Siła grawitacji

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

Poniższy tekst jest głosem artysty zdystansowanego. Nie jest polemiką, lecz zbiorem refleksji (być może truizmów) luźno zainspirowanych niedawną wymianą zdań na temat Warszawskiego Łyk-endu Galeryjnego oraz zbliżającą się debatą na temat instytucji sztuki.

Siła grawitacji, choć bezrozumna i bezkształtna, zdaje się do czegoś dążyć: do jakiegoś ostatecznego rozwiązania wynikającego z konsolidacji elementów. W młodym i dopiero kształtującym się Układzie Planetarnym* jesteśmy świadkami wielu kolizji, fuzji i rozbić, które mogą doprowadzić do ukształtowania się najbardziej nieprzewidywalnych formacji. Im masywniejszy obiekt tym większa jest siła jego przyciągania. Najmasywniejsze obiekty zapadają się w sobie stając się czarnymi dziurami pożerającymi wszystko, co tylko pojawi się na ich drodze. W tej fazie początkowej wszystko utrzymuje się w stanie względnego chaosu powodującego uczucie chwilowej decentralizacji, która z biegiem czasu okazuje się jednak pozorna.

Łatwo zauważyć, że polska mapa sztuki układa się na wzór amerykańskiego i zachodnioeuropejskiego urynkowienia. Przynajmniej takie jest dominujące życzenie, wynikające jednak z fałszywego przeświadczenia, że istnieją światy, w których wszystkim artystom jest dobrze, a świat sztuki wolny jest od korupcji, nepotyzmu i rozmaitych mielizn.

Pozostałości upaństwowienia polskich instytucji ustępują prywatnym przedsięwzięciom. Instytucje państwowe niejednokrotnie ulegają ocenzurowaniu ze strony populistycznych polityków i zdarzają się im "przejściowe trudności z budżetem". Instytucje prywatne przejmują zatem znicz rozpowszechniania sztuki w społeczeństwie i wciąż, na szczęście, cieszą się względną swobodą programową i różnorodnością.

O tym, czy twór nazywamy „prywatnym", czy „państwowym" decyduje wyłącznie finansowanie, co jest (lub powinno być) kategorią w gruncie rzeczy drugorzędną. Przynajmniej w sztuce. Bez ustalania podziału na twory „prywatne" i „państwowe", postrzeganie świata sztuki byłoby z pewnością dużo zdrowsze, o ile zdecydujemy się ignorować wychylającą swój łeb w najmniej odpowiednich momentach ciemną stronę finansowania opartą na wstydliwej prawidłowości, że finansowani muszą spełniać życzenia finansujących i podlegać nadzorowaniu.

Piotr Parda, „Problem pustki", Boston, 2002
Piotr Parda, „Problem pustki", Boston, 2002

Jeśli przyjmiemy, że w tym wypadku siłą grawitacji jest kapitał, możemy z pewnym prawdopodobieństwem przewidzieć jak może wyglądać ten nasz Układ Planetarny, kiedy okres formacji uspokoi się, zwłaszcza że znamy już takie uspokojone Układy, w których kapitał stał się niemal podstawowym czynnikiem regulującym.

Siła grawitacji jest bezwzględna i nigdy, nawet na sekundę, nie zmienia swoich zasad. Jeśli wciąż możemy znaleźć prywatne niezależne instytucje, które nic nie sprzedają, znaczy to, że albo mają wyjątkowo niski czynsz, albo galeria prowadzi równoległą działalność (kawiarnia, oprawa obrazów, księgarnia, wydawnictwo), a i nawet te nie zawsze odnoszą finansowy sukces. Utrzymanie jest bowiem trudne. Bardzo trudne. Niemożliwie trudne. Jeśli więc uwierzymy stereotypom, to przyjmiemy, że prowadzący galerie prywatne początkowo będą trzymać się swoich idei programowych, lecz stopniowo ulegną pod naporem kapitału - lub raczej groźby jego braku. Malutkie i pozornie niezauważalne ustępstwa mogą doprowadzić do powolnej transformacji programu galerii. Prywatyzacja w takiej formie może doprowadzić do upupienia i przewidywalności. Może nastać czas, kiedy nikt nawet już nie będzie się zastanawiał nad tym, jaka jeszcze mogłaby być rola sztuki. „Cóż jeszcze może być rolą sztuki jeśli nie ozdabianie? Sztuka jest przecież sprawą gustu!" - powiemy, choć wiadomo, że artysta, jeśli nie jest skupiony na samym dekorowaniu, powinien wybiegać poza kategorie takie jak „gust" i „smak". Tutaj zaznaczę, że nie mam nic przeciwko dekorowaniu, kunsztowi i dobremu rzemiosłu. Koncentruję się tu jednak na tzw. sztuce czystej, przekształcającej, awangardowej w dosłownym znaczeniu słowa.

