Justyna Kowalska: Projekt "W Samym Centrum Uwagi" dobiegł końca, czas na podsumowanie. Ostateczny kształt wystaw był wypadkową głosów grupy kuratorów, ale to Pan był inicjatorem. Czy w związku z tym zaskoczył Pana efekt końcowy?
Jarosław Suchan: To, że ostateczny wybór artystów różnił się od tego, który by zależał wyłącznie od mojej decyzji, oczywiście, było do przewidzenia. O wyborze decydowało przecież kilkanaście różnych indywidualności a jedynym wspólnie przyjętym kryterium było kryterium istotności aktualnych dokonań artysty. Niewątpliwie bardzo ogólne i nieprecyzyjne - różnie tę istotność można mierzyć - ale tak naprawdę chyba jedyne, jakie można zastosować w projekcie mającym z założenia charakter przeglądu. W dodatku przeglądu, który nie chciał z góry definiować i kategoryzować pokazywanych dzieł a jedynie, pokazując je w formie tak skondensowanej, miał na celu stworzyć po temu możliwość. Co prawda, każda z odsłon WSCU krążyła wokół jakiegoś tematu, ale w żadnym razie nie chodziło w tym pomyśle o konstruowanie szufladek, do których zamierzaliśmy wcisnąć prezentowanych artystów. Tematy te były raczej propozycjami, wiem, że czasami ryzykownymi, nowych kluczy interpretacyjnych, i tyle.
A wracając do Pani pytania, to więcej zaskoczeń przyniosły mi poszczególne realizacje. Znalazły się wśród nich, co prawda, takie, które podsumowywały dotychczasową działalność artysty czy też stanowiły jej naturalną kontynuację. Ale były też takie, które wyraźnie stanowiły próbę wyjścia poza formułę, z którą artystę dotychczas kojarzono. Część uczestników potraktowała "w samym centrum uwagi" jako wyjątkową sposobność do zrealizowania projektów, z realizacją których w innej, "normalnej" sytuacji wystawienniczej mogłaby mieć raczej kłopoty. Można dyskutować, czy to "nowe" zawsze było ciekawsze od "starego", ale myślę, że sama możliwość zobaczenia, w jakim kierunku niektórzy artyści chcieliby pójść, była istotna.
J.K.: Projekt prezentował artystów w większości już znanych i można go potraktować jako podsumowanie ostatnich lat działalności CSW. Narzucają się porównania do wystaw takich, jak "Scena 2000" czy "Rzeczywiście, młodzi są realistami", które były pewnymi diagnozami. Projektu tak dużego, jak "W Samym Centrum Uwagi" nie można ogarnąć jedną tezą, ale jakie wnioski wyciągnąłby Pan z dziewięciomiesięcznego przedsięwzięcia?
J.S.: Gdyby chcieć ogarnąć ten projekt jedną tezą, brzmiałaby ona dość banalnie - że polska scena artystyczna jest bardzo zróżnicowana i bardzo żywa. Na podstawie tego, co w ramach WSCU pokazano, można jednak zaryzykować parę mniej ogólnych intuicji. Po pierwsze - projekt potwierdził nieadekwatność kategorii pokolenia do opisu aktualnej sytuacji w polskiej sztuce. Pokazał, że dokonywane często przeciwstawienie debiutantów z lat 90. tym, którzy zadebiutowali koło roku 2000, tylko utrudnia analizę polskiej sceny artystycznej. Że pojęcie "sztuki krytycznej", które w tym przeciwstawianiu odgrywa rolę podstawową, jest - i to po drugie - silnie mylące: wyostrzając raczej drugorzędne różnice, równocześnie przesłania bowiem znacznie ciekawsze podobieństwa. A dzieje się tak dlatego, że zbyt łatwo pojęcie to bywa utożsamiane z tzw. "sztuką ciała". Na tej podstawie po jednej stronie rutynowo sytuuje się twórczość Althamera, Libery i Kozyry, po drugiej zaś Polisiewicz, Bodzianowskiego i Azorro, chociaż wcale nie mniej uzasadnione byłoby zestawienie Libery na przykład z Azorro albo Althamera z Bodzianowskim. Żeby jednak uwypuklić tego rodzaju podobieństwa, należałoby pojęcie sztuki krytycznej redefiniować tak, by nie kojarzyło się ono automatycznie z twórczością krążącą wokół ciała jako głównego pola walki z represyjną kulturą, ale wskazywało również na zjawiska związane z krytyką reprezentacji czy krytyką instytucjonalną.
