Jakiś czas temu, jeszcze przed pierwszą gdańską odsłoną Poszliśmy do Croatan spotkałam się z Robertem Rumasem oraz Danielem Muzyczukiem, aby porozmawiać o zniknięciu, wykluczeniu, inspiracjach i całym palimpseście znaczeń nałożonych na ten projekt...
Z.C.: Zacznijmy może od samego miejsca prezentacji Poszliśmy do Croatan, bo jest ono dość nietypowe.
R.R.: Wydarzenie będzie miało miejsce w pracowni Marka Rogulskiego w Galerii Spiż 7 i już ze względu na tę specyficzną przestrzeń trudno nazwać je wernisażem: przybierze raczej formę oprowadzenia potencjalnej publiczności po... Nawet nie jest to gotowy projekt, tylko coś w rodzaju wprowadzenia do projektu. Przybieramy pozę dwóch oprowadzaczy, idiotów z powieści Flauberta. Będziemy takimi wodzirejami w tej przestrzeni. Wyprawa, eksperyment, może trwać godzinę, półtorej, na pewno nie dłużej - tyle mamy czasu. Prace, opisy, szkice, rysunki modele, makiety będą w jakiś sposób doświadczane. Chodzi tak naprawdę o doznanie przestrzeni, którą wspólnie spróbujemy poznać i doświadczyć.
Z.C.: O jakiej przestrzeni właściwie mówimy?
D.M.: To poprzemysłowe budynki w kompletnej ruinie, zabezpieczone przed zawaleniem prowizorycznymi metodami. Przestrzeń ta stwarza sytuację tymczasowości już zaistniałego stanu rozkładu, ale i tymczasowych prób powstrzymania tego procesu; Marek Rogulski ma tam "tymczasową" pracownię od 12 lat. Nie robi w niej wystaw tylko jednodniowe pokazy, a sama przestrzeń jest również tymczasowa w tym sensie, że teren, na którym znajduje się Spiż 7 jest już dawno wykupiony.
R.R.: Chodziło też o wpisanie się w bezpośredni kontekst tego miejsca. Jest to więc konkretnie wybrane miejsce.
Z.C.: Można powiedzieć, że z jednej strony jest to miejsce w centrum miasta, a z drugiej tereny, z którymi miasto nie do końca się uporało. Czy ta dwuznaczność była również zamierzona?
R.R.: To prawda. Z jednej strony jest w środku, z drugiej to takie marginalia. Działka nie należy już do miasta. Powstawało mnóstwo planów i projektów zagospodarowania tego miejsca, przechodziło z rąk do rąk - już właściwie od 1990 roku, może nawet wcześniej. Pamiętam, kiedy tereny te należały do ASP - tu była plenerowa Galeria Wyspa, ale to się dawno skończyło. Szkoła oddała działkę miastu, a miasto komuś ją sprzedało. Było już wiele planów zagospodarowania tej przestrzeni i tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego nic z nich nie wyszło. Później developer odsprzedawał kolejnemu developerowi działkę lub części.
D.M.: Można powiedzieć, że Marek Rogulski jest ostatnim z tego alternatywnego ruchu artystycznego, który tam pozostał.
Z.C.: Przejdźmy do tekstu wprowadzającego, gdzie skrzętnie unikacie słowa kuratorzy. Teraz z kolei mówicie, że jesteście oprowadzaczami...
R.R.: Chcemy uniknąć formy, która ukształtowała się w Polsce. Jesteśmy tak naprawdę inicjatorami, gdyż ten projekt powstaje wedle scenariusza, który jest możliwy do rozciągnięcia. Zaproszeni artyści muszą w jakiś sposób sami nadać mu charakter. My tylko wyszukujemy cytaty, książki, pewnego rodzaju możliwości inspiracji. Chcemy tworzyć projekty utopijne, nie tylko ze względu na idee, ale też ze względu na sposób realizacji.
