Oni z Sandomierza, Wy z Jedwabnego, My... O "Polaku w szafie" Artura Żmijewskiego i dyskusji w Fundacji Batorego.

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

W siedzibie Fundacji Batorego w Warszawie odbył się 4.04.07 pokaz filmu Artura Żmijewskiego "Polak w szafie", któremu towarzyszyła, prowadzona przez Agnieszkę Sabor debata. Oprócz artysty uczestniczyli w niej: antropolożka Joanna Tokarska-Bakir, socjolożka Helena Datner, członek Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów - Stanisław Krajewski, redaktor naczelny "Więzi" - Zbigniew Nosowski, filozof Dariusz Karłowicz oraz Leszek Tyboń - twórca stowarzyszenia EKOSAN. Ponad tydzień później w warszawskiej Zachęcie miał miejsce panel dyskusyjny towarzyszący wystawie Gustava Metzgera z udziałem Piotra Piotrowskiego, Eleonory Jedlińskiej i Rafała Jakubowicza. Oba wydarzenia w sposób mniej lub bardziej bezpośredni dotyczyły polskich kłopotów z historią, jej przedstawianiem i przepracowaniem, szczególnie zaś polskich kłopotów z historią polsko-żydowską. Znak to, że rozmawiamy, że powracamy do kwestii istotnych, jeśli nie najistotniejszych. Cieszy też to, że do tych powrotów prowokuje i zachęca sztuka i jej "bezwstydne" zupełnie zaangażowanie w to, co istotne. Po spotkaniu w Fundacji Batorego długo zastanawiałam się nad tym, czy artystyczna wypowiedź Artura Żmijewskiego dotyczy polskiego antysemityzmu, czy jest krytycznym komentarzem na temat miejsca antysemityzmu w dzisiejszej Polsce, czy szczególnie w Sandomierzu? Wydaje się, że nie. "Polak w szafie" nabiera w moim odczytaniu nieco innego znaczenia, innego może nawet niż życzyłby sobie tego twórca, choć, chcę podkreślić z całą mocą, nie mniej istotnego dla naszego rozumienia nas samych.

W katedrze sandomierskiej i tamtejszym kościele św. Pawła znajdują się XVIII-wieczne obrazy Karola de Prevot przedstawiające Żydów dokonujących tzw. mordu rytualnego. Przed kilkoma laty obrazów tych dotyczyła ożywiona dyskusja prasowa, której inicjatorem i aktywnym uczestnikiem był jezuita, o. Stanisław Musiał. Wystąpił on z postulatem usunięcia z kościołów tych hańbiących dla katolików obrazów. Oskarżono go wówczas, że usiłuje zasiewać w świadomości mieszkańców Sandomierza przesąd o krwi, wcześniej całkowicie obcy tej ludności; innymi słowy, że prowokuje niepokój, wzburza całkiem spokojne morze. Zbadanie żywotności legend o krwi w Sandomierzu i okolicach oraz odtworzenie lokalnego stanu wiedzy i pamięci o Żydach postawili sobie za cel studenci Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych i Antropologii Collegium Civitas, pod kierunkiem prof. Joanny Tokarskiej-Bakir. Grupa ta prowadziła badania terenowe w Sandomierskiem na przełomie października i listopada 2005 roku. Badania dowodzą, że legenda o porywaniu polskich dzieci (a nawet dorosłych) przez Żydów jest znana mieszkańcom Sandomierza i okolicznych wsi i miasteczek we wszystkich grupach wiekowych. Zrekonstruowanie kontekstów pozwala na konstatację, że pochodzą one z wielopokoleniowego przekazu rodzinnego, sąsiedzkiego i konfesyjnego. Kompletny opis badań znajdzie się w książce Joanny Tokarskiej-Bakir "Legendy o krwi. Antropologia przesądu", która ukaże się jesienią nakładem wydawnictwa WAB. Jeden z rozdziałów książki został przedrukowany w "Res Publice Nowej" (1/2007).

