Wydawać by się mogło, że po bogatej historii cenzury sztuki współczesnej w Polsce trzeba czegoś naprawdę mocno kontrowersyjnego, by poruszyć odpowiednie instancje do „zajęcia strony w sprawie". Okazało się jednak, że debata, która toczyła się w świecie sztuki od ćwierćwiecza, od sztuki krytycznej poczynając, nie ma większego znaczenia dla lokalnej władzy w Elblągu. Ostatnie tamtejsze wydarzenia pokazały, jak niewiele trzeba, by móc zamknąć komuś usta, nie uciekając się nawet do odpowiedniej argumentacji.
Dziewiątego maja w galerii EL otwarta została wystawa „Podróż". Jej autorki, dwie młode artystki, Martyna Tokarska i Liliana Piskorska, wciąż kontynuują edukację na uczelniach w Toruniu i Krakowie. Tworzą duet nie tylko artystyczny, ale też życiowy. Elbląska ekspozycja jest piątą z kolei, wieńczącą nie tylko cały projekt artystyczny, ale i serię wystaw, które miały miejsce w innych ośrodkach w Polsce - kolejno w Poznaniu, Toruniu, Krakowie i Bydgoszczy. Całe działanie opiera się na chęci unaocznienia wykluczenia, którego ofiarami są osoby homoseksualne. Dziewczyny odbyły czternastodniową podróż po kraju i w ośmiu wybranych miastach sfotografowały się w miejscach publicznych ubrane w ślubne suknie. Całość relacjonowały na bieżąco na swoim blogu, dodatkowo swoje przygody i rozmowy z mieszkańcami filmowały. Skompilowane nagranie tych wyczekiwanych przez nie spotkań stanowi jeden z elementów wystawy. Podsumowując, na całe działanie składają się podróże, spotkania, fotografie robione dziewczynom przez napotkanych przechodniów, spotkania autorskie w galeriach (takie też odbyło się 9 maja w galerii EL), fotografie i film.
Całość brzmi niewinnie i tak też wygląda. Fotografie przypominają zdjęcia z wycieczek bardzo bliskich przyjaciółek. Wszyscy, którzy udali się na wystawę w nadziei ujrzenia obscenicznych fotografii dwóch lesbijek, musieli się rozczarować. Tym większe zdziwienie budzi ostra reakcja na wystawę ze strony prezydenta miasta, Jerzego Wilka, który wywierając skuteczne naciski na dyrektora galerii, Jarosława Denisiuka, doprowadził do jej przedwczesnego demontażu. Tak radykalna forma cenzury zdarzała się w ostatnich latach tylko w momencie zgłaszania przez widzów obrazy uczuć religijnych, w wypadkach, gdy jednym z elementów prezentowanych dzieł były symbole religijne. Zazwyczaj obrażone były osoby, które obrażających wystaw nawet nie widziały. Mam wrażenie, że w tym wypadku było podobnie. Wystawy nie można oczywiście ocenzurować bez powodu. Ten podany przez prezydenta Wilka może wywołać tylko śmiech, ponieważ według niego, a konkretnie kilku osób, które zadzwoniły do jego biura ze skargą, wystawa „budzi niesmak". Jeszcze zabawniejsze są tłumaczenia rzecznik prasowej Moniki Borzdyńskiej, która twierdzi, że ekspozycja została zamknięta, ponieważ niefortunnie zbiegła się w czasie z przygotowaną dla dzieci bardzo popularną w mieście propozycją „Interaktywny Plac Zabaw", którą pani rzecznik z niezwykłą uporczywością nazywa „Interaktywnym Podwórkiem". Bardzo łatwo odeprzeć argumenty, które padają we wspomnianej wypowiedzi. Wystawa „Podróż" była nie tylko odizolowana od głównej części galerii, gdzie przebywać miały dzieci (mieściła się w krużganku), ale też dzieci nie mogły na nią wejść, co najwyżej ich rodzice. Jeśli natomiast ci nie chcieli być narażeni na niemiłe sobie treści, rozwiązanie było proste: wystarczyło nie oglądać. Ponadto śmiem twierdzić, że nawet gdyby jakieś dzieci te „kontrowersyjne zdjęcia" zobaczyły, nie byłyby zniesmaczone. Podobno przełomowym momentem w całej tej sytuacji była Noc Muzeów, podczas której nie sposób było zapanować nad przepływem zwiedzających i ustalić, czy z wystawą nie mieli kontaktu najmłodsi. Jednak z wyżej wspomnianej wypowiedzi dowiadujemy się, że już z wcześniejszych ustaleń dyrektora Denisiuka i prezydenta Wilka wynikało, że wystawę należy w miarę szybko zamknąć, najlepiej właśnie po Nocy Muzeów.
