Mówić o języku jest przypuszczalnie jeszcze trudniej niż pisać o milczeniu - czytamy u Heideggera. Z wyzwaniem tym zmierzyła się wystawa "Języki obce" we wrocławskim Studiu BWA na ul.Ruskiej. Czy szczęśliwie? Nieszczęśliwie dla stereotypów, które były chyba najważniejszym adresatem i tematem pokazu. Drugim problemem podjętym przez wystawę było wyobcowanie jednostki w grupie. Wartość tej kameralnej wystawy przygotowanej przez kuratorski duet: Patrycja Sikora i Piotrek Stasiowski wynika z jej scenariusza i aranżacji, choć oczywiście jakość pokazywanych tu prac nie jest bez znaczenia.
Kto nie był we wrocławskim "Studiu na Ruskiej", ten nie wie jak trudna jest to przestrzeń. A "Języki" wnikają w jej tkankę, czyniąc pokaz momentami ledwie widocznym z powodu ścisłego złączenia obiektów i ich sensów z tym konkretnym miejscem. Widać to w pracach Tomasza Malca. Instalacje z cebulami ten lubelski artysta pokazywał wcześniej w Pawilonie Stabilnej Formy (Centrum Kultury Lublin 2005), ale teraz, we Wrocławiu, w nieco zmienionej formie zderzone zostały z nowym kontekstem. W surowym wnętrzu ustawiono stelaż pryczy ściśle wypełniony cebulą. Tak oto pokój zamienia się w klaustrofobiczną celę. "Gdyby ktoś w odpowiednim czasie wydał podręcznik dla internowanych Żydów może faktycznie spakowaliby oni jedzenie, a nie dorobek życia"- pisze Stasiowski w tekście o Malcu, autorze który w swojej pracy obsesyjnie odwołuje się do Holocaustu, demaskuje stereotypy Żyda i wymierzoną w jego kierunku ksenofobię (często utajoną). Druga praca Malca - kolumna z metalowej siatki, i znów dużo cebuli - ulokowana w głównej sali pokazu łączy się z drewnianym, poniemieckim stropem, który jakby zdaje się być przez nią wypychany do góry. To prosta i przy tym niepokojąca wypowiedź o byciu nie-na-miejscu, pierwszy na wystawie głos o wyobcowaniu.
A jest ich więcej. Bo użycie konkretnego języka grozi często nieporozumieniem. Na poziomie semantyki najczęściej, ale także, gdy nie potrafię odczytać kodu już na najprostszym poziomie syntagmy. O tym też, po części, traktują obrazy (rysunki?) Elizy Galey. Kobiece portrety rysowane Braillem, na których bohaterki kierują w stronę widza (już nie tylko widzącego) skodyfikowane nieme gesty. To choćby Eros czy Thanatos, milczące wizerunki wymagające naszego skupienia i wyobraźni. Bowiem "less is more", a zrozumieć je to przede wszystkim móc je odczytać. Choć i bez tego działają poprzez swoją wizualność i nastrój wywołany w kontakcie z nimi.
Od prywatnej wypowiedzi Galey przenosimy się na karty słownika kobiecego buduaru. A tam wiadomo: fiszbiny, zalotki, bardotki, mascary. Wideo Marii Zuby przygotowane specjalnie dla pokazu w Studiu chwyta sporą garść kłopotliwych sytuacji i nieporozumień wywołanych z powodu nieznajomości przez mężczyzn nazw - wydawałoby się - trywialnych. Na monitorze (postawionym na słodkim, różowym podeście) widzimy "setki" wypowiedzi skonfundowanych mężczyzn (przyłapanych wzorem telewizyjnych "faktów" na ławce, w knajpie etc.) próbujących wyjaśnić znaczenia - zadanych im do wyjaśnienia - słów. Zabawną sprawą jest rozpoznanie w uczestnikach tej sondy swoich bliższych lub dalszych znajomych. Maria Zuba niewątpliwie puszcza do nas oko, ale i tak wniosek jest jeden. Porozumienia między płciami na tym gruncie nie będzie. Bo tak jak fiszbiny okazują się li tylko "zębami wieloryba" (powrót do genezy pojęcia), tak już mascara okazuje się "architektonicznym detalem", bardotka "panią od sfory psów", czy nie daj Boże, jak chce pewien egzegeta - "urządzeniem służącym do podtrzymywania kobiecych zwałów tłuszczu".
