Zadyszka Foto Art Festivalu

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Poprzedni świetny Foto Art Festival w Bielsku-Białej ustawił poprzeczkę wysoko. Bielska impreza wyraźnie wyróżniała się na tle dość licznych w naszym kraju fotograficznych spędów, przemyślanym programem oraz repertuarem na światowym poziomie. Po dwuletniej przerwie organizowany przez Inez i Andrzeja Baturo festiwal powrócił do kalendarza wydarzeń kulturalnych, jednak w międzyczasie konkurencyjne wobec niego przeglądy (szczególnie krakowski Miesiąc Fotografii) wyraźnie podniosły swój poziom. Konkurencja z Krakowa i w dalszej kolejności z Łodzi i Poznania, oraz pewne raczej dyskusyjne decyzje repertuarowe sprawiły, że tegoroczna edycja Foto Art Festivalu, świeci wyraźnie słabszym blaskiem.

Wystawa zdjęć rodziny Shao
Wystawa zdjęć rodziny Shao

Oglądanie festiwalowych wystaw zacząłem od sal "Domu Włókniarza" przy ulicy 1 Maja 12, na co dzień siedziby galerii B&B, prowadzonej przez Inez i Andrzeja Baturo. Prezentację pejzażowych dokonań Du Shao, Jiaye Shao, Dalang Shao (dziadek, ojciec i wnuk) przyjąłem bez entuzjazmu. Nie jest dobrze - pomyślałem. Fotografowie z "kraju środka" wyraźnie włożyli sporo wysiłku, żeby nic nie wskazywało na to, że ich fotografie wykonane zostały w realiach Chińskiej Republiki Ludowej. Owszem, w zdjęciach tych widać było nawiązanie do lokalnych tradycji wizualnych, ale chyba raczej do… obrazków z importowanych masowo do Polski w latach 70' i 80' termosów, niż np. do świetnego chińskiego malarstwa pejzażowego. Dodatkowo publiczności zaprezentowano "zestaw wystawowy" w starym stylu, czyli reprodukcje z odbitek, a nie wykonane wprost z negatywów zdjęcia (co powoduje radykalny spadek ostrości pozytywów i spłaszczenie ich skali tonalnej).

Na tej samej ulicy, tyle, że pod numerem 8 w pomieszczeniach Regionalnego Ośrodka Kultury, zaprezentowano zdjęcia Alexa Napela i Mitry Tabriziana. Kurcze, nie jest dobrze - pomyślałem, patrząc na przeciętnej urody "Wodne portrety" tego pierwszego. W drugim przypadku w ogóle nie było, o czym mówić, więc szybkim krokiem, udałem się w kierunku ul 3 Maja, gdzie pod numerem 11, swoją siedzibę ma Galeria Bielska BWA.

Jest fatalnie - wymknęło mi się z ust w Sali na parterze, gdzie pokazywano komputerowo podpreparowane panoramy Lukasa Maximiliana Hüllera. Cykl ten zatytułowany "Siedem grzechów głównych", miał wedle informacyjnej notki (jak przyczepiona była do ściany) nawiązywać do malarstwa Hieronima Bosha. Sorry, ale myślę, że można spokojnie poprzestać na oglądaniu źródła tej "inspiracji".

Jest bardzo źle - skrzywiłem piętro wyżej. Wiem, że Sarah Moon wielką artystką jest. Wiem, że sława, wiem, że pieniądze, zaszczyty, popularność, etc. Ale cykl pt. "Cyrk" jest nieporozumieniem. Przynajmniej dla mnie. Z drugiej strony, podejścia zaprezentowanego w tych "fotogramach" nie powstydziłby się nasz rodzimy, nieśmiertelny fafik-fotografik o tzw. ambicjach artystycznych. Może, dlatego tę wystawę ściągnięto na bielski festiwal?

Komputerowo wykreowane pejzaże ("Pejzaże bez pamięci") Joana Fontcuberta to przykład zabawy programem maszyny liczącej, który kojarzy mi się z eksperymentem amerykańskich naukowców na pająkach sprzed jakichś 30 lat. Zwierzętom tym "zmodyfikowano" nieco system nerwowy, w efekcie czego konstruowały one olbrzymie i nie przydatne do niczego pajęczyny z licznymi centrami i dziurami (nieprzydatne do łowienia much). Oczywiście przy pomocy wyrafinowanego programu graficznego można nanosić skalę tonalną obrazów znanych pejzażystów, na trójwymiarowe widoki gór, chmury i doliny. Pytanie tylko, po kiego dzwona (by poprzestać na tym łagodnym określeniu)?

