Anastasia Nabokina: Będę zapewne niezbyt oryginalna, a jednak spytam o twoją artystyczną rodzinę. Dziadek - znany dagestański poeta Rasuł Gamzatow, babcia - dyrektor muzeum (Dagestańskie Muzeum Sztuk Pięknych imienia P. S. Gamzatowej), mama - historyk sztuki. W takich rodzinach dzieci często mają ochotę uciec od sztuki. Jak było z tobą?
Taus Machaczewa: W dzieciństwie mama zabierała mnie na wszystkie wystawy. To były jakieś niekończące się wernisaże. Pamiętam, że na jednym z nich ktoś mnie zapytał, kim chcę być kiedy dorosnę i czy chcę być artystką. I wtedy jakoś bardzo pragmatyczne pomyślałam, że właściwie to oznacza nienormowany czas pracy, brak pensji, a czasami i brak jakiegoś celu i, oczywiście, ja tego nie chcę, co to za pytanie... Nie pamiętam co wtedy odpowiedziałam, ale tak naprawdę w dzieciństwie bardzo chciałam być klaunem. Wydawało mi się, że nie ma nic lepszego i ważniejszego na świecie niż rozśmieszanie ludzi. W każdym razie jako nastolatka odmówiłam zwiedzania jakichkolwiek wystaw. Dopiero później zrozumiałam, że nie mogę być "planktoniczną" istotą, zainteresowałam się najpierw fotografią, a potem już studiowałam sztuki wizualne.
Czy, kiedy już zostałaś artystką, były jakieś tarcia, nieporozumienia z mamą z powodu twoich prac? Bywa przecież, że dzieciom trudno jest oderwać się od rodziców...
Wydaje mi się, że moje "oderwanie" nastąpiło dość wcześnie. Wyjechałam na studia do Wielkiej Brytanii i czy chcesz, czy nie, ale odległość dzieli. Nie jest łatwo podtrzymać bliską więź, znajdując się daleko od domu przez - jeżeli liczyć licencjat i magisterium - siedem lat. Ale moja mama dużo pisze o dagestańskim folklorze i ja często konsultuję z nią swoje prace. Jedyne, co mnie czasami martwi, to że kiedy opowiadam jej o swoich artystycznych planach, to ona nie od razu je rozumie, nie chwyta w lot. Ale jej praca naukowa bardzo mnie wspiera. I na pewno gdyby nie zajmowała się sztuką ludową, moje prace byłyby inne. Poza tym ona też mi doradza. Dzięki niej trafiłam kiedyś na sympozjum o lalkach i marionetkach, na niesamowity wykład Iriny Uwarowej. Jej rady i wiedza są jakby poza zakresem sztuki współczesnej i teorii krytycznej, ale wydają mi się o wiele bardziej interesujące i zdecydowanie bardziej zrozumiałe niż czytanie Deleuze'a ...
Jak zaczynałaś? O czym była twoja pierwsza praca?
Pierwsza nazywała się "Dywan". Na wideo zawijałam się w dagestański kobierzec, którego wzór przedstawiał rajski ogród. To było o nadziejach i marzeniach młodego człowieka, drodze życia i może, bardziej ogólnie, o tym w jaki sposób można pracować z kulturą tradycyjną. To mnie wtedy zajmowało. Ale tę pracę zrobiłam jeszcze na licencjacie. Potem nastąpił wybór medium. Wideo jednak nie jest najbardziej popularnym narzędziem. Robię więc głównie performanse i wideo, ostatnio pojawiły się także obiekty, a nawet gotowanie... W tej chwili na przykład jestem na rezydencji Politics of Food, Season 2, Sex, Diet and Disaster w Delfina Foundation w Londynie. Jest to związane z moimi najnowszymi projektami, a wtedy wybrałam wideo, które, jak mi się wydawało, umożliwiało najbardziej pełną wypowiedź. O wiele bardziej obszerną niż fotografia.
Robisz performanse, które filmujesz czy są to jednak prace wideo?
