Najnowsza realizacja Ryszarda Ługowskiego Morze spokoju II to projekcja filmowa składająca się z trzech części. W półmrocznej dużej sali warszawskiej Galerii XXI na przeciwstawnych ścianach rzutowane są dwa obrazy. Jeden z nich to nieruchoma wielka tarcza księżyca. Majestatyczna, lecz pęknięta, składająca się z dwóch połówek przedartych wąską szczeliną czerni. Na przeciwko z ciemności wyłania się kształt planety przypominającej Saturna; albo innego Jowisza.
Nagle jakaś ręka obraca planetę inną stroną. Potem odkurza ją, czy może raczej pieści piórkową szczoteczką. Szczotka znika, a po chwili bezruchu planetę zakrywa flaga amerykańska. Staram się coś skojarzyć; daremnie. Wkrótce ręka zdejmuje planetę, a na jej miejsce kładzie lukrowego aniołka.
Aniołka po chwili zastępuje puszka piwa. Tracę nadzieję w moc powiązania tego w jakąkolwiek sensowną całość.
Idę do małej sal galerii, gdzie kilka osób tłoczy się przed kamerą transmitującą widok tej planety , która okazuje się rzecznym otoczakiem. Swawolna gra podmianek, gestów, i radość z samego faktu, że może to kogoś zaskoczy. Autor co chwila przywraca kamienio/planetę na miejsce przed kamera. Zabawa zaczyna się od nowa. Każdy chce jak demiurg pogmerać we umysłach tym, co będąc w innej sali nie są świadomi intrygi. Skwapliwa uciecha w miejsce uprzedniego skonfundowania; teraz wtajemniczeni sami manipulujemy innymi.
Metafora tej sytuacji jest aż nadto czytelna, kpina bezlitosna z naszej massmedialnej globalnej wiochy. Gra manipulacji i dominacji jawi się tu jako jedyna realność, nawet jeśli skrywa się ona za retoryką wolności, tolerancji, czy obrony wartości. W sztuce polega to na tworzeniu gier, w których nikt nas nie prześcignie, bo albo nie będzie w stanie (np. hermetyczność automitologii), albo nie będzie chciał (np. obscena, banał). Jednak realizacja Ługowskiego, jednego z bardziej przenikliwych polskich artystów, nie pozostawia nas z tak ponurą i łatwą konkluzją. Pewna nadzieja zawarta jest w obrazie nieruchomego księżyca, tej ambiwalentnej, pękniętej całości. Ten niemy świadek naszych potyczek z własną małością i tępotą, tylko pozornie zachowuje bezstronność. Jego srebrna powierzchnia zryta jest kraterami, jak jedna wielka rana, jak pamięć skutków ubocznych ogólnej kosmicznej harmonii. Księżyc jako przebanalizowany, ale nadal mityczny archetyp przeciwstawiony jest tu spontanicznym rekonsteksualizacyjnym dekonstrukcjom dokonywanym na planecie . Monumentalna kruchość przeciw naiwnej wierze w posthistorię, gdzie nic już nie ma prawa się wydarzyć poza konsumpcją i aideowo interesownymi grami korporacji, w które przeistaczają się dziś nasze wspólnoty. Gdzie cokolwiek byśmy nie zmodernizowali, i jak by to głupie nie było, to kosmos nadal będzie się kręcił. Oczywiście, nasza spluralizowana publiczność nie podzielała tego poglądu do końca, a nawet niektórzy - ci bardziej mitycznie usposobieni - poczęli zupełnie tradycyjnie wyć do księżyca.
Realizacja Ługowskiego, pomimo (niezbędnej dziś) ironii i dowcipu, stanowi swoiste mementum - przypomina, że rzeczywistość być może jednak istnieje, nawet jeśli chwilowo wypadła poza naszą kulturową obyczajowość. Konstytutywne i rozstrzygające dla nas bowiem jest raczej nie to, że coś wiemy, ale to, że nie wiemy wszystkiego. Stąd też wszelkie nasze prawdy i wyobrażenia są ułomne, skazują nas na ryzykowny mozół ich transcendowania lub choćby transgresji. Innym wyjściem, i to znacznie wygodniejszym, jest skracanie, redukowanie rzeczywistość do granic naszych doraźnych oczywistości i interesów. Obie postawy mają swoje wady i zalety, ale łączy je wspólny fundament mityczności. A jak naucza Adorno, uczestniczenie w micie daje spokój, ale pozorny, bo mit zawiera tajemnicę, zaś ucieczka przed tajemnicą prowadzi do absurdu. Co prawda niewielu dziś ma jeszcze nadzieję, że tajemnice tę uda się rozwikłać, ale sama pamięć o niej wystarcza, by stać się odpornym na jednostronne aktualności, by kreatywność dopełniać, czy raczej równoważyć wsłuchiwaniem się w rzeczywistość. A przynajmniej, by jeszcze wzdrygiwać się na widok otaczających nas absurdów, zachowując przy tym niejaki spokój ducha.
Ryszard Ługowski, "Drugie morze spokoju", galeria XX1, Warszawa, 16.02.2006