Na pierwszym planie Mitra Tabrizian, w drugiej sali Alex ten Napel
Na pierwszym planie Mitra Tabrizian, w drugiej sali Alex ten Napel

Wystawa Alexa ten Napela
Wystawa Alexa ten Napela

Wiszące tuż obok, komputerowo zmiksowane obrazy Mishy Gordina, przypomniały mi żywo grafiki artystów NRD, poświęcone tematyce obozów koncentracyjnych. Dlaczego fotografowie, manipulujący zapisanym obrazem, mają zazwyczaj taki fatalny gust i nie wychodzą poza kilka prostych kroków, z którymi oswoili nas 70 lat temu malarze surrealiści?

Jest beznadziejnie - pomyślałem opuszczając budynek BWA.
Kompletnie zniechęcony, w mżącym coraz silniej jesiennym deszczu, wolnym krokiem udałem się na pobliską ulicę Słowackiego 15 do pomieszczeń liceum im. KEN.

O, zupełnie nieźle - pomyślałem, gdy znalazłem się w boksie, gdzie zaprezentowano zdjęcia Judith M. Horwath i György'a Staltera. Ich realizowany przez kilkadziesiąt lat zapis z cygańskich osad i budapesztańskich slumsów, to przykład fotografii dokumentalnej na dobrym poziomie. Te zdjęcia nie są wprawdzie jakimś mistrzostwem świata, ale to bardzo rzetelny i wyważony dokument z terytoriów ludzi odrzuconych. Dokument może w nieco staroświeckim stylu, który jednak tak przyjemnie ogląda się mając w pamięci zupełnie współczesny reportaż, zdominowany przez dizajnerskie patenty i podkręcanie rejestrowanych obrazów przy pomocy technicznych możliwości cyfrowych kamer.

"Pejzaże w konfrontacji" Franco Fontany oraz zdjęcia Pedro Luis Raoty i Jose Luis Raoty, pokazywane w tej samej sali za przepierzeniami ze stalowych rurek, oglądało się zupełnie bezboleśnie.

Jest świetnie - powiedziałem na głos, w pustej sali Książnicy Beskidzkiej przy ul. Słowackiego 17a, gdzie pokazano sporą prezentację zdjęć Waltera Rosenbluma (brata Naomi, autorki bestsellerowej "Historii fotografii"). Mnie osobiście najbardziej podobały się jego najwcześniejsze, wykonane w 1938 roku, zdjęcia z dzielnic Nowego Jorku. Ekspozycja ta o quasi-retrospektywnym charakterze, pokazała nam Rosenbluma, jako klasyka amerykańskiego czarno-białego dokumentu. Przy okazji też, można się było przekonać, o przewadze tak chętnie używanych przez Amerykanów kamer wielkoformatowych nad małym obrazkiem. Soczystość i intensywność obrazu widoczna w przypadku jego wczesnych "nowojorskich zdjęć", wyraźnie górowała nad tymi z lat 70., kiedy przesiadł się na Leicę.

Monochromatyczne pejzaże popularnego angielskiego fotografa Michaela Kenny, prezentowane w sali obok, przekonują do siebie jakością warsztatu i konsekwencją w rozgrywaniu zimowej "sytuacji pejzażowej". Autor ten bardzo umiejętnie zwraca uwagę widza na abstrakcyjne elementy zawarte w interesującym go fragmencie krajobrazu, dbając zawsze o to, by nie zdominowały one zarejestrowanej sceny.

Wystawa zdjęć rodziny Shao
Wystawa zdjęć rodziny Shao

Nastawiony optymistycznie, szybkim krokiem (w siąpiącym coraz mocniej deszczu) udałem się do pobliskiego Bielskiego Centrum Kultury, które mieści się także przy ulicy Słowackiego, tyle że pod numerem 15.

O Jezu, znowu jest fatalnie - jęknąłem po obejrzeniu wystaw: Michala Macku, Karola Kallay'a, Stasysa Eidrigeviciusa i Aleksandrasa Macijauskasa.

W przypadku tego ostatniego pokazano wyraźnie jego najsłabszy "zestaw objazdowy". Piramidy z fragmentów ciał autorstwa pana Macku można sobie spokojnie (należy!) darować. Kallay to słabizna - też nie ma, o czym mówić. Jednak pracom Stasysa Eidrigeviciusa, jedynego reprezentanta naszego kraju podczas tegorocznej edycji Foto Art Festivalu, chciałbym poświęcić parę słów.

