jutra.

Wojciech Bąkowski, Wielkie WuEsBe, 2006
Wojciech Bąkowski, Wielkie WuEsBe, 2006

Wielkie Wu Es Be, w zbudowanym dlań niewielkim, osobnym pomieszczeniu, wprawia w zakłopotanie wszystkich tych, którzy spodziewali się odnaleźć tam kontemplacyjny, cichy pokoik. Wewnątrz wyłożonej ekofonem strażnicy ustawiono dwie duże kolumny, z których sączy się głośno słowo nie na niedzielę. Wielkie Wu Es Be atakuje nocą Poznań. Utwór Wojtka Bąkowskiego przyjmuje charakter żarłocznego słuchowiska. Podobnie jak jego autorskie występy, czy utwory grupy KOT (której Wojtek jest liderem) wykonywane na żywo na scenie, trafia w samo sedno. Boli dosłownie Brzuch. Baran spuchł z dzwonkiem w uchu.

Magda Starska, Prace emigranta, 2007
Magda Starska, Prace emigranta, 2007

Nieopodal wyjścia z nieco klaustrofobicznego pomieszczenia, które Wu Es Be wypełniło w sposób całkowity i dosłowny znajdują się powieszone na białej ścianie rysunki Magdy Starskiej i krótkie wideo a la souvenir polskiej emigrantki-artystki w Barcelonie. Choć bezkompromisowe poczynania Magdy na kartkach papieru są wystarczająco penerskie, by nie charakteryzować ich znów prostym opisem i łatwym poszukiwaniem skojarzeń, o tyle pozornie skromne wideo jest dla mnie pewnym zaskoczeniem.

Magda Starska, Prace emigranta, 2007
Magda Starska, Prace emigranta, 2007

Sceny lepienia ciasta, podczas pracy w barcelońskiej piekarni (nie mogę zmusić się do rozpisywania o ciemnej poetyce emigracji zarobkowej), nakręcone rozedrganą kamerą w stylu Home Video mieszają się z wizerunkiem artystki pedałującej na rowerze do ćwiczeń. Psychodramatyczna i syzyfowa walka, do której sama siebie stawia bohaterka krótkiego filmu może zakończyć się smutną tautologią: pędzenia donikąd na rowerze bez kół. O ile rysunki Magdy są bowiem brudno-poetycką formą terapii (nie mam bynajmniej na myśli terapii poprzez sztukę!) i wyrazem niezgody na zło (People usually ain't no good) i rutynę codzienności (występujące w nich postacie nigdy nie są nieruchome i bezwolne, ale znajdują się zawsze w stanie ciągłej gotowości na zranienie i odparcie jego chwilowych efektów), o tyle metafora roweru, który choć poruszany siłą mięśni, donikąd nie dojeżdża (bo nie może nawet odjechać) stanowi o jakiejś klęsce.

We are Open Minded without the end. Mamy otwarte umysły bez końca.

Radek Szlaga, 2008
Radek Szlaga, 2008

Radek Szlaga, Teamgeist, 2008
Radek Szlaga, Teamgeist, 2008

Skurczowi brzucha towarzyszy jednak i powolny rozkurcz. Jest nim tym razem malarstwo Radka Szlagi wraz z anegdotycznym przywołaniem charakteryzujących naszą kulturę tabloidów, podrzutek reklamowych z asortymentem supermarketów i wstawkami telewizyjnymi. Najnowsze prace jednego z najzabawniejszych współczesnych malarzy polskich (i najbardziej woody-allenowskiego z Penerów) to wyszukana i ostra satyra na post-pop (dla tego artysty powodem do satyry mogłaby nawet stać się ta nadana przeze mnie spontanicznie nazwa ogólna). Niewielkie figurki czarnoskórych piłkarzy wyciosane z drewna dookreśla bez złudzeń tytuł owej kompozycji: Teamgeist. Wybucha ikonograficzna mieszanka i przeplata z sobą kolejne stereotypy powtarzane jak klisze przez awanturników z telewizji, komentatorów sportowych, marne pisarzyny z kolorowych (and who's got the fu**in nerve to call me coloured?) pism (i, schodząc na polski grunt, może także autorów określenia Emanuela Olisadebe mianem Czarnecki) oraz wielu innych przezabawnych przedstawicieli współczesnej ikonosfery i świata konsumpcji. PR mam dziś jak Paluszki Rybne, mówi pracownica Biedronki, ilustrująca jeden z siedmiu grzechów głównych współczesności. Ale Radek Szlaga wymienić mógłby ich z pewnością co najmniej dwa razy tyle. Chyba to dosłownie Pener jeden!** Choć mądry, to pener.

Konrad Smoleński, strzelnica, 2007
Konrad Smoleński, strzelnica, 2007

Konrad Smoleński, strzelnica, 2007
Konrad Smoleński, strzelnica, 2007

Gdy przemierzam kolejne fragmenty ekspozycji bojąc się wybuchu soundtracku Konrada Smoleńskiego (odliczanie do nowej fali grzmotu) i przyglądam się trój-składnemu podziałowi ekranu w tej monumentalnej pracy wideo, zastanawiam się nad ciekawym zestawieniem zaistniałym w pomieszczeniu Słodowni Starego Browaru. Postacie ekranizacji Konrada Smoleńskiego wydają się być pogrążone w przerażającym letargu przyjemności czerpanej bezpośrednio z efektu Surveillance, filmowania siebie nawzajem i panowania nad aparatami rejestrującymi. To jakby omniwizja na własne życzenie, wszem i wobec, teraz i zawsze. Towarzyszy im także rysująca się na ich twarzach żywa radość tryskająca z faktu naciskania spustu kamery. Równocześnie w przestrzeni galerii zamontowano prawdziwe kamery CCTV, które filmują zwiedzających. Ktoś to w końcu ogląda. A jedna z kamer staje się także częścią pracy Tomasza Mroza.

