Zuzanna Sokołowska: Na swej najnowszej wystawie - „Dowody rzeczowe" w bytomskiej Kronice - nieoczekiwanie pokazał pan malarstwo. Dlaczego?
Andrzej Tobis: Powodów było pewnie kilka, niektóre bardzo proste. Po pięciu latach przerwy byłem na lekkim głodzie, brakowało mi tego rodzaju koncentracji, która pojawia się przy malowaniu. Na pewno kilkuletnia praca nad projektem „A-Z (Gabloty edukacyjne)" zmieniła też trochę mój sposób postrzegania własnej pracy i rzeczywistości wokół, a więc w konsekwencji także kształt tego, co widać na wystawie. W kilku tekstach w przewodniku towarzyszącym wystawie pojawiają się wzmianki o „Gablotach", które naświetlają trochę ich wpływ na to, co pokazałem teraz w Kronice. Pracując nad „Gablotami" i obserwując rzeczywistość, zauważyłem na przykład, że interesuje mnie znaleziona w terenie geometria, obiekty balansujące na granicy między rzeźbą a nierzeźbą. Obiekty w stanie rozpadu, z jakimiś przesunięciami, o niepewnym, nieokreślonym statusie. To była na pewno jedna z inspiracji do powstania wystawy. Nie jedyna.
A dość enigmatyczny tytuł?
Szczerze powiedziawszy, nie jestem z niego zadowolony. Pojawił się dosyć wcześnie. Kiedy trzeba było rzecz ostatecznie określić, nie wymyśliłem nic lepszego. W tej postaci tytuł ma podwójne znaczenie. Po pierwsze, mam nadzieję, że pokazane obrazy są dowodami rzeczowymi potwierdzającymi pojawianie się (od czasu do czasu) myśli w mojej głowie. Po drugie, obrazy te są jedynymi rzeczowymi dowodami na istnienie rzeźb przedstawionych na obrazach. Tutaj pojawia się oczywiście złośliwe pytanie: czy namalowany obraz może stać się wiarygodnym dowodem rzeczowym w jakiejkolwiek sprawie? Jest to bardzo wątpliwe i nie może być inaczej; tak więc obrazy stają się punktem wyjścia do postawienia dalszych pytań czy rozwinięcia fabularnego wątku. Mikrohistorie, które pojawiają się w przewodniku po wystawie, nie pojawiłyby się bez tych obrazów.
Jakie są główne wątki, które budują tę wystawę?
Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że istnieją tu wątki. Ale wolałbym nie mówić, że istnieją tu wątki główne. Przykro mi - brak tu hierarchii wątków. Nie miałem założenia, że to będzie wystawa o jakimś konkretnym problemie. Po tak długiej przerwie w malowaniu świadomie otwarłem sobie furtkę i założyłem, że wszystko może się zdarzyć, zarówno jeśli chodzi o formę, jak i o znaczenie. Przewodnik po wystawie został napisany między innymi po to, żeby po fakcie ogarnąć trochę całość, pomóc odbiorcy. Uporządkowanie tak powstałej całości było dla mnie samego interesującym wyzwaniem. Malowanie bez wyraźnych wstępnych założeń dawało szansę, że będę mógł się w jego trakcie dowiedzieć czegoś o sobie i nie tylko o sobie.
I czego Pan się dowiedział?