Warto pochylić się również na chwilę nad listem otwartym, wystosowanym przez dyrektora w odpowiedzi na list artystek. Abstrahując od faktu, że dyrektor galerii EL przeprowadził w swym tekście jednoosobową debatę publiczną, jednocześnie pochwalił i potępił artystki, a także uznał cenzurę za ich sukces, nie sposób jednoznacznie stwierdzić, jakie zajmuje stanowisko w sprawie. Wydaje się, że wszystkie możliwe.
W całej tej sytuacji kompletnie zagubiony, a raczej przekłamany został obraz wystawy. Z dwóch tworzących ją elementów, czyli grupy zdjęć i filmu będącego formą dokumentu, ten drugi dodaje całości pewnego rodzaju powagi. Jak wspominałam na początku, same fotografie mają charakter stosunkowo lekki. Oglądającemu je może się wręcz wydawać, że projekt ma ciężar zbliżony do przyjemnej podróży. Całość zyskuje charakter wakacyjnej anegdotki. Dziewczyny pozują uśmiechnięte, czasem wymieniają pocałunki. Zespół zdjęć może być manifestacją, ale może być też niewinną grą z widzem. Fotografie odnoszą się w swojej formie do wykonywanych okazjonalnie kiczowatych zdjęć pamiątkowych. Umyślnie odwołują się do najczęściej wykorzystywanych kompozycji ujęć ślubnych, wykonywanych na tle fontanny, rynku czy w miejskim parku. Artystki często przybierają sztuczne pozy, grając z ogólnym przekonaniem, że każda dziewczynka marzy o ślubie w białej sukni. Zdjęcia te przywodzą na myśl inny fotograficzny projekt - „Niech nas zobaczą". Biorąc pod uwagę fakt, że ta pierwsza tego typu kampania w Polsce odbywała się ponad dekadę temu, nieco zasmuca myśl, że od tamtej pory w Elblągu nie zmieniło się nic.
Natomiast za pomocą drugiego elementu wystawy, zapisu filmowego, zapoznajemy się z odzewem przypadkowych przechodniów. Zazwyczaj był chłodno-miły, często widać zażenowanie. Zdarzają się jednak reakcje i szczerze przyjazne, i bardzo agresywne. Sądzę, że po obejrzeniu filmu trzeba wykazać się wyjątkowo złą wolą, aby mówić o poczuciu niesmaku. Jedyne, co może on wywołać, to pewien rodzaj agresji, tak typowy dla postaw homofonicznych. Artystki spotkały się z nim, wystawiając swoje prace wcześniej w Toruniu, w galerii prywatnej. Następstwem były powybijane szyby i groźby skierowane do samych artystek. Miało to miejsce 30 sierpnia 2013 roku, gdy środowiska nacjonalistyczne napadły na Galerię nad Wisłą, udostępniającą przestrzeń na spotkanie podsumowujące projekt. Grupa zamaskowanych osób wykrzykiwała homofobiczne hasła i groziła, że wróci 9 września, czyli w dniu planowanego spotkania. W efekcie projekt został przeniesiony w inne miejsce, a właściciel galerii postanowił ją zamknąć. W tym wypadku instytucje miejskie zareagowały właściwie: samą wystawę z galerii prywatnej przeniesiono do państwowej (CSW Znaki Czasu), tak samo towarzyszącą jej debatę, natomiast artystkom zapewniono odpowiednią ochronę. Tym bardziej należy podkreślić, że poddawanie się homofobicznym reakcjom przez władze miejskie Elbląga i w konsekwencji cenzurowanie wystawy jest nie tylko niezgodne z prawem, ale również wątpliwe moralnie i powinno być potępione społecznie.
Cały projekt jest ważnym głosem w sprawie, której dotyczy. Jest również początkiem kolejnej dyskusji na temat wolności wypowiedzi w ogóle, cenzury i rodzaju zwierzchnictwa, jaki występuje między instytucjami kultury a władzami miejskimi. W opisanym wypadku postawa tych ostatnich budzi konsternacje. Szczególnie rodzaj buty, z jaką rozwiązano mało komfortową sytuację, uciekając się do szybkiego usunięcia wystawy i nie zadając sobie trudu, by poinformować o tym artystki. Wszystko to skłania do stwierdzenia, że w alternatywnej rzeczywistości funkcjonującej w Elblągu czas dawno stanął w miejscu.