W filmie Artura Żmijewskiego "Polak w szafie" przeplatają się dwa motywy: pierwszy to zapis fragmentów seminariów, prowadzonych z uczestnikami sandomierskich badań przez Prof. Tokarską-Bakir, drugi - "działań z obrazem" w ramach warsztatów, prowadzonych przez artystę w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie, w których uczestniczyli studenci, mający za sobą "doświadczenie Sandomierza". W ramach tych działań studenci otrzymują replikę obrazu w skali jeden do jednego i, wybierając po temu najróżniejsze sposoby, mają "poradzić sobie z obrazem". Jedni palą obraz, inni zasłaniają go, inny rysują wspólnie z artystą komiks, który opowiadałby, co naprawdę zdarzyło się w Sandomierzu na początku XVIII wieku, jeszcze inni wykonują "tableau vivant", powtarzając scenę z obrazu de Prevota, wycinają w nim dziury, by w miejsca, w których znajdowały się głowy bohaterów opowieści malarza, wstawić własne; drą, mną, tną, zamalowują. We fragmentach rozmów seminaryjnych słyszymy opowieści studentów, widzimy ich emocje: zdziwienie faktem, że ludzie, którzy wydawali się sympatyczni, otwarci, gościnni, na pytanie o Żydów natychmiast zamykali się w nieufności, podejrzeniach a niekiedy także złości lub lęku, spowodowanymi tym, że nieoczekiwanie, wbrew własnej woli stali się naznaczeni jako obcy. "Działania z obrazem" miały stać się odpowiedzią na przywiezione z Sandomierza emocje i rozterki, na bezradność i złość oraz wszelkie inne uczucia, jakie budzą się w konfrontacji z siłą wypartej traumy.

Kultura pourazowa, z jaką mamy do czynienia w dzisiejszej Polsce, a której metonimią okazuje się Sandomierz i jego okolice, skupia się wokół jakiegoś nadrzędnego urazu (traumy), zadawnionego i wypartego, który teraz powrócił i za sprawą zbiorowego wysiłku nauki i sztuki, poddaje rewizji współczesną rzeczywistość. Jak słusznie zauważa Joanna Tokarska-Bakir do opisania i zrozumienia tego, co stało i dzieje się z tą kulturą coraz mniej wystarcza historiografia ze swoimi tradycyjnymi narzędziami opisu, a także inne dziedziny wiedzy. "W Sandomierzu - pisze badaczka - polskie problemy z pamięcią widać jak w soczewce. Miasto zamknęło się w odmowie: żyje przedwojennymi i wojennymi konfliktami. Choć Żydów nie ma tu od kilku dziesięcioleci, nigdy nie przestało się z nich oczyszczać. Dręczone wyrzutami sumienia w postaci izraelskich wycieczek, poszukujących sensacji dziennikarzy i natrętnych etnografów, ucina próbę rozmowy. Milczenie o przeszłości jest na rękę i "katedrze", w której znajduje się obraz z nieprawdziwą żydowską zbrodnią, i "rynkowi", przy którym stoją prawdziwe żydowskie kamienice. W przeszłości nieraz okazywało się, jak produktywne bywa takie milczenie. Jest ono produktywne także na sandomierskiej prowinicji, gdzie do objaśniania świata prości ludzie wciąż używają klisz z tajnej historii polskiego szmalcownictwa." W nierefleksyjnej pamięci jednostek i zbiorowości zdeponowany został "traumatyczny bagaż" doświadczenia, które wydaje się niemożliwe do ogarnięcia, wyrażenia czy osądzenia.

