Były w poznańskim Arsenale rzeczy niepotrzebne, będzie nuda - teraz jest porażka. W kontekście ostatnich przemian w tej instytucji nie brzmi to optymistycznie, ale nie trzeba od razu załamywać rąk, bowiem te trzy zagadnienia dotyczą cyklu trzech wystaw „Relacje złożone". Złożone z dwóch podwójnych składowych - dwójki kuratorów i dwójki artystów - polegają na budowaniu współpracy między kuratorami i kreowaniu połączeń oraz napięć między pracami artystów - jednego związanego z Poznaniem, a drugiego zamiejscowego. Na wystawie „To nie tylko przeczucie, to porażka", której kuratorkami są Bogna Błażewicz i Anna Czaban, realizacje Andrzeja Pepłońskiego i Łukasza Jastrubczaka mierzą się z porażką jako niekatastrofą. Porażki występują tutaj w kilku ujęciach oraz zestawieniach. Obserwujemy ich ulokowanie w świecie zewnętrznym (społecznym) i wewnętrznym (jednostkowym), chociaż to rozróżnienie nie jest stałe. Możemy śledzić ich procesualność, linearność oraz wektory, którymi się poruszają. Porażki występują tutaj również bezczasowo - z oddali słychać ich nieubłagane, ale i niezłowieszcze pomruki. Chociaż nie ma ich tu i teraz, ich nieunikniona obecność objawia się w postaci widma błędu.
O porażce, która wymyka się pierwszemu spojrzeniu, ale cały czas słychać jej echa z przeszłości i przyszłości, opowiadają „Transfery" Andrzeja Pepłońskiego. To seria kalkomanii ścian budynków Paryża. Odwzorowują one plakaty wyborcze i muzyczne, wizerunki mitycznych celebrytów, liczne odwołania do roku 1968, znaczące tagi i bazgroły oraz salwy napisów głoszących prawdy lokalne i ogólnożyciowe. Dobrze znamy te obrazki z okolic, w których sami mieszkamy. To próba uchwycenia aury miasta, zwyczajnej dla jego mieszkańców, a dla turystów będącej fotograficznym suwenirem. Nie jest to jednak takie oczywiste. Ekstrakty panoramy miasta mają w sobie ruch horyzontalny. Jednakże to kierunek wertykalny tworzy z niego labirynt. Na wejściu do galerii, tuż za rogiem, widnieje wielka strzałka skierowana w dół, dokładnie taka, jak z zabawy w podchody. Są też oznaczenia wodnokanalizacyjne. Z kalkomanii wyziera gdzieniegdzie oberwany papier, szczegóły nie zawsze są wyraźne, a do tego dochodzi jeszcze tajemna technika. Odbitki zostały wykonane tuszem, który wraz z upływem czasu i napływem słońca blednie. Przyglądamy się im na ścianach, których miejsce jest na zewnątrz budynków. Wywrócenie na lewą stronę pozwala zobaczyć entropiczną naturę porażki, której Pepłoński poświęca swoją uwagę. Rozpad, rozmywanie, znikanie. Zgoda na entropię jest afirmacją życia. Teraz to my wraz z realizacją Jastrubczaka znajdujemy się w jej centrum.
Łukasz Jastrubczak przyjechał z ekspozycją w walizce. „Wszystkie prace na literę S" to kombo obiektów na ośmiu nogach. Na plakacie do wystawy widnieje wizerunek zielonego skittlesa. Ostatni skittles jest i tu. Różowy „S" leży sam jeden, a dobre wychowanie nie pozwala nam go zjeść, bo przecież musi dla kogoś pozostać. Ślinianki pracują, a jedna drażetka i tak nie spełni swojego zadania. Zaraz obok pikuje głową w dół do pudła „Superman, dwie sekundy przed śmiercią". Super Action Man w samobójczej misji oraz ostatni żyjący skittles stanowią jedną rodzinę. Obaj wydają się być niepotrzebni światu. Na wierzchu mamy również dowód korespondencji między Ego a Superego mieszkających w Katowicach na tej samej ulicy pod tym samym numerem domu i mieszkania. To odpowiednio zaadresowana koperta, a w niej z pewnością niedostępny dla nas list lub jego brak. Na bocznej ścianie znalazł się także ślad po potworze z ID. Znajduje się tam fotografia repliki odlewu stopy potwora, która pojawia się w filmie science-fiction „Zakazana planeta" z 1956 r. Mieszkańcy tytułowej planety mogą kreować materię za pomocą myśli. Jedyne, co im zagraża, to potwór z ID. Jastrubczak pozostawił ten odlew w elbląskim lesie. Ślad po potworze jednak po kilku dniach zniknął. Po tej samej stronie, prawie na odwrocie fotografii, we wnętrzu boksu można śledzić spacer artysty po ciemnym lesie - „Sleepwalk". Na przeciwległym boku w ściance znajdują się otwory, przez które widać slajdy z wyprawy przerywane fleszami. W momentach grozy artysta oświetlał sobie drogę lampą błyskową aparatu. Konstrukcja projekcji użycza nam wglądu w jego możliwe myśli: chwila uspokojenia - to tylko roślinki - po sekundzie i kolejnym fleszu cały obraz zamienia się w odrealniony powidok. Co ciekawe, po kilkunastu dniach wystawy przy otworach do zaglądania oblicze potwora zaczyna malować się podkładem. Pozostańmy więc chwilę przy zewnętrzu.