D.M.: Zależało nam na sytuacji bardzo horyzontalnej. Stworzyliśmy grupę dyskusyjną, która ma pobudzać wzajemnie artystów, dawać im świadomość tego, co robią pozostali uczestnicy. Tych, którzy biorą udział w tym projekcie, nazwałbym po prostu uczestnikami. Tak samo jak my jesteśmy uczestnikami. Napisany tekst jest jakby kontrybucją dla projektu, ale nie w sensie pełnego przewodnictwa, tylko raczej nadania pewnej struktury temu, co zastaliśmy. Pochylamy się nad pewnymi gestami, ale w poszukiwaniu prawdy być może jesteśmy tym bardziej ślepi.
Z.C.: Po pierwszym przeczytaniu waszego tekstu stwierdziłam, że unosi się nad nim duch Deleuze'a i chodzi mi zarówno o wielowątkowość czy wielopłaszczyznowość, jak i literackość. Zwłaszcza z tego ostatniego względu wasz tekst trudno nazwać typowo kuratorskim. Ten pozorny - po pewnej refleksji - chaos, ma jednak swoją zachowaną strukturę, rozumiem, że to zamierzony zabieg?
D.M.: Tak, tekst jest tak naprawdę podstawą dla pewnej partytury, którą przygotowujemy. Umieszcza też kolejne prace w narracyjnej, rozwijającej się opowieści. Można powiedzieć, że jest to swojego rodzaju śledztwo podobne temu, jakie prowadzi bohater Trzeciego Policjanta. Z tego względu, tekst jest częścią projektu, a nie tylko opisem tego, co można zastać, ani też tego, czego odbiorca może się spodziewać, bo może się spodziewać naprawdę wielu rzeczy. On nie tłumaczy kolejnych realizacji, a raczej snuje się między nimi.
Z.C.: Skąd przyszedł wam pomysł na tytuł, jakie są źródła?
D.M.: Po raz pierwszy z opowieścią o Croatanach spotkałem się czytając Hakima Bey'a. Potem dopiero zacząłem grzebać w tej historii, która wydała mi się niesamowicie ciekawa. Poszliśmy do Croatan jest pewną kontynuacją Lektur obowiązkowych, której pierwotną wersję Robert zaprojektował w czasie pleneru "Bifurkacje" w Orońsku (kurator Marek Kijewski) czytając właśnie tam Terroryzm poetycki Hakima Bey'a. Później powstała na tej podstawie strona i audycja oparta na lekturze Bey'a zrobioną przez Adama Witkowskiego i z Robertem nagrali audycję czerpiącą z twórczości Bey'a. Zainteresowanie Burroughsem stanowiło naturalne przedłużenie projektu, który skupiony był na Bey'u. Wybrane przez Zbigniewa Liberę fragmenty z Place of Dead Roads Williama S. Burroughsa łączą wiele wątków, które się w tym projekcie pojawiają. Zbyszek korzysta z trylogii Western Lands, która w całości opiera się na pojęciu nieśmiertelności, metodach na jej osiągnięcie. Przedstawiamy jeden z epizodów, w którym według krytyków Burroughs zabija sam siebie podczas pojedynku rewolwerowego. Przenosi się w stan starego pisarza zabijając w sobie młodość. Na końcu jednak Zachodnich Krain pisze on: The old writer can came to end with words. Od tamtego czasu nie popełnił żadnej znaczącej powieści, co też jest pewnym rodzajem odmowy. Podobny wątek znajdziemy u Bartleby'go w jego Wolałbym nie - jest to motyw autowykluczenia. Powracając może bardziej do samej nieśmiertelności, to ma ona też związek z obietnicą czy przysięgą hamletowską. Przywołuje ją w Widmach Marksa Derrida. Widma są zawsze skierowane na przyszłość; obietnica, którą zostawiają, jest obietnicą działającą na przyszłość, dlatego w pewnym sensie nieśmiertelną. Poddało to nam pewną myśl, aby stworzyć sytuację opierającą się na uciekaniu, wymykaniu, poszukiwaniu prywatnych rajów i utopii, które w pewnym sensie, przez sam gest ustanowienia takiej przestrzeni czy czasu, działają publicznie. Dzieje się to przez pozostawienie śladu podobnego do kartki zostawionej przez kolonistów, którzy odeszli do zaginionego szczepu Indian...