Saul Friedlander wprowadził do historiografii (pisząc o Zagładzie Żydów) rozróżnienie na pamięć powszechną, która stara się ustanowić prawdopodobną, zrozumiałą i zamkniętą opowieść o przeszłości oraz pamięć głęboką, która, pozostając w najgłębszym sensie niewyrażalna i nieprzedstawialna, nie przestaje istnieć jako trauma, będąca poza zasięgiem zrozumienia i sensu. Wszelka spójna, uporządkowana i zrozumiała opowieść o Zagładzie jest kolejną próbą zepchnięcia głębokiej pamięci w odmęty nieświadomości i zasłonięcie jej pozorem oswojenia, zrozumiałości 1. Jak wygląda polska pamięć powszechna? Jak zauważył Bronisław Baczko, przez dziesiątki lat trwała ona w stadium "zimnym". Wydawała się uśpiona czy po prostu nieobecna. Przez to, że ta niesamowita, traumatyczna historia nie wydarzyła się wyłącznie między Niemcami a Żydami, ale że brali w niej udział Polacy - świadkowie, ofiary a niekiedy oprawcy - sprawa jest bardziej skomplikowana, szczególnie dla pokoleń powojennych. Wchodzą one w posiadanie niejednoznacznego dziedzictwa, które domaga się rozliczenia i oceny. Jednym z jego najtrudniejszych elementów jest polski antysemityzm. Aleksander Smolar w "Tabu i niewinność" pisał, że Holocaust nie wywołał szczególnego szoku w świadomości zbiorowej Polaków. "Wydarzenia wojenne i bezpośrednio powojenne wzmocniły jeszcze poczucie obcości i wrogości. Okoliczności sprzyjały utrwaleniu antyżydowskich stereotypów. Doświadczenia wojny nie prowadziły do kompromitacji postaw antysemickich. W Polsce bowiem nie było żadnych związków między radykalnym nawet antysemityzmem narodowej prawicy a antysemityzmem niemieckim. Przeciwnie, doświadczenia wojenne i powojenne wzmacniały patriotyczną prawomocność uczuć antyżydowskich." 2 Aleksander Smolar wskazuje na swoisty fenomen na skalę europejską: tylko w Polsce w czasie okupacji można było być jednocześnie antysemitą i walczyć przeciw Hitlerowi, odrzucając możliwość otwartej kolaboracji. To rozdwojenie przetrwało, czyniąc z polskiej kultury powojennej kulturę paradoksów, w której możliwe były postawy niekiedy całkowicie wewnętrznie sprzeczne. Innym głosem rozrachunku był opublikowany dwadzieścia lat temu na łamach "Tygodnika Powszechnego" tekst Jana Błońskiego Biedni Polacy patrzą na getto. Autor przekonywał w nim, że jedyną metodą na uporanie się Polaków z problemem własnej historii okupacyjnej jest "zaprzestanie targów, prób obrony i usprawiedliwiania się. Zaprzestanie dyskusji na temat rzeczy, które były poza zasięgiem naszych możliwości podczas okupacji i wcześniej. Nie zrzucać winy na warunki polityczne, społeczne i ekonomiczne. A przede wszystkim powiedzieć: //Tak, jesteśmy winni//" 3.

W Upiornej dekadzie Jan Tomasz Gross podkreślał, że negatywny obraz stosunków polsko-żydowskich nie dotyczy wyłącznie marginesów polskiego społeczeństwa. Co więcej "los żydowskich współobywateli tkwi w centrum doświadczenia okupacyjnego polskich mieszkańców każdej miejscowości" 4 a zadaniem ludzi urodzonych po wojnie i dorastających w atmosferze wyparcia i tajemnicy jest formułowanie wyraźnych pytań dotyczących przeszłości. Wydaje się, że ta wiedza jest niezbędna do zrozumienia doświadczenia bycia świadkiem zbrodni. Badania historyczne świadczą o tym, że w latach 1945-1989 kwestia spustoszeń moralnych, które spowodował w społeczeństwie polskim Holocaust, była przez ówczesne władze uznawana za tabu, i w sposób przemyślany wybiórczo używana w dyskursie publicznym i historiografii, czego skutki odczuwalne są do dziś. Feliks Tych zwraca uwagę na głębokie i negatywne ślady, jakie w świadomości zbiorowej Polaków pozostawiła propagandowa teza z czasów PRL, że Polska stała się po drugiej wojnie światowej państwem "nareszcie" jednonarodowym. Nie dyskutowano o przyczynach tej nowej sytuacji Polski ani na łamach podręczników szkolnych, ani w innych nośnikach świadomości historycznej. Nie poruszano kwestii ceny, za którą tę monoetniczność osiągnięto. Wielu badaczy - wśród nich Aleksander Smolar i Bronisław Baczko - wierzyło, że do zerwania z tym wyparciem doprowadzi niechybnie ustanowienie w Polsce nowego ustroju politycznego i społecznego. Wówczas, kiedy społeczeństwo polskie stanie się wreszcie sprawiedliwe, racjonalne i prawdziwie nowoczesne, a co za tym idzie, wkroczy na "królewską drogę Historii" 5 otworzy przestrzeń dyskusji i pochyli się nad swoim niewolnym od dwuznaczności dziedzictwem. Widzieli oni walkę o wolność polityczną przede wszystkim jako walkę o prawo do poznania przeszłości i możliwość swobodnego z niego korzystania. Smolar pisał, że "na myślenie magiczne, na porażenie bezsiłą i na wiele innych schorzeń społecznych jedno jest tylko panaceum - wolne życie publiczne, obywatelskie poczucie odpowiedzialności za własny los i wiara w wyzwoleńczą moc prawdy" 6. Debata wokół książki Jana Tomasza Grossa, a później Anny Bikont w sposób dotkliwy pokazała, że demokracja, choć niewątpliwie jest koniecznym warunkiem debaty społecznej, to jednak niewystarczającym.