Wzrost zainteresowania tą ostatnią to kolejna obserwacja, którą można wynieść z WSCU. Krytyka instytucjonalna jest przy tym symptomem bardziej ogólnego zjawiska, jakim jest rozwój artystycznej samowiedzy, narastanie wśród polskich twórców świadomości, że kontekst, w jakim funkcjonują, w przemożny sposób oddziałuje na ich sztukę i determinuje jej rozumienie. Dowody tej samowiedzy dawało się zauważyć w projektach tak różnych artystów jak wspomniani Libera i Bodzianowski, z drugiej strony Azorro, Dawicki, Bujnowski, Kurak ale także Sztwiertnia czy Ołowska. Bodaj najbardziej spektakularny, i radykalny, był w tym względzie projekt "wybory.pl" Althamera i Żmijewskiego... Oczywiście, nie sposób nie zauważyć, że poza wszystkim, chodziło w nim o rozsadzenie instytucjonalnych ram wytworzonych przez samo WSCU. Mimo to, przyjąłem, że zaproszeni artyści mają pełne prawo do takiej reakcji, tak samo jak my, organizatorzy, mamy prawo zachować swój punkt widzenia. I nie ma to nic wspólnego z wykorzystywaniem uprzywilejowanej pozycji kuratorów dużej i ważnej instytucji - zresztą w relacji z artystami takimi jak Althamer czy Żmijewski, naprawdę trudno mówić o takim uprzywilejowaniu.
J.K.: Projektowi "W Samym Centrum Uwagi" miały towarzyszyć dyskusje, tymczasem w Zamku Ujazdowskim nie odbyło się dotąd żadne podsumowanie, chociaż każda odsłona wywoływała głosy pochwały, a także krytyki. Czy jest szansa na to, by te dyskusje nie pozostały zakulisowe?
J.S.: Szczerze powiedziawszy, jestem trochę rozczarowany tym, że dyskusja wokół projektu nie rozwinęła się. Ale nie uważam, że to my, organizatorzy projektu, winniśmy ją byli podtrzymywać. Albo inaczej - naszym głosem w dyskusji był właśnie ów projekt. Od samego początku miałem świadomość, że jest on ryzykowny, problematyczny, kontrowersyjny, a przy tym na tyle, mimo wszystko, istotny - chociażby przez wzgląd na znaczenie uczestniczących w nim artystów - że w naturalny sposób powinien stać się przedmiotem publicznej debaty. Niestety, debata, jeśli w ogóle się toczyła to, jak Pani wspomniała, w sposób zakulisowy, głównie na forach internetowych, gdzie większość głosów pozostała anonimowa. Poza tym skupiła się na jednym zaledwie aspekcie całego przedsięwzięcia, mianowicie na jego instytucjonalnych kontekstach. Doceniam wysiłek jaki włożono w to, by zdemaskować ukryte za tym projektem i napędzające go mechanizmy władzy i wykluczenia - chociaż efektem jest obraz naiwny i uproszczony. Martwi mnie jednak ten interpretacyjny redukcjonizmu. W ramach WSCU swoje projekty zaprezentowało ponad trzydziestu artystów, w jakiś tam sposób reprezentatywnych dla tego, co dzieje się obecnie w polskiej sztuce, myślę więc, że wątków do przedyskutowania znalazłoby się więcej. Być może jednak potrzeba czasu, by te inne wątki ujawnione w WSCU mogły zostać sproblematyzowane.
J.K.: Czy ukaże się zapowiadana towarzysząca projektowi obszerna publikacja, będąca przewodnikiem po polskiej sztuce będącej "w samym centrum uwagi"?
J.S.: Nie dopuszczam myśli, że mogłaby się nie ukazać. Najprawdopodobniej będzie to miało miejsce pod koniec tego roku. Może to zawarte w niej analizy i próby opisu polskiej sceny artystycznej wywołają debatę, o której mówiliśmy?
J.K.: Zastrzegał Pan na początku, że projekt "nie ma nic wspólnego z próbą budowania nowego kanonu", ale jednak został on tak odebrany, niektórzy mówią raczej o "salonie". Potwierdzają to powtarzające się (np. w podsumowaniu na stronie "Obiegu") pytania o nieobecnych. Może tym zarzutom zapobiegłaby zmiana punktu ciężkości i mocniejsze wyeksponowanie problematyki kolejnych odsłon zamiast nazwisk?