Z.C.: No właśnie, zaczynacie od zniknięcia - nie jest ono w zasadzie porażką, a głos tego, który zniknął nadal pozostaje słyszalny. Z tego zniknięcia bardzo płynnie i prawie niepostrzeżenie przechodzicie do wykluczenia. Mam pewne wątpliwości, bo o ile zniknięcie jest bardziej powiązane z wymiarem mistycznym, zagadkowym, możliwe, że nawet metafizycznym, to wykluczenie wiąże się z oporem idącym albo z wnętrza jednostki albo z zewnątrz, ze środowiska.
D.M.: Dlatego byłbym skłonny mówić raczej o autowykluczeniach. W początkowej wersji projektu myśleliśmy o wykluczeniach społecznych, nawet jako impulsie, który miałby nas poprowadzić do tego, czym ma być Poszliśmy do Croatan. W pewnym momencie postanowiliśmy porzucić społeczne wykluczenia powstające z powodów ideologicznych, ekonomicznych, religijnych i postanowiliśmy jednak pójść tropem decyzji autonomicznych. Unikałbym raczej pojęcia metafizyczne, gdyż mówimy tu o bardzo realnych aktach pozostawiających pustkę, która jest obecna niczym pojawiający się duch z Hamleta...
R.R.: Ten ruch widać w samych realizacjach. Julita Wójcik tworzy projekt autowykluczenia funkcjonujący w sieci internetowej. Artystka zakłada, że uczestnicy jej działania wykluczą się z funkcjonowania w sieci na określony czas albo przynajmniej do końca jego trwania.
Z.C.: Nie za bardzo rozumiem...
D.M.: Julita przy pomocy wyszukiwarek i mechanizmów pozycjonowania stron internetowych realizuje utopijny projekt wspólnoty internetowej wszystkich uczestników projektów. Chciałaby doprowadzić do takiej sytuacji, oczywiście za zgodą każdego z zainteresowanych, że po wpisaniu do wyszukiwarki imienia i nazwiska pojawi się tylko komunikat Poszliśmy do Croatan. Podobnie jak kartka zostawiona przez kolonistów...
R.R.: To autowykluczenie jest różnie interpretowane. Moja praca jest bezpośrednio związana z osobą Marka Kijewskiego, z jego odejściem, wykluczeniem go z pewnego rodzaju rzeczywistości - proces jego autowykluczenia zaczynał się dużo wcześniej. To będzie skromne ujawnienie projektu, pokazanie filmu. Ostatnio zrobiłem frotagge z jego filmu. Frotagge, część właściwie zapisu dokumentalnego na temat zniknięcia Marka Kijewskiego... W Toruniu wystawa czy ujawnienie planu zniknięcia podporządkuję pewnej strukturze, która będzie wynikiem tych wszystkich projektów. Tak naprawdę projekty budują tutaj narrację i strukturę tej wystawy. Pojawiają się więc pełne wypowiedzi, ale też tylko fragmenty, oderwane wątki. Trudno powiedzieć, co zobaczymy w Toruniu. Sami do końca nie wiemy, czy nie możemy wiedzieć, czego się spodziewać. Jest to pewna wypadkowa naszej korespondencji.
Z.C.: Bardzo często pojawia się motyw nieśmiertelności, jednak tylko i wyłącznie w wymiarze horyzontalnym, brakuje niejako wymiaru wertykalnego. Horyzontalność rozciąga się na kilku płaszczyznach, jest ponakładana na siebie. Czy to również zamierzone? Unikacie wymiaru wertykalnego?
D.M.: Powiem może w ten sposób: ten projekt jest w jakimś zakresie o akcie pisania, który z jednej strony wyznacza moment zniknięcia autora, a z drugiej oferuje potencjalną nieśmiertelność sygnatury. Jest w centrum, a zarazem poza ramą (a nie na przykład w głębi). Nawet, jeśli pojawia się tzw. metafizyka, to w formie wieczności czy nieśmiertelności.
Z.C.: Czyli na przykład windy?
