Czysta formalność

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.
BEZ TYTUŁU, 170 X 125 CM, OLEJ, PAPIER, PŁÓTNO, 2008
BEZ TYTUŁU, 170 X 125 CM, OLEJ, PAPIER, PŁÓTNO, 2008

Jeśli miałbym wskazać swoją największą pomyłkę jako krytyka, byłaby nią ocena twórczości Przemysława Mateckiego. Przy okazji poprzedniej wystawy w Rastrze przed blisko trzema laty, kiedy Matecki zawieszony był jeszcze pomiędzy „starym" a „nowym", w swojej niezmierzonej bez wątpienia pysze uznałem, że nowe nie jest dość ciekawe, a stare ciekawe nie jest w ogóle. „Stare" - czyli proste, niemal „pop-banalistyczne" kompozycje, tkwiące korzeniami w tradycji siermiężnej estetyki punkowych zinów. I „nowe" - a więc obrazy ociekające farbą, farbą nie tyle malowane, co ubabrane i pod jej ciężarem flaczejące. W nich również można było znaleźć element świata popu: zanurzone w zastygłej breji fragmenty kolorowych czasopism, które olej zasnuł szarą, tłustą mgiełką.

Na pytanie, czy jego malarstwo jest o czymś, Matecki odpowiada: „Tak, o niczym". I owo „nic" faktycznie staje się tematem. Twórczość Mateckiego wypełnia przestrzeń pomiędzy szeroko pojętym realizmem a malarstwem nie tyle nadrealistycznym, co pozbawionym narracji. Jest ogniwem łączącym „rzężący" realizm Wilhelma Sasnala, a więc schyłkową fazę malarstwa eksplodującego na początku lat 2000. - i twórczość całej grupy artystów, których najogólniej można określić mianem autarkicznych, uciekających w osobiste światy i konstruujących skrajnie subiektywne wypowiedzi.

Malarstwo Mateckiego nie wpisuje się w żaden dyskurs, trudno interpretować je nawet „na siłę" - tak, jak post factum interpretowano np. twórczość Marcina Maciejowskiego. Jest samowystarczalne, tapla się - dosłownie - we własnym sosie. Matecki wgryza się w strukturę farby i reaktywuje tak archaiczne pojęcia, jak „gest" czy „plama" (a raczej właśnie „struktura"). To malarstwo materii naszych czasów, wzmocnione dodatkowo faktem, że w ostatnich latach dominowały płaszczyznowe, eleganckie obrazy Agaty Bogackiej, Rafała Bujnowskiego, Zbigniewa Rogalskiego czy wspomnianego już Maciejowskiego. I choć Matecki wykorzystuje fotografie wycięte z kolorowych magazynów, a kto chce, ten zobaczy w tym „krytykę konsumpcjonizmu", to jest to raczej krańcowe stadium postawy, którą Wilhelm Sasnal nazwał „podatnością na wizerunki". O ile jednak ten ostatni sublimował z nich pojedyncze motywy - aż do granicy abstrakcji - o tyle Matecki w wizerunkach tonie, a gest ubabrania zdjęcia w błotnistej farbie staje się czymś w rodzaju „wdeptania go w ziemię". To już inna strategia radzenia sobie z nadmiarem. Sam artysta porównuje swoją metodę pracy do mantry: zamalowywania na nowo i wciąż na nowo jednego płótna aż do momentu... no właśnie, czego? Z pewnością nie uzyskania „tego czegoś", a więc satysfakcjonującej jakości estetycznej. To raczej moment, w którym „nic już się nie da zrobić", pewien kres - coś jak wypalenie, rozmagnesowanie. Magnes traci moc, opiłki opadają - Matecki odstawia obraz, który malował częstokroć tygodniami. I zaczyna kolejny, znowu, i jeszcze raz. Po co? Po nic. Wojciech Bąkowski powiedział ostatnio, że wywodzi się z tradycji sztuki przefiltrowanej przez „ja" artysty, odległej od kontekstów społecznych, niemal intymnej. Do tej samej rodziny należy Matecki.

T 7, 50 X 40 CM, OLEJ, PAPIER, TEKTURA, 2009
T 7, 50 X 40 CM, OLEJ, PAPIER, TEKTURA, 2009

Ale Matecki malarstwem się również bawi. Na Placu Piastowskim oglądamy całą serię prac, które cechuje sterylność i czystość. Można by nawet powiedzieć, że tekturowe plansze wyklejone fotografiami i wycinkami z gazet to coś w rodzaju klasycznego atlasu - gdyby nie było to porównanie absurdalne. „Tektury" Mateckiego to bowiem odwrotność powtarzalności i metodyczności przedstawień znanych z historii sztuki. Jeżeli jednak zdecydujemy się interpretować te kameralne kompozycje w ten właśnie sposób, okażą się one przeciwieństwem zarówno atlasów modernistycznych, jak i tych ponowoczesnych. Matecki nie oznajmia więc z miną odkrywcy, że w historii wizualności ubiegłego stulecia pewne formy i figury powtarzają się w rozmaitych kontekstach - nie „kolekcjonuje" również form i figur właściwych współczesności. To raczej coś dokładnie odwrotnego: kolejna i z góry skazana na porażkę próba okiełznania nadmiaru. Tym razem potraktowana może nieco z przymrużeniem oka, ale w pewien sposób również zapętlona bez końca, bez szans na jednoznaczną puentę. Te prace to „atlas" złożony ze skrawków papieru i starych zdjęć sklejonych farbą, to usystematyzowany śmietnik, a więc coś z gruntu absurdalnego. Pomiędzy poszczególnymi przedstawieniami nie znajdziemy punktów stycznych.

