Wacław Antczak "in memoriam"

: Function ereg() is deprecated in /includes/file.inc on line 649.

"Lindsay Anderson dostał nagrodę w Cannes za film If.... Była w nim scena, w której uczniowie w zbuntowanej szkole strzelają do swoich profesorów z broni maszynowej. Gdy Anderson przyjechał do Łodzi, pożyczyliśmy ze studium wojskowego ślepe naboje, broń automatyczną i zajęliśmy pozycje na dachu. Podczas powitania wygarnęliśmy do niego serię. Anderson zbladł, potknął się i wpadł w zaspę. Wacław Antczak zapytał go wówczas: Mister Anderson, do you speak English?"

Cyt. za: Filmówka. Powieść o łódzkiej szkole filmowej. Red. K. Krubski, M. Miller, Z. Turowska, W. Wiśniewski, Wydawnictwo Tenten, Warszawa [bez daty wydania - pierwsza połowa lat 90.], s. 169-171, 176 - wspomnienia Władysława Wasilewskiego.

*

Wacław Antczak (1911-1974) - poeta, melorecytator, performer, aktor, skrzypek, śpiewak, kompozytor. Uczestnik kampanii wrześniowej w Ochotniczej Robotniczej Brygadzie Obrony Warszawy. Z zawodu krawiec. Postać związana z Państwową Wyższą Szkołą Filmową, Telewizyjną i Teatralną im. Leona Schillera w Łodzi, w szczególności zaś - z awangardową grupą eksperymentalną Warsztat Formy Filmowej (Wojciech Bruszewski, Paweł Kwiek, Antoni Mikołajczyk, Józef Robakowski, Andrzej Różycki, Zbigniew Rybczyński, Ryszard Waśko i inni).

Po przedwczesnej śmierci Wacława Antczaka pozostałe po nim papiery ocalił Józef Robakowski. Następnie literacka spuścizna po Wacławie Antczaku została włączona do archiwalnych zbiorów Galerii Wymiany/Exchange Gallery, stworzonej przez Józefa Robakowskiego i Małgorzatę Potocką w roku 1978.

Wraz z publikacją książkową Antosia Rozpylacza dokonujemy dzisiaj otwarcia depozytu, który skrywa jeszcze zapewne niejedną niespodziankę. Antoś Rozpylacz. Polski Odyseusz. Najsławniejszy wojownik w walce z Niemcami hitlerowskimi. Epopeja partyzantów z czasów powstania w Warszawie - bo tak brzmi pełny tytuł utworu - to monumentalny epos heroiczny. Wacław Antczak myślał o nim jako o dziele literackim i scenariuszu filmowym jednocześnie.

W 1973 roku Paweł Kwiek, student PWSFTv i T oraz członek Warsztatu Formy Filmowej, rozpoczął realizację etiudy operatorskiej na podstawie fragmentu poematu, zawierającego między innymi scenę egzekucji radzieckiego jeńca. Zdjęcia odbyły się na tyłach budynku Wydziału Aktorskiego. Inscenizację planu powierzono Wacławowi Antczakowi. W roli skazanego wystąpił Krzysztof Krauze. Niestety, film Kwieka został zniszczony na etapie udźwiękowiania, bez wiedzy autora, na polecenie ówczesnej dziekan reżyserii, Wandy Jakubowskiej, która uznała, że pracując według scenariusza Wacława Antczaka, studenci dopuścili się sprzeniewierzenia narodowej martyrologii i wartościom patriotycznym. Ocalała jedynie dokumentacja fotograficzna z planu zdjęciowego.

W pierwszej chwili trudno uwierzyć w tę historię, czytając dzieło Wacława Antczaka - na wzór Pana Tadeusza pisane rymowanym parzyście trzynastozgłoskowcem i zawierające liczne odwołania do Iliady. Dzieło będące wyrazem najlepszej woli i najszlachetniejszych intencji. Autorowi Antosia Rozpylacza przyświecały bowiem dwa cele. Pierwszy: wypowiedzieć polskie doświadczenie II wojny światowej to jest dać mu odpowiedni - odpowiednio godny - wyraz. Drugi: przekazując wiedzę o przeszłości, przyczynić się - jak czytamy w autorskim komentarzu - do "utrwalenia pokoju na całym świecie".

Problem polegał jednak na tym, że przeszłość stanowiła w powojennej Polsce teren grząski jak błota Polesia. Pojęcie "wiedza o przeszłości" zakładało zajęcie konkretnego stanowiska wobec polityki historycznej realnego socjalizmu doby późnego Gomułki. Wacław Antczak wkroczył zatem na pole minowe, jakim była w ówczesnej Polsce - i jakim na powrót staje się dzisiaj - przestrzeń symboliczna. Uczynił to z zamiarem mediacji: pogodzenia i pojednania - również w sensie zrównania - zwaśnionych, a wręcz wykluczających się, racji i tradycji.

W rezultacie skonstruował apokryf, w którym Lenino i Monte Cassino zlewają się w jedno; Mieczysław Moczar zanosi modły do Najświętszej Panienki w intencji komunistycznej partyzantki; heroiczny i jednoznacznie pozytywny, Edward Rydz-Śmigły namaszcza AL na spadkobierczynię tradycji II Rzeczypospolitej; AL-owcem okazuje się legendarny bohater AK z powstania warszawskiego - "Antek Rozpylacz", zwany tutaj Antosiem. W tle rozgrywa się rzeź stalingradzka, konają z głodu mieszkańcy Leningradu, u bauera pod Lubeką wybucha frenetyczna miłość Niemki do Rosjanina-niewolnika. Jednocześnie jesteśmy świadkami bezsensownych i bezbrzeżnych cierpień ludności cywilnej - cierpień zawinionych w równym stopniu przez obcych, co przez swoich. Przyglądamy się "naszym", którzy niejednokrotnie przypominają pospolitych bandytów.