Kiedyś myślałam nad tym, a teraz jest to dla mnie obojętne. Co za różnica - czy to performans do kamery, czy dokumentacja performansu czy po prostu wideo? To zależy od konkretnej pracy. "Super Taus", którą sfilmowałam kamerą samochodową, pokazuję zazwyczaj na telefonie komórkowym, jak teraz w Londynie w Narrative Projects na wystawie "Wababaj Wadadaj". Popularna jest też teraz wymiana wideo przez WhatsApp Messenger. W ten sposób chcę puścić "Super Taus" w Dagestanie i zobaczyć, kiedy zrobi koło i wróci do mnie. Chodzi o to, by praca funkcjonowała całkiem w innym wymiarze, podobnie jak wideo na Instagramie. I w tym przypadku określenie, czy to jest performans do kamery, czy może wideożart mówiący o niewidocznej kobiecej pracy, staje się całkowicie drugorzędne.
Często mówisz o tym, że czerpiesz inspirację z dzieł innych artystów. Jak to się dzieje?
Taka dziwna metodologia u mnie się utworzyła. To mogą być nawet rzeczy nieartystyczne. Niedawno założyłam konto na Instagramie, który jest teraz bardzo popularny w Dagestanie. Dzięki niemu poznałam świat, istnienia którego nie podejrzewałam - jakieś fantastyczne cukiernie, gdzie produkuje się torty w kształcie walizek z pieniędzmi, torebek Chanel itd. Niezwykłe! Taki fenomen naszej rzeczywistości, na podstawie którego można zbudować artystyczną wypowiedź. Nad tym teraz właśnie pracuję. Mogą mnie zainspirować także teatralne przedstawienia, jak na przykład spektakle DV8 Physical Theatre. A jedno z pierwszych wideo zrobiłam pod wpływem pracy Isaaca Juliena, którą zobaczyłam na Frieze Art Fair. To było zdjęcie przedstawiające, jak mi się wtedy wydawało, jakąś futrzaną istotę. Pomyślałam: To pewnie futrzany człowiek! - i natychmiast zaczęłam wymyślać własną pracę. Później okazało się, że to po prostu dziewczyna w futrzanej czapce na tle zimowego pejzażu, ale wtedy błędna interpretacja doprowadziła do powstania dzieła. Ważne jest także by, nie śpieszyć się z realizacją pomysłu, tylko kontynuować poszukiwania. Dlatego że w trakcie poszukiwań pojawiają się wciąż nowe i nowe elementy, które wykorzystuję. Kiedy czuję, że praca "się ułożyła", odpadły niepotrzebne rzeczy, wtedy zaczynam filmowanie i montaż. Ogólnie ten odsiew materiału odbywa się na różnych etapach, nawet podczas montażu. W pracy "Przestrzeń uroczystości" na przykład nie było scenariusza. Powstał duży materiał filmowy, na którym tam i z powrotem przemieszczały się spódnice i kokony, szukając siebie nawzajem w salach weselnych. To była naprawdę bardzo performatywna praca. A podczas montowania zrozumiałam, że połowę materiału powinnam wyrzucić. I mam wrażenie, że to jest normalne. Kiedyś uważałam, że powinna być jakaś struktura pracy, scenariusz, a teraz rozumiem, że to zależy od konkretnego pomysłu.
W takim wypadku czy jest w sztuce coś, czego nie lubisz, co cię nie pociąga?
To, co w ogóle nie znajduje we mnie żadnego odzewu, to tzw. oneliners, czyli sztuka z jednym przesłaniem, często propagandowa i polityczna. Mówię teraz nie tylko o polityce państwa w sferze kultury, ale także o sztuce lewicującej, która też często mówi nam, co mamy myśleć i czuć. I robi to wprost. To właśnie nie jest dla mnie ciekawe. Uważam, że dzieło sztuki musi zawierać w sobie kilka poziomów rozumienia - kilka znaczeń, dla różnych widzów, a może i dla samego artysty. Bardzo lubię, na przykład, prace Waela Shawky'ego. Oglądając jego film "Cabaret Crusades", nie da się określić politycznych poglądów autora. I to jest wspaniałe, że nikt ci nie podpowiada, co masz myśleć.
Pracujesz z bardzo różnymi tematami - co je łączy?