Poczyniona dwadzieścia lat temu uwaga Jerzego Jedlickiego o niezdoności polskiej inteligencji do poradzenia sobie z problemem antysemityzmu w dziewiętnastowiecznej i dwudziestowiecznej Polsce wydaje się dziś wciąż aktualna. Ma on na myśli ludzi gardzących antysemityzmem, którzy mu się dzielnie przeciwstawiają, choć "przecież wielu z nich skłonnych jest dowodzić, że antysemityzm był tu jedynie produktem skrajnej szowinistycznej demagogii lub przesądem motłochu i nigdy nie przeniknął do zdrowego rdzenia narodu. Wszelkie zaś świadectwa przeciwne jakże łatwo pomija się milczeniem, a nawet gorzej, bo wycina się i usuwa z wydawanych dokumentów źródłowych. Dlaczego czynią to ci, na których nie ciąży wina? Ci, którzy jako jednostki nie mają żadnego powodu do wstydu i niczego nie potrzebują ukrywać?" 7.

W ostatnim dziesięcioleciu mamy do czynienia ze swoistym przebudzeniem, z okresem "gorącym". Pamięć Holocaustu i chęć problematyzowania "konsensualnego" antysemityzmu za sprawą rozmaitych form wyrazu "wypływa na powierzchnię życia zbiorowego" i ma szansę stać się istotnym wymiarem mentalności i tożsamości zbiorowej. Te zmiany, owocujące dokonaniami badawczymi i artystycznymi związane są w dużej mierze z wejściem w dorosłość nowego pokolenia Polaków, urodzonych dziesięć, dwadzieścia i więcej lat po wojnie. Na pytanie, dlaczego chcemy akurat dziś pamiętać o Holocauście, można by odpowiedzieć, sięgając do szkiców Tokarskiej-Bakir, iż dlatego właśnie, że szukamy kontaktu z tym, czego z różnych powodów sami nie przeżyliśmy świadomie i tak, jak na to zasługiwało, a co jednak zapadło w nas tak głęboko, że teraz wszystko inne siłą rzeczy z tego wyrasta 8. Podejmujemy zatem próby opisu zabiegów deformujących i kaleczących pamięć zarówno w perspektywie indywidualnej, jak zbiorowej. Sztuka wydaje się tym medium, przez które wydobywamy "tamte" doświadczenia z niepamięci i przez które odnosimy się krytycznie do zabiegów przemilczania - obnażamy je i kompromitujemy. Pamięć o Zagładzie, która wyłania się z tak pojętej sztuki zmienia sens pamiętania i rozliczenia.

