Jewhen Samborski przyjechał do Warszawy w ramach programu stypendialnego MKiDN, „Gaude Polonia". Przyjechał z niewielkiego miasta na „galicyjskiej" Ukrainie - Iwano-Frankiwska (dawniej Stanisławów), które z jakiegoś nieznanego powodu upodobali sobie do zamieszkania ludzie twórczy z różnych dziedzin. Najbardziej znanymi w Polsce przedstawicielami tego fenomenu są pisarze Jurij Andruchowicz i Taras Prochasko, a o artystach wizualnej sztuki z tego miasta - Rościsławie Koterlinie i Anatolim Zwirzynskim nie raz pisaliśmy w „Obiegu".
Jewhen Samborski nie jest „naturszczykiem" studiował i uczył w szkole artystycznej jednak jego rzeczywistym uniwersytetem było i jest praktykowanie street artu. Lecz nie żadne tam wypracowane epickie murale, lecz spontaniczne interwencje kilkoma kreskami i plamami w napotkane detale; przetwarzanie smętnej oczywistości w mocne znaki, w zapowiedzi fabuł i intensywnego życia przy minimalnych kosztach.
Niby „znamy, to znamy", ale w zetknięciu z tymi działaniami nie sposób zamknąć się w postawie zblazowanego oglądacza, tak jak przy szczerej muzyce nie sposób siedzieć bez ruchu. Jewhena nakręca granie jego ziomków z etno-punkowej brygady „Pierkałaba" (wykonał dla nich kiedyś okładkę płyty), ale też i własny etno-punk: łączenie motywów tradycyjnej kultury wizualnej swojego regionu z anarchistyczną wyobraźnią outsidera z wyboru.
A gdzie to można w Warszawie zobaczyć i sprawdzić, jak działa? W galerii Heppen Transfer, na Wilczej 29a. Nie jest to żadna wilcza jama, ale w porządnej kamienicy na ostatnim piętrze kilka pokoi z kaflowym piecem i żyrandolami. Dla artysty, jakim jest Jewhen, to żaden problem ani powód do tremy, czy odczuwania hegemonii świata ustawionych.
W pokoju z prawej - wspaniała wiocha; na ścianie swobodne rosochate gałęzie, jak potargane włosy dziewczyny; sztachetki (znalezione na śmietniku w mieście stołecznym Warszawa) zakrywają schowany „na później" obraz, a razem z oknem, wielkim zielonym liściem i snopem kresek są czystą Stachurową poezją zagraną na tej samej strunie, co „Potęgowa, samotna jak palec".
W pokoju w lewo - cała jaskrawość. Wielkie, i po ludowemu realistyczne ptaki (co to nie orzą i nie sieją, a jakoś żyją), obok pieca - stary człowiek z ulicy i sztuczne kwiaty, plastykowe torby. Ten starszy pan na fotografii, to znany w Iwono-Frankiwsku kibic wystaw niezależnej sztuki; jak zwykle raczej z nikim nie rozmawia, po prostu jest, by popatrzeć.
Przez otwór drzwiowy do następnego pokoju widać coś, co od razu zaniepokoi każdego postępowca. Na całą długość ściany postać leżącego Zbawiciela, umieszczona na tle słonecznych street artowych znaków. Wszystko namalowane na biednych szarych papierach, ale świeci kolorami i źródłową kulturą, wprowadzoną do galerii bez żadnych cudzysłowów i ironicznego mrugania okiem, ale też bez kolekcjonerskiego namaszczenia znawców. Na tym wielkim hieratycznym obrazie liczne są motywy zupełnie powszednie - śpiący człowiek, domy, tapety, ptaki. Tak jak i wielkie ptaki w poprzednim pokoju nie są to zapisy obserwacji, lecz reprezentacje emocjonalno-pojęciowych zjawisk tak, jak ma to miejsce w tradycyjnych ikonach, ale także w street artowych interwencjach Samborskiego.
W ostatnim pokoju buzuje wspomniany na początku, tytułowy zestaw „21 wolności" i rozległe jednoczęściowe, równie spontaniczne malowidło. Ze względu na rozmiary Jewhen Samborski malował je na papierach rozłożonych (i posklejanych) na podłodze. Nie jest to jednak w zwykłym sensie „kompozycja" plam barwnych. Raczej ekran uwalniania duchowej swobody. Po skończonym malowaniu Samborski zawiesił go na ścianie i na jego tle wykonywał, rejestrowane aparatem z samowyzwalaczem, swoje euforyczne skoki. W ten sposób powstały świetne fotograficzne obrazy, właściwie odrębne prace tego artysty - emanacje osobowościowego lewitowania w stanie cielesno-psychicznej harmonii.
Teraz można spróbować odpowiedzieć na pytanie: dlaczego tak proste działania tego artysty są tak angażujące i przekonujące?
Samborski demonstruje wolność osoby wewnętrznie zharmonizowanej, świadomej swych źródeł i bez oporów je ujawniającej. Swoją sztuką nie dekoruje zastanej rzeczywistości lecz czyni w niej wyłom, wprowadza do rzeczywistości nowe byty, które mogą być impulsem do innego stylu bycia. Nie tworzy dla elity, nie tworzy tylko dla galerii. Wystawa już skończona, a on pracuje dalej. W galerii jest w znacznym stopniu przypadkiem, choć przypadek ten może być precedensem. Samborski i tak ma swoją publiczność na ulicach i w opuszczonych przez System przestrzeniach. Systemu może nie zburzy, ale może uczynić go dla wielu ludzi zbędnym.
Dla jednych artystów naczelna jest misja ich sztuki, dla innych tworzenie sztuki to głównie profesja. Nie mam wątpliwości, że dla Jewhena Samborskiego sztuka jest przede wszystkim potrzebą. Za proste?
Jewhen Samborski, 21 wolności, kurator: Marek Goździewski, Heppen Transfer, Warszawa, 11.07 -15.08.2009.
Fot. Jewhen Samborski