Pewnie Kaukaz, Dagestan... Moje prace rzeczywiście są bardzo różne. Niektórzy badają jakiś określony temat, ale ja nie mogę tak pracować. Cały czas daję się ponieść rzeczywistości. Coś też się dzieje i w moim życiu, tak na przykład było z wideo "Przestrzeń uroczystości". W jednej z tych sal wyszłam za mąż, przeżyłam coś, co mnie poruszyło i dwa lata później zrobiłam na ten temat pracę. Tak dzieje się bardzo często. Nie prowadzę też dialogu z martwą sztuką, z historią. Powiedziałabym, że pracuję z teraźniejszością Dagestanu. Chcę, by mieszkańcy regionu mogli popatrzyć na siebie krytycznie i z poczuciem humoru, a także opowiedzieć innym o Dagestanie, stworzyć może swoisty słownik dla rozumienia. Mówiłam już o wystawie "Wababaj Wadadaj". Na Kaukazie to taki nieprzetłumaczalny wyraz zachwytu, jak rosyjskie "Uch, ty!" albo angielskie "Holy Moly!" I wydaje mi się, że może to łączy wszystkie moje prace, dlatego że właśnie z zachwytu wszystko się zaczyna.
Ważnym twoim tematem jest kwestia tożsamości narodowej. W jakim kontekście można i trzeba o tym mówić w czasach radykalizacji nastrojów i wzrostu nacjonalizmu, nie tylko przecież w Rosji?
Najbardziej krytyczna moja praca na ten temat to "Portret Awarki". To bardzo reakcyjna praca - czego w zasadzie nie lubię - ale wtedy była ona odpowiedzią na wydarzenia i nastroje w Moskwie. Mnie interesuje, na ile tożsamość to konstrukt i na ile możemy wznieść się ponad niego w naszym codziennym życiu. Innymi słowy, czy tożsamość to coś performatywnego i ile w tym tego, z czym się rodzimy? Nie znam oczywiście odpowiedzi na to pytanie. Jednak chcę je zadawać w kontekście sztuki. Albo na przykład, gdzie znikają tradycje? Dziś w Dagestanie na jednej ulicy bardzo blisko siebie znajdują się sklepy "Dziewczyna w hidżabie. Po prostu okryj się" i "Motylek. Bielizna z Europy". Czym wypełnić tę lukę między islamską tradycją a europejskim sekularyzmem? Może odtworzeniem kultury, która już nie istnieje? Weźmy wideo "Gamsutl", na którym tancerz odtwarza pozy wojowników z obrazów Franza Roubauda, później taniec brygadzisty kołchozu, a wszystko się kończy jakąś współczesnością. To swoiste przeżywanie historii przez męskie ciało, dlatego że cała historia regionu wydrukowana jest męskimi ciałami. Teraz następuje kryzys męskości, może trochę później niż w Europie. Obserwując swoich dagestańskich znajomych, widzę, że chłopcy wychowywani są z ogromnymi ambicjami, których potem jako mężczyźni nie są w stanie zrealizować, bo nie mają pojęcia, ile pracy trzeba włożyć w jakiekolwiek osiągnięcie. Na Północnym Kaukazie postępuje islamizacja. Dlaczego? Po prostu sfrustrowanym ludziom proponuje się gotowy system ideologiczny, który obiecuje sprawiedliwość, pracę i nagrodę zarówno na tym świecie, jak i na tamtym.
A na stałe mieszkasz w Moskwie czy w Machaczkale?
Urodziłam się w Moskwie, ale co lato wyjeżdżałam do Machaczkały, do dziadków. Studiowałam w Moskwie (Instytucie Sztuki Współczesnej) i Wielkiej Brytanii (London College of Printing, Goldsmiths University of London). Kiedy skończyłam studia, mąż zaczął pracować w Machaczkale i przez ostatnie dwa lata bazę mam w Dagestanie. Przewiozłam tam zebrane w czasie studiów książki i otworzyłam pracownię dostępną dla wszystkich chętnych. Można po prostu przyjść i poczytać. Tak się złożyło.
Czy gdziekolwiek - w Londynie, Moskwie lub Machaczkale - czujesz się obco? Jak Inny?
Wydaje mi się, że to zależy nie od geografii, tylko od mojego samopoczucia. Jeżeli nie pracuję i pogrążam się w jakieś depresji, to i w domu u mamy mogę czuć się obco. Oczywiście, jeżeli przyjeżdżasz gdzieś i zupełnie nie znasz języka... Ale według mnie to jest absolutnie wtórne względem stanu wewnętrznego. Myślę, że wszędzie czuję się komfortowo, jeżeli pracuję, jestem mobilna i nie paraliżują mnie różne pytania, na które nie mogę znaleźć odpowiedzi.
Dużo się pisze teraz o nacjonalizmie w Moskwie. Czy ciebie spotkała jakaś dyskryminacja w Rosji?
