Klub Performance

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Zastanawiające, że akurat w najmniejszej galerii w Warszawie już po raz drugi odbyły się prezentacje w ramach "Klubu Performance". Czarna mała salka w piwnicy jest właściwie całkiem dobrym miejscem dla takich działań, szczególnie że na co dzień nazywa się galeria Pokaz.

Ideą "Klubu Performance", zainicjowanego przez Jana Rylke, Przemysława Kwieka i Jana Piekarczyka, jest organizowanie pokazów w galeriach, gdy w czasie między kolejnymi wystawami jest tam wolna przestrzeń.

Na pierwszym wieczorze (6.12.2004) w trzech z pięciu przedstawionych performance'ów, pojawiły się - może nieprzypadkowo - całkiem podstawowe definicje. Anastazy B. Wiśniewski w drodze z jednego swojego wykładu na następny zadeklarował m.in.: "Wszystko jest sztuką, oprócz tego, co już jest. Wszyscy są artystami, oprócz tych, co już są". Znaczy to chyba, że czas zacząć od nowa ewolucję sztuki, czyli zacząć odkrywać to, co nowoczesność odkryła, ale współczesność zapomniała, zgubiła, zaniedbała. Bo Anastazy, jak sam przecież głosi, "promuje sztukę powspółczesną w środowisku całkowicie zaniedbanym".

Anastazy B. Wisniewski, fot. Mikolaj Tym
Anastazy B. Wisniewski, fot. Mikolaj Tym

Jan Piekarczyk spróbował zdefiniować performance słowem i czynem. Pokazał i odczytał tekst napisany na swojej dłoni: "Performance dzieje się poza jakąkolwiek rolą sztuki, chociaż bez sztuki nie ma sensu". Dobry paradoks, dobry tekst. Chwilę później przeprowadził próbę ustalenia z obecnymi jednej bardzo prostej prawdy. "Czy to jest herbata?" - pytał podsuwając widzom filiżankę z gorącym płynem. Odpowiedzi łatwo nie uzyskał, większość była bardzo ostrożna, wietrząc podstęp. Następne pytanie: "Czy wypijesz tę herbatę i powiesz, że wiesz, co się w Polsce dzieje?". Osób gotowych przyznać, że wiedzą co się w Polsce dzieje, też nie było. "To ja wypiję za was" - powiedział Piekarczyk i wylał sobie na głowę napój z filiżanki, a potem wypił go kilkoma siorbnięciami z podłogi. Wtedy chyba już mu uwierzono, że to była herbata, pokaz poskutkował. I właśnie taki paradoks wiarygodności został przekonująco pokazany. Sprawę herbaty wyjaśniono, a sprawę, co w Polsce - na razie nie.

Jan Piekarczyk, fot. Mikolaj Tym
Jan Piekarczyk, fot. Mikolaj Tym

Jan Rylke o nic nie pytał publiczności, przynajmiej wprost. Bez pośpiechu nakrywał do stołu, przynosząc z zaplecza kolejno obrus, zastawę, kwiaty, wino. Gdy tak krążył, zajęty swoim zadaniem, można było stopniowo odczytać tekst napisany na jego białej koszuli: "Jak minie głód, Jedzenie jest zabawą. Jak minie wstyd, To życie jest tą sprawą. Jak minie strach, Nie trzeba już się bać. Jak minie zniewolenie, Otwiera się więzienie, Przede mną cały świat". Gdy skończył nakrywać, rozlał wino do kieliszków - można się było teraz spodziewać zaproszenia do konsumpcji. Zdjął koszulę, pozostając w czarnym T-shircie z napisami jakoś podobnymi do tych na koszuli. Wtedy z zaplecza przyniósł coś w rodzaju drewnianej nogi od stołu i tym narzędziem, kilkoma energicznymi uderzeniami zdemolował kompletnie wszystko na stole. Za chwilę można było odczytać cały tekst na t-shircie: "Jak minie głód, Jedzenie jest ciężarem. Jak minie wstyd, To życie jest bezwstydem. Jak minie strach, Zostaje w duszy lęk. Jak minie zniewolenie, To czuję przerażenie, Bo nie mam dokąd pójść". Rylke pokazał dwie czynności i dwa style odczuwania rzeczywistości jak dwa oblicza jednego zjawiska. Może to dwuczęściowa definicja tego, co się dzieje? W Polsce?

Jan Rylke,  fot. Mikolaj Tym
Jan Rylke, fot. Mikolaj Tym

Jeszcze inne pokazy przedstawili tamtego wieczoru Angel Pastor i Małgorzata Butterwick, ale o nich przy innej okazji.

Na spotkaniu drugim, 7.01.2005, było jeszcze więcej demolki i też nie dla samej draki. Piotr Grzybowski, ubrany w sutannę i białą kominiarkę terrorysty, celebrował rytuał nawiązujący - może w sposób zbyt oczywisty - do mszy. Potem wszystko potłukł wielkim młotem, co dla stłoczonej blisko niego publiczności stanowił0 silną opresję. To wszystko, razem z projekcją DVD na ścianę, zrodziło poczucie zamknięcia w jakimś kotle wściekłych emocji.

Piotr Grzybowski, fot. Mikolaj Tym
Piotr Grzybowski, fot. Mikolaj Tym

Performance "de-glassing" Władysław Kaźmierczaka i Ewy Rybskiej, chociaż też zawierający tłuczenie szkła, okazał się bardziej powściągliwy i nawet refleksyjny. Kilkanaście następujących po sobie gestów i działań znanych ze słynnych wystąpień innych artystów układało się na zasadzie suity w samodzielną kompozycję. Artyści w pewnym stopniu cytowali (i modyfikowali) także elementy własnych wcześniejszych akcji. W rezultacie wszystkie przywołane elementy zostały na czas pokazu uwolnione od fetyszystycznie traktowanych "praw własności". Wiertarka elektryczna z wirującym tuż przed okiem człowieka wiertłem to pamiętny składnik "Pokazu synkretycznego" Włodzimierza Borowskiego z 1968 roku, ale także, po prostu, potencjalny rekwizyt nowego performance'u.

Władysław Kaźmierczak & Ewa Rybska, fot. Mikolaj Tym
Władysław Kaźmierczak & Ewa Rybska, fot. Mikolaj Tym

Wszystko wskazuje na to, że "Klub Performance" będzie dalej działał. Trzymam kciuki. Następne spotkanie ma się odbyć w galerii Kordegarda 18 stycznia o godz.17. (inaczej, niż zostało podane na wcześniej kolportowanych ulotkach). W programie: Artur Grabowski, Krzysztof Żwirblis, Przemysław Kwiek i - na 50% - Aleksandra Polisiewicz.

Jan Piekarczyk prowadzi na podstronie swojego czasopisma "Galois" ciekawe archiwum "Klubu Performance" z fotkami i tekstami wiążącymi się - bliżej i dalej - z tą inicjatywą.