Realizacja „Wszystkie prace na literę S" to wielonożny zwierz, który ma rozliczne wypustki. Dzięki jednej z nich możemy oglądać ją zarówno z zewnątrz, jak i ze środka. „Soundtrack" to wideo, w którym Jastrubczak tworzy tło dźwiękowe do snu śpiącej obok dziewczyny. Wiatr ze zwiniętego papieru, strumyki z wyciskanej wody z gąbki, darty papier, stukot obcasów. To my podglądamy kamerą na podczerwień artystę robiącego hałas i dokładnie w tej samej chwili śnimy. W tym onirycznym laboratorium wyruszamy z artystą na poszukiwanie czwartego wymiaru. Odnalezienie innych mitycznych postaci nie jest prostym zadaniem. Na „Spotkanie z wodzem plemienia Muisica" z legendy o zaginionym Złotym Mieście został wysłany android. Z misji powrócił z pikselową fotografią - zamglonym wizerunkiem wodza pośród dryfujących jak na orbitach kolorowych geometrycznych form. Jeśli czwarty wymiar to za mało, po drugiej stronie zwierza w kolażu „Sliders" możemy spróbować namierzyć dowody na istnienie kolejnych równoległych światów. Tak jak w serialu z końcówki lat 90. o tym samym tytule otwiera się magiczny portal. Na czarnym kole - okrągłym przejściu został przyklejony wycinek z gazety z lat 70. - fotografia przedstawiająca średniowiecznych rycerzy. Podróże w czasie, z zewnątrz do wewnątrz i na odwrót, z jednego niemożliwego do innego niemożliwego - u Jastrubczaka myśl o samej możliwości zaistnienia porażki stanowi impuls do działania. Pracuje na przekór entropicznym prawidłom wszechświata, choć to raczej on sam określa wymiary, którymi operuje. Rozciąga je, układa paralelnie i krzyżuje między sobą. Możemy płynnie pośród nich przechodzić.
U obu artystów perspektywa na porażkę pachnie melancholijno-sentymentalnie, ale w żadnym wypadku nie jest nużąca. Korci mnie jeszcze, żeby zakwestionować samą strategię wystawienniczą. Wiem jednak, że Pepłoński pokazuje mury, a praca Jastrubczaka to znaczeniowy i ekspozycyjny perpetuum resorak. Ich umiejscowienie - „Transferów" na ścianach a „Wszystkich prac na literę S" w otoczeniu kalkomanii - wynika ze sposobu istnienia każdej z prac. Zastanawiam się, co mogłoby się wydarzyć, gdyby odwrócić czy przemieszać ich ustawienie. Zawtórować Jastrubczakowi i zrobić zamieszanie w zastanych wymiarach. W końcu w tym samym czasie odbywa się w Arsenale cykl spotkań edukacyjnych dla dzieci i dorosłych „Nowe Wymiary Starego Miasta", wprowadzających niekonwencjonalne myślenie o architekturze i przestrzeni centrum Poznania. Cały czas pozostaje nierozwikłane zagadnienie relacji złożonych. Dwuczłonowa wizualna i znaczeniowa konstrukcja wystawy jest zgrabna i czytelna. Równolegle efektem takiego założenia jest to, że każda z prac porusza się samodzielnym ruchem jednostajnym prostoliniowym i prawdopodobieństwo zderzenia jest niewielkie. Być może celem było właśnie wyznaczenie dwóch niezależnych trajektorii. Niemniej jednak wystawa naprawdę zasługuje na wyprawę w niemożliwe istniejące światy.
Łukasz Jastrubczak i Andrzej Pepłoński, „To nie tylko przeczucie, to porażka", Galeria Miejska Arsenał w Poznaniu, 4.04 - 4.05.2014