"Trailer" - wystawa Radka Szlagi w Galerii Foksal - obiecująco nastawiał do obszerniejszego pokazu "Freedom Club", który od 8 września można oglądać w CSW Zamek Ujazdowski. Jak to z filmowymi zwiastunami bywa, często polegają one na żywiołowo zmontowanych migawkach z kilku scen, nie wiążąc ich dokładną narracją, a jedynie sugerując ogólną atmosferę i klimat całości. Pełnometrażowe dzieło może okazać się czymś innym niż tylko prostym rozwinięciem zarysowanej wcześniej problematyki.
Pokaźnych rozmiarów wystawa - zajmująca kilka sal galerii - dotyczy zasugerowanego wcześniej w zwiastunie tematu. Artysta bierze na warsztat Teda Kaczynskiego - amerykańskiego terrorystę, studenta Harvardu, który porzucił karierę naukowca i zaszył się na odludziu; tam rozpoczął szlachetną walkę z postępującą technicyzacją świata poprzez rozsyłanie do ludzi paczek-bomb. W swych działaniach opierał się na popularnych wśród przestępców hasłach o pierwotnym, nieskażonym współczesnością funkcjonowaniu poza społecznymi konwencjami, o braniu spraw w swoje ręce, o oddolności oraz potrzebie samoorganizacji. Swoją walkę z systemem opatrzył kryptonimem "Freedom Club", co sugerowało, że może to być działająca na szeroką skalę organizacja.
W tym miejscu pojawia się Szlaga, który samotnie wyrusza na tajemnicze śledztwo w sprawie zamachowca. Nie trzeba specjalnie podkreślać, że nie o detektywistyczne gierki tutaj chodzi. Wydaje się, że sprawa Freedoom Clubu i związane z nim tropy to rozległa, idealna do wypełnienia przestrzeń. Zwłaszcza dla artysty takiego jak Szlaga - programowo chaotycznego, przesiąkniętego różnymi mediami, obrazami, zmyślającego oraz cytującego wszystko i samego siebie po wielekroć.
Najpierw są obrazy - rozwiązane raz całkiem klasycznie, innym razem nowatorsko. Ważniejsza wydaje się jednak ikonografia. Z jednej strony kompozycje ukazujące sceny charakterystyczne dla rolniczej prowincji, mogące odgrywać się dziś lub pięćdziesiąt lat temu zarówno w Polsce, jak i Ameryce. Z drugiej powielane i umiejscawiane w różnych kontekstach wizerunki Teda Kaczynskiego. Są jeszcze obrazy opatrzone hasłem guerilla (partyzantka), wskazujące na proste, lecz skuteczne, wiejskie możliwości sabotowania państwa. Sala z obrazami trafnie ilustruje metodę działania artysty i szczególnie zwraca uwagę na pierwszy człon nazwy organizacji. Od jednego hasła Szlaga momentalnie otwiera tysiące linków, przyjmując postawę bardziej partyzancką właśnie, a nie detektywistyczną. Zamiast - niczym śledczy - analizować pojedyncze detale, skrawki i ślady, artysta maksymalnie rozszerza optykę i w sposób wywrotowy łączy nonszalancką samoorganizację amerykańskiego terrorysty z cwaniactwem i samowystarczalnością rolników, jego marzenia o pierwotnej wolności z wolnością mieszkańców małych miasteczek żyjących niemal w symbiozie z kurami i świniami. Także odwołania Kaczynskiego do wyzutego z technologii sposobu życia malarz wyraża mariażem przedstawień jakiś pierwotnych plemion, górali czy karłów. Dezynwoltura wzmocniona zostaje dodatkowo aspektami formalnymi. Za sprawą użycia różnych formatów i technik, łączenia nieprzystających z pozoru stylistyk czy zwykłej zabawy z farbą (celowe niedoróbki, ścieki, zatarcia oraz fragmenty do bólu wylizane), artysta popisuje się sprawnością ponowoczesnego twórcy, który umie i może zmiksować ze sobą wszystko.
Jeśli po obejrzeniu obrazów mamy wątpliwości, czy Szlaga wreszcie skrupulatnie i rzeczowo potraktuje to, od czego wyszedł, trzeba porzucić je po wizycie w kolejnej sali. Perspektywa analizującego pojedyncze ślady detektywa zostaje ostatecznie rozsadzona. Oglądamy bowiem filmik z okiem obejmującym cały świat, a na przeciwległej ścianie obraz z rodziną artysty. Poziom lokalny i globalny przecinają się nawzajem - filozofię, reminiscencje lub kontynuacje działań Teda Kaczynskiego możemy odnaleźć w każdym miejscu na ziemi. Ilustrują ją także skorodowane wraki fiatów 126p, a przede wszystkim - od kartofli w szklarni po butelki z alkoholem - kompletna maszynownia służąca do pędzenia bimbru. To piękny przykład opowiadania o globalności na przykładzie lokalnym. Można odnieść wrażenie, że w tym miejscu Szlaga dochodzi do wniosku, że poszukiwanie idei związanych ze sprawą terrorysty tropionego kilkanaście lat przez FBI mija się z celem - nie dlatego, że jest nieuchwytny, lecz dlatego, że zwyczajnie lepiej wyjrzeć za okno lub pojechać do rodzinnej miejscowości. Znajdziemy tam samowystarczalność, oddolność, małe oszukiwanie państwa - wystarczy spytać dziadka, u którego w piwnicy natknęliśmy się kiedyś na okrągły baniaczek.
A więc gdzie jest ten Freedom Club? W Ameryce? Na polskiej wsi? A może w strukturach piłkarskich klubów, których nazwy tak często rozpoczynają się od skrótu FC i których wymyślone proporczyki artysta eksponuje w galerii? Odpowiedź przynosi, a właściwie wskazuje, Ted Kaczynski we własnej osobie: jego paluch kieruje nas na skleconą z dykty konstrukcję przypominającą wystrojem pracownię artysty. Wiszą obrazy, inne, opakowane, stają w kącie. Jest jeszcze stolik, na którym rysują coś wychodzące ze ściany ręce przypominające te od wskazującego palca. Tworzony przez jedną osobę, nie terrorystyczny, a artystyczny Klub Wolności.
Radek Szlaga, "Freedom Club", Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, Warszawa, 8.09-18.11.2012.