W Antosiu Rozpylaczu - mimo widocznej dbałości autora o poprawność polityczną w rozumieniu środkowej PRL - nic nie wygląda tak, jak powinno w myśl propagandowej ortodoksji. Historia pod piórem Wacława Antczaka przekształca się w deliryczną fantasmagorię wypowiadaną w porządku feerii lingwistycznej. Lektura Antosia Rozpylacza przyprawia o zawrót głowy.

Wacław Antczak nie poddał się odgórnemu zarządzaniu fantazmatami. Występując z oddolną inicjatywą symboliczną, złamał newralgiczny monopol władzy na produkcję mitów. Równie fundamentalnego aktu nieposłuszeństwa nie mogła tolerować władza w żadnej postaci.

Czym jest Antoś Rozpylacz dzisiaj? Dokumentem mentalności i świadectwem epoki. Tekstem artystycznym, który wyśmienicie nadaje się do lektury na przykład za pomocą narzędzi wypracowanych przez estetykę kampu. Dla tych, którzy czytają po prostu - z ciekawości świata i miłości do książek - fascynującym, niecodziennym darem. A dla nas wszystkich? Potężną odtrutką - może nawet bronią - w sytuacji, gdy obserwujemy renesans pokusy centralnego sterowania i planowej gospodarki jednostkowym sumieniem, pamięcią i tożsamością.

Wacław Antczak, Antoś Rozpylacz. Polski Odyseusz. Najsławniejszy wojownik w walce z Niemcami hitlerowskimi. Epopeja partyzantów z czasów powstania w Warszawie. Wstęp, opracowanie i redakcja polonistyczna Elżbieta Janicka; redakcja germanistyczna Maria Waśko. Fotografie Marek Guz, Józef Robakowski; 256 stron; wydawca: PWSFTv i T im. Leona Schillera w Łodzi, Łódź 2008.

Antoś Rozpylacz, dzieło życia Wacława Antczaka, ukazuje się drukiem dopiero dzisiaj, po ponad trzydziestu latach zamknięcia w zniszczonym pudle i po rocznej pracy zespołu przyjaciół pod kierownictwem Elżbiety Janickiej, której analityczny komentarz - krytyczny kontrapunkt - wyśmienicie koresponduje z dziełem Pana Wacka.

Książką tą spłacam dług wdzięczności wobec mojego ukochanego Mistrza, asa socjalistycznego absurdu. Cały dorobek Wacława Antczaka jest świadectwem uporczywego poszukiwana wolności i wyrazem artystycznej bezinteresowności. Mój Mistrz jawi się jako twórczy fenomen groteski, bliski naszym czasom. Nic też dziwnego, że jego wyjątkową osobowość docenił kurator wielkiej wystawy polskiej sztuki (Atelier '72), Richard Demarco z Edynburga, poświęcając Wacławowi Antczakowi wspaniałe wspomnienie z Polski.

Józef Robakowski

Młodzi filmowcy [Warsztat Formy Filmowej] wyprawili dla mnie wyjątkowe przyjęcie w małym mieszkaniu Wojciecha [Bruszewskiego] i właśnie tam bawił mnie jeden z tych wielkich artystów, jakich zdarzyło mi się poznać - pan Wacek Antczak. Oto on, we fraku, białej koszuli, muszce, kamizelce i wyblakłych, ale fachowo połatanych spodniach (w końcu jest zawodowym krawcem). Przez dwie godziny śpiewał piosenki, które napisał, recytował własne wiersze i z najgłębszym filozoficznym namysłem dyskutował o roli sztuki i artysty. Jego skrzypce były z całą pewnością oryginalnym stradivariusem, co potwierdzały namalowane na nich białą farbą słowa: TO JEST ORYGINALNY STRADIVARIUS. Zaśpiewał żołnierską piosenkę o Łodzi, o tęsknocie za jej dymiącymi fabrycznymi kominami, i słodko-gorzką pieśń Dien Bien Fu o miłości i wojnie. Odśpiewałem kilka szkockich piosenek, które pamiętałem, a on wydobył ze swoich skrzypiec jeszcze więcej dźwięków, które były dla mnie tak znaczące, jak dysonans dla muzyki Johna Cage'a. Ten sześćdziesięcioletni gentleman, wiecznie młody, pełen pasji życia, uosabiał wyjątkowego ducha polskich artystów.

Kiedy nadszedł czas rozstania, Pan Wacek jeszcze raz wyciągnął skrzypce ze starego, sponiewieranego futerału i ponownie zagrał pieśń o Łodzi, sprawiając, że na zimnej ulicy otoczyliśmy go tanecznym kręgiem. Objąłem go na pożegnanie, a on przedłużył tę chwilę i, patrząc na mnie, powiedział: "Myślimy podobnie, ale jest między nami jedna różnica... Ty działasz".

I wyjechałem z Łodzi, oglądając się za nim - za, być może, obrazem tego, kim chciałbym być za dwadzieścia lat. Miałem wrażenie, że jeśli naprawdę rozumiem tego człowieka, rozumiem też Polskę.

Richard Demarco, "Umbrella", kwiecień 1972 (fragment) - przeł. Izabela Lejk

Wacław Antczak, in memoriam