O sobie dowiedziałem się tyle, że jako młody człowiek zaczynający interesować się sztuką, ukrywałem przed domownikami rodzącą się świadomość potencjalnego niebezpieczeństwa, które się z tym wiązało. Dowiedziałem się, że lubię geometrię i naturę, i że jakoś się to we mnie wiąże. Dowiedziałem się, co to jest Stożek Macha i co to jest fleksor. Dowiedziałem się, że Strzemiński był frywolny, a Kobro była poważna w każdych okolicznościach, ale że mimo to bardziej lubię Kobro. Dowiedziałem się, że Street View ma malarski potencjał. Że egipskie piramidy w zasadzie powinny nas bardziej zawstydzać niż zachwycać. Że Kopernik, gdyby grał, grałby w kosza. Że wbrew pozorom Suwalszczyznę można przyrównać do amerykańskiej pustyni, ale tylko pod warunkiem, że siedzi się o zachodzie słońca na kupie kamieni i mruży się oczy. Że co prawda można zwizualizować czas, którego nie dotknęła nuda, ale nigdy nie będzie pewności, czy jest to dobra wizualizacja. Że pył wulkaniczny to żywioł demokratyczny. O moim dobrym znajomym dowiedziałem się, że chciałby mieć nagrobek w dziwnym kształcie, a o sobie jeszcze, że czuję się bardziej rośliną niż figurą geometryczną, bo roślina więdnie, a figura geometryczna nie, chociaż może przybierać mylący w tej kwestii kształt.
Często wspomina Pan o przewodniku. Czy rzeczywiście ma on tylko ułatwiać widzowi odbiór ekspozycji?
Przewodnik jest też elementem gry z samą konwencją wystawy. Od kilku lat obowiązkowym elementem każdej poważnej wystawy jest tak zwane oprowadzanie. W związku z tym pomyślałem, że przewodnik będzie autorskim papierowym oprowadzaniem. Każdy może się dzięki niemu sam z autorem oprowadzić, w swoim własnym tempie. Jest w tym też lekka niepoprawność, bo nie jest przyjęte, żeby artysta sam omawiał to, co zrobił, przynajmniej nie w takiej formie. Ta niepoprawność wydała mi się bardzo atrakcyjna. Chciałem zrobić coś niestosownego. Nie bardzo się to chyba udało, bo jak do tej pory większość odbiorców przyjęła przewodnik z życzliwością.
Ale z drugiej strony ten przewodnik tak naprawdę widzowi niczego nie ułatwia.
Tak, to jest tylko kolejna warstwa wystawy. Ten przewodnik nie służy wyjaśnieniu wszystkiego.
Zwłaszcza że wszystkie sensy zaczynają przeciekać między palcami i widz gubi się w domysłach, spoglądając na obrazy.
Jak powiedziałem wcześniej, to jest zbiór różnych myśli. Elementem wiążącym są wymyślone rzeźby, obiekty, które fizycznie nie istnieją. Widzimy je jedynie na obrazach. Jest to też siłą rzeczy wystawa o statusie medium, jakim jest malarstwo, o jego słabościach. Od dawna wiadomo, że obraz (to, co przedstawione na obrazie) nie może być w sensie ścisłym wiarygodnym dowodem w jakiejkolwiek sprawie. I nikt rozsądny tego od obrazu nie oczekuje. Tam, gdzie liczą się fakty, nie liczą się obrazy. Fotografia kłamie, a co dopiero obraz. Skoro więc sytuacja wygląda tak beznadziejnie, to użycie medium malarstwa jako dowodu istnienia wymyślonych przeze mnie rzeźb wydało mi się szczególnie interesujące. Sytuacje beznadziejne są bardzo dobrym punktem wyjścia.
Skoro malarstwo obarczone jest tyloma słabościami, to jaki jest sens jego uprawiania dzisiaj?
Nie wiem, czy jest sens w pytaniu o sens malarstwa. To pytanie powraca co jakiś czas, choć wiadomo, że nie ma na nie satysfakcjonującej odpowiedzi. Paradoksalnie wydaje mi się, że wielką szansą malarstwa, wciąż z powodzeniem wykorzystywaną przez niektórych, jest jego wspomniana już beznadziejna sytuacja. Stopień tej beznadziejności jest tak wielki, że trzeba być naprawdę wariatem, żeby traktować malarstwo poważnie. A żeby zrobić dzisiaj w ramach malarstwa coś sensownego, to trzeba być wariatem genialnym, twardym genialnym wariatem. Myślę, że tacy ludzie są niezbędni, bez nich równowaga w ekosystemie zostanie zachwiana i wszyscy odczujemy tego przykre konsekwencje. Wracając do mojej osobistej perspektywy - wiem, że bez konkretnych obrazów pewne myśli by się w mojej głowie nie pojawiły. Dla mnie malarstwo jest więc też rodzajem wspomagania umysłu, jakimś dopalaczem. Może czymś jeszcze, ale nie widzę specjalnej potrzeby, żeby się nad tym bardzo zastanawiać. Na pewno jest mi potrzebny rodzaj koncentracji niezbędnej przy malowaniu. Może to jakiś rodzaj psychicznego niedoboru? Może brak jakiejś kluczowej witaminy?