D.M.: [śmiech] Tak. Nawet, jeśli Burroughs przywołuje zachodnie krainy, to nie są to zaświaty w tym sensie, w jakim myśleli o nich Egipcjanie.
Z.C.: Rozumiem, że to tylko inicjacja projektu, jego dalsza realizacja pojawi się w Toruniu?
D.M.: W czerwcu przyszłego roku to już nie będzie zwiastun, ale Wyjście do Croatan - w tym momencie jesteśmy na etapie szkiców i planów zapowiedzi odejścia.
Z.C.: No tak, utopia wymaga przygotowań.
D.M.: Oznaczenia granic, wyznaczenia dróg...
R.R.: Powrócę jeszcze raz do miejsca, o którym mówiliśmy. Wprowadzając publiczność chcemy powiedzieć skąd, dlaczego i po co jest ta wyprawa, a teraz możemy zaprezentować zalążki pomysłów, projekty i szkice. Docelowo np. Zbigniew Libera chce stworzyć audycję radiową do odsłuchania na stronie, a w tym momencie mamy tylko fragmenty nagrań, dokładnie cztery szkice, które będzie można odsłuchać na miejscu. To będzie ustawione w konkretnej przestrzeni, zresztą cały scenariusz wydarzenia podporządkowany jest temu, co dzieje się w Spiżu 7. Będziemy chodzić od jednej osady do drugiej zbierając naszych bohaterów, aby w końcu wyjść gdzieś do Croatan. Poszczególne elementy będą właściwie tylko szkicem czy wykresem, mapą, który ma się później ujawnić w Toruniu. Oczywiście może się też tak zdarzyć, że prace w tej szkicowej formie pozostaną, gdyż na przykład realizacja pomysłu okaże się niemożliwa chociażby ze względu na same utopijne założenia... Wybieramy się na wyprawę po przestrzeni nieznanej i potencjalnie nieoznaczonej i paradoksalnie nie wiadomo czy zostaną po nas ślady czy tylko ślady gestów.
Z.C.: Opowiedzcie może o samych projektach. Co zaprezentujecie, bo rozumiem, że póki co to dopiero pewne zarysy?
R.R.: Adam Witkowski dokona aktu apostazji, tzn. na gdańskiej odsłonie zaprezentuje pismo do kościoła katolickiego. Sam akt będzie oczywiście rozwijał się w czasie. Towarzyszyć mu będzie wywiad tłumaczący, dlaczego chce tego wykluczenia dokonać.
Przechodząc dalej, Hubert Czerepok kroczy śladami Bas Jana Adera. Ten ostatni zginął płynąc przez Atlantyk ze Stanów do Irlandii w 1975 najmniejszą łódką (samą łódkę odnaleziono na wybrzeżach Irlandii) - jego projekt artystyczny nazywał się: W poszukiwaniu cudownego. W toku licznych dyskusji, ostateczna wersja Huberta Czerepoka ma polegać na wspinaczce: w tej chwili przygotowuje wyprawę. To, co będziemy mogli zobaczyć w Spiżu, to mapy, szkice, plany. Pierwotny pomysł polegał na wyprawie łodzią.
R.R.: Był taki moment, kiedy pojawił się w naszych głowach ostatni gest Bas Jana Adera. Hubert początkowo zaproponował kilka konceptów, ale w trakcie zostały one odrzucone, choć je także można traktować jako potencjalne plany do wykorzystania, jako zaplecze. Ponadto, w naszej nieustannej dyskusji z artystami projektów z różnych powodów odrzuconych nie chcemy wykluczać, a wręcz przeciwnie, włączać. Chcemy, aby w jakiejś formie się pojawiły. Powraca tu motyw utopi.
D.M.: Syreny TV przygotowują instalację, projekcję w jednym z pomieszczeń w Spiżu. To też będzie tylko szkic, gdyż finalna wersja zakłada bardzo konkretnie zaplanowaną przestrzeń. Tu również wykorzystujemy audycję. Ewa Majewska i Ola Polisiewicz nagrywają teraz historie kobiet, które dokonują swoistego aktu wykluczenia, buntu i odmowy. Będą to skonfrontowane ze sobą dwie instalacje stereo.