Tomasz Mróz, AA, 2007
Tomasz Mróz, AA, 2007

W poznańskiej wersji (innej niż ta z wystawy w Zamku Ujazdowskim w Warszawie) tej realizacji uderza jej otwarcie na resztę ekspozycji. Z daleka bowiem ta sytuacyjna kompozycja wygląda jak fragment ekspozycji targowej (autor tekstu i kurator znają powody, które zdecydowały o innym niż pierwotnie przewidziano, sposobie prezentacji). Niesamowite jest właśnie wkomponowanie w tą otwartą przestrzeń prawdziwej kamery do monitoringu. A raczej w inwersji, to praca Tomka Mroza wkomponowała się w przestrzeń kamery.

Tomasz Mróz, AA, 2007
Tomasz Mróz, AA, 2007

Czerwony kapturek smutnie (i cicho) chlipie w dłonie, a przebrzydłe silikonowe potworki kopulują tuż pod jego nosem, mając za nic dramat już nie z bajki rodem rozgrywający się obok. Chrapiący dziad, którego brzuch tańczy jak po uczcie (dosłowność tej mechaniki jest nadal wspaniale obrazoburcza, a zarazem rozweselająca) leży na skrawku łąki (sztuczna trawa) i stanowi o kontrapunkcie przedstawieniowym. Gdyby nie posądzano mnie później o przesadę, napisałbym tu o tragedii miłości, której to przedstawienie jest groteskowym wyrazem. Skądinąd, napięcia pomiędzy dramatyzmem i groteską nie jest w stanie nawet zniwelować kolekcja pustych butelek po piwie i płyta winylowa, które artysta zostawił podczas wernisażu. Czarna dziura w ścianie w zestawieniu z nadzorującą kamerą wideo (oko zza ściany) stanowi zaś idealne przywołanie tego, co znajduje się w Starym Browarze poza salą galeryjną.

Piotr Bosacki, Film o kostuchu, 2008
Piotr Bosacki, Film o kostuchu, 2008

Piotr Bosacki, Film o kostuchu, 2008
Piotr Bosacki, Film o kostuchu, 2008

Ostatni, bodaj najbardziej intelektualny z Penerów, Piotr Bosacki prezentuje na wystawie film animowany o Kostuchu. Psychoza śledzenia kolejnych układów kostki do gry na planszy (w niezwykle czystym, prostym sposobie animacji) w połączeniu z dziecięcym głosem narracji i emisją przypominającą rymowanki wydaje na świat utwór o największym ciężarze gatunkowym. Na bok schodzą więc odgadywania i odgadywanki. Widz nie ma przyjemności interakcji z Kostuchem i daremnie szukać może aparatu do nawiązania takiej interakcji. Z Kostuchem się trzeba liczyć, bo jak nie, to on cię policzy.

Wybór Penerstwa jest autorskim pomysłem Michała Lasoty w znakomitej współpracy z samymi artystami. Miażdżący przyzwyczajenia zestaw prac nie do końca koresponduje jednak z potencjałem, jaki mógł się zeń wydobyć przez kontekst tego konkretnego miejsca ekspozycji. I nie jest to zresztą sprawka autorów wystawy, ale samych jej widzów. Po Brzuchu w Starym Browarze, centrum konsumpcji, sztuki i biznesu, spodziewałbym się takiego wrzoda, że wywróci on do góry nogami posłusznych wezwaniom z reklam pachołków kultury wcząchania, udających się na zakupy z głupkowatym uśmiechem na twarzach i omijających galerię sztuki współczesnej szerokim łukiem. Może właśnie ów grzmot Konrada Smoleńskiego jest takim walnięciem w brzuch, który boli najmocniej, bo również fizycznie i dosłownie.

Ale już widzowie wernisażu zdają się łagodzić chwilową zgagę, i podobnie ja z nimi, zamieniamy się w gwarny i kolorowy tłum gapiów jakiegoś wypadku, którzy za moment po prostu rozejdą się do domów. Bo i co mamy niby zrobić? Gdyby coś zabolało, zawsze potrafimy załatwić sobie jakiś Ranigast na chwilowe znieczulenie. Jak pisał Kapuściński, znieczulamy się masowo, a współczesna pseudomedycyna zamiast leczyć przyczyny choroby, opiera się na przynoszeniu ulgi w powracających dolegliwościach.

A mogłem przecież poklepać się po brzuszku, połknąć tabletkę i minęłoby zapewne rozwolnienie. Może to zresztą jakiś nerwoból? Penerstwo jednak nie szuka łatwych sposobów radzenia sobie z bólem i po tej wystawie muszę się nieźle napracować by stać się Penerem na nowo.

* imię zmienione (prawdziwe do wiadomości redakcji); ** określenie jednej z pasażerek poznańskiego tramwaju, wymówione prosto w twarz, gdy rzekomo nie chciałem jej ustąpić miejsca;