To dziwne, ale w Moskwie tylko dwa razy sprawdzali moje dokumenty na ulicy. I była jeszcze kobieta, pracująca w przyszpitalnym hotelu w Petersburgu, gdzie jakiś czas mieszkałam. Ona ze mną jakoś bardzo niegrzecznie, ze złością wręcz, rozmawiała, a ja nie mogłam zrozumieć, o co chodzi. Dopiero później ktoś mi powiedział, że ona nie lubi osób z Kaukazu. To było raczej nieszkodliwe, a działo się tak po prostu dlatego, że cześć ludzi ma wyprane mózgi. Państwo potrzebuje przecież "wroga ludu". Kiedyś funkcjonował stereotyp "osoby narodowości kaukaskiej". Teraz to trochę się zmieniło, są inne. Z tego powodu nie można oczywiście się cieszyć. Natomiast póki co nic strasznego mnie nie spotkało. Tyle że jednak krąg moich znajomych bardzo się różni od świata kształtowanego przez media.
W swojej praktyce artystycznej zetknęłaś się może z cenzurą?
Nie, ale też nie robię przecież niczego radykalnego. Wszystkie pomysły, które realizuję - nawet te torty geograficzne, robione na podstawie filmu dokumentalnego, gdzie Hitler dostaje prezent w postaci tortu przedstawiającego Morze Kaspijskie i okoliczne rejony - jakoś nie podpadają cenzurze. W 2014 zrobiłam tort przedstawiający mapę Rosji z 2013 roku, realizowałam to w Moskwie i też nic się nie stało. Mnie nie interesują prowokacje i chodzenie z jakimś sztandarem. Moim celem jest zadać pytanie. I myślę, że widzowie bardzo dobrze rozumieją, o czym mówię, że wyciągają własne wnioski. Oczywiście, można pomyśleć, że mam pewien poziom samocenzury. Ale naprawdę rzeczy, które mnie interesują, nie mają nic wspólnego ani z ciałem, ani z ostrą krytyką polityczną. Chociaż nigdy też nie skrywałam swoich poglądów.
W jaki sposób udaje ci się utrzymać równowagę między tym co lokalne a pewną uniwersalnością? Kaukaz, Dagestan, górale to bardzo specyficzny temat. Nie boisz się egzotyzacji?
Nie. Bardziej mnie interesuje, jak moje prace są odczytywane, ile w nich powinno być satyry, a jakie błędy popełniłam. Na przykład "Szybcy i wściekli". Z jednej strony to potwierdzenie pewnych stereotypowych sądów o szalonym Kaukazie. Ale kiedy zrobione komórkami wideo z akcji rozprzestrzeniły się na portalach społecznościowych, czytałam komentarze, że należy "skończyć dofinansowywać Kaukaz". To znaczy, że krytyczny komponent pracy gdzieś się zgubił, podobnie kontekst dzieła sztuki. Ta praca jest też o tym zbytku, luksusie, to taka sarkastyczna aluzja na temat tego, co się dzieje na Kaukazie. Okazało się, jest w niej pewne niedociągnięcie, o którym nie pomyślałam. Natomiast to, o co pytałaś, czyli próba utrzymania się na granicy, leży w sferze ekspresji artystycznej, wypowiedzi zrozumiałej i w Dagestanie, i poza nim.
Ciekawe, że dość często wykorzystujesz w swoich pracach futro. To jakiś symbol dla ciebie?
Nie myślałam by jakoś specjalnie pracować z futrem - w każdym wideo, w którym się pojawia, ma swoje uzasadnienie. W "Szybkich i wściekłych" były dwie publikacje, które bardzo na mnie wpłynęły. To artykuł mojej mamy "Obdarowany futrem z carskiej ręki" - o carskich podarkach - a także publikacja Anny Tichomirowej "Soviet Women and Fur Consumption in the Brezhnev Era" w tomie "Pleasures of Socialism: Leisure and Luxury in the Eastern Bloc" pod redakcją Davida Crowleya i Susan Reid, o przeróbce futer w czasach radzieckich. Okazało się, że wtedy miał miejsce swoisty recykling - podniszczone futra nie były wyrzucane, lecz przerabiane dla córek i wnuczek. W "Szybkich i wściekłych" ważne było więc, że są to kawałki starych radzieckich futer. Do tego doszły reklamy, w których samochód kojarzony był ze zwierzęciem. W "Rekhen" to był gotowy obiekt - stare futro czabana, pasterza z Kaukazu), taki "wilk w owczej skórze". W wideo "Karakuł" - tak naprawdę karakuł jest tam sztuczny, bo nie znalazłam uzasadnienia, by wykorzystywać prawdziwy - związane to było z poszukiwaniem jakiegoś porozumienia między dwiema istotami. A także z kaukaskimi męskimi czapkami, papachami. Biały koń natomiast ma tam erotyczne konotacje. Ważne było też, że to dziwaczne zwierzę rozumie w końcu, że jest człowiekiem. No, ale właśnie "Karakuł" wymyśliłam, błędnie interpretując pracę Isaaca Juliena.