W tej sytuacji cała nadzieja w Maćku Osice. Rację ma Stasiowski porównując autora do duetu Pierre'a i Gille'a, choć wygodniej jest myśleć o nim jako o polskiej Cindy Sherman. Osika komponując kadr, komponuje samego siebie odkrywając kolejne wizerunki. Z tych portretów wieje wyrafinowany chłód a artystyczna autokreacja i doświadczenie siebie jako formy doprowadzone zostają do perfekcji. Na wystawie pojawił się kampowy tryptyk kochanek: Hitlera, Dawida, Szatana. Piękno i doskonałość zostały niebezpiecznie wpisane w nadwerężane symbole, niwelując je do roli insygniów. Alegorie Osiki mogą mieć gorzki wymiar, bo może okazać się, że poza nimi nic już nie ma (wraz z kresem czystego języka - jak chciał Walter Benjamin).
Tymczasem wideo Wojciecha Doroszuka "Party" literalnie odwołuje się do problemu języków obcych i prób porozumienia. Autor zaaranżował spotkanie z młodymi artystami przebywającymi w Polsce w ramach zagranicznej wymiany. W przestrzeni F.A.I.T.-u rozegrał się hipnotyzujący spektakl. Przy dźwiękach polskich szlagierów, z tradycyjną kuchnią i wódeczką. A ta poleje się strumieniami, ucząc gości rodzimej, rzecz jasna, zabawy. To doświadczanie polskości zostaje zapośredniczone przez odtwarzanie reguł ludycznych gier, tu lokujących się na granicy rytuału. Łamiący się polski i spontanicznie powielane stereotypy przerywane spontanicznymi, pijackimi gestami. Ta zabawa musi zakończyć się wielkim kacem. Kto wie, może największym dla nas.
Przed niezrozumieniem nie schowamy się w domu, o czym przekonuje wideo "Hi Daddy, I'm going to The World Social Forum in India" autorstwa Zorki Wollny. Podobał mi się pomysł odizolowania pracy w niewielkiej niszy, pomysł, który konceptualizuje ten pozór bezpieczeństwa. Osobista wypowiedź Zorki demaskuje pozór wspólnoty celów i przekonań wewnątrz rodziny. Pokazuje, że nawet w idealnej sytuacji dialogu, o uzyskaniu konsensusu nie może być mowy. To również rzecz o braku ciągłości pomiędzy pokoleniami, tym razem w kwestiach spoleczno-politycznych. Krytyka kapitalizmu ze strony młodszej generacji musi spotkać się z dezaprobatą kogoś, kto na jego powrót czekał przez czas PRLu i dla kogo lewicowe poglądy kojarzą się jednoznacznie i fatalnie.
"Nie chcemy napadać na język, aby wtłaczać go do w utrwalone już wyobrażenia. Nie chcemy istoty języka sprowadzać do pojęcia, które zapewniłoby wszędzie przydatny pogląd na język, pogląd, na którym poprzestanie każde wyobrażenie. Rozważyć język znaczy: nie tyle jego, co nas sprowadzić na miejsce jego istoty: skupienie w wyobrażenie"- znów powraca w mojej myśli Heidegger. Tymi właśnie słowami filozof zaczynał badanie jak "istoczy się język". Myślę, że ten wstęp idealnie wpisuje się w koncepcję "Języków obcych". Polifonia zrealizowała się również w momencie spotkania kuratorów z autorami podczas montażu. O tym jak to przebiegało dowiadujemy się z prac Mariusza Tarkawiana. Jego niewielkie storyboardy, na wzór sądowych rysunków, zarejestrowały atmosferę pracy i relaksu. Lekceważąc detale, Tarkawian oddał charakter wytwarzających się relacji, ujawnił "kuchnię" wystawy i stworzył metawypowiedź o niej. Podobno ten liryczny paparazzi chwytał motywy jeszcze na wernisażu. Marzy mi się mieć taki tabloid przy porannej kawie.
Fot. Patrycja Sikora
"Języki obce"; kuratorzy: Patrycja Sikora- Piotrek Stasiowski; Studio BWA przy ul. Ruskiej, Wrocław, 11- 28.04.2006.