KOMPOZYCJA ABSTRAKCYJNA ZE ZDJĘCIEM NIEZNAJOMEJ, 2009
KOMPOZYCJA ABSTRAKCYJNA ZE ZDJĘCIEM NIEZNAJOMEJ, 2009

Ale najciekawsze prace to te, które flankują całą ekspozycję: geometryzująca kompozycja zaraz przy wejściu i miedziany odlew w rogu ostatniej sali. Ta pierwsza namalowana jest bezpośrednio na ścianie: prostokątną, czerwoną płaszczyznę uzupełniają geometryczne „reliefy", w rogu widnieje zdjęcie dziewczyny. Całość kojarzy się z twórczością Mariana Szpakowskiego (relief na fasadzie BWA Zielona Góra, ale przede wszystkim jego reliefowe obrazy), ale jeszcze bardziej z modernistycznym, „utylitarnym" podejściem do malarstwa. Kompozycja abstrakcyjna ze zdjęciem nieznajomej to bowiem praca, którą kolekcjoner/instytucja może reprodukować w dowolnym miejscu i w dowolnych gabarytach - według ściśle określonej specyfikacji dotyczącej kolorów farb, płyty gipsowej, z której wykonane są reliefy etc. Wśród tektur jest nawet druga wersja Kompozycji abstrakcyjnej..., tyle że o wiele mniejsza. Pytanie o funkcje i granice malarstwa Matecki zadaje także spektakularnym „glutem", czyli trzydziestokilogramowym spiżowym odlewem... obrazu. To udany eksperyment: zastygnięty obraz Mateckiego balansuje między drwiną a realnym poszukiwaniem nowych ścieżek, którymi może jeszcze pójść malarz. A że Matecki to malarz „z krwi i kości", to nawet kiedy rzeźbi - rzeźbi obraz. Ze świetnym rezultatem. Bo co ciekawe, estetyka peerelowskich płyt „ku pamięci" okazała się niezwykle żywotna: w ostatnich latach doszczętnie zdezawuowana (w dużym stopniu przez Łukasza Gorczycę i Michała Kaczyńskiego, co czyni Odlew # 1 jeszcze bardziej perwersyjnym), teraz okazuje się na tyle „bezpieczna" (zalew arte polo nam już nie grozi), że można do niej podejść na całkiem bliską odległość. I oto okazuje się, że jest to coś niezwykle świeżego, inspirującego i otwierającego szereg możliwości. Przy czym Odlew # 1 jest tak samo funkcjonalny, jak Kompozycja abstrakcyjna... - przecież płyta ku czci malarstwa to nic innego, jak potencjalna „sztuka w przestrzeni publicznej". Glut w Rastrze! O tempora...!

BEZ TYTUŁU, 146 X 116 CM, OLEJ, PŁÓTNO, 2009
BEZ TYTUŁU, 146 X 116 CM, OLEJ, PŁÓTNO, 2009

Za sprawą Placu Piastowskiego Matecki przydaje swojemu malarstwu powietrza, otwiera je na nowe obszary. O próbie przewartościowania własnej twórczości świadczyć też może gest zaproszenia do namalowania wspólnego obrazy Rafała Bujnowskiego, Wilhelma Sasnala i Zbigniewa Rogalskiego. Każdy z nich dostał kwartę sporego płótna, Matecki również. Zaskoczenia jednak nie ma, obraz nie wychodzi poza granice niezobowiązującej zabawy, a każdy malarz daje po prostu mini-popis swojego stylu. Nie o to wszakże chodzi, ale - można sądzić - o próbę spojrzenia na własną twórczość z dystansu. Zrozumiał to Bujnowski, który zdrapał gęste połacie farby nałożonej przez Mateckiego, a tym samym nawiązał z nim realny dialog. Powstała estetyzująca, „richterowska" gładź, ale przede wszystkim radykalne zerwanie niekończącego się cyklu zamalowywania - upragniona pauza. Na wystawie w Rastrze znajdziemy też „klasyczne" obrazy Mateckiego, stylistycznie zbliżone do tych pokazywanych przed rokiem w galerii Carlier Gebauer. I o dziwo w „świetlicy" na Hożej te ciężkie od farby, spore przecież płótna, karleją do wymiaru ornamentalnych gadżetów dokładnie tak samo, jak w gargantuicznej, oślepiająco białej przestrzeni berlińskiego molocha. Chcę wyraźnie zaznaczyć: to bardzo dobre prace. A jednak w galeryjnej przestrzeni coś się z nimi dzieje - dużo lepiej wypadają kameralne „tektury". Może dlatego, że płótna Mateckiego najlepiej smakować z bliska, niemal wtykając w nie nos - a duże formaty niejako automatycznie wymuszają dystans?

Przemysław Matecki, Plac Piastowski, Raster, Warszawa, do 17 listopada

PLAC PIASTOWSKI, FRAGMENT WYSTAWY
PLAC PIASTOWSKI, FRAGMENT WYSTAWY