R.R.: W Toruniu chcemy poszerzyć wystawę o innego rodzaju gesty. To nad czym pracujemy, to swoistego rodzaju laboratorium, w którym wiele sprzętów jeszcze nie zostało wykorzystanych. Brakuje nam kilku gestów, które przez ten czas na pewno wypracujemy.
Z.C.: Zastanawiam się jeszcze nad repetycją, powtórzeniem, które w tekście kuratorskim pojawia się kilkakrotnie na różnych płaszczyznach: od skojarzeń z Deleuzem, przez Derridę, motyw reprodukcji, do wiecznego powrotu u Nietzschego...
D.M.: Wieczny powrót jest dość przewrotnie wykorzystany. Nie chodzi tu o pracę kopisty, to raczej praca w sensie tych, którzy uciekają od kopiowania, np. Bartelbiego. Owszem, reprodukcja pojawia się w geście Czerepoka (w przepisywaniu) czy w geście Libery - bardzo bezpośrednio. W gestach zanikania jest tak naprawdę powtórzenie. Z deleziańskiego punktu widzenia jest to bardzo ważny moment, gdyż z jednej strony reprodukuje, z drugiej stanowi moment przełomu. Powtórzenie u Deleuza nie jest oczywiście reprodukcją, podobnie zresztą jak u Derridy w kontekście Widm Marksa.
Z.C.: Nasuwa mi się jeszcze pytanie o tożsamość, gdyż wykluczenie, znikanie tym bardziej, autowy kluczenie, jest bezpośrednio związane z tożsamością. W jaki sposób o tym myślicie?
D.M.: Posłużę się ponownie Derridą. Projekty, które realizujemy, przerywają w pewien sposób tożsamość. One podtrzymują inne gesty, w ten sposób dokonują ustanowienia tożsamości poza tą uznaną czy wymuszoną przez konwencje społeczne. Tak jest to obecne u Syren. Podobnie możemy traktować wezwanie widma wymuszającego przysięgę do zmiany. Gesty, które przepisują Syreny TV sytuują się poza określonym porządkiem, ładem maskulinistycznym... Podobnym aktem buntu jest gest Adama Witkowskiego. Jego gest jest już jednak usytuowaniem się wobec czy też złamaniem pewnej fałszywej świadomości, która otacza jego obecność w kościele katolickim. W tym sensie zestawienie bezpośrednie pojęć deleuziańskich czy marksowskich w połączeniu z fałszywą świadomością i określeniem własnej tożsamości czy uzyskaniem świadomości jest konstytutywne dla tego projektu.
Z.C.: Tzn. jest to rodzaj negacji negacji?
D.M.: Tak, dlatego też o tym wspominam.
Z.C.: Czy na tym etapie jesteście w stanie jakkolwiek ogarnąć cel, o którym piszecie w trailerze? Badania praktyk wykluczenia, budowania własnych utopii i ich przyczyn... Mam na myśli bardziej przyczyny. Czy nasuwa się już jakaś odpowiedź?
R.R.: W każdym przypadku jest zupełnie inaczej i chyba niemożliwe jest sprowadzenie tego do jednej odpowiedzi, to co można by było powiedzieć to chęć ucieczki od świata relatywnych przepisów politycznych i pozornego zaangażowania generowanego na bieżące koniunkturalne potrzeby.
D.M.: Myślę też, że trochę przewrotnie określiliśmy nasz cel. Sformułowanie odpowiedzi, ogarnięcie byłoby po pierwsze niecelowe, a poza tym ustanawiałoby nowy porządek, a tego byśmy nie chcieli. Nowe granice utopii. Sprowadziłoby to wykluczenia społeczne do tego samego wymiaru, co badania społeczne psychologów czy socjologów.
R.R.: W pierwotnej wersji myśleliśmy dość bezpośrednio o wykluczeniach społecznych, ale stwierdziliśmy, że wprowadzają nas w taki rodzaj badawczości, który stwarza granice dla tego projektu i byłby łatwym celem co zagarnięcia.
