Trudno w tych zabiegach o budżet nie dostrzec postępującej degrengolady sektora publicznego w porównaniu z rosnącymi w siłę sektorami prywatnym i z NGOsami. A może być jeszcze gorzej. Podniesienie wydatków na kulturę do minimalnego jak mogłoby się wydawać jednego procenta tylko na razie wydaje się mało realne, ale już wkrótce stanie się koniecznością. Już wkrótce, czyli w momencie, gdy powstaną jak Polska długa i szeroka nowe, przestronne muzea zarządzane przez elitę polskich dyrektorów, wizjonerów i menadżerów w jednym. W kontekście konkursu na dyrektora CSW Zamek Ujazdowski warto przypomnieć, że tylko warszawski MSN w budowie ma przestrzeń wystawową osiem razy większą niż CSW, o wrocławskim MSN, krakowskim MOCAKU i łódzkiej „wielkiej tubie sztuki" nie wspominając - w niektórych wypadkach przestrzeń użytkowa ma sięgnąć ponad 40,000 metrów kwadratowych. Innymi słowy, „ktoś" tam musi pracować (przygotowywać wystawy, tworzyć program edukacyjny...) i nawet hurtowo produkujące kandydatów na kuratorów studia przy Uniwersytecie Jagiellońskim mogą nie nastarczyć średniowykwalifikowanych, niskopłatnych robotników sztuki zwanych popularnie „profitariatem". O artystach, tej współczesnej najemnej sile roboczej nawet nie wspominam, bo jacyś do zrobienia programu zawsze się znajdą, lepsi, gorsi, obraz przyniosą, mural namalują, projekcję pokażą. A jak nie, to kuratorzy coś z niczego na polecenie dyrektorów też mogą wyrzeźbić.
Słowa kierowane przez troskliwych obywateli urzędników do pozbawionych środków do życia obywateli artystów to jedno a twarde kapitalistyczne realia, które ostatnimi czasy z artystami obchodzą się wyjątkowo okrutnie, to drugie. W tych realiach wystawy indywidualne to rzadkość, a dominują konstrukty zwane np. roboczo w Zamku „wystawami bezkosztowymi", co jest rodzajem eufemizmu przykrywającego „wystawy-przygotowane-i-opłacone-przez-artystów-w-części-bądź-w-całości". No ale jak ktoś został artystą, a nie dyrektorem, to widocznie taka karma (trzeba było zostać artystą-dyrektorem, ktoś inny doda słusznie). Tak czy inaczej nawet jeśli głoszone tu i ówdzie hasła pensji minimalnej dla każdego „producenta kultury" nie wszystkim wydają się zasadne i realne do spełnienia to chociaż o ten jeden procent zawalczmy razem, ponad podziałami, dyrektorzy i artyści, i kuratorzy i krytycy. Nie można dawać się sceptykom, którzy stoją z boku, patrzą na zbieranie podpisów w symboliczną jak nigdy „Noc muzeów" i podśmiewają się, że jak zwykle walka obywateli urzędników skończy się podwyżkami dla najlepiej uposażonych obywateli urzędników, a artyści, kuratorzy i cała reszta biedoty świata sztuki zostanie z głodowymi stawkami (tak było za słynnej „podwyżki ministra Dąbrowskiego"). Chyba, że „coś" z tym fantem profitariat zrobi, pytanie co? Może noc się wreszcie skończy, wzejdzie jutrzenka muzeów i padnie hasło „profitariusze wszystkich muzeów, centrów sztuki i innych galerii łączcie się". Może eksploatowani ruszą ławą na barykadę, na Ministerstwo, na Zachętę, na MSN? Kto wie, ale chyba nastąpi to prędzej niż scenariusz, który forsowany jest teraz, czyli próba stworzenia porozumienia ponad podziałami, bo jak inaczej nazwać dyskusje artystów z dyrektorami i galerzystami z OFSW? Jakie wspólne cele mają dyrektorzy, którym Minister płaci pensje za realizowanie programu w ramach zaakceptowanego przez nich budżetu instytucji? Czy dyrektorzy zastrajkują w obronie interesu wystawianych przez ich instytucje artystów, czy nawet w imieniu zatrudnianych przez siebie kuratorów? Nie wierzę w porozumienie dyrektorów i