Pisząc w "Tygodniku Powszechnym" o filmie Żmijewskiego, Agnieszka Sabor, wskazuje na wieloznaczność tytułu 9. "Polak w szafie" w warstwie bezpośredniej odnosi się do opowieści jednego z sandomierskich informatorów o odkrytym przez kogoś w żydowskiej szafie trupie Polaka, z którego pomału kapały krople krwi; odsyła też do wyrażenia "trup w szafie", oznaczającego problem, z którym nie umiemy lub nie chcemy sobie poradzić a który, mimo prób zignorowania go, bez przerwy powraca. Sandomierski "trup w szafie", wiszące w kościołach przedstawienia mordu rytualnego, wciąż straszy. "Mimo zabiegów ks. Musiała, mimo zainteresowania mediów, mimo starań wywodzącego się z tego regionu przedsiębiorcy Leszka Tybonia i założonego przez niego stowarzyszenia EKOSAN, które dąży do tego, by przenieść obrazy do Muzeum Tolerancji i Dialogu: niebezpieczne (choć zabytkowe) dzieła wciąż wiszą tam, gdzie z całą pewnością wisieć nie powinny" 10. Dzisiaj obraz w katedrze nadal wisi, choć zasłonięty kotarą z umieszczonym pośrodku zdjęciem papieża Jana Pawła II. Czy film Artura Żmijewskiego jest głosem w dyskusji na temat tych przedstawień? Otóż dla mnie realizacja ta dotyka przede wszystkim innego zagadnienia - kwestii życia ponad 100 kilometrów od takich obrazów i takich miejsc jak Sandomierz. W jednej z pierwszych scen filmu Prof. Joanna Tokarska-Bakir zadaje swoim studentom prowokacyjne pytanie o to, jakich ludzi spotkali podczas swoich badań terenowych: dobrych czy złych? W filmie nie pada odpowiedź, która padła w tracie dyskusji na sali: spotkaliśmy ludzi takich samych, jak my! Mam wrażenie, że sposób, w jaki Żmijewski ukazuje relacje młodych, wykształconych badaczy ze stolicy z ich prowincjonalnymi informatorami podkreśla tylko poczucie obcości. "Polak w szafie" nie wskazuje na możliwość identyfikacji z "takimi samymi ludźmi" (na co wskazywała wypowiedź jednej z uczestniczek projektu), ale na możliwość, jeśli nie konieczność, identyfikacji z żydowskimi ofiarami. Znakiem tego jest w filmie scena - uznana przez niektórych za problematyczną, przez innych za wyraz empatii - w której młodzi badacze mówią wprost do kamery: "nazywam się … mogłem/łam zginąć jak ... (tu pada żydowskie imię i nazwisko)".

Otwiera się tu wielce problematyczna kwestia: czy nie jest to swego rodzaju podpisywanie się pod sukces żydowskiego cierpienia, czy nie stajemy po nie tej stronie barykady? A co z rozpoznaniem poczynionym przez Stanleya Milgrama a przywołanym w "Nowoczesności i Zagładzie" przez Zygmunta Baumana, że nie tyle wszyscy mogliśmy stać się ofiarami tak potwornej zbrodni, co wszyscy mogliśmy stać się jej sprawcami? Agnieszka Sabor stawia bardzo słuszną tezę "Ciekawsze byłoby postawienie sobie pytania: co zrobiłbym, gdybym stał wtedy w tłumie sandomierskich chrześcijan?" 11. Bez względu na swoją religijną przynależności, z takiej pozycji, jak sądzę, więcej zobaczymy i nie ulegniemy przy tym pokusie zawłaszczenia. "Urodzeni później nie powinni ani zawłaszczać doświadczenia ofiar, ani ograniczać swych działań do koniecznej roli wtórnych świadków i strażników pamięci. Wszelka polityka ograniczona do świadectwa, pamięci, opłakiwania zmarłych ofiar i oddawania czci ocalonym stanowiłaby zbyt ograniczony horyzont działania, jakkolwiek pożądane i konieczne byłyby te czynności 12. "Empatyczny niepokój" ( empathic unsettlement) jest receptą Dominicka LaCapry na rozwiązanie dylematu empatii, która niesie ze sobą ryzyko bezprawnego i bezpodstawnego zawłaszczenia doświadczenia ofiary i uczynienia z niego podstawy identyfikacji. Trauma ma to do siebie, że bywa zaraźliwa - może się przenieść z ofiary na osobę podejmującą się interpretacji, a więc na samego badacza, bez względu na to, jak późno przychodzi, i zniekształcić jego widzenie. Podczas debaty Stanisław Krajewski mówił, że obrazy sandomierskie nie są problemem Żydów, ale chrześcijan: to oni muszą się z nim uporać, a więc my.