Dlaczego bardziej interesuje cię męskość, a nie kobiecość?
Bo wydaje mi się, że to bardziej interesująca, a mniej zbadana przestrzeń. A może po prostu nie mogłam kiedyś wymyślić, w jaki sposób mówić o kobiecości, nie powielając wzorców z lat 70 i 80. Rozbierać się, kroić, biczować siebie - tego już nie można robić. Ale w "Super Taus", jak mi się wydaje, wyszła bardzo organiczna rozmowa o kobiecie, jej niewidocznej często pracy i teraźniejszości Dagestanu. Więc jest i kobieca historia. Super Taus ma jeszcze przed sobą szereg heroicznych wyczynów. I zamierzam tego dokonać.
Nie tak dawno miałaś dużą wystawę w Dagestanie. Mówiłaś, że ciekawi cię, jak ten obraz Dagestanu, który pojawia się w twoich pracach, będzie odbierany przez Dagestańczyków. I jak było?
Różnie. Oczywiście nikt mi wprost nie powie, że coś mu się nie podoba. Ale widziałam ludzi, którzy wychodzili z wystawy tuż po jej otwarciu. Na wernisażu zrobiłam performans. Przy wejściu do galerii stały kobiety i nawoływały: "Wystawa! Wystawa!". W Dagestanie sprzedawczynie ryb zazwyczaj takim donośnym głosem krzyczą: "Ryba! Świeża ryba!". Wynajęłam je, by w ten sposób zachęcały przechodniów. Mój przyjaciel sfilmował to i właśnie na wideo zobaczyłam wychodzącą kobietę, która aż cała się gotowała: "Co to jest!? I to się nazywa sztuka!". Ale byli też widzowie, którzy podchodzili do mnie i mówili: "Dziękujemy! To jest o nas". Wtedy była to duża praca organizacyjna. Teraz pojawia się młoda klasa średnia, tzw. kreatywna, ludzie zaczynają chodzić na wystawy, powstało Dagestańskie Centrum Sztuki Współczesnej, Szkoła Dizajnu RD. A wtedy sama dzwoniłam do zwykłych szkół, by zaprosić na wystawę, organizowałam wycieczki. I w końcu frekwencja była na niezłym poziomie. Ale problem jeszcze w tym, że to wystawa wideoartu. Ludzi nie są nauczeni, by czytać tekst na wystawie, zatrzymać się i do końca obejrzeć pracę, nie ma kultury oglądania. Dla wielu to jest całkiem nowa historia.
Jak uważasz, w jakim stopniu sukces wystawy zależy od kuratora, a w jakim od artysty? Kiedyś artyści byli niezależni i przedsiębiorczy, a teraz bez kuratora ani rusz?
Wydaje mi się, że kiedyś po prostu nie było dobrych kuratorów i artyści musieli radzić sobie sami. Mnie podoba się taki typ współpracy, jaki mam z Aleksiejem Maslajewym i Andrejem Miziano. To ciągły dialog, podczas którego rodzą się nawet nowe dzieła. Moje prace też całkiem inaczej wybrzmiewają w projektach, nad którymi oni pracują. I do koncepcji, i do samej architektury ekspozycyjnej dodają się nowe znaczenia i detale. Wystawa "Historia potrzebuje kontynuacji" w Machaczkale, której kuratorem był Aleksiej, była prezentowana w jednej płaszczyźnie, jakby na wzór dagestańskiego dywanu. Kolory elementów przestrzennych też były tradycyjne. A na parterze, jak swoisty epigraf do wystawy, witał widzów wypożyczony z muzeum stary dagestański kilim. I jeszcze jako motto, Aleksiej wziął cytat z książki mojego dziadka: "Jeśli strzelisz z pistoletu w przeszłość, przyszłość strzeli do ciebie z armaty". A więc jaka historia domaga się kontynuacji? Być może ja rzeczywiście kontynuuję jakąś historię, która wyraża nie tylko zachwyt nad światem, ale i krytyczne spojrzenie na siebie samego.