kuratorów, dopóki ci ostatni z wysługą lat i na stanowisku kierowniczym dociągają ledwo do trójki na rękę w fabryce zwanej Zamkiem Ujazdowskim, szeregowcy biorą dwa tysiące, a asystenci to już lepiej nie pytać, podobnie jak zapomnieć można o rzeszy bez-etatowców pracujących za darmo w nadziei na przyszłe zatrudnienie choćby na ćwierć, pół etatu. W salonowej Zachęcie kuratorki zawsze miały lepiej o połowę, ale też można usłyszeć w rozmowach, że za cztery tysiące na rękę to wystawę można jedną na rok, no może dwie zrobić, bo po co więcej? No i faktycznie w Zachęcie wystaw dużo, ale tych robionych własnymi siłami jakby mniej, o aktywności kuratorów w rodzaju pisania tekstów czy udzielania się publicznie to już nawet nie ma co wspominać, bo generalnie to się odechciewa. Jaka praca, taka płaca, a i tak nie jest źle, bo w krakowskich instytucjach na przykład to nawet czołowi młodzi kuratorzy o dwóch tysiącach na rękę mogą jedynie pomarzyć. Według kuratorskiej plotki najlepiej jest w stołecznej korporacji z tymczasową siedzibą na ulicy Pańskiej. Tam zarobki negocjowane są indywidualnie i tajnie, ale ponoć dwa razy z kawałkiem więcej płacą niż w CSW. Wiadomo, MUZEUM na Pańskiej.
Gdy milczą kuratorzy, aktywnie udzielają się ober-główni-kuratorzy czyli dyrektorzy. Dyskutują, konferują, panelują, wizję prezentują, program ustalają, trasy wytyczają. Nadbudowę stać na dystans i refleksję nad warunkami produkcji. Tymczasem ci prawdziwi kuratorzy w takim CSW - jak sami się podśmiewają - mają zarobki, które są pochodną pensji sprzątaczki, co ma oddawać również ich status w instytucji w sensie symbolicznym. W co gorszych dla instytucji czasach pilnują wystaw, a metaforycznie rzecz ujmując płaci się im za sprzątanie po artystach, od których - co wiemy z ankiety OFSW - dyrektorzy z kolei oczekują, że wezmą za darmo udział w zbiorówce, a jak chcą solo show, to niech sami albo z kuratorem szukają sponsora, albo niech sami płacą za transport, nocleg i jeszcze za żarówki jak im się punktowego oświetlenia zachciewa. Niech artyście to kurator zakomunikuje, bo przecież wystawą się opiekuje. Takie realia są w polskiej, niedofinansowanej kulturze. Takie są niepisane, lecz jakże aktualne kodeksy dobrych instytucjonalnych praktyk.
Dyrektorska karuzela stanowisk ruszyła, za chwilę ruszy karuzela stanowisk mniej eksponowanych, czyli kuratorskich i również artyści - miejmy nadzieję - będą mogli nareszcie skorzystać z tej konkurencji pomiędzy placówkami walczącymi o najlepszy program. Wygląda na to, że rywalizacja wymusi zmianę w całym polu sztuki, że wreszcie skończy się okres stagnacji, symbolicznego i ekonomicznego wyzysku artystycznego profitariatu, dożywotnich posad dla urzędników opłacanych za utrzymywanie w polu sztuki wygodnego dla jednego procenta obywateli kultury status quo.
PS. Specjalne podziękowania za wiarę w moją skromną osobę dla Pań Donaty Jaworskiej i Marleny Antoniak z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które wkrótce po tym jak otrzymały ode mnie maila z zapytaniem o warunki finansowe dla przyszłego dyrektora nie omieszkały rozesłać go do postronnych osób, wykazując się tym samym typowym dla MKiDN szczytem profesjonalizmu w przygotowywaniu istotnych dla kultury konkursów. Pani Donato! Pani Marleno! Nie kandyduję i to nie ze względu na niską pensję, ale dziękuję za życzliwą pomoc i pozytywny PR. Mam nadzieję, że „prawdziwi" kandydaci nie wezmą Paniom za złe tej specyficznej promocji mojej osoby.
* Por. http://www.tate.org.uk/about/workingattate/director_tm_advert.pdf
Fot. Marcin Solarz