Film Żmijewskiego pokazuje wysiłek młodych ludzi, młodych badaczy, ale przede wszystkim młodych Polaków, wysiłek by zmierzyć się z tym, co stanowi ich nieuchronne dziedzictwo. Dzięki bezpiecznej przestrzeni sztuki "w której marzenia stają się rzeczywistością", nie trzeba, jak w dyskursie naukowym, dążyć do obiektywności, hamować emocji. Tu można sobie pozwolić na bycie bezwstydnie subiektywnym, a nawet na podpalenie obrazu sandomierskiego i podziwianie jak płonie. Kiedy myślę o tym filmie i o dyskusji, jak się po nim odbyła, wraca do mnie jednak uwaga poczyniona przez młodego historyka podczas dyskusji w Zachęcie 13: dlaczego przy okazji takich wystaw, publikacji, wszyscy jesteśmy tak poruszeni i zadziwieni istnieniem antysemityzmu, zupełnie jakby nikt z nas nie rozmawiał ze swoimi dziadkami czy rodzicami, jakbyśmy byli głusi na rozmowy w autobusie albo sklepie osiedlowym, nie korzystali z Internetu i nie czytali gazet. Czyżbyśmy znowu ulegli znakomicie uspokajającemu wyjaśnieniu, że to margines, że to ludzie na wsi, że to jacyś inni, że to nie my? Dlaczego musimy się tym zadziwiać przy każdej okazji bardziej "szczególnej", a może przy okazji przedstawienia? Czy znaczy to, że potrzebujemy dystansu sztuki, aby unaocznić sobie to złożone zagadnienie? Jeśli tak jest to dobrze i źle. Dobrze, bo istnieje konieczność takiej świadomości i odświeżania jej co jakiś czas, źle zaś, bo znaczy to, że w jakimś stopniu przywykliśmy do tego, a rozmaite odmiany politycznego klimatu, sprawiają, że wydaje się to mniej lub bardziej "na miejscu".

Moim zdaniem jest tak, że sandomierskie badania terenowe ujawniają skalę przesądu, antysemityzmu na polskiej prowincji. Ujawnienie prawdy, jak to jest naprawdę, albo jak to było nie wyzwoli nas wszystkich w akcie jakiegoś nagłego oczyszczenia. Nie powinniśmy ulegać złudzeniu, że kiedy zobaczymy i usłyszymy, lub przeczytamy, jak to jest, staniemy odważnie w obliczu tego trudnego dziedzictwa i podejmiemy żmudny proces rozliczenia się z przeszłością, zmierzenia się z nią, ze sobą. Przypomnijmy sobie choćby tylko, co się stało w kwestii Jedwabnego, a jeśli ktoś nie może sobie tego przypomnieć, niech sięgnie po książkę Anny Bikont. Prawda w takich sytuacjach traci swoją wyzwalającą moc. Wprowadza chaos i zaszczuwa, wzburza kompleksy i resentymenty, wywołuje poczucie osaczenia. Powiedzenie prawdy nie likwiduje problemu, ale wywołuje wstrząs i wówczas dopiero od tego wstrząsu, jak się zdaje, może zacząć się mozolny proces przepracowywania, edukacji i rozumienia, a w konsekwencji może wybaczenia i oczyszczenia. Przepracowanie, jakiego w tej sytuacji potrzeba, nie oznacza unikania, łagodzenia czy zapominania przeszłości, ale stawianie czoła traumie, konfrontowanie się z nią. Przepracowanie problemów w sensie całościowym wymaga jednak uświadomienia sobie, że w myśli, podobnie jak w życiu społecznym zawsze pozostaje resztka, której nie sposób zmienić w coś pozytywnego, a już na pewno wyeliminować.