D.M.: Wymiar badawczy nie pozwala na kreację. Nasze doznanie nie jest doznaniem badawczym tylko wynikającym z chęci doświadczenia nieznanego. Burroughs na pytanie "po co się pisze?" odpowiada: "pisze się po to, aby coś się zmieniło, zdarzyło". Ten projekt jest właśnie tego typu zdarzeniem. Każda z prac w jakiś sposób przepisuje czy wymazuje. Wymazanie też jest pisaniem czystej potencjalności, która nie odbywa się w świecie fizycznym, ale jednak bezpośrednio na niego wpływa. Projekt badawczy pozwoliłby nam tylko na reprodukcję.
D.M.: A nam zależy na zupełnie innych śladach. Zakład Produkcji Dźwięku (Wojciech Marzec i Patryk Zakrocki) zrealizował w zasadzie dwie prace. Pierwsza to szkic ekspozycji, która podczas realizacji w Toruniu pozwoli wykasowywać prace innych artystów, tzn. pozwolić im zanikać. Widz, za każdym razem, kiedy będzie chciał odsłuchać konkretną audycję, będzie uruchamiał mechanizm kasujący część pracy. Ponieważ czwartego wymiaru nie da się zobaczyć a tylko i wyłącznie usłyszeć, bardzo istotny okazuje się wymiar dźwiękowy; jest najbardziej ulotny. W momencie, kiedy się spełnia, już go nie ma.
R.R.: Brzmi to dosyć kuriozalnie, bo grupa artystyczna czy stowarzyszenie o dość sugestywnej nazwie wyprodukuje maszynę wymazującą część naszych słuchowisk. Moglibyśmy ich nazwać w tym przypadku Zakładem Redukcji Dźwięku.
D.M.: Widz będzie miał więc świadomość, że dokonując aktu wysłuchania, jednocześnie dokona aktu wymazywania.
Z.C.: To dużą odpowiedzialność pozostawiacie w rękach odbiorcy...
D.M.: Żeby teraz pokazać ten projekt, Zakład Produkcji Dźwięku przedstawi w przestrzeni nagrane wymazania kompozycji Bacha... Druga praca to stricte radiowa audycja poświęcona badaniu czwartego wymiaru. Jest to w zasadzie opowieść o tym, jak niejaki Malinowski przychodzi do doktora z prośbą o pokazanie mu czwartego wymiaru, ale ten stwierdza, że nie może mu go pokazać, może mu pozwolić go usłyszeć i rzeczywiście ten czwarty wymiar słyszymy. Sama koncepcja czwartego wymiaru została opracowana w twierdzy Schliessenburg, gdzie więziono radykałów rosyjskich, polskich też. Wypracowali system komunikacji stukając o ściany - w ten sposób doprowadzili do sytuacji, w której tych murów w zasadzie nie ma.
Z.C.: Chciałam jeszcze zapytać o wątek polityczny. Poruszacie motyw greckiego "idioty" w zestawieniu z cytatem z Jiřiego Kovandy...
D.M.: Działanie Kovandy było w jakiś sposób polityczne. Nawet ostatnio ten wątek został przywołany na seminarium 1968-89 w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Istnieje duże podobieństwo rejestracji Kovandy z jego różnych zniknięć do rejestracji materiałów czechosłowackich służb bezpieczeństwa. W tym przypadku wykluczenie z życia społecznego wskazuje również na aspekt polityczny. Ten wątek pojawia się też w ostatnim pojeździe metaforycznym Wodiczki. Doświadczenie tego, że w obojętnie jaką stronę człowiek się porusza napędza ten sam mechanizm, doprowadziło go do zajęcia konkretnej pozycji jako artysty - do odmowy produktywności. Idiota występuje więc w dwóch znaczeniach - publicznym czy polityczny oraz współczesnym.
Z.C.: A jak właściwie zaczął się ten projekt?