W wideo "Gamsutl" pracowałaś z tańcem. Skąd taki pomysł, dlaczego w ogóle taniec? To jest jednak specyficzny rodzaj sztuki, nietrwały i kruchy. Czy filmowałaś go w jakiś określony sposób?
Znalazłam ruiny starożytnej awarskiej osady Gamsutl i jedyną osobę, która tam teraz mieszka. I zdałam sobie sprawę, że trzeba coś z tym zrobić. Ale co? Dokument w stylu National Geografic? To mnie kompletnie nie interesuje. A potem trafiłam na przedstawienie DV8 Physical Theatre "Can We Talk About This?", które polecił mi Aleksiej Maslajew. Zobaczyłam, jak oni poprzez taniec i ciało pracują z dokumentalnym wywiadem. Wydało mi się to fantastyczne, że taniec może być prawie jak film dokumentalny, czyli może przekazywać wiedzę i opowiadać historię. Byłam oczarowana i zaczęłam myśleć w tym kierunku. A potem poznałam metodologię, z którą pracuje John Gerrard. Artysta w wojskowych bazach zbiera instrukcje, które dotyczą określonych pozycji, jakie żołnierz musi przyjmować. wypuszczając na przykład pocisk. Nigdy nie pracowałam z tańcem i nie miałam pojęcia, jak ułożyć ten żywy obraz. Jeśli nie czuję się ekspertem w danej dziedzinie, to zapraszam do współpracy specjalistów. Poznałam więc choreografkę Annę Abalichinę. Ona powiedziała: "Tak, będę z tobą pracować". Przekazałam jej materiały, a ona z Jusupem Omarowem, miejscowym tancerzem, wszystko już opracowała. Tak to wszystko się ułożyło - po prostu poszłam na spektakl, który mnie zachwycił, i zrozumiałam, że trzeba właśnie w ten sposób. Czyli opowiedzieć poprzez ciało o teraźniejszości, przeszłości i przyszłości.
Uważasz, że to wszystko przechowuje się w ciele?
Tak, i może zostać opowiedziane za pomocą choreografii. Na przykład przez to, że tancerz wisi nad przepaścią, starając się w ten sposób poradzić sobie z emocjami związanymi ze zniszczeniem tego miejsca. Albo ta postawa wojownika, bycie w ciągłej gotowości, w której żyją mężczyźni na Kaukazie - ona doskonale przekazywana jest przez ciało. Nie próbowałam jakoś specyficznie filmować tańca. Najważniejszy dla mnie był jednak obraz, wideo. Tancerz wykonuje tam ruchy kończące się statyczną pozą. Wychodzi jakby seria ujęć. To nawet niezupełnie taniec, raczej odgrywanie obrazów historycznych i jakichś epizodów. Na przykład mężczyzna stoi przy nagrobku zaginionej osoby, stoi, jakby wypełniając sobą tę pustą mogiłę. Wydaje mi się, że tu mogło być tylko statyczne filmowanie. Inaczej to byłaby inna praca i inna historia.
Poznałyśmy się w centrum sztuki współczesnej Garaż na konferencji noszącej tytuł "Gdzie granica między nami?". Chodziło o granicę, różnicę między sztuką zachodnią i sztuką w krajach postkomunistycznych. Twoim zdaniem, gdzie jest ta granica? Czym różni się zachodni świat sztuki od chociażby rosyjskiego?
Zachód ma dużą przewagę w kształceniu artystów. I dlatego też, wydaje mi się, jakość dzieł, które tam powstaje, jest wyższa. Ile jest w Rosji szkół, fundacji, instytucji artystycznych, a ile na Zachodzie? Zrozumiałe, że już z powodu tej ilościowej różnicy poziom będzie wyższy. Anatolij Osmołowskij zwracał kiedyś uwagę, że duży sukces w Rosji na Zachodzie byłby o wiele mniejszym sukcesem. Dlatego że i sam świat sztuki jest mniejszy. Mniej artystów co roku kończy uczelnie. A czy dużo osób, które kształciły się na Zachodzie, wraca albo zaczyna uczyć innych? Są, oczywiście, przypadki, ale nie tak dużo, jak by się chciało. To jest największa przewaga.