Podczas gdy uczestnicy rodzącego się dopiero rynku sztuki tęsknym wzrokiem patrzą na te już dojrzałe, miłośnicy sztuki osadzeni w tych dojrzałych szukają odświeżenia w krajach Europy Wschodniej, w Chinach, na Bliskim Wschodzie, w sztuce mniejszości, w „undergroundzie". Byle jak najdalej od tego mainstreamowego status quo białych, zamożnych, popijających wytworne Chardonnay na ekskluzywnych otwarciach „targów sztuki przewidywalnej".

Piotr Parda, „Problem pustki", Boston, 2002
Piotr Parda, „Problem pustki", Boston, 2002

Jak wygląda przygotowanie artystów w tak bardzo przez nas (was?) pożądanym Układzie już dojrzałym? Szkoły artystyczne otwarcie i z pewną dozą samozadowolenia uczą młodych adeptów dopasowania się do rynku. Jeśli to nie wystarczy, młodzi i starsi, dla ich własnego dobra, mogą zapisać się na dodatkowe zajęcia z „marketingu sztuki". Funkcja „specjalisty od marketingu sztuki" stała się funkcją pełnoetatową! W efekcie galerie wiedzą czego się spodziewać po artystach, a artyści wiedzą już czym zainteresować galerie. Wszyscy są zadowoleni. Wszyscy są przewidywalni.

Artysta jest najmniejszą, najbardziej elementarną lecz najwrażliwszą cząsteczką Układu. Bez niej cały system rozpadłby się. Nie sposób wyobrazić sobie świata sztuki bez artystów, choć czasem wydaje się, że artysta jest w świecie sztuki elementem mało znaczącym, drugoplanowym.

Artysta jest zależny od tego, jaka jest „struktura podtrzymująca". Żeby uzyskać reprezentację galerii, artysta musi... no właśnie... dokonać auto-promocji w taki sposób, aby galeria była zainteresowana, a to już wymaga pewnych wygibasów. W efekcie artyści podchodzą do galerii jakby napompowani, jakby zmienieni, jakby pokryci grubym makijażem. Co więcej muszą tę maskaradę kontynuować, żeby tylko nie wypaść z łask reprezentantów, którym chodzić może głównie o przyciągnięcie uwagi kolekcjonerów o określonych preferencjach.

Piotr Parda, „Problem pustki", Boston, 2002
Piotr Parda, „Problem pustki", Boston, 2002

Chociaż nie sposób jest przecenić roli wyrafinowanych kolekcjonerów sztuki, to jednak w szerszej skali preferencje kupujących muszą ulec wypłukaniu i spłaszczeniu. W rezultacie może rzeczywiście chodzić już tylko o „jakiś tam kolorek nad kanapę". Stereotyp może przekształcić się w statystykę.