J.S.: Ale to byłby już inny projekt, może lepszy, może gorszy - nie wiem. Celem WSCU było, powtórzę to jeszcze raz, zaprezentowanie rodzimej publiczności kilkudziesięciu najważniejszych, naszym zdaniem, artystów działających obecnie w Polsce. Tak naprawdę, jedyne novum tego projektu polega na skondensowaniu w czasie tego, co jest normalną praktyką dziesiątek instytucji artystycznych w Polsce. Każda z nich stara się pokazywać indywidualne wystawy tych artystów, którzy z jej punktu widzenia, są najbardziej istotni. I działalność każdej opiera się na wykluczeniach - są one oczywistym rewersem wyborów. Gdybyśmy mocniej wyeksponowali problematykę kolejnych odsłon, ktoś mógłby nam z kolei zarzucić, że próbujemy szufladkować artystów, a tym samym, że manipulujemy obrazem polskiej sztuki. Albo - że eksponując problematykę, jedynie kamuflujemy rzeczywiste przyczyny pominięcia niektórych artystów.
A jeśli chodzi o kanon - nieco ironicznie rzecz ujmując, gdyby naprawdę chodziło nam o jego budowanie, moglibyśmy spokojnie poprzestać na dotychczasowej działalności CSW. Kanonu nie da się zadekretować, a taką formą dekretacji byłoby przecież WSCU; buduje się go w sposób, by tak powiedzieć, dyskretny, poprzez szereg działań nawzajem się wzmacniających, potwierdzających i legitymizujących. Im dyskretniej te działania przebiegają, tym są skuteczniejsze. I oczywiście, CSW ma swój udział w procesie tworzenia kanonu, czy tego chce czy nie - decyduje o tym wielkość i ranga Centrum, jego stołeczne usytuowanie i brak zbyt wielu innych instytucji o podobnym potencjale - ale nie wytwarza go samemu. Jest, natomiast, jednym z elementów wytwarzającego kanon systemu, który składa się z pewnie z kilku instytucji i kilkunastu-kilkudziesięciu osób. Wkład wniesiony do tego systemu przez WSCU jest przy tym znacznie mniejszy niż ten, jaki wnosiły tak wydawałoby się skromne przedsięwzięcia, jak Galeria Laboratorium czy zachętowski Mały Salon.
J.K.: Najważniejsze polskie Centrum Sztuki Współczesnej zostało na wiele miesięcy zamknięte na sztukę zagraniczną. Czy takie stawianie granic jest korzystne dla polskiej sztuki?
J.S.: Nie ma tu mowy o żadnym stawianiu granic. WSCU było jednorazowym projektem, podkreślałem to od samego początku, próbą odnotowania znaczącego, jak mi się wydaje zjawiska, jakim jest bezprecedensowe ożywienie i rozwój rodzimej sceny artystycznej. Chcieliśmy dać wyraz temu, co widoczne jest być może bardziej z zewnątrz, niż od środka. Poza tym, na całym świecie, także i u nas, realizuje się projekty poświęcone sztuce jednego kraju, i nie budzi to niczyjego zdziwienia. WSCU różni się od nich jedynie skalą i długością trwania. Ponadto, chociaż sztuka współczesna już dawno uległa globalizacji - czy to dobrze, czy źle to już inna sprawa - to, mimo wszystko, CSW nie jest instytucją mieszczącą się w Londynie, Berlinie, czy na księżycu. I wydaje mi się, że ten fakt nie może pozostawać bez wpływu na jego program.
J.K.: Czy można się spodziewać, że obraz sztuki zarysowany przez "W Samym Centrum Uwagi" będzie miał teraz swoją kontynuację w Muzeum Sztuki w Łodzi?
J.S.: Można się spodziewać, że sztuka współczesna będzie - inaczej niż to miało miejsce w ostatnich latach - w samym centrum uwagi łódzkiego Muzeum. Jeżeli zaś pyta mnie Pani, czy program MSŁ będzie kontynuacją formy WSCU, to oczywiście, nie. Ten projekt miał sens jako przedsięwzięcie jednorazowe, nigdy nie myślałem o nim jako o pewnym modelu, w oparciu o który należy budować całościowy program instytucji.