Dlaczego abstrakcyjne geometryczne rzeźby stały się przedmiotem Pana obrazów?
Lubię geometrię, a szczególnie geometrię z lekką skazą, niedoskonałością. Wymyślone obiekty na moich obrazach to takie obiekty, na które chętnie natknąłbym się w terenie. Nie natknąłem się, więc je namalowałem.
Czy geometria może być jednym ze sposobów opisywania świata albo własnych myśli?
We wstępie do przewodnika napisałem, że każda rzeźba widoczna na obrazie jest myślą, która w mojej głowie przybrała mniej lub bardziej abstrakcyjno-geometryczny kształt. Ale oczywiście opis matematyczny, geometryczny jest niewystarczający do opisu świata w którym my, ludzie, żyjemy. Zaskoczenie i zaciekawienie, z jakimi przyjmujemy graficzne wizualizacje różnych sfer ludzkiej aktywności, tylko tę prawdę potwierdzają.
Jednym z obrazów przykuwających uwagę jest realizacja „Kobro na Helu", do której powstania posłużyła fotografia artystki wypoczywającej na plaży.
Podczas pracy nad wystawą chciałem, aby pojawiły się na niej trzy obrazy o maksymalnie oszczędnej formie, nawiązujące do tradycji modernistycznej, suprematystycznej, takie maksymalnie abstrakcyjne kompozycje. Chciałem też, żeby były one zderzone z banalnymi sytuacjami, kontekstami dyskredytującymi wagę abstrakcyjnej geometrii. Pierwotnie ten obraz, który dość precyzyjnie pojawił mi się w głowie, miał nosić tytuł „Holiday & Abstract Art". Ostatecznie koncepcja tego mikrocyklu posypała się po wcześniejszym nieudanym obrazie. A ponieważ miałem w pamięci zdjęcie Strzemińskiego i Kobro na plaży, bo jest to przecież bardzo znane zdjęcie, to zanim jeszcze zacząłem malować ten konkretny obraz, zacząłem go kojarzyć z osobą Kobro i tytuł uległ zmianie. Po tej zmianie obraz został namalowany, a ostateczny kształt towarzyszącej mu mikronarracji został doprecyzowany na końcu.
Nad jakimi projektami pracuje Pan obecnie?
Myślę, że będę malował. Praca nad projektem „A-Z (Gabloty edukacyjne)" pozostanie wentylem bezpieczeństwa, pretekstem do ucieczki, kiedy hermetyczność pracowni malarza zacznie skutkować jakąś przykrą dusznością. Dobrze jest się od czasu do czasu przewietrzyć. Ale zdecydowanie potrzebne mi są te dwie nogi, żeby trzymać się mniej więcej w pionie. Po namalowaniu ostatniego obrazu wchodzącego w skład wystawy w Kronice zrobiłem sobie specjalną sztalugę, którą można by nazwać „sztalugą do malowania geometrycznych abstrakcji". Takiej sztalugi nie można kupić w żadnym sklepie. Trochę żałowałem, że tak późno wpadłem na ten pomysł. Ale może jest to dobry znak - będę musiał namalować jeszcze kilka obrazów, żeby sprawdzić, jak działa.
Andrzej Tobis, „Dowody rzeczowe", CSW Kronika, Bytom, 10.5 - 28.6.2014