D.M.: W wydawnictwie Autonomedia ukazała się antologia Gone to Croatan, która traktuje o źródłach kultury wykluczonej, co w języku angielskim określa się jako drop out culture. Jest to kultura, która sama się wyklucza, wychodzi. W polskim nie ma idealnego odpowiednika terminu. Myśleliśmy o przygotowaniu tego projektu do przestrzeni otwartej, miejskiej, ale doszliśmy do wniosku, że nie celowe jest zostawianie po sobie tak minimalnych śladów. Poza tym można zadać pytanie, dlaczego wykluczony zostawia po sobie ślady w przestrzeni miejskiej?
R.R.: Między innymi też z tych powodów projekt ewoluował.
Z.C.: A jakie ślady będzie można zobaczyć po tym projekcie?
R.R.: Nie mówimy o dziełach sztuki jako skończonych bytach, tylko o projektach, czy o czymś, co nie podlega pewnego rodzaju konstrukcji.
Z.C.: Strukturze otwartej?
R.R.: Jednak nie dyskusja, która skończy się tylko i wyłącznie wymianą listów, ale dyskusja w sytuacji finalnej. Mamy nadzieję, że artyści w jakiś sposób przestaną być artystami, przestaną być autorami swoich prac. Tymi projektami będą dyskutować albo raczej projekt z projektem. To oczywiście bardzo utopijne w tej chwili, ale może jednak możliwe...
Z.C.: Zastanawia mnie pewien paradoks w tym projekcie: to tak jakbyście na motywie wykluczenia i zniknięcia budowali wspólnotę...
R.R.: Wspólnotę wykluczającą się.
Z.C.: Nie chciałam dopowiadać...
R.R.: Powróciłbym do literackości tego projektu. Bey i Burroughs czytany w tym kraju dwadzieścia lat temu nie miał w zasadzie żadnego znaczenia, był niewczesny. Dopiero teraz ma znaczenie. Stąd też chodzi o pokazanie inspiracji, która dotyczy bezpośrednio samych artystów i utopijnej autonomii.
Z.C.: A wybór artystów na wystawę?
R.R.: Przede wszystkim kierowaliśmy się pewnymi postawami twórców i to one doprowadziły ich do tego projektu, pytanie tylko czy będą potrafili wykluczyć samych siebie i w jakim stopniu.
D.M.: Pierwotny zestaw był oczywiście o wiele szerszy i plany były rozmaite. Te postawy, które wybraliśmy, były chyba po prostu najbardziej radykalne i przekraczały pewne granice instytucjonalne związane z obiegiem sztuki w Polsce. To też jest w jakimś sensie wyjście z obiegu artystycznego. Podstawowe kryterium to zaufanie do artystów, których jednak znamy. Długo zastanawialiśmy się z Robertem, którzy z twórców byliby w stanie poważyć się na taki gest wyjścia na peryferie i tam stworzenia nowej osady. Decydowała oczywiście radykalność postaw, ale też znajomość konkretnych osób i indywidualności, za których tokiem myślenia jesteśmy w stanie podążać.
Z.C.: A co z motywem Duchampa?
D.M.: Duchamp stwierdził, że prawdziwie awangardowy artysta przyszłości może tworzyć tylko w podziemiu i w ten sposób być wolny, kreować nowe gesty artystyczne. Jednak nam nie chodzi tylko i wyłącznie o same gesty artystyczne jako takie, nie chcemy żeby projekt odzwierciedlał tylko i wyłącznie zamknięcie świata artystycznego. To raczej zwrócenie uwagi na te gesty wykluczenia, które nie tylko są, egzystują, zdarzają się w świadku artystycznym. Wydarzenie ma wymiar performatywny. Będą oczywiście artefakty: zakończone, bądź nie. Traktujemy to jako projekt w toku, konceptualną formę.
Z.C.: Czyli sami będziecie zaskoczeni efektami?
R.R.: Nieprzewidywalność jest wpisana w projekt - gest trudno przewidzieć. Nie wiadomo dokąd nas doprowadzi. Zawsze jest jednak ratunek w postaci windy, gdziekolwiek by nas nie zawiozła.
Gdańsk, 30.11.2008
czytaj więcej:
Daniel Muzyczuk, Robert Rumas, Poszliśmy do Croatan
Ogłoszeniowy, Trailer projektu Poszliśmy do Croatan