Nadzy faceci z zasłoniętymi twarzami na jego zdjęciach, elementy przemocy i agresji w nich sugerowane, świadczą chyba o jakimś wyraźnym problemie z "męskością" autora tych aranżowanych zdjęć (czy też z "świadomością własnej "tożsamości"). OK, mogłoby i tak być, gdyby te obsesyjnie powracające u Eidrigeviciusa motywy, dawałyby nam poczucie, że mamy do czynienia z fotografią, a nie fotografowanymi "scenkami", jakie nękają czy też pociągają wyobraźnię malarza, plakacisty i grafika. Nie przekonują o tym na pewno widoczne w przypadku jego prac problemy z uzyskaniem pewnych podstawowych parametrów fotograficznego obrazu, np. świadomym operowaniem głębią ostrości czy oświetleniem kadru.

Wystawa Stasysa
Wystawa Stasysa

Po wizycie w Bielskim Centrum Kultury została mi jeszcze jedna wystawa do obejrzenia. Ekspozycja pt. "Fotoklub Polski 1929-1939" w salach Muzeum Zamku Sułkowskich przy ul. Wzgórze 16.

Mój niechętny stosunek do dokonań członków Fotoklubu Polskiego jest raczej znany.

Myślę sobie w ogóle, że na potrzeby badań naukowych nad polską fotografią, bardziej przydatny byłby w tym przypadku termin... "Fotoglut Polski".

Wolnym krokiem w lejącym już strugami deszczu, zmierzałem w stronę Zamku Sułkowskich.

Obszerna ekspozycja w kilku salach wystawowych bielskiego muzeum nie zaskoczyła mnie. Było to dokładnie to, czego się spodziewałem i co znałem już z innych, wcześniejszych odsłon.

II Rzeczpospolita była państwem zacofanym i raczej dość biednym. Krajem wielkich kontrastów, sterującym nieubłaganie w latach 30. w stronę reżimu autorytarnego. Państwem, w którym narastała (sterowana przez prasę narodową i katolicką) nienawiść wobec mniejszości etnicznych. Ale tego wszystkiego nie zobaczymy na zdjęciach autorów skupionych w Fotoglucie, pardon - Fotoklubie Polskim. Zobaczymy bromografie, fotonity, gumy jedno i wielobarwne, bromoleje, przetłoki, tłoki i wytłoki inspirowane głównie kliszami pejzażowego malarstwa z przełomu XIX i XX wieku. Nie zobaczymy obrazu polskiego miasta, przemysłu, czy też wsi z tamtych czasów (ze wsi to jeno panie, sielskie widoczki brzóz na rozstajach dróg, lub włościan bydło pasących nad strugami).

I myślę sobie, że oglądanie tej wystawy (w rozszerzonej nieco formie) powinno być obowiązkowym zaliczeniem dla początkujących adeptów, tak licznych w naszym kraju szkół fotografii. Żeby już, na początku swojej przygody z fotograficznym medium zobaczyli te beznadziejne przypadki i żeby nie grzeszyli w przyszłości.

Oczywiście istnieje niebezpieczeństwo, że może to ich "zainspirować".

Kończąc tę relację muszę jeszcze wspomnieć o miłym zaskoczeniu. Wystawy młodych autorów w kategorii "open", towarzyszące festiwalom artystycznym to zazwyczaj najzwyklejsza rąbanka. I tak było w przypadku bielskiej imprezy, z wyjątkiem nazwisk dwóch autorów. Nadmorskie pejzaże zaprezentowane w holu galerii handlowej "Sfera" (jest to "wyjątkowe miejsce", gdzie masz "niepowtarzalną okazję" dotarcia do setki standardowych sieciowych butików z ciuchami) autorstwa Macieja Duczyńskiego i Marcina Jastrzębskiego, spokojnie mogłyby zaistnieć w programie głównym (np. zamiast Stasysa).

I jeszcze jedna refleksja na koniec. Inez i Andrzej Baturo są pasjonatami fotografii. Z dotychczasowej działalności prowadzonej przez nich Galerii B&B, wnioskować można, że świetnie rozumieją pejzaż i fotograficzny dokument. Nie rozumiem, więc dlaczego poskąpili o nam tego rodzaju zdjęć, podczas tegorocznej edycji festiwalu?

2. FotoArtFestival, 19 - 28 października 2007, Bielsko-Biała, Centrum Festiwalowe - Galeria Bielska BWA, ul. 3 Maja 11

Wystawa Karola Kallaya
Wystawa Karola Kallaya