W kształtowaniu się instytucji często zaczyna się od jakiejś czystej i idealistycznej platformy myślowej. Raster nie zawsze był przecież galerią. Zaczynał od niskonakładowego drukowanego na kserokopiarce zina o tej samej nazwie. Z czystego zamiłowania. Była to dobra zabawa polegająca na podważaniu skostniałych zjawisk w kulturze polskiej poprzez dobrze wyważony i pozbawiony wulgaryzmów humor. Podważanie tych struktur nastąpiło poprzez dodawanie zabawnych nazw. Nie skończyło się jednak na samym wytykaniu innym ich rozmaitych mielizn. Wkrótce Raster sam zabrał się do poszukiwania własnych alternatyw, a poszukiwania te prowadził poza ogólnie przyjętymi, już ustanowionymi strukturami instytucjonalnymi. Gdzież jeszcze można szukać odświeżenia, jeśli nie poza zamkniętym hermetycznie słoikiem? Artystom przez nich wtedy „odkrywanym" nawet nie śniło się, że mogą zostać pełnometrażowymi twórcami.

Wszyscy jesteśmy poddani wpływom siły grawitacji i nie ma takiego buntownika, który nie zostałby prędzej czy później wpisany w orbity Układu. Grupa The Krasnals, która początkowo wzięła na cel głównie artystów promowanych przez Raster, choć kąsała i potępiała Układ oparty na pędzie do sukcesu, relatywistycznym nagradzaniu i wzajemnym poklepywaniu się po plecach, ta zamaskowana grupa po jej nominacji do prestiżowego Paszportu Polityki w 2009 roku, sama spokojnie i grzecznie usadowiła się w miękkich fotelach widowni Teatru Whielkiego (sic!) podczas ceremonii wręczenia. Od tego czasu The Krasnals partycypowali w prestiżowych wydarzeniach artystycznych, a ich dosyć już kosztowne obrazy zawisły w takich instytucjach jak Tate Modern. Tak oto energia grupy The Krasnals przekształciła się w masę gotową do wchłonięcia przez Układ, który atakowała i wciąż stara się atakować. Układ przecież bardzo lubi, kiedy się złościmy i pokazujemy pazurki!

Piotr Parda, „Problem pustki", Boston, 2002
Piotr Parda, „Problem pustki", Boston, 2002

Jedynym sposobem na uniknięcie niebezpieczeństw związanych z efektami Układu Planetarnego jest chyba tylko nieistnienie. Prawdą jest, że malkontenci mojego pokroju nie będą w stanie zatrzymać tych mniej pożądanych efektów owego procesu. Poza krótkotrwałymi wertykalnymi wzlotami nikt jeszcze przecież nie wygrał z siłą grawitacji. Prędzej czy później sprowadza ona wszystko do parteru, do pozycji horyzontalnej.

Nasz burzliwy Układ Planetarny z czasem uspokoi się i ostudzi. Być może zdobędziemy wreszcie upragniony status rynku opartego na modelu amerykańskim. Być może zatęsknimy wtedy do czasów nieprzewidywalności i burzliwości. Być może z napięciem i nadzieją zaczniemy wypatrywać nadejścia jakiejś wielkiej kosmicznej katastrofy.

 

Zobacz także:

Iwo Zmyślony, „Prywatne znaczy publiczne - scena warszawskich galerii"
Piotr Parda, Jakaś tam Głębia i folia ochronna

 

* "Układ Słoneczny powstał z zagęszczenia (...) chmury gazu i pyłu kosmicznego (...), która zapadła się grawitacyjnie. Kurczeniu się obłoku odpowiadało zwiększanie się gęstości, szczególnie w centrum.(...) Pierwotny Układ Słoneczny różnił się od obecnego: planety krążyły po innych orbitach i było w nim znacznie więcej małych ciał, pyłu międzyplanetarnego oraz resztek gazu. Promieniowanie świetlne i wiatr słoneczny wyczyściły Układ z gazu i pyłu. Wiele małych ciał Układu zderzyło się z dużymi ciałami lub zostało z niego wyrzuconych. Zderzenia, jak i wzajemne oddziaływania ciał, zmieniały parametry orbit. (...) Oddziaływania wprowadzają perturbacje do orbit planet i mniejszych ciał Układu. Zmiany te są dość trudne do dokładnego przewidzenia, szczególnie dla mniejszych ciał Układu Słonecznego, dlatego określa się, że mają charakter chaosu deterministycznego". (Wikipedia)