Podczas dyskusji Leszek Tyboń mówił wiele o swoich zrealizowanych i niezrealizowanych projektach, o tym, jak nie udało mu się zorganizować spotkania w sprawie obrazu z klerykami sandomierskiego seminarium duchownego, o trudności prowadzenia rozmów, ale i o planach na przyszłość, o projekcie spotkania warszawskich studentów, uczestników sandomierskiego projektu z młodzieżą z Sandomierza. Celem takiego spotkania jest pokonanie obcości dzielącej tych ludzi, pokonanie tej ponad stukilometrowej odległości, ale też tej odległości mentalnej, której nikt przecież nie jest winien. Potrzeba powiedzieć unisono: wszyscy mogliśmy być po tej samej stronie, po stronie zabobonnego ludu, po stronie linczujących i wydających na śmierć. A co ze sztuką? O przeniesieniu obrazów de Prevota z miejsca uświęconego (i gwarantującego im, a także wyobrażeniu mordu rytualnego, prawdomówność i nienaruszalność) do miejsca sztuki, gdzie można powiedzieć "wszystko", może zdecydować tylko jedna osoba - ordynariusz. Tak się stało w innych częściach Polski; podobne przedstawienia usunięto z kościoła w Łęczycy i przeniesiono do muzeum, o czym mówiła podczas dyskusji dr Jolanta Żyndul, kierowniczka Centrum Anielewicza w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. W kontekście "sprawy sandomierskiej" istnieje podejrzenie, że usunięcie obrazów mogłoby wywołać złe nastroje społeczne, zagrożenie agresją. Potrzeba pracy ze społecznością lokalną, by odmienić atmosferę i uruchomić procesy przepracowywania: trudne, bolesne i pewnie długotrwałe, ale konieczne. Sztuka, bo i o sztukę tu przecież chodzi, może zrobić wiele. Ten alians stosowanych nauk społecznych i sztuki krytycznej wydaje się ciekawy, choć nie bezdyskusyjny. I dobrze. Byle w tej dyskusji brało udział coraz więcej osób otwartych na zweryfikowanie swoich postaw i uwikłań, empatycznie niespokojnych i odważnych.

Nad obrazem w Sandomierzu wciąż wisi zasłona.

  1. 1. Por. Saul Friedlander, "Trauma, Transference, and Working Through in Writing the History of the Shoah", "History and Memory", no. 4 (Spring - Summer 1992), s. 41
  2. 2. Aleksander Smolar, "Tabu i niewinność", "Aneks", 41-42/1986, s. 127.
  3. 3. Jan Błoński, "Biedni Polacy patrzą na getto", "Tygodnik Powszechny", 2/1987.
  4. 4. Jan Tomasz Gross, "Upiorna dekada", Kraków, 2001, s. 59.
  5. 5. Por. Bronisław Baczko, "Wyobrażenia społeczne. Szkice o nadziei i pamięci zbiorowej", przeł. M. Kowalska, Warszawa, 1994, s. 204.
  6. 6. Smolar, dz. cyt., s. 130.
  7. 7. Jerzy Jedlicki, "Dziedzictwo i odpowiedzialność zbiorowa", [w:] "Obecność. Leszkowi Kolakowskiemu w 60 rocznicę urodzin", Londyn 1987, s. 116
  8. 8. Por. Joanna Tokarska-Bakir, "Rzeczy mgliste", Sejny, 2005, s. 24.
  9. 9. Pro. Agnieszka Sabor "Ryzyko rozmowy. Co dalej z antysemickimi obrazami w sandomierskich kościołach?" w: "Tygodnik Powszechny" 15/2007.
  10. 10. Tamże.
  11. 11. Tamże.
  12. 12. Dominick LaCapra "Psychoanaliza, pamięć i zwrot etyczny", przeł. M. Zapędowska, "Pamięć etyka i historia. Angloamerykańska teoria historiografii lat dziewięćdziesiątych", red. E. Domańska, Poznań, 2002, s. 149.
  13. 13. Dziękuję Grzegorzowi Pacowi za tę uwagę.